Music

niedziela, 29 stycznia 2017

16. Watch me blow it down

Park w Konoha, w którym tak wiele się wydarzyło, z którym wiązało się tak wiele moich wspomnień, tak wiele uczuć i niewypowiedzianych słów rozciągał się przede mną w całej swojej okazałości. Doprawdy, ujmujący widok. Właściwie, znajdowaliśmy się w samym jego centrum, przy wielkiej górce, która od dawien dawna - bo przeżyła mnie, Itachi'ego, a nawet naszego tatę - była miejscem kultu śniegu i sanek. Nie, żebym był sentymentalny, co do takich głupot, ale przyjemnie się stało, podziwiało, jak mój ojciec zabawia swoje ukochane wnuki i pozwalało mózgowi przywoływać wszystkie tamte dramaty.
Zima w Konoha zazwyczaj była sroga, jak to w Japonii. Tak było i w tym roku: wszędzie wały śniegu, mróz jak jasna cholera, nieustannie szczypiący policzki (błogosławieni ci, którzy zaopatrzeni byli również w rękawiczki) i całe mnóstwo głośnych dzieci, prawie sinych od zimna, jednak w dalszym ciągu niezrozumiale szczęśliwych. Stojąc na uboczu i obserwując z daleka całą tą zimową sielankę naprawdę dane mi było poczuć się jak za szczenięcych lat. Nie żebym w wieku dwudziestu czterech lat uważał się za jakiegoś szczególnie starego i dojrzałego emocjonalnie faceta, lecz na pewno nie bawiłoby mnie już zjeżdżanie na sankach w te i z powtorem nieustannie przez blisko trzy godziny. Zerknąłem na brata.
Itachi w przeciwieństwie do mnie wcale nie zwracał uwagi na swoje potomstwo. Zamiast im przyklaskiwać, pozostawił sprawy tacie i sam, korzystając z chwili oddechu przeglądał fejsa na komórce. Poczułem jednocześnie zawód i ciekawość: czy rodzicielstwo było dla mojego brata tym, czego oczekiwał? Biorąc pod uwagę, że mój brat z pewnością wcześniej nawet o tym nie myślał.
Zarówno Ichigo, jak i Minto były z wpadki i dla wszystkich było to jasne jak słońce. Pomiędzy obydwiema ciążami był szybki ślub, przeprowadzka do stolicy i tak oto życie odegrało się na nich za ich szaloną, pełną burzliwych emocji i niebezpiecznych sytuacji młodość.
Tata! Tata! – jak na zawołanie rozdarły się dwa małe koguciki. Itachi w sekundę zmienił swój wyraz twarzy, uśmiechając się do nich promiennie. Sam również się uśmiechnąłem. Czy bycie rodzicem polegało głównie na zakładaniu maski dla dobra dzieci?
Słucham – podszedł do nich nieśpiesznie, wymieniając porozumiewawcze spojrzenia z ojcem. Również i mój wzrok na nim spoczął. Czy był on z siebie dumny jako z rodzica? Czy patrząc na losy naszej dwójki uważał, że podołał?
Kiedy będzie już Mikołaj? – wyjęczał Minto.
Nie ma żadnego Mikołaja głupku! – pouczyła go Ichigo, dumnie zadzierając nosa.
– Mikołaj będzie wieczorem – odparł Itachi totalnie niewzruszony pychą swojej córuni. Odwróciłem się do nich plecami, nie chcąc być wplątanym w dyskusję. Chociaż w kłamaniu byłem chyba najlepszy z całej naszej rodzinki to musiałem przyznać, że potwornie bałem się swoich bratanków. Były przenikliwe, uparte i inteligentne, więc przypominały mi mnie samego jako dziecko. Doprawdy, nie miałem zamiaru wpaść w ogień ich pytań, bo z doświadczenia wiedziałem, jak mógłby się mój występ skończyć. Krótko mówiąc: płaczem.
Zbierajmy się – zaproponował tata. Spojrzałem na niego przez ramię. – Dziewczyny pewnie już dawno wróciły z zakupów i zrobiły to, co miały zrobić – powiedział tak bardzo wymownym tonem, że chyba tylko dziecko by się nie domyśliło. I rzeczywiście, jego wnukowie nie dopatrzyli się w wypowiedzi dziadunia drugiego dna. Natomiast my z Itachim ledwo co powstrzymaliśmy się od prychnięcia, kiedy to starszy puścił cichociemne oczko w moją stronę. Ja. Pierdole. Iks de.
Jeszcze nie! – Ichigo tupnęła nogą, a jej młodszy brat poparł ją, ostentacyjnie pokazując nam język.
Dziadek ma rację – powiedział opanowanym tonem ich ojciec, tym samym zarządzając odwrót.
Mama będzie zła, jeżeli nie zdąży was wyszorować przed kolacją – zagroził im matką. Piękne metody wychowawcze Itachi, medal dla tego tatusia.
A po co?! – zbulwersowała się dziewczynka. – Jesteśmy czyści!
Nie dyskutować, tylko maszerować – uciął. – Migiem po sanki i wracamy do domu.

* * *

Moje biedne dziecko – zasmuciła się Mikoto, jednocześnie wyjmując z lodówki stos plastikowych, kolorowych pudełek z żywnością. – Nie sądziliśmy, że Itachi mógł przed nami zataić tak wiele...
Ja wiedziałam – żachnęła się Konan, przemaszerowując ostentacyjnie przez środek pomieszczenia.

Niosła trzy rolki papieru: srebrną w błyszczące płatki śniegu, złotą w brokatowe gwiazdki i białą w kolorowe prezenty. Przez ramię miała przewieszoną plastikową torbę, w której było parę brakujących podarunków, dwie wstążeczki: złota i czerwona, dwa czarne markery, a także nożyczki, szeroka taśma klejąca oraz cała masa kolorowych kokardek. Owszem, zgadliście – zamierzałyśmy pakować i ozdabiać świąteczne prezenty, jak to kobiety bez szczególnego talentu kulinarnego. Natomiast jedyna utalentowana w tej kwestii z nas, czyli matka naszych... chłopców zajmowała się wypakowywaniem i podgrzewaniem zrobionej wcześniej przez nią żywności.
Sama nie wiem do końca, co się ze mną działo – przyznałam, przegarniając pozostałe podarunki na boki.
Jak myślisz, wypuszczą cię kiedyś tak na stałe? – zapytała cała zaaferowana. Spojrzałam na nią uważnie, zachowując pozory spokoju.
Tak naprawdę jej pytanie wywołało we mnie kolejną falę obniżenia nastroju. Całe szczęście antydepresanty jeszcze działały, dlatego jedynym określeniem na to, co poczułam była zwyczajna obojętność. I choć puls, oddech i inne czynności życiowe pozostawały w moim odczuciu w normie, to mój mózg doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że na samą myśl o tamtej klinice powinnam dostać ataku nerwicy. Nie chciałam dać niczego po sobie poznać, więc po prostu wzruszyłam ramionami.
Za oknem już dawno się ściemniło, dochodziła piąta. Sasuke, Itachi, pan Fugako i dzieci powinni niedługo wracać, a co za tym szło... trzeba było się bardzo szybko zająć prezentami. Gdy Konan dotarła do stołu, na którym pozostawione były wszystkie prezenty, a przy którym ja warowałam, niespodziewanie zadzwonił domofon. Wszystkie trzy zamarłyśmy. Drzemiąca w salonie sędziwa mama Mikoto poruszyła się niespokojnie na fotelu, nieśmiało wyglądając przez okno.
To oni – wychrypiała i powróciła na swoje miejsce, kompletnie niewzruszona. Zazdrościłam jej tego stoickiego spokoju, którym miała słuszność. Były święta, po co się spieszyć?
Ja pierdole, nie teraz – wyjęczała fioletowowłosa, rzucając mi siatkę na kolana i podbiegając równocześnie do okna. Mama chłopców nawet nie zwróciła uwagi na słownictwo swojej synowej. Skakała szeroko otwartymi, grafitowymi oczami to na Konan, to na mnie.
Czyżby nadszedł dzień, kiedy to jej wnuki miały poznać prawdę, że tak naprawdę Mikołaja nie ma? Już im współczułam. Kiedy ja się dowiedziałam, miałam wrażenie, że umrę z żalu. Wynikało to z tego, że moje starsze rodzeństwo umyślnie pokazało mi prezenty schowane w szafie. To nie było fajne. Gdyby na dodatek Ichigo i Minto odkryli, że udział brała w tym niecnym precedensie cała rodzina... szykował się pogrom, płacz i tupanie nóżkami okutymi w wiśniowe lakierki, którymi młoda zdążyła mi się już pochwalić rano.
Uspokójcie się, dziewczyny – zarządziła niespodziewanie Mikoto, przyjmując bojowy wyraz twarzy. Wytarła ręce, odsupłała niebieski fartuszek i odwiesiła go na wieszak obok wejścia. – Ja ich zagadam, a wy migiem z tym towarem na górę – spojrzałyśmy z Konan na nią i zgodnie kiwnęłyśmy głowami. Szatynka zniknęła za rogiem.
Wstałam i zwróciłam oczy na stos ogromnych pudełek. Było ich tak wiele, że ciężko było mi nawet sobie wyobrazić zabranie ich wszystkich na górę przez nas dwie za jednym zamachem. Jednak nie było rady: tajemnica rodu Uchiha zależała tylko od nas – dwóch totalnie nie spokrewnionych z nimi osób. Matka rodziny zaufała nam, a my musiałyśmy podołać.
Na dwie tury? – zapytałam szeptem.
No inaczej sobie chyba nie poradzimy – odparła kobieta. – Chociaż zobaczmy – pomyślała głośno, odbierając mi torebkę. Oceniła coś, przyjrzała się pobieżnie jej długim uszom i po chwili wisiała już na mojej szyi. Kobieta przekręciła mi ją na plecy, przyprawiając mnie tym samym o uczucie lekkiego podduszenia.
Co ty odwalasz? – uniosłam brwi.
Nie dyskutuj tylko trzymaj – wcisnęła mi ogromne pudło z elektryczną kolejką, które było samo w sobie ciężkie. Zamilkłam, niemo zgadzając się na rolę tragarza. Dostałam jeszcze kilka paczek, głównie z ciuchami oraz siatkę na ramię z pluszakami. – Resztę ja – zarządziła i skierowała mnie w stronę schodów, samej biorąc przerażającą ilość torebek z książkami, zabawkami i drobiazgami oraz nieszczęsny papier.
Niemal wbiegłyśmy na schody. Ostatnie stopnie pokonałyśmy prawie bezszelestnie, niczym partyzanci, ponieważ otworzyły się drzwi. Dom wypełnił się bezlitosnym szczebiotem małych elfów oraz ich dziadków. Na palcach popędziłyśmy przez cały korytarz i – wbrew wszelkim zasadom oczywistości – wpełzłyśmy do łazienki. Głównie dlatego, że dzieci nie mogły wejść do niej bez pozwolenia, jeżeli ktoś w niej przebywał, nie miały tu czego szukać i był zamek w drzwiach. No i przede wszystkim tylko tu drzwi były pozostawione na oścież, gdy żadna z nas nie miała możliwości użycia rąk. Rzuciłyśmy cały ten bajzel na podłogę i zamknęłyśmy drzwi. Z chwilą, gdy przekręcałyśmy zamek, na piętro wtuptały te dwie małe szczekaczki.
W samą porę – szepnęłam. Fioletowowłosa posłała mi rozbawione spojrzenie, po czym zdjęła mi z szyi tę obrożę i położyła na umywalce.
Ukucnęłyśmy i rozwinęłyśmy srebrną rolkę papieru, zabierając się do pracy. Trochę tego było, a czasu niestety z każdą sekundą ubywało. Z drugiej strony – nie takie rzeczy się robiło! Mając na uwadze ilość prezentów, konieczność ich ukrycia oraz przebranie dzieci, siebie nawzajem a także ogólną pomoc Mikoto naprawdę nie miałyśmy chwili do stracenia.

