Park w
Konoha, w którym tak wiele się wydarzyło, z którym wiązało się
tak wiele moich wspomnień, tak wiele uczuć i niewypowiedzianych
słów rozciągał się przede mną w całej swojej okazałości.
Doprawdy, ujmujący widok. Właściwie, znajdowaliśmy się w samym
jego centrum, przy wielkiej górce, która od dawien dawna - bo
przeżyła mnie, Itachi'ego, a nawet naszego tatę - była miejscem
kultu śniegu i sanek. Nie, żebym był sentymentalny, co do takich
głupot, ale przyjemnie się stało, podziwiało, jak mój ojciec
zabawia swoje ukochane wnuki i pozwalało mózgowi przywoływać
wszystkie tamte dramaty.
Zima w
Konoha zazwyczaj była sroga, jak to w Japonii. Tak było i w tym
roku: wszędzie wały śniegu, mróz jak jasna cholera, nieustannie
szczypiący policzki (błogosławieni ci, którzy zaopatrzeni byli
również w rękawiczki) i całe mnóstwo głośnych dzieci, prawie
sinych od zimna, jednak w dalszym ciągu niezrozumiale szczęśliwych.
Stojąc na uboczu i obserwując z daleka całą tą zimową sielankę
naprawdę dane mi było poczuć się jak za szczenięcych lat. Nie
żebym w wieku dwudziestu czterech lat uważał się za jakiegoś
szczególnie starego i dojrzałego emocjonalnie faceta, lecz na pewno
nie bawiłoby mnie już zjeżdżanie na sankach w te i z powtorem
nieustannie przez blisko trzy godziny. Zerknąłem na brata.
Itachi w
przeciwieństwie do mnie wcale nie zwracał uwagi na swoje potomstwo.
Zamiast im przyklaskiwać, pozostawił sprawy tacie i sam,
korzystając z chwili oddechu przeglądał fejsa na komórce.
Poczułem jednocześnie zawód i ciekawość: czy rodzicielstwo było
dla mojego brata tym, czego oczekiwał? Biorąc pod uwagę, że mój
brat z pewnością wcześniej nawet o tym nie myślał.
Zarówno
Ichigo, jak i Minto były z wpadki i dla wszystkich było to jasne
jak słońce. Pomiędzy obydwiema ciążami był szybki ślub,
przeprowadzka do stolicy i tak oto życie odegrało się na nich za
ich szaloną, pełną burzliwych emocji i niebezpiecznych sytuacji
młodość.
– Tata!
Tata! – jak na zawołanie rozdarły się dwa małe koguciki. Itachi
w sekundę zmienił swój wyraz twarzy, uśmiechając się do nich
promiennie. Sam również się uśmiechnąłem. Czy bycie rodzicem
polegało głównie na zakładaniu maski dla dobra dzieci?
– Słucham
– podszedł do nich nieśpiesznie, wymieniając porozumiewawcze
spojrzenia z ojcem. Również i mój wzrok na nim spoczął. Czy był
on z siebie dumny jako z rodzica? Czy patrząc na losy naszej dwójki
uważał, że podołał?
– Kiedy
będzie już Mikołaj? – wyjęczał Minto.
– Nie ma
żadnego Mikołaja głupku! – pouczyła go Ichigo, dumnie
zadzierając nosa.
– Mikołaj będzie wieczorem – odparł Itachi totalnie niewzruszony pychą swojej córuni. Odwróciłem się do nich plecami, nie chcąc być wplątanym w dyskusję. Chociaż w kłamaniu byłem chyba najlepszy z całej naszej rodzinki to musiałem przyznać, że potwornie bałem się swoich bratanków. Były przenikliwe, uparte i inteligentne, więc przypominały mi mnie samego jako dziecko. Doprawdy, nie miałem zamiaru wpaść w ogień ich pytań, bo z doświadczenia wiedziałem, jak mógłby się mój występ skończyć. Krótko mówiąc: płaczem.
– Mikołaj będzie wieczorem – odparł Itachi totalnie niewzruszony pychą swojej córuni. Odwróciłem się do nich plecami, nie chcąc być wplątanym w dyskusję. Chociaż w kłamaniu byłem chyba najlepszy z całej naszej rodzinki to musiałem przyznać, że potwornie bałem się swoich bratanków. Były przenikliwe, uparte i inteligentne, więc przypominały mi mnie samego jako dziecko. Doprawdy, nie miałem zamiaru wpaść w ogień ich pytań, bo z doświadczenia wiedziałem, jak mógłby się mój występ skończyć. Krótko mówiąc: płaczem.
– Zbierajmy
się – zaproponował tata. Spojrzałem na niego przez ramię. –
Dziewczyny pewnie już dawno wróciły z zakupów i zrobiły to, co
miały zrobić – powiedział tak bardzo wymownym tonem, że chyba
tylko dziecko by się nie domyśliło. I rzeczywiście, jego
wnukowie nie dopatrzyli się w wypowiedzi dziadunia drugiego dna.
Natomiast my z Itachim ledwo co powstrzymaliśmy się od prychnięcia,
kiedy to starszy puścił cichociemne oczko w moją stronę.
Ja. Pierdole. Iks de.
– Jeszcze
nie! – Ichigo tupnęła nogą, a jej młodszy brat poparł ją,
ostentacyjnie pokazując nam język.
– Dziadek
ma rację – powiedział opanowanym tonem ich ojciec, tym samym
zarządzając odwrót.
– Mama
będzie zła, jeżeli nie zdąży was wyszorować przed kolacją –
zagroził im matką. Piękne metody wychowawcze Itachi, medal dla
tego tatusia.
– A po
co?! – zbulwersowała się dziewczynka. – Jesteśmy czyści!
– Nie
dyskutować, tylko maszerować – uciął. – Migiem po sanki i
wracamy do domu.
* * *
– Moje
biedne dziecko – zasmuciła się Mikoto, jednocześnie wyjmując z
lodówki stos plastikowych, kolorowych pudełek z żywnością. –
Nie sądziliśmy, że Itachi mógł przed nami zataić tak wiele...
– Ja
wiedziałam – żachnęła się Konan, przemaszerowując
ostentacyjnie przez środek pomieszczenia.
Niosła
trzy rolki papieru: srebrną w błyszczące płatki śniegu, złotą
w brokatowe gwiazdki i białą w kolorowe prezenty. Przez ramię
miała przewieszoną plastikową torbę, w której było parę
brakujących podarunków, dwie wstążeczki: złota i czerwona, dwa
czarne markery, a także nożyczki, szeroka taśma klejąca oraz cała
masa kolorowych kokardek. Owszem, zgadliście – zamierzałyśmy
pakować i ozdabiać świąteczne prezenty, jak to kobiety bez
szczególnego talentu kulinarnego. Natomiast jedyna utalentowana w
tej kwestii z nas, czyli matka naszych... chłopców zajmowała się
wypakowywaniem i podgrzewaniem zrobionej wcześniej przez nią
żywności.
– Sama
nie wiem do końca, co się ze mną działo – przyznałam,
przegarniając pozostałe podarunki na boki.
– Jak
myślisz, wypuszczą cię kiedyś tak na stałe? – zapytała cała
zaaferowana. Spojrzałam na nią uważnie, zachowując pozory
spokoju.
Tak
naprawdę jej pytanie wywołało we mnie kolejną falę obniżenia
nastroju. Całe szczęście antydepresanty jeszcze działały,
dlatego jedynym określeniem na to, co poczułam była zwyczajna
obojętność. I choć puls, oddech i inne czynności życiowe
pozostawały w moim odczuciu w normie, to mój mózg doskonale zdawał
sobie sprawę z tego, że na samą myśl o tamtej klinice powinnam
dostać ataku nerwicy. Nie chciałam dać niczego po sobie poznać,
więc po prostu wzruszyłam ramionami.