* * *

nieco wcześniej

Wyszedłem się przejść. Tak po prostu, żeby jeszcze odetchnąć świeżym powietrzem, choć ten jeden jedyny raz – samotnie. Szedłem niezwykle opustoszałą, jak na tę porę dnia ulicą. Oczywiście, dziś była Wigilia, a więc czas był odpowiedni na to, by wszyscy kryli się we własnych domostwach i szykowali do celebrowania tak ważnego dla naszej wiary święta.
W gruncie rzeczy cieszyłem się, że blisko siedemdziesiąt procent społeczności Konohy było chrześcijanami i moi rodzice byli jakimś ułamkiem tej liczby, przez co i ja się załapywałem. Co prawda nie byłem tak bardzo wierzący jak oni – podobnie do większości ludzi z naszego pokolenia – jednak święta obchodziłem i czułem dumę z tego powodu. Dodam, że całkiem te święta lubiłem, nie tylko ze względu na prezenty i wolne, niegdyś od szkoły, obecnie od pracy.
Dla mnie samego, jako dla chłopaka pochodzącego z katolickiej rodziny, jako dla kogoś, kto obecnie szukał sensu swojego istnienia (taki wiek podobno), dla kogoś, kto potrzebował mieć w kimś oparcie, Boże Narodzenie było cudowną formą kontaktu z drugim człowiekiem. Ilekroć zawiodłem się na ludziach i przestawałem widzieć jakikolwiek sens w mojej dalszej egzystencji, przychodziły święta, a wraz z nimi wiara w lepsze zakończenie.
Pogrążając się dalej w smutnych rozmyślaniach, stanąłem na przejściu dla pieszych. Planowałem przejść na drugą stronę ulicy i wrócić okrężną drogą. Dochodziła bowiem czwarta, a kolacja zacząć się miała o osiemnastej. Czas upływał w zastraszającym tempie, kiedy miało się wolne. Spojrzałem znużony przed siebie i skamieniałem, jak ten lód pod moimi butami.
Po przeciwnej stronie ulicy stała cała batalia Uchihów. Był pan Fugako, jego synowie – Itachi i (o ironio) Sasuke – oraz wnuki. Robili wokół siebie niesamowicie dużo hałasu, co było do nich zupełnie niepodobne. Znając życie, była to zasługa dwóch najmłodszych członków ich klanu. Wydawało się, że pozostałem niezauważony. Jeszcze nie wiedziałem, czy ta informacja mnie cieszyła, czy nie. Jedno było pewne: spotkanie z nimi było nieuniknione, a na dodatek przyszło do niego dużo wcześniej, niż się spodziewałem.
Światło zmieniło swój kolor, więc ruszyli w moją stronę, w dalszym ciągu nieświadomi tego, że ich obserwowałem. Pozostałem w bezruchu, cierpliwie na nich czekając... no dobra, tak naprawdę to modliłem się o to, żeby mnie pomylili ze słupem i poszli sobie jak najdalej. Nie wiedziałem, dlaczego ich widok wywołał we mnie tak niespodziewaną tremę i niepewność. Przecież to tylko mój przyjaciel i jego rodzina, czego tu się bać?
Mój Boże, Naruto! Co ty tu robisz? – jako pierwszy odezwał się Itachi. Westchnąłem, uśmiechając się szeroko, jak to na mnie przystało. – Nie powinieneś się szykować?
Powinienem – odparłem żartobliwie.
Wujek! – poczułem jak dwa małe szkraby uwieszają mi się na nogach. – Idziesz z nami do domu? Chodź z nami! Tata mówi, że jak się nie pośpieszymy to nie złapiemy Mikołaja i on powie, że jesteśmy niegrzeczni!
Myśleliście może o zapisaniu ich na jakieś zajęcia dodatkowe? – zagadnął trzymający się trochę z tyłu Sasuke. – Może jakby się zmęczyły to by tyle nie dziamgały?
Te, smarku – oburzył się Itachi. – Dziamgać to se mogą baby. Z szacunkiem do moich dzieci!
Dobra luz – uniósł otwarte ręce w pokojowym geście. Starszy z braci dalej jednak nie zmieniał tonu swojego spojrzenia. Miłość naprawdę zmienia ludzi.
To idziesz czy nie? – upomniała się o odpowiedź Ichigo. Jej oliwkowe oczy, pełne zdeterminowania i przebłysków nadziei, tak nieufne, lecz przekonujące zarazem: no jak tu im odmówić?
Nie – stęknąłem. Moją uwagę przykuł Sasuke, który podszedł bliżej mnie i złapał za moje ramię. Obrzuciliśmy się uważnymi spojrzeniami. – Ale mogę was podprowadzić, co wy na to?
Nie obraź się Naruto, ale to słaby pomysł – głos zabrał Fugako. Podwinął rękaw drogiego, kaszmirowego płaszcza, by rzucić okiem na o wiele więcej wart od jego zimowego okrycia zegarek ze szczerego złota. Wielki pan adwokat w końcu, to może nosić na sobie gruby hajs i bezczelnie to wszystkim pokazywać. Oczywiście mówiłem to z pełną ironią, bowiem pan Uchiha nigdy nie sprawiał wrażenia człowieka, który ma potrzebę przechwalania się swoim majątkiem.
Niby za co? – zdziwiłem się.
Powinieneś się sam zabierać do domu – wyjaśnił mężczyzna. – Twoja mama dostanie szału, jeżeli przez ciebie spóźnicie się choć minutę, przecież wiesz. A jak ona dostanie szału, to następna w kolejności jest moja żona i koniec końców największe kłopoty będę miał ja.
To ja cię odprowadzę – rzucił Sasuke od niechcenia. – Mi nic nie zrobią, bo to moja sprawa i i tak tylko bym im wszystkim zawadzał.
Na pewno? – upewnił się jego ojciec i widać po nim było uchodzące napięcie. Mój kumpel posłał mu jakiś krzywy, iroczniczny uśmiech, odwrócił się na pięcie i odszedł ku przejściu.
Wyczuwając jego plan, wzruszyłem jedynie ramionami w ich stronę i niemal pobiegłem za przyjacielem. Chwilę później zrównałem z nim kroku, choć było ciężko z racji tego, że brunet dostał zielone światło, musiałem podbiec aż na drugą stronę ulicy. Doprawdy, przez tę breję w kolorze gówna na jezdni życie można było stracić! Odeszliśmy zgodnym krokiem, przysłuchując się jednocześnie oddalającym się, jak również cichnącym jękom dzieci.
W miarę upływu czasu i tym razem już skróconej drogi do mojego rodzinnego domu robiło się coraz puściej – o jeżeli było to możliwe – i coraz zimniej. Świąteczna, szaleńcza masakra miała się dopiero zacząć i pomimo NADZWYCZAJNEGO TŁOKU na jezdni w kościach już przeczuwałem kilometrowe korki do głównej ulicy oraz na obwodnicę. Na samą myśl o jękach mojej siostry, megaobwiniającego spojrzenia matki w stronę taty pod tytułem "a mogliśmy wyjść wcześniej, ale nie, bo ty musiałeś obejrzeć do końca skoki narciarskie, a przecież u Mikoto też jest telewizja" i moim prawdopodobnym samobójstwie na tylnej kanapie naszej rodzinnej, czerwonej Dacii robiło mi się słabo. Odruchowo zagryzłem usta w celu odreagowania gromadzącego się w moim ciele napięcia. Nie umknęło to uwadze idącego obok mnie Sasuke.
Denerwujesz się? – zapytał prosto z mostu.
Ja?! – odskoczyłem od niego z oburzeniem. – No co ty!
A bo tak wyglądasz – wytłumaczył niezrozumiale jak dla mnie.
Czyli jak? – zbliżyłem się na powrót, chcąc dokładnie usłyszeć każde wypowiedziane przez jego usta słowo.
Gdybym powiedział, że dziwnie – zaczął brunet, a ja już wyczułem w powietrzu kierowany we mnie, chamski pocisk – to bym nie oddał sedna sprawy nawet w jednej milionowej.
W moim umyśle nadciągnęły czarne, burzowe chmury. Czy sprawiałem wrażenie niewyspanego, zmęczonego, a może po prostu zirytowanego? Albo wyglądałem, jakbym miał się jednocześnie roześmiać i rozpłakać? Chciałem, żeby to było któreś z tych, żeby Uchiha broń Boże się nie poznał, że zżera mnie ciekawość, trema i mnóstwo pretensji skierowanych w osobę różowowłosej.
Aha – mruknąłem. – Też się cieszę, że cię widzę po długiej przerwie i również przyznaję, że potwornie się za tobą stęskniłem – zironizowałem. O dziwo, kompan nie odpowiedział mi śmiechem. Wyjął paczkę papierosów, wyciągnął jednego, poczęstował mnie naturalnym gestem i podpalił, najpierw mi, potem sobie. – Czyżby ciężkie myśli?
Dlaczego niby? – zdziwił się, wypuszczając przed siebie chmurę, w którą zaraz obydwoje weszliśmy.
Palisz – wyjaśniłem grobowo.
To chyba nie jest wyznacznikiem mojego stanu emocjonalnego – prychnął zdegustowany.
Pewnie nie, jednak śmiało pozwala mi stwierdzić, że coś gryzie twój mózg.
Tak, samo jak twój – odparował. – Niech zgadnę! Masz taką zdołowaną minę, że to pewnie ta mała pchełka z różowymi kudłami.
W tym momencie cały mój misterny plan, moje prywatne życie, modły, no absolutnie wszystko poszło się jebać. Byle gdzie, z byle kim i byle jak, byleby tak. Jak ja go nienawidziłem. Matko Bosko Kochano jak bardzo nienawidziłem tego wnikliwego wzroku Sasuke, który przy zaledwie paru spojrzeniach mógł odgadnąć, o czym dokładnie myślę, czego chcę i czego tak naprawdę potrzebuję. Z drugiej strony, była to prawdopodobnie największa zaleta tej znajomości, bo przynajmniej nie musiałem mu sam o czymś mówić. Po prostu patrzył mi się w oczy i bach – już wiem co panu dolega. Szkoda, że nie wypisywał recept na złamane już któryś raz z rzędu serce i mocno skopane poczucie własnej wartości.
Pewnie ta sama, która skacze po twojej – odgryzłem się niby dla żartu i (słowo daję) nie sądziłem, że będzie to powodem zatrzymania się ciemnookiego na środku nieoznakowanego przejścia. Wlepiał we mnie te swoje ciemne jak noc gały i chyba próbował mi tym dać do zrozumienia, że – zamierzenie, czy nie – ale odnalazłem ten jego słaby punkt, dotarłem na jam dół jaskini jego duszy, tu gdzie (prawdopodobnie poza Sakurą) nie dotarł nikt.
LOL – parsknąłem. – TRAFIŁEM! – wydarłem się na pół ulicy, kucając i unosząc ręce ku górze. Owszem, nadal staliśmy na środku pustej ulicy. A nie, z prawej nadciągało jakieś zgniłozielone auto. Zgodnie podjęliśmy ewakuację by dokończyć tę ciężką rozmowę w jakimś bezpieczniejszym miejscu.
Na przykład pod moim domem.
Bo jak się okazało, byliśmy już na miejscu.
Jak to się mogło stać?
Ale ty jesteś głupi – warknął, depcząc peta.
Trafiłem, prawda? – dociekałem z chytrym uśmieszkiem.
Czułem wyższość nad biednym, poczciwym Sasiem. Mężczyzna pokiwał głową, podchodząc nieco bliżej mnie. Schował sine od zimna dłonie do kieszeni zielonej parki i zaciskając wargi w cienką kreskę, zwrócił oczy ku swoim traperom w kolorze mahoniu.
Doprawdy, mógłby przestać już wyglądać tak stylowo. Wystarczyło założyć zamiast kaptura bez liska czerwoną czapkę z pomponem. Mógłby to zrobić chociaż przy mnie, żebym nie czuł się tak bardzo od niego gorszy. Wystarczał mi fakt, że moja wymarzona dziewczyna przez całe życie patrzyła tylko na niego. W tym świetle mógłby mi oddać resztę świata.
Z racji tego, że ciemnooki w dalszym ciągu nie odpowiadał postanowiłem się przełamać, schować urażoną dumę do kieszeni i mu pomóc. Jak zawsze.
Nie twoja sprawa – burknął, jeszcze bardziej zagłębiając się w czeluściach kaptura. Westchnąłem ciężko i uśmiechnąłem się rozkosznie. Naprawdę się zabujał.
Dobra, zrobimy tak – zbliżyłem się do niego, jednak w dalszym ciągu specjalnie mnie ignorował. – Ja ci będę zadawać pytania, a ty będziesz mi opowiadać.
Chyba odpowiadać – poprawił mnie, lecz ja zaprzeczyłem głową.
Opowiadać – podkreśliłem. – Będziesz mi o niej opowiadać.
Chyba cię coś boli.
Chyba chociaż to mi się należy – odparłem odważnie, jednak w moim głosie, podobnie jak we wnętrzu, nie było ani krztyny wrogości. Uchiha w końcu na mnie spojrzał, a w jego oczach zobaczyłem szarą głębię wszystkich tłumionych przez niego uczuć. – Spokojnie, wiem, że już nie zrobisz jej krzywdy.
Nigdy nie chciałem – mruknął na powrót posępny.
Nawet jeżeli tak, wyszło inaczej. Dlatego teraz opowiedz mi proszę, jak bardzo to, co było kiedyś, ukształtowało obecną Sakurę – podsumowałem najładniej, jak umiałem.
Dobra – zgodził się ostatecznie. – Tylko szybko. Mogę ci resztę opowiedzieć na kolacji, teraz trzy pytania.
Poczułem jak rozszerzają mi się żyły i tętnice. Jak krew zaczyna szybciej krążyć po moim organizmie, jak moje serce przyspiesza swych odbić i dostaję soczystych wypieków. Musiałem wiedzieć, musiałem być gotowy na wszystko, co może mnie spotkać dzisiejszego wieczora.
Przede wszystkim, co jej dokładnie jest? – wypaliłem, zupełnie nie zastanawiając się nad banalnością tego pytania.
Psychoza – odparł lakonicznie. Uniosłem wymownie brwi, po pierwsze: domagając się dalszego ciągu, po drugie: głowiąc się nad tym, na czym polega to schorzenie. – Nie wiesz, co to jest? – pokręciłem nieco zawstydzony głową. – Chodzi o to, że to jest coś jak schizofrenia, tylko trochę inaczej. Ogólnie Morino twierdzi, że nie jest źle, że wszystko jest pod kontrolą. Lo bierze antydepresanty, dzięki którym łatwiej jest wyhamować również psychozę, jako że rozwinęła się z tej "głębokiej depresji" – nakreślił w powietrzu cudzysłów. – Ogólnie bez prochów zachowuje się tak jak wtedy, kiedy z tobą była.
Czyli nie jest źle, ale dobrze też nie – podsumowałem, a on pokiwał głową. – Jak długo tam zostanie?
Niewiadomo. Tak naprawdę, wszystko zależy od niej i od nas. Ona musi chcieć zmiany, musi dostrzec, tak jakby, potrzebę. A my musimy pilnować, żeby przyjmowała leki regularnie i w odpowiednich ilościach – mruknął.
Nastała chwila ciszy. Gdzieś na końcu ulicy zaszczekał jakiś pies. Odgłos ten echem odbił się od ścian otaczających nas zewsząd budynków. Odwróciłem się w tamtą stronę i poczułem uderzenie lodowatego wiatru. Będąc w dalszym ciągu pod wpływem wyostrzenia zmysłów, próbowałem sobie jakoś to wszystko poukładać. Jednak nie mogłem tego ogarnąć. Kiedy dokładnie nastąpił moment, w którym dla Haruno było już za późno? Co przegapiłem? I najważniejsze: czy mogłem coś zrobić, żeby ją uchronić?
Co do niej czujesz? – zapytałem, zwracając z powrotem na niego uwagę.
Sasuke spojrzał na mnie spod byka. Wzrok ten był na tyle wrogi i przenikliwy, że poczułem gęsią skórkę na plecach. Zdałem sobie sprawę, jak bardzo rozmawianie o uczuciach było dla bruneta trudne. Kompletnie kłóciło się to z jego tekstami. Feel Again, chociażby. Choć jedna z naszych ostatnich piosenek, która nie została jeszcze nagrana, doskonale opisywała to, co Uchicha pragnął mi wtedy przekazać, tym swoim jakże mi znanymi, wymownymi oczami i zdecydowanie przyczajoną postawą.
Czasami nasze uczucia są Niedopowiedzenia*.
A ja doskonale widziałem, jak bardzo mu na niej zależało, jak pragnął się o nią troszczyć, jak chciał, żeby było z nią w końcu w porządku. Nie mógł również ukryć, że gdzieś w tych grafitowych oczach kryło się niezmierzone ludzką miarą pożądanie. Kręciła go, kiedy świrowała i kiedy – jak mniemam – bała się samej siebie. Była nieobliczalna, nieprzewidywalna i szczera. I nawet pomimo tego, że miał ją zawsze, teraz nie mógł po nią sięgnąć. W dalszym ciągu stanowiła dla niego wyzwanie, a jej choroba była przeszkodą, którą obydwoje obiecaliśmy sobie pokonać.