Za oknem
już dawno się ściemniło, dochodziła piąta. Sasuke, Itachi, pan
Fugako i dzieci powinni niedługo wracać, a co za tym szło...
trzeba było się bardzo szybko zająć prezentami. Gdy Konan dotarła
do stołu, na którym pozostawione były wszystkie prezenty, a przy
którym ja warowałam, niespodziewanie zadzwonił domofon. Wszystkie
trzy zamarłyśmy. Drzemiąca w salonie sędziwa mama Mikoto
poruszyła się niespokojnie na fotelu, nieśmiało wyglądając
przez okno.
– To oni
– wychrypiała i powróciła na swoje miejsce, kompletnie
niewzruszona. Zazdrościłam jej tego stoickiego spokoju, którym
miała słuszność. Były święta, po co się spieszyć?
– Ja
pierdole, nie teraz – wyjęczała fioletowowłosa, rzucając mi
siatkę na kolana i podbiegając równocześnie do okna. Mama
chłopców nawet nie zwróciła uwagi na słownictwo swojej synowej.
Skakała szeroko otwartymi, grafitowymi oczami to na Konan, to na
mnie.
Czyżby
nadszedł dzień, kiedy to jej wnuki miały poznać prawdę, że tak
naprawdę Mikołaja nie ma? Już im współczułam. Kiedy ja się
dowiedziałam, miałam wrażenie, że umrę z żalu. Wynikało to z
tego, że moje starsze rodzeństwo umyślnie pokazało mi prezenty
schowane w szafie. To nie było fajne. Gdyby na dodatek Ichigo i
Minto odkryli, że udział brała w tym niecnym precedensie cała
rodzina... szykował się pogrom, płacz i tupanie nóżkami okutymi
w wiśniowe lakierki, którymi młoda zdążyła mi się już
pochwalić rano.
– Uspokójcie
się, dziewczyny – zarządziła niespodziewanie Mikoto, przyjmując
bojowy wyraz twarzy. Wytarła ręce, odsupłała niebieski fartuszek
i odwiesiła go na wieszak obok wejścia. – Ja ich zagadam, a wy
migiem z tym towarem na górę – spojrzałyśmy z Konan na nią i
zgodnie kiwnęłyśmy głowami. Szatynka zniknęła za rogiem.
Wstałam i
zwróciłam oczy na stos ogromnych pudełek. Było ich tak wiele, że
ciężko było mi nawet sobie wyobrazić zabranie ich wszystkich na
górę przez nas dwie za jednym zamachem. Jednak nie było rady:
tajemnica rodu Uchiha zależała tylko od nas – dwóch totalnie nie
spokrewnionych z nimi osób. Matka rodziny zaufała nam, a my
musiałyśmy podołać.
– Na dwie
tury? – zapytałam szeptem.
– No
inaczej sobie chyba nie poradzimy – odparła kobieta. – Chociaż
zobaczmy – pomyślała głośno, odbierając mi torebkę. Oceniła
coś, przyjrzała się pobieżnie jej długim uszom i po chwili
wisiała już na mojej szyi. Kobieta przekręciła mi ją na plecy,
przyprawiając mnie tym samym o uczucie lekkiego podduszenia.
– Co ty
odwalasz? – uniosłam brwi.
– Nie
dyskutuj tylko trzymaj – wcisnęła mi ogromne pudło z elektryczną
kolejką, które było samo w sobie ciężkie. Zamilkłam, niemo
zgadzając się na rolę tragarza. Dostałam jeszcze kilka paczek,
głównie z ciuchami oraz siatkę na ramię z pluszakami. – Resztę
ja – zarządziła i skierowała mnie w stronę schodów, samej
biorąc przerażającą ilość torebek z książkami, zabawkami i
drobiazgami oraz nieszczęsny papier.
Niemal
wbiegłyśmy na schody. Ostatnie stopnie pokonałyśmy prawie
bezszelestnie, niczym partyzanci, ponieważ otworzyły się drzwi.
Dom wypełnił się bezlitosnym szczebiotem małych elfów oraz ich
dziadków. Na palcach popędziłyśmy przez cały korytarz i –
wbrew wszelkim zasadom oczywistości – wpełzłyśmy do łazienki.
Głównie dlatego, że dzieci nie mogły wejść do niej bez
pozwolenia, jeżeli ktoś w niej przebywał, nie miały tu czego
szukać i był zamek w drzwiach. No i przede wszystkim tylko tu drzwi
były pozostawione na oścież, gdy żadna z nas nie miała
możliwości użycia rąk. Rzuciłyśmy cały ten bajzel na podłogę
i zamknęłyśmy drzwi. Z chwilą, gdy przekręcałyśmy zamek, na
piętro wtuptały te dwie małe szczekaczki.
– W samą
porę – szepnęłam. Fioletowowłosa posłała mi rozbawione
spojrzenie, po czym zdjęła mi z szyi tę obrożę i położyła na
umywalce.
Ukucnęłyśmy
i rozwinęłyśmy srebrną rolkę papieru, zabierając się do pracy.
Trochę tego było, a czasu niestety z każdą sekundą ubywało. Z
drugiej strony – nie takie rzeczy się robiło! Mając na uwadze
ilość prezentów, konieczność ich ukrycia oraz przebranie dzieci,
siebie nawzajem a także ogólną pomoc Mikoto naprawdę nie miałyśmy
chwili do stracenia.
* * *
nieco
wcześniej
Wyszedłem
się przejść. Tak po prostu, żeby jeszcze odetchnąć świeżym
powietrzem, choć ten jeden jedyny raz – samotnie. Szedłem
niezwykle opustoszałą, jak na tę porę dnia ulicą. Oczywiście,
dziś była Wigilia, a więc czas był odpowiedni na to, by wszyscy
kryli się we własnych domostwach i szykowali do celebrowania tak
ważnego dla naszej wiary święta.
W
gruncie rzeczy cieszyłem się, że blisko siedemdziesiąt procent
społeczności Konohy było chrześcijanami i moi rodzice byli jakimś
ułamkiem tej liczby, przez co i ja się załapywałem. Co prawda nie
byłem tak bardzo wierzący jak oni – podobnie do większości
ludzi z naszego pokolenia – jednak święta obchodziłem i czułem
dumę z tego powodu. Dodam, że całkiem te święta lubiłem, nie
tylko ze względu na prezenty i wolne, niegdyś od szkoły, obecnie
od pracy.
Dla mnie
samego, jako dla chłopaka pochodzącego z katolickiej rodziny, jako
dla kogoś, kto obecnie szukał sensu swojego istnienia (taki wiek
podobno), dla kogoś, kto potrzebował mieć w kimś oparcie, Boże
Narodzenie było cudowną formą kontaktu z drugim człowiekiem.
Ilekroć zawiodłem się na ludziach i przestawałem widzieć
jakikolwiek sens w mojej dalszej egzystencji, przychodziły święta,
a wraz z nimi wiara w lepsze zakończenie.
Pogrążając
się dalej w smutnych rozmyślaniach, stanąłem na przejściu dla
pieszych. Planowałem przejść na drugą stronę ulicy i wrócić
okrężną drogą. Dochodziła bowiem czwarta, a kolacja zacząć się
miała o osiemnastej. Czas upływał w zastraszającym tempie, kiedy
miało się wolne. Spojrzałem znużony przed siebie i skamieniałem,
jak ten lód pod moimi butami.
Po
przeciwnej stronie ulicy stała cała batalia Uchihów. Był pan
Fugako, jego synowie – Itachi i (o ironio) Sasuke – oraz wnuki.
Robili wokół siebie niesamowicie dużo hałasu, co było do nich
zupełnie niepodobne. Znając życie, była to zasługa dwóch
najmłodszych członków ich klanu. Wydawało się, że pozostałem
niezauważony. Jeszcze nie wiedziałem, czy ta informacja mnie
cieszyła, czy nie. Jedno było pewne: spotkanie z nimi było
nieuniknione, a na dodatek przyszło do niego dużo wcześniej, niż
się spodziewałem.
Światło
zmieniło swój kolor, więc ruszyli w moją stronę, w dalszym ciągu
nieświadomi tego, że ich obserwowałem. Pozostałem w bezruchu,
cierpliwie na nich czekając... no dobra, tak naprawdę to modliłem
się o to, żeby mnie pomylili ze słupem i poszli sobie jak
najdalej. Nie wiedziałem, dlaczego ich widok wywołał we mnie tak
niespodziewaną tremę i niepewność. Przecież to tylko mój
przyjaciel i jego rodzina, czego tu się bać?
– Mój
Boże, Naruto! Co ty tu robisz? – jako pierwszy odezwał się
Itachi. Westchnąłem, uśmiechając się szeroko, jak to na mnie
przystało. – Nie powinieneś się szykować?
– Powinienem
– odparłem żartobliwie.
– Wujek!
– poczułem jak dwa małe szkraby uwieszają mi się na nogach. –
Idziesz z nami do domu? Chodź z nami! Tata mówi, że jak się nie
pośpieszymy to nie złapiemy Mikołaja i on powie, że jesteśmy
niegrzeczni!
– Myśleliście
może o zapisaniu ich na jakieś zajęcia dodatkowe? – zagadnął
trzymający się trochę z tyłu Sasuke. – Może jakby się
zmęczyły to by tyle nie dziamgały?
– Te,
smarku – oburzył się Itachi. – Dziamgać to se mogą baby. Z
szacunkiem do moich dzieci!
– Dobra
luz – uniósł otwarte ręce w pokojowym geście. Starszy z braci
dalej jednak nie zmieniał tonu swojego spojrzenia. Miłość
naprawdę zmienia ludzi.
– To
idziesz czy nie? – upomniała się o odpowiedź Ichigo. Jej
oliwkowe oczy, pełne zdeterminowania i przebłysków nadziei, tak
nieufne, lecz przekonujące zarazem: no jak tu im odmówić?
– Nie
– stęknąłem. Moją uwagę przykuł Sasuke, który podszedł
bliżej mnie i złapał za moje ramię. Obrzuciliśmy się uważnymi
spojrzeniami. – Ale mogę was podprowadzić, co wy na to?
– Nie
obraź się Naruto, ale to słaby pomysł – głos zabrał Fugako.
Podwinął rękaw drogiego, kaszmirowego płaszcza, by rzucić okiem
na o wiele więcej wart od jego zimowego okrycia zegarek ze szczerego
złota. Wielki pan adwokat w końcu, to może nosić na sobie gruby
hajs i bezczelnie to wszystkim pokazywać. Oczywiście mówiłem to z
pełną ironią, bowiem pan Uchiha nigdy nie sprawiał wrażenia
człowieka, który ma potrzebę przechwalania się swoim majątkiem.
– Niby
za co? – zdziwiłem się.
– Powinieneś
się sam zabierać do domu – wyjaśnił mężczyzna. – Twoja mama
dostanie szału, jeżeli przez ciebie spóźnicie się choć minutę,
przecież wiesz. A jak ona dostanie szału, to następna w kolejności
jest moja żona i koniec końców największe kłopoty będę miał
ja.
– To
ja cię odprowadzę – rzucił Sasuke od niechcenia. – Mi nic nie
zrobią, bo to moja sprawa i i tak tylko bym im wszystkim zawadzał.
– Na
pewno? – upewnił się jego ojciec i widać po nim było uchodzące
napięcie. Mój kumpel posłał mu jakiś krzywy, iroczniczny
uśmiech, odwrócił się na pięcie i odszedł ku przejściu.
Wyczuwając
jego plan, wzruszyłem jedynie ramionami w ich stronę i niemal
pobiegłem za przyjacielem. Chwilę później zrównałem z nim
kroku, choć było ciężko z racji tego, że brunet dostał zielone
światło, musiałem podbiec aż na drugą stronę ulicy. Doprawdy,
przez tę breję w kolorze gówna na jezdni życie można było
stracić! Odeszliśmy zgodnym krokiem, przysłuchując się
jednocześnie oddalającym się, jak również cichnącym jękom
dzieci.
W miarę
upływu czasu i tym razem już skróconej drogi do mojego rodzinnego
domu robiło się coraz puściej – o jeżeli było to możliwe –
i coraz zimniej. Świąteczna, szaleńcza masakra miała się dopiero
zacząć i pomimo NADZWYCZAJNEGO TŁOKU na jezdni w kościach już
przeczuwałem kilometrowe korki do głównej ulicy oraz na obwodnicę.
Na samą myśl o jękach mojej siostry, megaobwiniającego spojrzenia
matki w stronę taty pod tytułem "a mogliśmy wyjść
wcześniej, ale nie, bo ty musiałeś obejrzeć do końca skoki
narciarskie, a przecież u Mikoto też jest telewizja" i moim
prawdopodobnym samobójstwie na tylnej kanapie naszej rodzinnej,
czerwonej Dacii robiło mi się słabo. Odruchowo zagryzłem usta w
celu odreagowania gromadzącego się w moim ciele napięcia. Nie
umknęło to uwadze idącego obok mnie Sasuke.
– Denerwujesz
się? – zapytał prosto z mostu.
– Ja?!
– odskoczyłem od niego z oburzeniem. – No co ty!
– A bo
tak wyglądasz – wytłumaczył niezrozumiale jak dla mnie.
– Czyli
jak? – zbliżyłem się na powrót, chcąc dokładnie usłyszeć
każde wypowiedziane przez jego usta słowo.
– Gdybym
powiedział, że dziwnie – zaczął brunet, a ja już wyczułem w
powietrzu kierowany we mnie, chamski pocisk – to bym nie oddał
sedna sprawy nawet w jednej milionowej.
W moim
umyśle nadciągnęły czarne, burzowe chmury. Czy sprawiałem
wrażenie niewyspanego, zmęczonego, a może po prostu zirytowanego?
Albo wyglądałem, jakbym miał się jednocześnie roześmiać i
rozpłakać? Chciałem, żeby to było któreś z tych, żeby Uchiha
broń Boże się nie poznał, że zżera mnie ciekawość, trema i
mnóstwo pretensji skierowanych w osobę różowowłosej.
– Aha
– mruknąłem. – Też się cieszę, że cię widzę po długiej
przerwie i również przyznaję, że potwornie się za tobą
stęskniłem – zironizowałem. O dziwo, kompan nie odpowiedział mi
śmiechem. Wyjął paczkę papierosów, wyciągnął jednego,
poczęstował mnie naturalnym gestem i podpalił, najpierw mi, potem
sobie. – Czyżby ciężkie myśli?
– Dlaczego
niby? – zdziwił się, wypuszczając przed siebie chmurę, w którą
zaraz obydwoje weszliśmy.
– Palisz
– wyjaśniłem grobowo.
– To
chyba nie jest wyznacznikiem mojego stanu emocjonalnego – prychnął
zdegustowany.
– Pewnie
nie, jednak śmiało pozwala mi stwierdzić, że coś gryzie twój
mózg.
– Tak,
samo jak twój – odparował. – Niech zgadnę! Masz taką
zdołowaną minę, że to pewnie ta mała pchełka z różowymi
kudłami.
W tym
momencie cały mój misterny plan, moje prywatne życie, modły, no
absolutnie wszystko poszło się jebać. Byle gdzie, z byle kim i
byle jak, byleby tak. Jak ja go nienawidziłem. Matko Bosko Kochano
jak bardzo nienawidziłem tego wnikliwego wzroku Sasuke, który przy
zaledwie paru spojrzeniach mógł odgadnąć, o czym dokładnie
myślę, czego chcę i czego tak naprawdę potrzebuję. Z drugiej
strony, była to prawdopodobnie największa zaleta tej znajomości,
bo przynajmniej nie musiałem mu sam o czymś mówić. Po prostu
patrzył mi się w oczy i bach – już wiem co panu dolega. Szkoda,
że nie wypisywał recept na złamane już któryś raz z rzędu
serce i mocno skopane poczucie własnej wartości.