* * *

wieczór wiligijny

No i gdzie oni są? – jęknęła mama, przelatując przez sam środek salonu. Właśnie wkładała długiego, srebrnego kolczyka do ucha, jednocześnie szorując parkiet swoimi różowymi bamboszkami.
Miała na sobie obcisłą, bordową sukienkę na krótki rękaw, w której wyglądała jak prawdziwa dama. Spojrzeliśmy rozbawieni po sobie z bratem i tatą. Cała nasza trójka po przestawieniu wszystkich mebli, rozsunięciu dwóch stołów i dostawieniu do nich szesnastu krzeseł padliśmy na wygnaną w kąt sofę i jedynie przyglądaliśmy się pośpiesznej krzątaninie mamy przy stole i babci w kuchni, przy jedzeniu. Matka próbowała się jeszcze przy okazji ubierać i malować, także szczerze jej współczuliśmy, jednak żaden z nas jakoś nie garnął się do pomocy.
Może jednak pójdę po Konan i Sakurę? – zaproponował Itachi, widząc jak kobieta próbuje sama wyciągnąć stos talerzy.
Nie nie! – zdecydowanie odmówiła. Zmarszczyłem brwi. – Dziewczynki szykują się na górze, musimy dać im trochę odetchnąć. Poza tym, Konan pewnie jeszcze ubiera dzieci, a Sakurcia kończy pakowanie prezentów, bo trochę za późno się za to wzięłyśmy.
Miałyście na to cały dzień – wypomniał jej tata.
Mama niespodziewanie zatrzymała się w całej tej bieganinie i spojrzała na niego spod byka. Policzki jej poczerwieniały, zaczęła głośno dyszeć. W powietrzu czuło się mieszankę zapachów gotowanych potraw oraz jej furii.
Ups.
Jeszcze jedno słowo, a zacznę krzyczeć i wszystkie dni aż do sylwestra spędzisz u swojej obrażonej mamuni – zagroziła mu. Ojciec wstał, obszedł stół i podszedł do niej z nadzwyczaj spokojną miną. Natomiast ja i mój brat dalej obserwowaliśmy sytuację z zapartym tchem.
Dobrze – powiedział opanowanym tonem. Bardzo opanowanym, aż sztucznie. – Zostaw to, idź się wyszykuj, my już zajmiemy się tym stołem – mówiąc to, odebrał jej trzymany w rękach talerz i pocałował w czoło. Mama obrzuciła go niespodziewanie kwiecistym uśmiechem i zniknęła równie szybko, jak się pojawiła. – Sasuke, rozkładasz zastawę. Itachi, idziesz do kuchni po sztućce i wycierasz na błysk. Później masz je też porozkładać. Jak wrócę ma być tu jak w filmach – zarządził. – Nie zapomnijcie o świeczkach i serwetkach – dodał i już chciał wychodzić, gdy zatrzymał go głos jego starszego syna.
Chwilunia – Itachi poderwał się z kanapy. Ja tymczasem powoli podszedłem do stołu i wziąłem się do roboty. Najpierw talerze, potem miski, na końcu spodeczki z filiżankami, kieliszki do wina i szklanki do soków, czy Coca Coli. – A ty co będziesz niby robić, że wszystko zwalasz na nas?
Jak to co? – zdziwił się ojciec. – Jak to przystało na głowę rodziny, zadzwonię do Minato i Ikuo i zapytam, gdzie oni do cholery są – zaśmiał się perliście i również wyszedł z pomieszczenia. Itachi spojrzał na mnie zdegustowany.
Skąd ja wiedziałem, że tak będzie?
Nie było się trudno domyślić – odparłem cicho, nie przerywając pracy. Brat westchnął ciężko i udał się w stronę kuchni. Po paru minutach wrócił z koszyczkiem pełnym szczerego srebra.
Babcia mnie wygoniła – pożalił się.
Przyznaj się, że zacząłeś podjadać – zaśmiałem się perfidnie. Itachi wybełkotał coś zupełnie niezrozumiałego pod nosem i może to i lepiej, że nie słyszałem, bo jeszcze bym mu się odpłacił.
Chyba coś o tym, że był głodny.
Przystąpiłem więc do składania serwetek w idealne trójkąciki. Nie stać mnie było na cokolwiek bardziej wymyślnego jako, że na tym mój talent plastyczny się kończył. Poza tym, szkoda mi było złotych reniferków na białym tle. Wystarczyło je tylko zgiąć w połowie by straciły cały swój urok, brutalnie zamordowane przez moje, jakże zdolne, paluszki. Tak więc ja kładłem zgniecione zwierzaczki obok talerzy, a Itachi podążał za mną, dogniatając je sztućcami. W piętnaście minut, było po wszystkim.
Kiedy byliśmy zaaferowani szukaniem zapalniczki w kurtce Konan, żeby móc podpalić złoto-brokatowe świeczki, zupełnie niespodziewanie zadzwonił domofon. Dziwnym trafem, od razu zapalniczka się znalazła, więc mój braciszek pognał do salonu, by dokończyć dzieła stulecia, a ja otworzyłem drzwi, wpuszczając do środka masę błogosławionego, świeżego powietrza. Naturalnie, wpuściłem również gości.
Dobry wieczór – usłyszałem poważny i niezbyt przyjazny głos pana Haruno. Wysiliłem się na półuśmiech i cierpliwie poczekałem, aż Ikuo, Sayuri i Kaigo wgramolą się do naszego ciasnego przedpokoju. Z tym ostatnim przywitałem się mocnym uściskiem, który wywołał we mnie niemałe zdziwienie, ponieważ nigdy nie byłem z bratem Sakury w jakiś głębszych relacjach.
Możemy tu? – zapytał Haruno, chcąc odwiesić kurtki. Skinąłem głową i pomogłem mu powiesić wszystkie te kapoty. – Synek, prezenty – poinstruował go.
Przecież kazałeś zostawić w bagażniku – skrzywił się. Z resztą, obydwaj zmarszczyli czoła w identyczny sposób, jak Lo, kiedy była poirytowana. Te same oczy, mimika twarzy... Matko Bosko, te geny były przerażające w swojej sile.
To nawet lepiej, bo prezentów to jest cały mój pokój i nie wiadomo, jak my to zniesiemy, więc jak zostaną w samochodzie, to łatwiej będzie komuś po to polecieć – wtrąciłem.
No dobrze – pan Haruno uśmiechnął się promiennie, chyba pierwszy raz w mojej obecności. – To gdzie jest moja córka?
Na górze – powiedziałem, prowadząc ich do salonu. – Kończy pakować prezenty.
W takim razie nie przeszkadzajmy jej – zarządziła Sayuri, trzymając się za brzuch. – Pójdę do kuchni, może w czymś pomogę.
Powinnaś raczej usiąść – zaoponował Ikuo. Kobieta uśmiechnęła się do niego ironicznie i odeszła w stronę kuchni. Mężczyzna zrezygnowany odprowadził ją wzrokiem. No bo zapomniałem wspomnieć, że Sayuri spodziewała się dziecka. Z tatą Loli. I Lo nie miała o tym pojęcia.
Chciałbym się jednak zobaczyć z Sakurą – Ikuo spojrzał na mnie wymownie.
Na pewno zaraz zejdzie – zapewniłem go, z powrotem rozsiadając się na sofie. Po jego minie wywnioskowałem, że nie zamierzał odpuścić. Co go napadło? Nie chciałem się jednak nad tym niepotrzebnie głowić, dlatego od niechcenia zwróciłem twarz ku choince.
W tym roku moja mama postanowiła nie szaleć z kolorami i udekorowała drzewko wszystkimi bombkami w srebrnym i białym kolorze, jakie tylko znalazła w garażu. Dodatkowo obwiesiła choinkę śliwkowymi, grubymi łańcuchami i mrugającymi, jasnymi lampkami Nasz ogromny, zielony iglaczek był oczywiście zamówionym przez Internet sztucznidłem, ponieważ matka nienawidziła wielkiego sprzątania, choć w chwilach zdenerwowania wielokrotnie zdarzało jej się latać z odkurzaczem po domu i wycierać wszystkie kąty. Do moich uszu niespodziewanie doszedł odgłos nieśmiałych kroków na schodach. W moim wnętrzu narosło coś na kształt euforii, jednak – naturalnie dla siebie – na zewnątrz pozostałem niewzruszony i jedynie kątem oka obserwowałem ostatni stopień.
Wkrótce moim oczom ukazała się postać, której nie chciałbym zapomnieć do końca życia. Nie potrafiłem się już dłużej powstrzymywać i spojrzałem na nią wzrokiem pełnym ciekawości. Na dodatek mimo woli zakasłałem, krztusząc się własną śliną.
To nie była ta sama dziewczyna, którą zostawiłem tu rano. Nawet jej nie przypominała, żadna Lo, a nawet Lolita. Była za to bardzo podobna do Sakury – tym razem pewnej siebie, poważnej i dojrzałej kobiety. Spodobała mi się. Bardzo.
Dobrze? – zapytała, chwytając mój wzrok. Uśmiechnąłem się krzywo, na co ona – rozumiejąc aluzję – obróciła się wokół własnej osi. Mogłem ją sobie bez problemu obejrzeć.
Założyła białą koszulę w nałożone na siebie niebieskie i różowe sześciokąty, które miały przypominać stare okulary 3D, czarne, obcisłe spodnie oraz smoliste buty przed kostkę na platformie. Pod sztywnym kołnierzykiem zawiązaną miała cienką, czerwoną wstążkę – identyczną jak w liceum. Jednak już na pierwszy rzut oka było widać, jaką ewolucję przeszła Haruno. Po dawnej Sakurze pozostały jedynie blizny po żyletkach oraz ta czerwona wstążka.
Może być – odparłem, udając niewzruszonego. Dziewczyna wywróciła oczami, chyba zawiedziona. Chciałem jej powiedzieć, że nie potrzebnie, jednak w naszym obecnym położeniu było to raczej niewygodne.
Gdybyśmy byli sami, moja reakcja byłaby zapewne inna, bardziej wylewna, ekspresywna i gwałtowna. Podszedłbym do niej, przytulił i kazał się jej rozebrać z tych niewątpliwie ślicznych ubranek, bo nago prezentowała by się i tak o niebo lepiej. Taki już jej urok. Niestety, musiałem stłamsić swoje emocje i cały nagromadzony w moim ciele popęd seksualny. Wszystko przez to, że nie na mnie jednym Sakura zrobiła tak piorunujące wrażenie.
Mój Boże siostra, gdzie są twoje włosy! – pisnął Kaigo, łapiąc się za własne. Lo cofnęła się o krok z miną, jakby zobaczyła ducha.
Zostały u fryzjera – odparła niepewnie. – Co wy tu robicie? – nieśmiało podeszła do brata. Mężczyzna dotknął jej ramienia, a następnie mocno przytulił do siebie. Widziałem, jak nie odwzajemniła tego gestu, jednak rozluźniła się nieco. Pewnie sprawdzała, czy jest prawdziwy.
Ślicznie wyglądasz –ojciec przejechał dłonią po jej plecach.
Tak myślisz? – uśmiechnęła się zadowolona.
Delikatnie dotknęła opadającej jej na twarz ukośnej grzywki i zjechała dłonią aż do wygolonej na gustownego jeża pozostałej części, która ciągnęła się od prawego ucha do lewego. Ogólnie: obcięta na chłopaka. I chociaż kobiety, które decydowały się na tak drastyczne zmiany, z miejsca stawały się dla mnie nieatrakcyjne, to widząc Haruno w tak odważnej fryzurze, która – co tu kryć – bardzo dobrze oddawała jej charakter wcale nie czułem, żeby podobała mi się jakoś mniej, a nawet przeciwnie. Była kobietą.
Na dodatek Konan się postarała i zrobiła Sakurze jak najbardziej pasujący do niej makijaż. Podkreśliła jej delikatne brwi w łagodnym odcieniu różu, pokazała intensywność zielonych oczu dzięki starannej kresce, grafitowym cieniom i czarnemu tuszowi do rzęs. I nie pozwoliła nikomu zapomnieć o pełności jej ust, pokrytych pomadką w złamanym, malinowym odcieniu.
Moja bejbe** wyglądała jak milion dolarów, a ja czułem, że zależało jej na tym, żeby zrobić na mnie wrażenie.