– Pewnie
ta sama, która skacze po twojej – odgryzłem się niby dla żartu
i (słowo daję) nie sądziłem, że będzie to powodem zatrzymania
się ciemnookiego na środku nieoznakowanego przejścia. Wlepiał we
mnie te swoje ciemne jak noc gały i chyba próbował mi tym dać do
zrozumienia, że – zamierzenie, czy nie – ale odnalazłem ten
jego słaby punkt, dotarłem na jam dół jaskini jego duszy, tu
gdzie (prawdopodobnie poza Sakurą) nie dotarł nikt.
– LOL
– parsknąłem. – TRAFIŁEM! – wydarłem się na pół ulicy,
kucając i unosząc ręce ku górze. Owszem, nadal staliśmy na
środku pustej ulicy. A nie, z prawej nadciągało jakieś
zgniłozielone auto. Zgodnie podjęliśmy ewakuację by dokończyć
tę ciężką rozmowę w jakimś bezpieczniejszym miejscu.
Na
przykład pod moim domem.
Bo jak
się okazało, byliśmy już na miejscu.
Jak to
się mogło stać?
– Ale
ty jesteś głupi – warknął, depcząc peta.
– Trafiłem,
prawda? – dociekałem z chytrym uśmieszkiem.
Czułem
wyższość nad biednym, poczciwym Sasiem. Mężczyzna pokiwał
głową, podchodząc nieco bliżej mnie. Schował sine od zimna
dłonie do kieszeni zielonej parki i zaciskając wargi w cienką
kreskę, zwrócił oczy ku swoim traperom w kolorze mahoniu.
Doprawdy,
mógłby przestać już wyglądać tak stylowo. Wystarczyło założyć
zamiast kaptura bez liska czerwoną czapkę z pomponem. Mógłby to
zrobić chociaż przy mnie, żebym nie czuł się tak bardzo od niego
gorszy. Wystarczał mi fakt, że moja wymarzona dziewczyna przez całe
życie patrzyła tylko na niego. W tym świetle mógłby mi oddać
resztę świata.
Z racji
tego, że ciemnooki w dalszym ciągu nie odpowiadał postanowiłem
się przełamać, schować urażoną dumę do kieszeni i mu pomóc.
Jak zawsze.
– Nie
twoja sprawa – burknął, jeszcze bardziej zagłębiając się w
czeluściach kaptura. Westchnąłem ciężko i uśmiechnąłem się
rozkosznie. Naprawdę się zabujał.
– Dobra,
zrobimy tak – zbliżyłem się do niego, jednak w dalszym ciągu
specjalnie mnie ignorował. – Ja ci będę zadawać pytania, a ty
będziesz mi opowiadać.
– Chyba
odpowiadać – poprawił mnie, lecz ja zaprzeczyłem głową.
– Opowiadać
– podkreśliłem. – Będziesz mi o niej opowiadać.
– Chyba
cię coś boli.
– Chyba
chociaż to mi się należy – odparłem odważnie, jednak w moim
głosie, podobnie jak we wnętrzu, nie było ani krztyny wrogości.
Uchiha w końcu na mnie spojrzał, a w jego oczach zobaczyłem szarą
głębię wszystkich tłumionych przez niego uczuć. – Spokojnie,
wiem, że już nie zrobisz jej krzywdy.
– Nigdy
nie chciałem – mruknął na powrót posępny.
– Nawet
jeżeli tak, wyszło inaczej. Dlatego teraz opowiedz mi proszę, jak
bardzo to, co było kiedyś, ukształtowało obecną Sakurę –
podsumowałem najładniej, jak umiałem.
– Dobra
– zgodził się ostatecznie. – Tylko szybko. Mogę ci resztę
opowiedzieć na kolacji, teraz trzy pytania.
Poczułem
jak rozszerzają mi się żyły i tętnice. Jak krew zaczyna szybciej
krążyć po moim organizmie, jak moje serce przyspiesza swych odbić
i dostaję soczystych wypieków. Musiałem wiedzieć, musiałem być
gotowy na wszystko, co może mnie spotkać dzisiejszego wieczora.
– Przede
wszystkim, co jej dokładnie jest? – wypaliłem, zupełnie nie
zastanawiając się nad banalnością tego pytania.
– Psychoza
– odparł lakonicznie. Uniosłem wymownie brwi, po pierwsze:
domagając się dalszego ciągu, po drugie: głowiąc się nad tym,
na czym polega to schorzenie. – Nie wiesz, co to jest? –
pokręciłem nieco zawstydzony głową. – Chodzi o to, że to jest
coś jak schizofrenia, tylko trochę inaczej. Ogólnie Morino
twierdzi, że nie jest źle, że wszystko jest pod kontrolą. Lo
bierze antydepresanty, dzięki którym łatwiej jest wyhamować
również psychozę, jako że rozwinęła się z tej "głębokiej
depresji" – nakreślił w powietrzu cudzysłów. – Ogólnie
bez prochów zachowuje się tak jak wtedy, kiedy z tobą była.
– Czyli
nie jest źle, ale dobrze też nie – podsumowałem, a on pokiwał
głową. – Jak długo tam zostanie?
– Niewiadomo.
Tak naprawdę, wszystko zależy od niej i od nas. Ona musi chcieć
zmiany, musi dostrzec, tak jakby, potrzebę. A my musimy pilnować,
żeby przyjmowała leki regularnie i w odpowiednich ilościach –
mruknął.
Nastała
chwila ciszy. Gdzieś na końcu ulicy zaszczekał jakiś pies. Odgłos
ten echem odbił się od ścian otaczających nas zewsząd budynków.
Odwróciłem się w tamtą stronę i poczułem uderzenie lodowatego
wiatru. Będąc w dalszym ciągu pod wpływem wyostrzenia zmysłów,
próbowałem sobie jakoś to wszystko poukładać. Jednak nie mogłem
tego ogarnąć. Kiedy dokładnie nastąpił moment, w którym dla
Haruno było już za późno? Co przegapiłem? I najważniejsze: czy
mogłem coś zrobić, żeby ją uchronić?
– Co
do niej czujesz? – zapytałem, zwracając z powrotem na niego
uwagę.
Sasuke
spojrzał na mnie spod byka. Wzrok ten był na tyle wrogi i
przenikliwy, że poczułem gęsią skórkę na plecach. Zdałem sobie
sprawę, jak bardzo rozmawianie o uczuciach było dla bruneta trudne.
Kompletnie kłóciło się to z jego tekstami. Feel Again, chociażby.
Choć jedna z naszych ostatnich piosenek, która nie została jeszcze
nagrana, doskonale opisywała to, co Uchicha pragnął mi wtedy
przekazać, tym swoim jakże mi znanymi, wymownymi oczami i
zdecydowanie przyczajoną postawą.
Czasami
nasze uczucia są Niedopowiedzenia*.
A ja
doskonale widziałem, jak bardzo mu na niej zależało, jak pragnął
się o nią troszczyć, jak chciał, żeby było z nią w końcu w
porządku. Nie mógł również ukryć, że gdzieś w tych
grafitowych oczach kryło się niezmierzone ludzką miarą pożądanie.
Kręciła go, kiedy świrowała i kiedy – jak mniemam – bała się
samej siebie. Była nieobliczalna, nieprzewidywalna i szczera. I
nawet pomimo tego, że miał ją zawsze, teraz nie mógł po nią
sięgnąć. W dalszym ciągu stanowiła dla niego wyzwanie, a jej
choroba była przeszkodą, którą obydwoje obiecaliśmy sobie
pokonać.
* * *
wieczór
wiligijny
– No i
gdzie oni są? – jęknęła mama, przelatując przez sam środek
salonu. Właśnie wkładała długiego, srebrnego kolczyka do ucha,
jednocześnie szorując parkiet swoimi różowymi bamboszkami.