* * *

Sakura, idziesz z nami? – zapytał przyjaźnie Itachi. Różowowłosa podniosła zaskoczona głowę, sprawiając wrażenie zupełnie wyrwanej z letargu.
W dłoniach trzymała małą, srebrną ramkę z zdjęciem, przedstawiającym ją, Naruto i Sasuke podczas zabawy w bazę na środku salonu u Uzumakich. Był to wspólny prezent od Kushiny i Mikoto. Wywołał u Sakury bardzo duże wzruszenie, które próbowała samodzielnie opanować. Delikatnie przejechała długim palcem pod lewym okiem, powstrzymując czającą się w pobliżu łzę.
Gdzie?
Przewietrzyć się i odetchnąć od tego jazgotu – wytłumaczył, sugestywnie zezując w stronę własnych dzieci i rodziców. Haruno spuściła wzrok na fotografię, odkładając ją z powrotem do pudełka, w którym była schowana.
Dobrze – szepnęła, wstała i odeszła razem z mężczyzną w stronę przedpokoju.
Gdy znaleźli się na zewnątrz owinęło ich lodowate powietrze, swąd palonego tytoniu, mnóstwo donośnych odgłosów rozmów i śmiechów. Przede wszystkim całą ulicę spowijał zimowy mrok, a jedyne źródło światła stanowiła zawieszona nad gankiem lampa. Innymi słowy nastrój klimatyczny, przywodzący na myśl nie Boże Narodzenie, a porządnego sylwestra dla dorosłych. Sakura odetchnęła głęboko, czując lekkie podniecenie zaistniałą sytuacją. Przypomniała sobie wszystkie te lata, kiedy to była młoda, pewna siebie, zbuntowana. Ponownie się zamyśliła.
Myślała o tym, co było i co jest teraz, lecz nie o tym, co będzie. Tego przecież obawiała się najbardziej. Zerknęła na naprzeciwległy dom, pełna żalu i smutku.
Widząc ciepło bijące od rozświetlonych okien uzmysłowiła sobie, jak bardzo pozory mogły mylić. Przeniosła uwagę na Sasuke, chmurząc się w duchu. Czy w jego przypadku także można było mówić o grze pozorów? W stosunku do niej był przecież tak zmienny jak letnia pogoda. Głównie dzięki niemu dostała przepustkę, przyjechał po nią razem z ojcem i zabrał ją do własnego domu na święta. Niby traktował ją na dystans, na każdym kroku dokuczał, a jednak... w samochodzie ją uspokoił, a wcześniej w hotelu wyraźnie wyczuła w jego słowach i gestach jakieś drugie dno.
Czy było zatem możliwe, że Uchiha miał wobec niej jakikolwiek interes? A może i nawet uczucie? Ich spojrzenia skrzyżowały się tak szybko, że zielonooka nawet nie miała czasu odwrócić wzroku.
Nie jest ci zimno? – zapytał badającym tonem. Kobieta wzruszyła ramionami, nieznacznie dygocząc.
Na dworze nie panowały tropiki, a ona wyszła w jedynie bawełnianym szalu, lecz coś nie pozwalało się jej przyznać do tego, że nawet nie pomyślała o tym, żeby założyć na siebie cokolwiek więcej. Brunet westchnął cicho i przemieścił się do środka. Po chwili wyszedł ze swoją zieloną parką i narzucił ją na ramiona Sakury.
Nie trzeba było – zarumieniła się i uciekła wzrokiem w bok. Mężczyzna nic nie odpowiedział. W głębi serca wiedział, że gdyby nie on, resztę świąt spędziłaby pod pierzyną z zapaleniem płuc.
Chcesz młody? – odezwał się do tej pory kompletnie nie zwracający uwagi na ich poczynania Itachi. Wyciągał w stronę tego drugiego paczkę papierosów. Młodszy brat skinął w podzięce głową, częstując się jednym. Różowowłosa z zapartym tchem obserwowała jego poczynania. Do tej pory Sasuke był dla niej przecież największym przeciwnikiem palenia na świecie.
Co się gapisz, to przez ciebie – warknął brunet, wydmuchując śmierdzący obłoczek prosto w jej twarz. Kobieta skrzywiła się, odzwyczajona od zapachu palonego tytoniu.
Jak to przeze mnie? – zdziwiła się.
Poszłaś sobie ode mnie – odparł oskarżycielsko. Itachi i Konan w milczeniu schowali się do wnętrza domu.
Wiatr zawiał mocniej, poruszając ich ubraniami i włosami. Zielonooka przymrużyła oczy, chowając sine ręce w głębokie kieszenie kurtki. Odwróciła się za siebie, jednocześnie wtulając twarz w wypełniony futerkiem kaptur. Było przesiąknięte zapachem drogiej wody kolońskiej, który od razu przypadł jej do gustu. Przez niego nawet świat zawirował, lecz nie czuła się z tym źle. Jakiś dawno nieodczuwany dreszcz powędrował w dół jej ciała.
Nie myślałam, że będzie to miało na ciebie jakikolwiek wpływ – odparła tak odważnie, że aż sama się zdziwiła swoim tonem. Poczuła palce Uchihy, delikatnie wsuwające się w kieszeń kurtki i smyrające jej zimną dłoń. Po ulicy przejechał nic nieznaczący samochód, obrzucając ich na krótką chwilę światłem reflektorów i odjeżdżając w tylko sobie znanym kierunku.
No to widzisz, że miało – wychrypiał. Odwróciła się zaskoczona. Niemal natychmiast napotkała jego ciemne tęczówki, śledzące każdy jej gest z niewiarygodną uwagą, zupełnie jakby wszystko miało znaczenie.
Jeszcze mi powiedz, że masz duszę romantyka i dzięki temu czułeś, że jesteś bliżej mnie – zakpiła, choć w głębi duszy zżerała ją ciekawość. Grafitowe spojrzenie przybrało zupełnie czarny wyraz. Czy trafiła?
Każdy się jakoś leczy.
To akurat zabija – parsknęła, przeczuwając coś niewiarygodnego. Na twarzy mężczyzny pojawił się nikły półuśmiech.
Wyciągnął rękę wolną rękę w jej stronę, niemo proponując jej papierosa. Przygryzła wargę, niepewna konsekwencji, jakie pociągnie za sobą powrócenie do nałogu. Tak dawno nie paliła, że zdążyła zapomnieć, jak wyglądają papierosy, jak smakują i jakie są następstwa choćby jednego bucha. Mimo wszystko przyjęła tlącą się bibułkę z zawartością i włożyła sobie do ust. Zaciągnęła się powoli, automatycznie wiedząc, co robić. Nie dała jednak nic po sobie poznać, ponieważ doskonale wiedziała, że obrzydliwie gorzki smak czystego tytoniu, uczucie ciężkości w klatce piersiowej i chęć wykasłania tego gówna to normalna reakcja na odstawienie substancji oraz wysoką zawartość nikotyny w wyrobie. Wypuściła spory obłoczek prosto w twarz Uchihy, odpłacając mu się. Ten w odpowiedzi wywrócił oczami, jednak w dalszym ciągu przypatrywał się jej poczynaniom z zainteresowaniem.
Dziękuję – zaciągnęła się ostatni raz i oddała fajkę kompanowi.
– Zdecydowanie lepiej – odparł, ponownie się uśmiechając.
Czy to, że robię coś zakazanego cię podnieca? – zapytała bez ogródek. Wewnątrz aż nie mogła się powstrzymać od spekulowania na temat domniemanych uczuć Sasuke względem niej.
Chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią.
Nie.
To po co to wszystko?
Po prostu cię taką lubię, ok? – fuknął, zgniatając peta w pełnej już popielniczce.
Po co mnie TAKĄ lubisz? Nic przecież dla ciebie nie znaczę – na twarzy różowowłosej przez chwilę malowało się przerażenie irytacją Sasuke.
Próbowała jedynie zrozumieć. Doskonale wiedziała, że wcale nie musiała go prowokować i obwiniać – powiedziałby jej prawdę, nawet jeśli miałoby to być drugie dno. Coś jednak sprawiało, że nie potrafiła się przed tym powstrzymać. Brunet spojrzał na nią równocześnie wściekłym i zdecydowanym wzrokiem. Wówczas drzwi frontowe się otworzyły i na ganek wyszedł Uzumaki.
Twoja mama cię woła na zmywak – oznajmił, obrzucając na przyjaciela rozradowanym spojrzeniem. Mężczyzna zaczął coś syczeć pod nosem i bez patrzenia na Haruno wszedł do środka. – Sakura, ty też może już wejdź. Jeszcze się przeziębisz – dodał łagodnym tonem.
Kobieta westchnęła i zwróciła ku niemu smutne oczy. Niczego się od Uchihy nie dowiedziała, a na dodatek uświadomiła sobie, że powinna porozmawiać z przyjacielem, o jeżeli jeszcze mogła go tak nazywać. Przecież go wykorzystała, zabawiła się nim i porzuciła – jak psa. Wcale nie zasłużył, tak samo jak ona nigdy nie była godna jego uwagi.
Minęła blondyna bez słowa, pozwalając mu zamknąć za nimi drzwi. W głowie układała sobie cały plan: jak zacząć rozmowę, co powiedzieć. Oparła się otwartą dłonią o ścianę, czując, jak zaciska się jej żołądek. Tak bardzo pragnęła mieć to wszystko już za sobą. Chciała, żeby było jak dawniej. A najlepiej byłoby, gdyby to wszystko nie miało miejsca.
Czuła ogromny ciężar poczucia winy.
Czuła wstyd.
Czuła się również samotna.
Zapragnęła zacząć od nowa – od pierdolonego placu zabaw, którego też nie powinno nigdy być.
Sakura, wszystko w porządku? – zapytał, widząc, jak różowowłosa zaciska powieki w grymasie bólu. Otworzyła oczy, oparła głowę o ścianę, lecz nie spojrzała na niego. Nie mogła. Rumieniec oblał całe jej policzki.
Naruto – pierwszy raz od roku wymówiła jego imię. Wywołało to u niej tak silny skurcz żołądka, że aż zgięła się w pół, łapiąc się za brzuch.
Mój Boże... będziesz rzygać?! – gorączkował się, kucając przed nią. Gdyby tylko uniosła głowę, zobaczyłaby w jego błękitnych oczach prawdziwą troskę i ból, który odczuwał razem z nią. Nie chciał przecież jej krzywdy, kochał ją. Dziewczyną wstrząsnął potężny dreszcz, a na delikatną, odsłoniętą skroń wystąpiły kropelki potu. Mimo to uparcie wpatrywała się w swoje buty.
Chyba nie – stęknęła. – Zaprowadzisz mnie na górę? – poprosiła, choć czuła się z tym okropnie. Znowu musiał jej pomagać. Mężczyzna wziął ją pod pachy i spokojnym krokiem udał się w stronę schodów. Wędrówkę zakończył na ich szczycie, sadzając na wpół przytomną z nerwów przyjaciółkę na najwyższym stopniu.
Chcesz wody? – zapytał troskliwie, zanim usiadł. Dziewczyna pokręciła głową, opierając skroń o zimną ścianę. – To może powiesz mi co się dzieje? Strułaś się pewnie tymi chłamowymi ciasteczkami Karin. Nic, co stworzy ta wiedźma nie może być dobre!
Sakura zerknęła na niego nieśmiało spod opadającej jej na oczy grzywki, prychając. Zobaczyła pocieszający uśmiech, pełny uczuć kompletnie sprzecznych z jej oczekiwaniami. Wbrew sobie uspokoiła się nieco. Atak duszności i nerwicy żołądkowej odszedł w niepamięć. Pozwoliło to zielonookiej na oczyszczenie umysłu i orzeźwienie myśli.
Chciałam z tobą porozmawiać – szepnęła prawie bezgłośnie. Chłopak jednak usłyszał jej nieśmiały głos i usiadł obok, poważniejąc.
Chyba wiem o czym.
O... – zawiesiła się, czując, że myśl nie przejdzie jej przez gardło.
O tym, co się z tobą działo rok temu i...
Naruto przepraszam – oparła głowę o jego ramię odziane w burgundową koszulę i zawyła cicho z rozpaczy. Nie wykonał żadnego gestu w jej stronę, przez co jeszcze bardziej pogrążyła się w smutku. Czuła się na straconej pozycji.
Tymczasem we wnętrzu niebieskookiego zapanowała harmonia – upragniona przez niego od roku. Wiedział, że znalazł się we właściwym miejscu, we właściwym czasie oraz to, że jednak coś znaczył dla różowowłosej. Nie bez powodu się przecież popłakała. Choć gdzieś z tyłu jego głowy pobrzękiwała cicha myśl, że może ta kobieta tylko udawała skruszoną i zagubioną by zyskać przychylność otoczenia i tym razem uderzyć we wszystkich wokół. Nie potrafił jej ponownie zaufać w takim stopniu, jak niegdyś, lecz w dalszym ciągu liczył na to, że kiedyś ich relacje powrócą na dawny tor. Może i był już bez nadziei na to, że Haruno kiedykolwiek będzie jego kobietą, jednak nie zmieniało to faktu, że za nic w świecie nie chciał jej usuwać ze swojego życia. Po prostu dostrzegł to, co wszyscy – kogoś połączyła czerwona nitka i nie bez powodu Sakura mu się wtedy spodobała. Musiał ją dostrzec, by Sasuke mógł być szczęśliwy.
Na jego twarz powrócił radosny uśmiech. Zerknął kątem oka na nadal płaczącą mu w ramię koleżankę. Cała się trzęsła. Położył jej rękę na ramieniu i docisnął do siebie. Uległa mu, dodatkowo uczepiając się jego koszuli rozczapiżonymi palcami. Nie zwrócił na to większej uwagi. W zamian za to zaczął ją głaskać i oparł policzek na jej pachnącej lakierem do włosów, pudrowo–różowej głowie.
Muszę ci powiedzieć, że naprawdę świetnie wyglądasz – zagadał od niechcenia. Poczuł, jak kobieta drgnęła, wyrwana z rozpaczliwego transu. – Sasuke mówił, że twoja fryzura była trochę dziwna, ale ogólnie to wypiękniałaś... szczerze, to nie myślałem, że aż tak się zmienisz. Naprawdę ładnie – dorzucił, czując, że połknęła haczyk.
Nie chcesz usłyszeć, co mam ci dalej do powiedzenia?
Sasuke jest tobą zachwycony, wiesz? Jara się tobą jak pojebany, ale chyba nie bardzo ci to pokazuje – wyszeptał prosto w jej włosy. Dziewczyna odskoczyła od niego, niczym oparzona mało, co nie wybijając mu szczęki.
O czym ty mówisz?! – na jej blade policzki wypłynęły tak dorodne rumieńce, że nawet w panującym na schodach półmroku Naruto je dostrzegł.
To o czym chciałaś porozmawiać? – znowu umyślnie zmienił temat, uśmiechając się przy tym łobuzersko. Poczuwając się do odpowiedzialności za relację Sakury i Sasuke postanowił ich na siebie napuścić jeszcze dokładniej, niż zrobiliby to sami. Haruno zasłoniła sobie uszy i z irytacją wypisaną na twarzy spojrzała w dół schodów.
Przestań mieszać mi w głowie – warknęła. Naruto poczuł, że na tą krótką chwilę powróciła jego dawna, wulgarna przyjaciółka. Uwielbiał ją i wcale nie chciał widzieć jej takiej odmienionej, grzecznej i pokornej. Pragnął, żeby się bawiła i cieszyła chwilą jak kiedyś. Po każdym takim momencie przecież może przyjść ten zły, a wtedy warto pomyśleć o tym, co robiło się jeszcze minutę temu. – Kiedy tak robisz mam wrażenie, że te prochy, którymi mnie faszerują jak świnię na rzeź są do niczego, więc zaraz znikniesz, albo pojawi się ciebie dwóch i każdy będzie mówić coś innego, jak ty przed chwilą. Dwa wątki na raz. To nie do zniesienia – wymruczała groźnie.
Rozumiem, wybacz – ustosunkował się, opierając się o równoległą poręcz. – To co tam chciałaś dodać?
Teraz to już nieważne – naburmuszyła się. – Straciłam wenę na kwieciste przeprosiny.
Wystarczyły zwykłe – odparł spokojnie. – Sakurcia, dlaczego tak się stało?
Że co? – nie zrozumiała. – Że muszę cię przepraszać?
Że pomyślałaś, żeby dać mi nadzieję.
Dziewczyna oparła się łokciami o panele i wyciągnęła się jak długa na ostrych stopniach. Widać po niej było, iż fakt, że rozmowa ponownie stoczyła się na temat wywołujący w niej nieokiełznany wstyd.
Masz szlugi? – zapytała niespodziewanie. Uzumaki zdziwił się i roześmiał jednocześnie. – No co? To taka rozmowa, że pasują do klimatu. Poza tym ten idiota narobił mi takiego smaka...
Mam smaka na maka? – zarechotał się, wstając i przeszukując kieszenie. Haruno również się uśmiechnęła. – Wiem, że Sasuke ma w kurtce. Chodź – pomógł jej się podnieść i sprowadził ją z powrotem na dół szybkim krokiem.
Minęli rozświetlony salon. Żaden z obecnych nie zwrócił na nich uwagi, choć różowowłosa dostrzegła swoją rodzinę, żegnającą się radośnie z pozostałymi. W naprzeciwległej kuchni Itachi i Sasuke, nieświadomi niczego i zapewne zirytowani do granic ludzkich możliwości wkładali naczynia do ledwo nadążającej zmywarki. Kobieta zatrzymała się wpół kroku, złapała Naruto za ramię i niemo poprosiła go, by zaczekał. Nagle poczuła, że powinna się na chwilę zatrzymać i się im przyjrzeć.
Jej brat, który stał najbliżej niej, zmienił się niedopoznania. Wcześniej jakoś nie zauważyła tego wszystkiego. Obciął włosy i przestał już katować je farbami i utleniaczami. W końcu wszyscy mogli dostrzec, że był rudy jak lis. Zrównał się wzrostem z ojcem, ubrał się elegancko i gustownie – w końcu wszyscy mogli zobaczyć, jak wiele uroku osobistego i zalet posiadał ten chłopak. Odwrócił się do nich tyłem, i Sakura przyjrzała się bliżej jego uszom, niegdyś wypchanymi agrafkami i różnorakim metalem. Dziś pozostały jedynie gustowne, czarne tunele. Naprawdę jej się podobał.
Tuż obok stała Sayuri. Może i nie była jej rodziną, jednak fakt, że spodziewała się dziecka... zielonooka w dalszym ciągu nie mogła przyzwyczaić się do myśli, że miałaby mieć jeszcze jedną młodszą siostrę lub brata. Szczerze powiedziawszy, miała trochę ojcu za złe, że się tak panoszył. Miał już swoje lata i wcale nie pomyślał o tym, że powinien być już dziadkiem, jak Fugako, a także o tym, że jeżeli umrze w ciągu najbliższych dziesięciu lat na zawał lub raka, może zrobić takiemu niewinnemu maluchowi krzywdę na całe życie. Niemniej jednak cieszyła się z tego, że Sayuri – której wygląd w dalszym ciągu olśniewał profesjonalizmem i napawał ją jakimś wewnętrznym ciepłem – spełniła swoje marzenie. W końcu każdą kobietę biznesu czeka kiedyś last minute.