Miała na
sobie obcisłą, bordową sukienkę na krótki rękaw, w której
wyglądała jak prawdziwa dama. Spojrzeliśmy rozbawieni po sobie z
bratem i tatą. Cała nasza trójka po przestawieniu wszystkich
mebli, rozsunięciu dwóch stołów i dostawieniu do nich szesnastu
krzeseł padliśmy na wygnaną w kąt sofę i jedynie przyglądaliśmy
się pośpiesznej krzątaninie mamy przy stole i babci w kuchni, przy
jedzeniu. Matka próbowała się jeszcze przy okazji ubierać i
malować, także szczerze jej współczuliśmy, jednak żaden z nas
jakoś nie garnął się do pomocy.
– Może
jednak pójdę po Konan i Sakurę? – zaproponował Itachi, widząc
jak kobieta próbuje sama wyciągnąć stos talerzy.
– Nie
nie! – zdecydowanie odmówiła. Zmarszczyłem brwi. –
Dziewczynki szykują się na górze, musimy dać im trochę
odetchnąć.
Poza tym, Konan pewnie jeszcze ubiera dzieci, a Sakurcia kończy
pakowanie prezentów, bo trochę za późno się za to wzięłyśmy.
– Miałyście
na to cały dzień – wypomniał jej tata.
Mama
niespodziewanie zatrzymała się w całej tej bieganinie i spojrzała
na niego spod byka. Policzki jej poczerwieniały, zaczęła głośno
dyszeć. W powietrzu czuło się mieszankę zapachów gotowanych
potraw oraz jej furii.
Ups.
– Jeszcze
jedno słowo, a zacznę krzyczeć i wszystkie dni aż do sylwestra
spędzisz u swojej obrażonej mamuni – zagroziła mu. Ojciec wstał,
obszedł stół i podszedł do niej z nadzwyczaj spokojną miną.
Natomiast ja i mój brat dalej obserwowaliśmy sytuację z zapartym
tchem.
– Dobrze
– powiedział opanowanym tonem. Bardzo opanowanym, aż sztucznie. –
Zostaw to, idź się wyszykuj, my już zajmiemy się tym stołem –
mówiąc to, odebrał jej trzymany w rękach talerz i pocałował w
czoło. Mama obrzuciła go niespodziewanie kwiecistym uśmiechem i
zniknęła równie szybko, jak się pojawiła. – Sasuke, rozkładasz
zastawę. Itachi, idziesz do kuchni po sztućce i wycierasz na błysk.
Później masz je też porozkładać. Jak wrócę ma być tu jak w
filmach – zarządził. – Nie zapomnijcie o świeczkach i
serwetkach – dodał i już chciał wychodzić, gdy zatrzymał go
głos jego starszego syna.
– Chwilunia
– Itachi poderwał się z kanapy. Ja tymczasem powoli podszedłem
do stołu i wziąłem się do roboty. Najpierw talerze, potem miski,
na końcu spodeczki z filiżankami, kieliszki do wina i szklanki do
soków, czy Coca
Coli. –
A ty co będziesz niby robić, że wszystko zwalasz na nas?
– Jak to
co? – zdziwił się ojciec. – Jak to przystało na głowę
rodziny, zadzwonię do Minato i Ikuo i zapytam, gdzie oni do cholery
są – zaśmiał się perliście i również wyszedł z
pomieszczenia. Itachi spojrzał na mnie zdegustowany.
– Skąd
ja wiedziałem, że tak będzie?
– Nie
było się trudno domyślić – odparłem cicho, nie przerywając
pracy. Brat westchnął ciężko i udał się w stronę kuchni. Po
paru minutach wrócił z koszyczkiem pełnym szczerego srebra.
– Babcia
mnie wygoniła – pożalił się.
– Przyznaj
się, że zacząłeś podjadać – zaśmiałem się perfidnie.
Itachi wybełkotał coś zupełnie niezrozumiałego pod nosem i może
to i lepiej, że nie słyszałem, bo jeszcze bym mu się odpłacił.
Chyba coś
o tym, że był głodny.
Przystąpiłem
więc do składania serwetek w idealne trójkąciki. Nie stać mnie
było na cokolwiek bardziej wymyślnego jako, że na tym mój talent
plastyczny się kończył. Poza tym, szkoda mi było złotych
reniferków na białym tle. Wystarczyło je tylko zgiąć w połowie
by straciły cały swój urok, brutalnie zamordowane przez moje,
jakże zdolne, paluszki. Tak więc ja kładłem zgniecione
zwierzaczki obok talerzy, a Itachi podążał za mną, dogniatając
je sztućcami. W piętnaście minut, było po wszystkim.
Kiedy
byliśmy zaaferowani szukaniem zapalniczki w kurtce Konan, żeby móc
podpalić złoto-brokatowe świeczki, zupełnie niespodziewanie
zadzwonił domofon. Dziwnym trafem, od razu zapalniczka się
znalazła, więc mój braciszek pognał do salonu, by dokończyć
dzieła stulecia, a ja otworzyłem drzwi, wpuszczając do środka
masę błogosławionego, świeżego powietrza. Naturalnie, wpuściłem
również gości.
– Dobry
wieczór – usłyszałem poważny i niezbyt przyjazny głos pana
Haruno. Wysiliłem się na półuśmiech i cierpliwie poczekałem, aż
Ikuo, Sayuri i Kaigo wgramolą się do naszego ciasnego przedpokoju.
Z tym ostatnim przywitałem się mocnym uściskiem, który wywołał
we mnie niemałe zdziwienie, ponieważ nigdy nie byłem z bratem
Sakury w jakiś głębszych relacjach.
– Możemy
tu? – zapytał Haruno, chcąc odwiesić kurtki. Skinąłem głową
i pomogłem mu powiesić wszystkie te kapoty. – Synek, prezenty –
poinstruował go.
– Przecież
kazałeś zostawić w bagażniku – skrzywił się. Z resztą,
obydwaj zmarszczyli czoła w identyczny sposób, jak Lo, kiedy była
poirytowana. Te same oczy, mimika twarzy... Matko Bosko, te geny były
przerażające w swojej sile.
– To
nawet lepiej, bo prezentów to jest cały mój pokój i nie wiadomo,
jak my to zniesiemy, więc jak zostaną w samochodzie, to łatwiej
będzie komuś po to polecieć – wtrąciłem.
– No
dobrze – pan Haruno uśmiechnął się promiennie, chyba pierwszy
raz w mojej obecności. – To gdzie jest moja córka?
– Na
górze – powiedziałem, prowadząc ich do salonu. – Kończy
pakować prezenty.
– W takim
razie nie przeszkadzajmy jej – zarządziła Sayuri, trzymając się
za brzuch. – Pójdę do kuchni, może w czymś pomogę.
– Powinnaś
raczej usiąść – zaoponował Ikuo. Kobieta uśmiechnęła się do
niego ironicznie i odeszła w stronę kuchni. Mężczyzna
zrezygnowany odprowadził ją wzrokiem. No bo zapomniałem wspomnieć,
że Sayuri spodziewała się dziecka. Z tatą Loli. I Lo nie miała o
tym pojęcia.
– Chciałbym
się jednak zobaczyć z Sakurą – Ikuo spojrzał na mnie wymownie.
– Na
pewno zaraz zejdzie – zapewniłem go, z powrotem rozsiadając się
na sofie. Po jego minie wywnioskowałem, że nie zamierzał odpuścić.
Co go napadło? Nie chciałem się jednak nad tym niepotrzebnie
głowić, dlatego od niechcenia zwróciłem twarz ku choince.