Idziesz? – z zamyślenia wyrwał ją głos blondyna tuż przy uchu. Potrząsnęła głową, by wyrwać się z letargu.
Tak.
*
Ja to wszystko rozumiem – pogłaskał ją wolną ręką po głowie, w drugiej trzymając tlącego się peta. – Ale dlaczego ja?
Jesteś mi najbliższy – wyznała szczerze. – Nie miałam wpływu na to, co się wywiąże z depresji. Nawet się nad tym nigdy nie zastanowiłam. No bo kto by pomyślał, że spotka mnie coś takiego – przyłożyła rękę do ust, zaciskając powieki.
Spokojnie – powiedział do niej wyrozumiałym głosem. Kobieta pokręciła głową.
Chodzi mi po prostu o to, że ja nawet nie pamiętam co robiłam! – zaszlochała. – Przecież to nie możliwe... ale tamten czas... to jedynie urywki z tych zdarzeń, o których mówiłeś – westchnęła głośno, załamując oddech parokrotnie. On milczał cierpliwie. – Chcę po prostu, żebyś wiedział, że gdybym miała wtedy na siebie wpływ, nic by się pomiędzy nami nie wydarzyło.
Nigdy przenigdy? – przymknął żartobliwie oko. Jednak to była jedynie maska.
Tak naprawdę z każdym takim słowem w Uzumakim narastał coraz większy ból. Nie przerywał wyznań i zapewnień Sakury tylko dlatego, że wiedział, że ona tego potrzebowała. Naprawdę było jej przykro, czuł to. Gdyby to on miał decydować, wołałby pomimo wszystko nie rozdrapywać starych ran.
Nigdy.
Szkoda.
Niby dlaczego?
Bo dalej mi się podobasz – uśmiechnął się blado. – W dalszym ciągu nie potrafię pozbyć się wspomnienia naszego ostatniego wspólnego ranka. Byłem szczęśliwy, naprawdę, pierwszy raz od dawna czułem, że spotkałem prawdziwe szczęście. Moje marzenia w końcu się urzeczywistniły, a dziewczyna moich snów spojrzała na mnie jak na mężczyznę, który ją kocha i ona...
Ja cię nigdy nie kochałam, Naruto – przypomniała mu, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami, które zupełnie niespodziewanie straciły swój blask. Przysunęła się równocześnie i złapała blondyna za rękę. – Nigdy nie byłeś i nie będziesz mężczyzną mojego życia, zrozum...
Wyobraź sobie, że rozumiem cię doskonale – pozostał spokojny. Nie spodziewał się po różowowłosej niczego. – Ciekawe, czy Morino dostrzegł, że wypuszczenie cię wtedy było złym pomysłem?
Przecież się z tego cieszyłeś – zdziwiła się, pociągając nosem.
Wszyscy się cieszyliśmy, bo żadne z nas nie myślało, że wywiniesz taki numer.
Nie ja, tylko mój mózg – warknęła, a jej oczy jeszcze bardziej zaszły łzami. Nawet blondyn czuł narastającą w niej irytację.
Prawda jest taka, że gdybyś wtedy nie zaczęła znowu brać, to być może nie stałoby się nic – głos, którym do niej przemawiał był jednak pełen zrozumienia.
To nie były przecież jego decyzje, pragnienia, życie, więc nie miał powodu dawać emocjom przewagi nad sobą. Sakura nie była nawet jego kobietą – jedynie kimś, przy kim chciał stać, pomagać i w tym jej szlochu nawet czuł, że ona też mogła go tak traktować. Musiała jedynie zrozumieć, że powinna w końcu przestać robić z siebie tylko ofiarę tego wszystkiego, co ją spotkało; dostrzec swoją winę.
No dobra, może i sobie dokopałam – dała za wygraną i przestała płakać. – Ale wiesz co? Rozdrapywanie tego tak właściwie nie ma już większego sensu. Nic już nie zmienimy. Masz ode mnie gwarancję, że to się nigdy nie powtórzy. Po prostu przepraszam i tyle.
Naruto już się więcej nie odezwał, głównie ze względu na to, że jego koleżanka sprawiała wrażenie zmęczonej całą tą sytuacją i maksymalnie wkurwionej. W powietrzu poza nastrojem Haruno wisiała jedynie cisza. W miarę upływu czasu robiło się także coraz zimniej. Naruto nie spuszczał wzroku z Sakury, zastanawiając się, czy to dobry moment na to, żeby się wycofać. W półmroku ganku dostrzegł, że dziewczynie poczerwieniał nos i policzki od mrozu. Uznał więc, że nie było sensu dłużej tego przeciągać. Rozmowę i tak skończyli.
Naruto, idziecie już do domu – niespodziewanie za ich plecami odezwał się Sasuke. Uzumaki poderwał się, niczym oparzony i spojrzał na bruneta wzrokiem pełnym mieszanych uczuć. Był przecież jednocześnie ucieleśnieniem jego najstraszniejszych koszmarów, jak i wybawcą.
Jesteś przerażający! – pisnął.
Po prostu byłeś nieprzygotowany na to, że wyjdzie po ciebie na zewnątrz – warknęła Sakura, podpierając brodę pięścią. Sasuke podążył za jej wzrokiem wpatrzonym w dal.
W domu naprzeciwko właśnie zapaliło się światło na ganku. Chwilę po tym na zewnątrz wyszła stosunkowo młoda kobieta, oplatając się szczelniej białym, futrzanym płaszczykiem. Jej długie blond włosy związane były w wysokiego kucyka, a poirytowane oczy wpatrzone w nich z pewnego rodzaju szokiem. Bardzo przypominała śnieżynkę, albo bardzo kobiecego bałwanka. To była Yuriko.
Zauważyła młodszą siostrę, tak samo jak ona dostrzegła ją. Uchiha kątem oka obserwował tą drugą. Jej twarz pozostała niewzruszona. Zupełnie jakby widok rodzonej siostry, z którą przecież była bardzo związana emocjonalnie nie zrobił na niej kompletnie wrażenia. Ot, jakaś obca osoba, demon przeszłości zamknięty w szufladzie podpisanej "PSYCHOTERAPIA" i umyślnie zapomniany. Prawdę mówiąc, ciężko było mu pojąć logikę Lo.
Sakura? Czy to naprawdę ty? – zawołała blondynka, podchodząc bliżej furtki. Różowowłosa odpaliła drugiego szluga, odwracając głowę w bok. Miała minę, jakby była ponad to wszystko; jakby nic już jej nie dotyczyło.
Odpowiedz jej – zażądał Naruto podejrzanie ściszonym głosem. Dziewczyna wzruszyła obojętnie ramionami. Widocznie nie miała takiego zamiaru.
Sakura! – tamta wydarła się na całą ulicę. Nie dawała za wygraną. Otworzyła bramę i wypadła na ulicę rozgorączkowana. Nie minęła sekunda, a już czatowała przy ich furtce. Wyglądała na zdesperowaną. – Co? Teraz będziesz mnie zlewać?!
– Odpierdol się.
Yuriko otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia. Poczerwieniały jej policzki, a ogólna aura tego spotkania przybrała mocno granatowy odcień. Szarpnęła parokrotnie za bramę, dając upust swojej złości. Naruto wbrew ostrzegawczemu pomrukowi Sasuke otworzył starszej Haruno.
Co ty tu robisz? – wysyczała blondynka. Lo spojrzała na nią tak uważnie, jak gdyby oceniała poziom jej głupoty. Przynajmniej takie sprawiała wrażenie. Nie odpowiedziała. – Pytałam się...
Odpierdol się – młodsza zmarszczyła śmiesznie brwi. Opuściła głowę i zasłoniła sobie uszy. Czyżby zbliżał się atak?
Brałaś leki? – zapytał Naruto, zbliżając się z Yuri do domu. Różowowłosa spojrzała na nich spode łba i powtórzyła:
Odpierdol się.
Cała sytuacja przestała prezentować się dobrze. Yuriko coraz bardziej wypełniała się złością na Sakurę, a ona zdawała się z każdą minutą dziczeć. Chłopcy zawieszeni pomiędzy targającymi kobietami emocjami westchnęli przeciągle.
No co tak sapiecie? – niespodziewanie przez pozostawiony w drzwiach uchył wyjrzał Itachi. Widząc Yuri uśmiechnął się szeroko. – Kogo moje piękne oczy widzą! Kopę lat, mała. Po co przylazłaś? Nie macie cukru? – zarechotał, totalnie ignorując grobowe miny wszystkich pozostałych.
Wyszłam po tatę, bo miał do nas wpaść z Kaigo na chwilę, patrzę a moja młodsza siostrzyczka jara sobie szlugi u was na schodach, jak gdyby nigdy nic!
Sakura wydała z siebie dźwięk bliżej nieokreślony, podobny zarówno do parsknięcia, jak i syczenia. Wstała, otrzepała przyprószoną śniegiem kurtkę i ruszyła przed siebie, wymijając szerokim łukiem Naruto i siostrę. Cała czwórka z szeroko otwartymi oczami obserwowała, jak otwiera sobie furtkę i wychodzi z posesji. Skręciła w prawo i bez ceremonii, spacerkiem, zaczęła się oddalać.
Dowiem się w końcu, o co jej chodzi i o co z nią chodzi? – zirytowała się Haruno.
Chodź lepiej po swojego ojca – wywrócił oczami Itachi i otworzył jej szerzej drzwi, zapraszając ją tym samym do środka. Za nimi podążył również Uzumaki.
Idź po nią – szepnął do Sasuke. Brunet kiwnął głową i nieśpiesznym krokiem udał się za zielonooką.

* * *

Z chwilą, gdy zatrzasnęła się za mną furtka, sprawiając że wszystkie psy na ulicy zaczęły szczekać jak głupie, poczułam coś na kształt nieopisanej ulgi. Uświadomiłam sobie jakie to moje życie było sztuczne, ja sama byłam jak z plastiku, taka nieekologiczna, zatruwająca środowisko niczym smog i przyczyniająca się przez to do powiększania się dziury ozonowej. Do tej pory sądziłam (zaczęłam iść przed siebie, ignorując stale pouczające mnie towarzystwo), że to świat chce mnie zabić. Jednak skoro to on mnie stworzył i otrzymałam od niego gratis coś, co pozwalało mi samej coś tworzyć to dlaczego miałby być zły? To ludzie byli okropni.
Matka, która mnie niezamierzenie stworzyła i głównie o to miała pretensje.
Ojciec, który chciał mojego dobra, dlatego pomimo mojego wieku cały czas byłam pod nadzorem. Nie pytał w jakich sytuacjach czułam się dobrze, tylko wpychał mnie do psychiatryka i gdyby nie Sasuke, kiblowałabym tam z nalepeczką dzielny, ale chory do usranej śmierci pacjent. A co, jeżeli nie byłam chora?
Jeżeli wszystkie te osoby, które widziałam nie były chorobą mojego mózgu, a serca pragnącego miłości, której nikt nie potrafił mi dać? Owszem, miałam marzenie; jedno prawdziwe przez całe życie. Pragnęłam, by ktoś mnie w końcu pokochał, ale w taki sposób, żebym nie musiała dawać nic w zamian... a raczej, żeby nie oczekiwano tego ode mnie – tak, jak to jest w rodzinie. Bo miłość jest podobno bezinteresowna.
Przyznaję, miałam poważny problem, jeżeli chodziło o pokazywanie, że mi zależy. Najgorsze było to, że zdawałam sobie sprawę, że to nie była wina mojej mamy, na którą zwalałam wszystkie swoje życiowe niepowodzenia. Problem był od zawsze, więc musiał tkwić gdzieś we mnie.
Sakura – usłyszałam za moimi plecami Zatrzymałam się wpół kroku, wstrzymując oddech. Jeżeli to omam powinien zachowywać się zbyt idealnie, pomyślałam naprędce i odwróciłam się z nową odwagą.
Sasuke szedł ku mnie spokojnym krokiem odbijającym się echem po całej ulicy. W końcu miał eleganckie buty. Ręce trzymał w kieszeniach, obserwował mnie uważnym, bardzo ciemnym spojrzeniem, a gdzieś w kącikach jego ust czaił się nieśmiały uśmiech. Zbliżał się, więc wyprostowałam się i z naprawdę hardą miną czekałam na to, co będzie chciał ze mną zrobić. Zatrzymał się dopiero metr ode mnie i powiedział z politowaniem:
Co ty odwalasz?
Nie będą mi mówić jaka jestem i co mam w związku z tym robić – podjęłam rozmowę. Przylazł za mną w samej koszuli, więc nie potrafiłam zostawić go z niczym. Nie byłam aż tak bardzo bezlitosna jak myślałam.
Niby kto ci coś kazał? – prychnął.
Wy – zmarszczyłam brwi, w głębi duszy poddając pod osąd trafność mojego stwierdzenia. Nawet własne oczy mogły mnie oszukać.
Słowem się nie odezwałem.
Wkurwia mnie ta jadaczka – warknęłam wściekła jak osa. Naturalnie miałam na myśli moją starszą siostrę, która zostawiła mnie samą w momencie, w którym najbardziej jej potrzebowałam.
Bo co?
Bo ujada na mnie, a gówno ją interesowałam przez cały ten czas.
Skąd wiesz? – podszedł jeszcze trochę bliżej. Byłam przy nim taka malutka.
No bo wiem – fuknęłam, obracając się do niego bokiem. Zaczynałam mieć dosyć nawet jego, choć do tej pory wydawało mi się to całkiem niemożliwe.
Powoli przestawała się orientować w tych wszystkich relacjach. Przez chwilę nawet rozważałam odejście od Sasuke i udanie się w długą podróż po zlodowaciałych melinach tego miasta. Pamiętałam przynajmniej trzy, jeszcze z czasów liceum. Myśl ta, wbrew zasadom logiki, wcale nie wydawała się szczególnie, a nawet możliwa do wykonania. Co to niby był za problem, zerwać więź? Odchodzisz i tyle, bo masz ich wszystkich w dupie, tak jak oni ciebie przez te wszystkie lata – proste jak babci kapelusz.
Nagle poczułam ciepłą dłoń na mojej szyi. Równocześnie jakaś magiczna siła kazała mi spojrzeć na twarz Uchihy i dać się pochwycić w sidła jego grafitowych oczu. Gdyby tylko chciał, mógłby zacisnąć rękę jeszcze bardziej i mnie udusić lub walnąć moją głową o ścianę. Oczywiście ten z natury opanowany człowiek wolał przesunąć trochę szorstkimi palcami wzdłuż ścięgien wrażliwych na każdy ruch. Poczułam przyjemne mrowienie w tamtym miejscu, nawet miałam ochotę na błogi uśmiech.
Pośród mych natchnień, twoje łzy słone *** – powiedział bardzo, bardzo cicho, spuszczając przy tym wzrok. Trochę wyglądał jakby się wstydził, lecz to uczucie w kontekście bruneta wydawało mi się tak mało prawdopodobne, że nawet nie zawróciłam sobie tym głowy.
To twoje?
To moje.
O kim to?
O tobie? – syknął. No pewnie, jak mogłam się nie domyślić, przecież to takie oczywiste!
Czemu znowu o mnie piszesz? – zapytałam, udając irytację. Tak naprawdę czułam coś na czas zauroczenia tą rozmową.
A czemu ty piszesz o mnie przez całe życie? – zsunął rękę na moją talię. Zacisnął mocno palce i zgrabnym, prawie naturalnym gestem przyciągnął do siebie moje wcale nieopierające się ciało.
Dopiero, gdy moja głowa znalazła się tuż przy jego gorącym, silnym sercu dotarło do mnie, jak bardzo było mi zimno. Przez chwilę nawet zastanawiałam się, czy Sasuke nie nabawi się zapalenia płuc przez moje odpały. Musiałam jednak przyznać, że niezwykle mi zaimponował tym, że nawet pomimo dwudziestostopniowego mrozu sterczał tu ze mną i słowem się nie odezwał.
Sasuke nigdy nie potrafił się zachowywać jak stereotypowy facet. Co prawda zawsze musiało być tak, jak on sobie umyślił, ale kto by się tym przejmował? Poza tym swoim egoistycznym gburstwem i odcinaniem się od uczuć był przecież całkiem fajnym facetem.
Wolną rękę przycisnął do moich włosów szybko ją pod nimi schował. Miał takie lodowate palce, że moja skóra aż zawrzała. Nie byłam pewna, czy była to wina fizyki, czy biologii i mojego podniecenia. Znowu mnie zaskoczył. Myślałam, że naprawdę to w hotelu to było tylko tak z nudów, jednak cały dzisiejszy wieczór, te wszystkie ukradkowe spojrzenia... nawet pod tymi przyjemnie twardymi mięśniami kryło się przecież gorące serce, które biło.
Uniosłam dłoń i przyłożyłam do tego miejsca, z którego dochodził najniezwyklejszy dźwięk, jakiego dane mi było słuchać przez całe moje życie. Pociągnęłam nosem, przeczuwając wzruszenie. Mięsień tuż pod moją ręką pulsował tak intensywnie i mocno, że nie mogłam być już bardziej przekonana o jego autentyczności.
Wróć ze mną Lo – poprosił szeptem. Uniosłam oczy do góry. Nasze źrenice w mroku ulicy same się odnalazły i złączyły, niczym magnez.
Nie chcę się bawić to pierdolenie. Nie chcę się zmieniać. Chcę być normalna dla siebie, nie dla nich – jęknęłam błagalnie. Liczyłam na to, że brunet mnie zrozumie. Jego twarz pozostała niewzruszona.
Oni twierdzą, że masz problem – mruknął, drapiąc mnie po głowie. Dostałam gęsiej skórki za uszami.
Kiedy jestem z tobą to nie... – wyznałam.
Co przez to rozumiesz?
Widzę tylko ciebie... przez cały dzisiejszy wieczór też – wytłumaczyłam cicho. – Nie potrzebuję tych prochów. Po prostu jestem zła na nich wszystkich.
Bo każą ci się zmienić?
Tak. Dzisiaj jestem po prostu zmęczona. Ale przez cały dzień tyle się działo, że nawet nie miałam czasu się koncentrować na moich problemach. Może i działały prochy, ale następną dawkę powinnam wziąć dwie godziny temu. Poza tym wkurwem nic się nie dzieje...
Chodź do domu – przerwał moją gonitwę myśli. – Zanim pójdziesz spać, porozmawiamy o tym. W końcu śpimy w jednym pokoju.
Jak to? – rozszerzyłam oczy ze zdziwienia, jednak nie wiedziałam, czy było to spowodowane wizją spania z Uchihą w tym samym pomieszczeniu, czy faktem, że ten niewątpliwej urody mężczyzna mnie odsunął, wziął za rękę i zaczął ciągnąć w stronę swojego domu.
Spojrzałam na nasze złączone dłonie. W jednej chwili wszystkie dobre wspomnienia z liceum, z czasów, gdy on był mój, a ja byłam jego, wróciły. Niesamowite uczucie. Skupiłam się na naszym ostatnim pocałunku, który miał miejsce jakieś trzy kilometry od tego, w którym się obecnie znajdowaliśmy. Zatrzymałam się gwałtownie, zapierając się jak najbardziej. Sasuke zmuszony był stanąć. Odwrócił się z grymasem irytacji wypisanym na twarzy.
Możesz przestać? – warknął tak groźnie, że aż mnie ciarki przeszły.
Nie.
Westchnęłam przeciągle, zmieniając spojrzenie. Czułam jak rumienią mi się policzki, podczas, gdy w głowie cały czas odtwarzałam tamto wspomnienie... Video Games. Mój napastujący, dziki wzrok widocznie działał na Sasuke, bo i on zmienił minę.
Dobra, koniec zabawy – płynnym ruchem przesunął dłoń na mój nadgarstek i złapał tak mocno, że aż zabolało.
Równocześnie naparł na mnie i siłą popchnął na murek.
Zupełnie jak wtedy, kiedy chciał Nas ratować.
18 maja.
Uderzyłam plecami o lodowatą cegłę i syknęłam z bólu.
Będzie siniak.
Zagrodził mi drogę w stronę domu prawym ramieniem.
Wyglądało na silne i bardzo męskie.
Drugą dłoń zacisnął na moim policzku i przycisnął swoje usta do moich tak mocno i agresywnie, że z mojej piersi wydarł się niezamierzony krzyk.
Oficjalnie, znowu byłam jego.