W tym roku
moja mama postanowiła nie szaleć z kolorami i udekorowała drzewko
wszystkimi bombkami w srebrnym i białym kolorze, jakie tylko
znalazła w garażu. Dodatkowo obwiesiła choinkę śliwkowymi,
grubymi łańcuchami i mrugającymi, jasnymi lampkami Nasz ogromny,
zielony iglaczek był oczywiście zamówionym przez Internet
sztucznidłem, ponieważ matka nienawidziła wielkiego sprzątania,
choć w chwilach zdenerwowania wielokrotnie zdarzało jej się latać
z odkurzaczem po domu i wycierać wszystkie kąty. Do moich uszu
niespodziewanie doszedł odgłos nieśmiałych kroków na schodach. W
moim wnętrzu narosło coś na kształt euforii, jednak –
naturalnie dla siebie – na zewnątrz pozostałem niewzruszony i
jedynie kątem oka obserwowałem ostatni stopień.
Wkrótce
moim oczom ukazała się postać, której nie chciałbym zapomnieć
do końca życia. Nie potrafiłem się już dłużej powstrzymywać i
spojrzałem na nią wzrokiem pełnym ciekawości. Na dodatek mimo
woli zakasłałem, krztusząc się własną śliną.
To nie była
ta sama dziewczyna, którą zostawiłem tu rano. Nawet jej nie
przypominała, żadna Lo, a nawet Lolita. Była za to bardzo podobna
do Sakury – tym razem pewnej siebie, poważnej i dojrzałej
kobiety. Spodobała mi się. Bardzo.
– Dobrze?
– zapytała, chwytając mój wzrok. Uśmiechnąłem się krzywo, na
co ona – rozumiejąc aluzję – obróciła się wokół własnej
osi. Mogłem ją sobie bez problemu obejrzeć.
Założyła
białą koszulę w nałożone na siebie niebieskie i różowe
sześciokąty, które miały przypominać stare okulary 3D, czarne,
obcisłe spodnie oraz smoliste buty przed kostkę na platformie. Pod
sztywnym kołnierzykiem zawiązaną miała cienką, czerwoną wstążkę
– identyczną jak w liceum. Jednak już na pierwszy rzut oka było
widać, jaką ewolucję przeszła Haruno. Po dawnej Sakurze pozostały
jedynie blizny po żyletkach oraz ta czerwona wstążka.
– Może
być – odparłem, udając niewzruszonego. Dziewczyna wywróciła
oczami, chyba zawiedziona. Chciałem jej powiedzieć, że nie
potrzebnie, jednak w naszym obecnym położeniu było to raczej
niewygodne.
Gdybyśmy
byli sami, moja reakcja byłaby zapewne inna, bardziej wylewna,
ekspresywna i gwałtowna. Podszedłbym do niej, przytulił i kazał
się jej rozebrać z tych niewątpliwie ślicznych ubranek, bo nago
prezentowała by się i tak o niebo lepiej. Taki już jej urok.
Niestety, musiałem stłamsić swoje emocje i cały nagromadzony w
moim ciele popęd seksualny. Wszystko przez to, że nie na mnie
jednym Sakura zrobiła tak piorunujące wrażenie.
– Mój
Boże siostra, gdzie są twoje włosy! – pisnął Kaigo, łapiąc
się za własne. Lo cofnęła się o krok z miną, jakby zobaczyła
ducha.
– Zostały
u fryzjera – odparła niepewnie. – Co wy tu robicie? –
nieśmiało podeszła do brata. Mężczyzna dotknął jej ramienia, a
następnie mocno przytulił do siebie. Widziałem, jak nie
odwzajemniła tego gestu, jednak rozluźniła się nieco. Pewnie
sprawdzała, czy jest prawdziwy.
– Ślicznie
wyglądasz –ojciec przejechał dłonią po jej plecach.
– Tak
myślisz? – uśmiechnęła się zadowolona.
Delikatnie
dotknęła opadającej jej na twarz ukośnej grzywki i zjechała
dłonią aż do wygolonej na gustownego jeża pozostałej części,
która ciągnęła się od prawego ucha do lewego. Ogólnie: obcięta
na chłopaka. I chociaż kobiety, które decydowały się na tak
drastyczne zmiany, z miejsca stawały się dla mnie nieatrakcyjne, to
widząc Haruno w tak odważnej fryzurze, która – co tu kryć –
bardzo dobrze oddawała jej charakter wcale nie czułem, żeby
podobała mi się jakoś mniej, a nawet przeciwnie. Była kobietą.
Na dodatek
Konan się postarała i zrobiła Sakurze jak najbardziej pasujący do
niej makijaż. Podkreśliła jej delikatne brwi w łagodnym odcieniu
różu, pokazała intensywność zielonych oczu dzięki starannej
kresce, grafitowym cieniom i czarnemu tuszowi do rzęs. I nie
pozwoliła nikomu zapomnieć o pełności jej ust, pokrytych pomadką
w złamanym, malinowym odcieniu.
Moja
bejbe**
wyglądała jak milion dolarów, a ja czułem, że zależało jej na
tym, żeby zrobić na mnie wrażenie.
* * *
– Sakura,
idziesz z nami? – zapytał przyjaźnie Itachi. Różowowłosa
podniosła zaskoczona głowę, sprawiając wrażenie zupełnie
wyrwanej z letargu.
W dłoniach
trzymała małą, srebrną ramkę z zdjęciem, przedstawiającym ją,
Naruto i Sasuke podczas zabawy w bazę na środku salonu u Uzumakich.
Był to wspólny prezent od Kushiny i Mikoto. Wywołał u Sakury
bardzo duże wzruszenie, które próbowała samodzielnie opanować.
Delikatnie przejechała długim palcem pod lewym okiem, powstrzymując
czającą się w pobliżu łzę.
– Gdzie?
– Przewietrzyć
się i odetchnąć od tego jazgotu – wytłumaczył, sugestywnie
zezując w stronę własnych dzieci i rodziców. Haruno spuściła
wzrok na fotografię, odkładając ją z powrotem do pudełka, w
którym była schowana.
– Dobrze
– szepnęła, wstała i odeszła razem z mężczyzną w stronę
przedpokoju.
Gdy
znaleźli się na zewnątrz owinęło ich lodowate powietrze, swąd
palonego tytoniu, mnóstwo donośnych odgłosów rozmów i śmiechów.
Przede wszystkim całą ulicę spowijał zimowy mrok, a jedyne źródło
światła stanowiła zawieszona nad gankiem lampa. Innymi słowy
nastrój klimatyczny, przywodzący na myśl nie Boże Narodzenie, a
porządnego sylwestra dla dorosłych. Sakura odetchnęła głęboko,
czując lekkie podniecenie zaistniałą sytuacją. Przypomniała
sobie wszystkie te lata, kiedy to była młoda, pewna siebie,
zbuntowana. Ponownie się zamyśliła.
Myślała o
tym, co było i co jest teraz, lecz nie o tym, co będzie. Tego
przecież obawiała się najbardziej. Zerknęła na naprzeciwległy
dom, pełna żalu i smutku.
Widząc
ciepło bijące od rozświetlonych okien uzmysłowiła sobie, jak
bardzo pozory mogły mylić. Przeniosła uwagę na Sasuke, chmurząc
się w duchu. Czy w jego przypadku także można było mówić o grze
pozorów? W stosunku do niej był przecież tak zmienny jak letnia
pogoda. Głównie dzięki niemu dostała przepustkę, przyjechał po
nią razem z ojcem i zabrał ją do własnego domu na święta. Niby
traktował ją na dystans, na każdym kroku dokuczał, a jednak... w
samochodzie ją uspokoił, a wcześniej w hotelu wyraźnie wyczuła w
jego słowach i gestach jakieś drugie dno.
Czy było
zatem możliwe, że Uchiha miał wobec niej jakikolwiek interes? A
może i nawet uczucie? Ich spojrzenia skrzyżowały się tak szybko,
że zielonooka nawet nie miała czasu odwrócić wzroku.
– Nie
jest ci zimno? – zapytał badającym tonem. Kobieta wzruszyła
ramionami, nieznacznie dygocząc.
Na dworze
nie panowały tropiki, a ona wyszła w jedynie bawełnianym szalu,
lecz coś nie pozwalało się jej przyznać do tego, że nawet nie
pomyślała o tym, żeby założyć na siebie cokolwiek więcej.
Brunet westchnął cicho i przemieścił się do środka. Po chwili
wyszedł ze swoją zieloną parką i narzucił ją na ramiona Sakury.
– Nie
trzeba było – zarumieniła się i uciekła wzrokiem w bok.
Mężczyzna nic nie odpowiedział. W głębi serca wiedział, że
gdyby nie on, resztę świąt spędziłaby pod pierzyną z zapaleniem
płuc.
– Chcesz
młody? – odezwał się do tej pory kompletnie nie zwracający
uwagi na ich poczynania Itachi. Wyciągał w stronę tego drugiego
paczkę papierosów. Młodszy brat skinął w podzięce głową,
częstując się jednym. Różowowłosa z zapartym tchem obserwowała
jego poczynania. Do tej pory Sasuke był dla niej przecież
największym przeciwnikiem palenia na świecie.
– Co się
gapisz, to przez ciebie – warknął brunet, wydmuchując śmierdzący
obłoczek prosto w jej twarz. Kobieta skrzywiła się, odzwyczajona
od zapachu palonego tytoniu.
– Jak to
przeze mnie? – zdziwiła się.
– Poszłaś
sobie ode mnie – odparł oskarżycielsko. Itachi i Konan w
milczeniu schowali się do wnętrza domu.
Wiatr
zawiał mocniej, poruszając ich ubraniami i włosami. Zielonooka
przymrużyła oczy, chowając sine ręce w głębokie kieszenie
kurtki. Odwróciła się za siebie, jednocześnie wtulając twarz w
wypełniony futerkiem kaptur. Było przesiąknięte zapachem drogiej
wody kolońskiej, który od razu przypadł jej do gustu. Przez niego
nawet świat zawirował, lecz nie czuła się z tym źle. Jakiś
dawno nieodczuwany dreszcz powędrował w dół jej ciała.
– Nie
myślałam, że będzie to miało na ciebie jakikolwiek wpływ –
odparła tak odważnie, że aż sama się zdziwiła swoim tonem.
Poczuła palce Uchihy, delikatnie wsuwające się w kieszeń kurtki i
smyrające jej zimną dłoń. Po ulicy przejechał nic nieznaczący
samochód, obrzucając ich na krótką chwilę światłem reflektorów
i odjeżdżając w tylko sobie znanym kierunku.
– No
to widzisz, że miało – wychrypiał. Odwróciła się zaskoczona.
Niemal natychmiast napotkała jego ciemne tęczówki, śledzące
każdy jej gest z niewiarygodną uwagą, zupełnie jakby wszystko
miało znaczenie.
– Jeszcze
mi powiedz, że masz duszę romantyka i dzięki temu czułeś, że
jesteś bliżej mnie – zakpiła, choć w głębi duszy zżerała ją
ciekawość. Grafitowe spojrzenie przybrało zupełnie czarny wyraz.
Czy trafiła?
– Każdy
się jakoś leczy.
– To
akurat zabija – parsknęła, przeczuwając coś niewiarygodnego. Na
twarzy mężczyzny pojawił się nikły półuśmiech.
Wyciągnął
rękę wolną rękę w jej stronę, niemo proponując jej papierosa.
Przygryzła wargę, niepewna konsekwencji, jakie pociągnie za sobą
powrócenie do nałogu. Tak dawno nie paliła, że zdążyła
zapomnieć, jak wyglądają papierosy, jak smakują i jakie są
następstwa choćby jednego bucha. Mimo wszystko przyjęła tlącą
się bibułkę z zawartością i włożyła sobie do ust. Zaciągnęła
się powoli, automatycznie wiedząc, co robić. Nie dała jednak nic
po sobie poznać, ponieważ doskonale wiedziała, że obrzydliwie
gorzki smak czystego tytoniu, uczucie ciężkości w klatce
piersiowej i chęć wykasłania tego gówna to normalna reakcja na
odstawienie substancji oraz wysoką zawartość nikotyny w wyrobie.
Wypuściła spory obłoczek prosto w twarz Uchihy, odpłacając mu
się. Ten w odpowiedzi wywrócił oczami, jednak w dalszym ciągu
przypatrywał się jej poczynaniom z zainteresowaniem.
– Dziękuję
– zaciągnęła się ostatni raz i oddała fajkę kompanowi.
– Zdecydowanie lepiej – odparł, ponownie się uśmiechając.
– Zdecydowanie lepiej – odparł, ponownie się uśmiechając.
– Czy to,
że robię coś zakazanego cię podnieca? – zapytała bez ogródek.
Wewnątrz aż nie mogła się powstrzymać od spekulowania na temat
domniemanych uczuć Sasuke względem niej.
Chwilę
zastanawiał się nad odpowiedzią.
– Nie.
– To po
co to wszystko?
– Po
prostu cię taką lubię, ok? – fuknął, zgniatając peta w pełnej
już popielniczce.
– Po co
mnie TAKĄ lubisz? Nic przecież dla ciebie nie znaczę – na twarzy
różowowłosej przez chwilę malowało się przerażenie irytacją
Sasuke.
Próbowała
jedynie zrozumieć. Doskonale wiedziała, że wcale nie musiała go
prowokować i obwiniać – powiedziałby jej prawdę, nawet jeśli
miałoby to być drugie dno. Coś jednak sprawiało, że nie
potrafiła się przed tym powstrzymać. Brunet spojrzał na nią
równocześnie wściekłym i zdecydowanym wzrokiem. Wówczas drzwi
frontowe się otworzyły i na ganek wyszedł Uzumaki.
– Twoja
mama cię woła na zmywak – oznajmił, obrzucając na przyjaciela
rozradowanym spojrzeniem. Mężczyzna zaczął coś syczeć pod nosem
i bez patrzenia na Haruno wszedł do środka. – Sakura, ty też
może już wejdź. Jeszcze się przeziębisz – dodał łagodnym
tonem.
Kobieta
westchnęła i zwróciła ku niemu smutne oczy. Niczego się od
Uchihy nie dowiedziała, a na dodatek uświadomiła sobie, że
powinna porozmawiać z przyjacielem, o jeżeli jeszcze mogła go tak
nazywać. Przecież go wykorzystała, zabawiła się nim i porzuciła
– jak psa. Wcale nie zasłużył, tak samo jak ona nigdy nie była
godna jego uwagi.
Minęła
blondyna bez słowa, pozwalając mu zamknąć za nimi drzwi. W głowie
układała sobie cały plan: jak zacząć rozmowę, co powiedzieć.
Oparła się otwartą dłonią o ścianę, czując, jak zaciska się
jej żołądek. Tak bardzo pragnęła mieć to wszystko już za sobą.
Chciała, żeby było jak dawniej. A najlepiej byłoby, gdyby to
wszystko nie miało miejsca.
Czuła
ogromny ciężar poczucia winy.
Czuła
wstyd.
Czuła się
również samotna.
Zapragnęła
zacząć od nowa – od pierdolonego placu zabaw, którego też nie
powinno nigdy być.
– Sakura,
wszystko w porządku? – zapytał, widząc, jak różowowłosa
zaciska powieki w grymasie bólu. Otworzyła oczy, oparła głowę o
ścianę, lecz nie spojrzała na niego. Nie mogła. Rumieniec oblał
całe jej policzki.
– Naruto
– pierwszy raz od roku wymówiła jego imię. Wywołało to u niej
tak silny skurcz żołądka, że aż zgięła się w pół, łapiąc
się za brzuch.
– Mój
Boże... będziesz rzygać?! – gorączkował się, kucając przed
nią. Gdyby tylko uniosła głowę, zobaczyłaby w jego błękitnych
oczach prawdziwą troskę i ból, który odczuwał razem z nią. Nie
chciał przecież jej krzywdy, kochał ją. Dziewczyną wstrząsnął
potężny dreszcz, a na delikatną, odsłoniętą skroń wystąpiły
kropelki potu. Mimo to uparcie wpatrywała się w swoje buty.