Cóż za cudowna noc!
W ostatniej chwili zmieniłam tytuł rozdziału, ponieważ dopiero co odkryłam tę piosenkę i jestem nią urzeczona, szczególnie w kontekście tegoż rozdziału, który kosztował mnie wiele wysiłku. Choć powstawał głównie w komunikacji miejskiej, to sama edycja była naprawdę wykańczająca. Jak zwykle bardzo przepraszam za zwłokę. Taki już chyba mój urok, że nie potrafię się wyrobić.
Standardowe podziękowania dla moich czytelników, dla mojego szczęścia, które zaczęło mnie regularnie stalkować na tym blogu i stronce na fb, a także Rihannie, która dzisiejszego wieczoru absolutnie zdobyła moje serce.
Mam nadzieję, że rozdział przypadnie Wam do gustu. Czekam na opinie.
* – (tytuł piosenki) „Niedopowiedzenia” Pezet
** – (tytuł piosenki) „Moja bejbe” Czadoman
*** – (frag. Piosenki) „Napraw” LemON
Tytuł:Yeah, I said it” Rihanna


Cierpiąca Nanase

4 komentarze:

  1. Mi osobiście rozdział się podobał. Nie sądziłam, że uda mi się jeszcze przeczytać jakiekolwiek opowiadanie o Naruto (zwyczajnie mi się to anime już znudziło). W każdym bądź razie, z Twojego bloga na pewno rezygnować nie będę, więc czekam na następny rozdział :D Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za miły komentarz, niezmiernie cieszy mnie fakt, że pomimo Twojego spadku zainteresowania samym Naruto postanowiłaś nie porzucać tej historii. Również pozdrawiam, Nanase :)

      Usuń
  2. Po przeczytaniu tego rozdziału mam ochotę zamienić się w jednego z anonków na cda, który zostawiał pod każdym możliwym odcinkiem glee komentarz o nigdy nie zmiennej treści:
    Super.
    Ale jako, że jestem trochę bardziej ambitna rozwinę swoją wypowiedź narażając jednocześnie moich współdomowników na krzyk, pisk i płacz (Po zmianie szkoły chyba nabawiłam się nerwicy i na wszystko się denerwuje).
    A więc powiedz mi proszę Nanase jak to się dzieje, że dla mnie mógłby to być koniec historii? Jest mi z tego powodu tak samo smutno, jak było mi wtedy, kiedy po zobaczeniu jakże wczesnej godziny na budziku okazało się, że ten obiad na który wołała mnie mama był tylko snem. A jak bardzo miałam wtedy ochotę na ten obiad to już możesz sobie tylko wyobrazić :(.
    W sumie tak jakby patrząc nie patrzeć tym rozdziałem odkryłaś już wszystkie (, a może większość) kart tej historii. Zawsze możesz być też jak Sharon Bolton, jak której książki zawsze czytam, mam wrażenie, że ona specjalnie pisze zakończenie jakoś 100 stron szybciej, tylko po to, żeby zniszczyć czytelnika jakąś sytuacją, którą był pewien, że to się stanie, ale to się nie stało, więc już na spokojnie czyta, aż do tego szybszego końca, żeby potem się dowiedzieć, że to nie był koniec i jednak miał rację. No ja w takich sytuacjach zawsze mam ochotę wyrwać kartki, rzucić o ścianę, albo spalić jej książki, ale szkoda mi wydanego hajsu, bo niestety literatura w naszych czasach jest droga , a nie powinna :( Jeśli wiesz o czym mówię XD Dobra, bo znowu abstrahuję od tematu.
    Do rozdziału podeszłaś tak na spokojnie, co nie znaczy, że ja byłam spokojna jak o czytałam. Okej Sasuke jest, Sakura jest, Naruto jest, Itaś jest, jego dzieci też są. No spoko generalnie. Ale ta ************ Yuriko to po prostu mnie wybiła z rytmu, NO BO JAK JA BARDZO NIENAWIDZĘ TAKICH PUSTYCH LUDZI NO JA PIERDOLĘ. (Tak, to zdecydowanie nie jest dla mnie czas na pisanie komentarzy)
    Co ja mogę powiedzieć na temat Naruto i Sakury, ano w sumie nic poza tym, że cykałam się tej sceny bardziej niż pana, którym babcia mnie straszyła, że mnie zabierze :/. Osobiście sama bałabym się na miejscu Sakury i na miejscu Naruto też bym się bała, bo ja to słaba jestem w kontaktach międzyludzkich. Takie sytuacje zawsze były i zawsze będą trudne i ciężkie i czuć było, że ta rozmowa między nimi była ciężka (a może nie była i to tylko ja?), bo nawet te głupawe żarciki Naruto nie zmyły napięcia między nimi.
    A teraz ha ha
    Sakura i uwaga Sasuke
    Czemu mnie to nie dziwi?
    Czemu mnie nie dziwi to, że on jednak tęsknił, a ona znowu dała mu się pocałować?
    Czemu mnie to nie dziwi, że znowu miałam rację?
    A może nie miałam?
    Bo jakby w sumie Sakura się zabiła na koniec, to by tak pasowało i gówno by z tej ich tęsknoty by wyszło.
    Ale czemu ta historia aspiruje na happy end?
    Nanase, weź zostań moją polską Sharon Bolton.
    Boże Boże Bożenko, jak ja nienawidzę happy endów.
    Powoli już kończąc, chciałam tylko podziękować za odpowiedź pod komentarzem, na którą również się zbierałam, żeby odpowiedzieć, ale potem stwierdziłam, że po co XD Bo to takie w sumie spokio, kiedy wiesz, że pisarz czyta to, co ma się do powiedzenia i wgl XD
    Jeśli ten komentarz wzbudził w Tobie zniesmaczenie i taki odruch politowania to Cię z góry przepraszam. Takie tam duże, nie potrafiące trzymać w ryzach emocji, trochę zbyt wulgarne i nie potrafiące mówić poprawną polszczyzną
    Kodomo
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Witaj Kodomo
    Twoje wypowiedzi zawsze wprawiają mnie w wyśmienity nastrój, bo miło wiedzieć, że nie tylko ja reaguję na niektóre rzeczy krzykiem, piskiem i płaczem. Rzeczywiście, mógłby być to koniec historii, jednak jestem perfekcjonistką i dopóki nie zamknę wszystkich wątków oraz nie dobiję do pełnej liczby (taki mały spoiler, hihi) nie dopuszczę do końca żadnego bloga. Doskonale Cię rozumiem, ponieważ moje życie poza blogiem, ogranicza się do spania i jedzenia. Gdyby było to możliwe, wszystkie trzy wykonywałabym jednocześnie ;)
    Wydaje mi się, że z tą całą Sharon Bolton nieco mnie przeceniasz. Nie umiałabym zrobić tego sobie, a co dopiero moim czytelnikom. Niestety, nienawidzę, gdy coś jest niedopowiedziane lub niejasne. Choć w tej historii zamierzam zastosować trochę podobnych zabiegów, taka krzywda nie spotka Cię z mojej strony, masz na to słowo. Wiesz, dlaczego scena SS Cię nie dziwi? Bo jest banalna i oczywista xd Kiedyś musieli zacząć. Na pocieszenie dodam, że to wcale nic nie musi znaczyć. Co do zakończenia, nie mogę nic zdradzić. Być może będzie happy end, być może nie... nie wiem xd
    Twój komentarz jest zawsze przezabawny, dociekliwy i zostawiaj ich proszę, jak najwięcej, bo uwielbiam je czytać! Po Twoim języku wnioskuję, że jest duże prawdopodobieństwo, że byśmy się dogadały, choć ja podobno kulturę słownictwa mam jak Popek, czego się wcale nie wstydzę i Ty też nie powinnaś.
    Przepraszam, że tak długo kazałam Ci czekać na odpowiedź, po prostu się zbierałam i zastanawiałam, co by tu.
    Buziaki, Nanase

    OdpowiedzUsuń