– Chyba
nie – stęknęła. – Zaprowadzisz mnie na górę? – poprosiła,
choć czuła się z tym okropnie. Znowu musiał jej pomagać.
Mężczyzna wziął ją pod pachy i spokojnym krokiem udał się w
stronę schodów. Wędrówkę zakończył na ich szczycie, sadzając
na wpół przytomną z nerwów przyjaciółkę na najwyższym
stopniu.
– Chcesz
wody? – zapytał troskliwie, zanim usiadł. Dziewczyna pokręciła
głową, opierając skroń o zimną ścianę. – To może powiesz mi
co się dzieje? Strułaś się pewnie tymi chłamowymi ciasteczkami
Karin. Nic, co stworzy ta wiedźma nie może być dobre!
Sakura zerknęła na niego nieśmiało spod opadającej jej na oczy grzywki, prychając. Zobaczyła pocieszający uśmiech, pełny uczuć kompletnie sprzecznych z jej oczekiwaniami. Wbrew sobie uspokoiła się nieco. Atak duszności i nerwicy żołądkowej odszedł w niepamięć. Pozwoliło to zielonookiej na oczyszczenie umysłu i orzeźwienie myśli.
Sakura zerknęła na niego nieśmiało spod opadającej jej na oczy grzywki, prychając. Zobaczyła pocieszający uśmiech, pełny uczuć kompletnie sprzecznych z jej oczekiwaniami. Wbrew sobie uspokoiła się nieco. Atak duszności i nerwicy żołądkowej odszedł w niepamięć. Pozwoliło to zielonookiej na oczyszczenie umysłu i orzeźwienie myśli.
– Chciałam
z tobą porozmawiać – szepnęła prawie bezgłośnie. Chłopak
jednak usłyszał jej nieśmiały głos i usiadł obok, poważniejąc.
– Chyba
wiem o czym.
– O... –
zawiesiła się, czując, że myśl nie przejdzie jej przez gardło.
– O tym,
co się z tobą działo rok temu i...
– Naruto
przepraszam – oparła głowę o jego ramię odziane w burgundową
koszulę i zawyła cicho z rozpaczy. Nie wykonał żadnego gestu w
jej stronę, przez co jeszcze bardziej pogrążyła się w smutku.
Czuła się na straconej pozycji.
Tymczasem
we wnętrzu niebieskookiego zapanowała harmonia – upragniona przez
niego od roku. Wiedział, że znalazł się we właściwym miejscu,
we właściwym czasie oraz to, że jednak coś znaczył dla
różowowłosej. Nie bez powodu się przecież popłakała. Choć
gdzieś z tyłu jego głowy pobrzękiwała cicha myśl, że może ta
kobieta tylko udawała skruszoną i zagubioną by zyskać
przychylność otoczenia i tym razem uderzyć we wszystkich wokół.
Nie potrafił jej ponownie zaufać w takim stopniu, jak niegdyś,
lecz w dalszym ciągu liczył na to, że kiedyś ich relacje powrócą
na dawny tor. Może i był już bez nadziei na to, że Haruno
kiedykolwiek będzie jego kobietą, jednak nie zmieniało to faktu,
że za nic w świecie nie chciał jej usuwać ze swojego życia. Po
prostu dostrzegł to, co wszyscy – kogoś połączyła czerwona
nitka i nie bez powodu Sakura mu się wtedy spodobała. Musiał ją
dostrzec, by Sasuke mógł być szczęśliwy.
Na jego
twarz powrócił radosny uśmiech. Zerknął kątem oka na nadal
płaczącą mu w ramię koleżankę. Cała się trzęsła. Położył
jej rękę na ramieniu i docisnął do siebie. Uległa mu, dodatkowo
uczepiając się jego koszuli rozczapiżonymi palcami. Nie zwrócił
na to większej uwagi. W zamian za to zaczął ją głaskać i oparł
policzek na jej pachnącej lakierem do włosów, pudrowo–różowej
głowie.
– Muszę
ci powiedzieć, że naprawdę świetnie wyglądasz – zagadał od
niechcenia. Poczuł, jak kobieta drgnęła, wyrwana z rozpaczliwego
transu. – Sasuke mówił, że twoja fryzura była trochę dziwna,
ale ogólnie to wypiękniałaś... szczerze, to nie myślałem, że
aż tak się zmienisz. Naprawdę ładnie – dorzucił, czując, że
połknęła haczyk.
– Nie
chcesz usłyszeć, co mam ci dalej do powiedzenia?
– Sasuke
jest tobą zachwycony, wiesz? Jara się tobą jak pojebany, ale chyba
nie bardzo ci to pokazuje – wyszeptał prosto w jej włosy.
Dziewczyna odskoczyła od niego, niczym oparzona mało, co nie
wybijając mu szczęki.
– O czym
ty mówisz?! – na jej blade policzki wypłynęły tak dorodne
rumieńce, że nawet w panującym na schodach półmroku Naruto je
dostrzegł.
– To o
czym chciałaś porozmawiać? – znowu umyślnie zmienił temat,
uśmiechając się przy tym łobuzersko. Poczuwając się do
odpowiedzialności za relację Sakury i Sasuke postanowił ich na
siebie napuścić jeszcze dokładniej, niż zrobiliby to sami. Haruno
zasłoniła sobie uszy i z irytacją wypisaną na twarzy spojrzała w
dół schodów.
– Przestań
mieszać mi w głowie – warknęła. Naruto poczuł, że na tą
krótką chwilę powróciła jego dawna, wulgarna przyjaciółka.
Uwielbiał ją i wcale nie chciał widzieć jej takiej odmienionej,
grzecznej i pokornej. Pragnął, żeby się bawiła i cieszyła
chwilą jak kiedyś. Po każdym takim momencie przecież może
przyjść ten zły, a wtedy warto pomyśleć o tym, co robiło się
jeszcze minutę temu. – Kiedy tak robisz mam wrażenie, że te
prochy, którymi mnie faszerują jak świnię na rzeź są do
niczego, więc zaraz znikniesz, albo pojawi się ciebie dwóch i
każdy będzie mówić coś innego, jak ty przed chwilą. Dwa wątki
na raz. To nie do zniesienia – wymruczała groźnie.
– Rozumiem,
wybacz – ustosunkował się, opierając się o równoległą
poręcz. – To co tam chciałaś dodać?
– Teraz
to już nieważne – naburmuszyła się. – Straciłam wenę na
kwieciste przeprosiny.
– Wystarczyły
zwykłe – odparł spokojnie. – Sakurcia, dlaczego tak się
stało?
– Że co?
– nie zrozumiała. – Że muszę cię przepraszać?
– Że
pomyślałaś, żeby dać mi nadzieję.
Dziewczyna
oparła się łokciami o panele i wyciągnęła się jak długa na
ostrych stopniach. Widać po niej było, iż fakt, że rozmowa
ponownie stoczyła się na temat wywołujący w niej nieokiełznany
wstyd.
– Masz
szlugi? – zapytała niespodziewanie. Uzumaki zdziwił się i
roześmiał jednocześnie. – No co? To taka rozmowa, że pasują do
klimatu. Poza tym ten idiota narobił mi takiego smaka...
– Mam
smaka na maka? – zarechotał się, wstając i przeszukując
kieszenie. Haruno również się uśmiechnęła. – Wiem, że Sasuke
ma w kurtce. Chodź – pomógł jej się podnieść i sprowadził ją
z powrotem na dół szybkim krokiem.
Minęli
rozświetlony salon. Żaden z obecnych nie zwrócił na nich uwagi,
choć różowowłosa dostrzegła swoją rodzinę, żegnającą się
radośnie z pozostałymi. W naprzeciwległej kuchni Itachi i Sasuke,
nieświadomi niczego i zapewne zirytowani do granic ludzkich
możliwości wkładali naczynia do ledwo nadążającej zmywarki.
Kobieta zatrzymała się wpół kroku, złapała Naruto za ramię i
niemo poprosiła go, by zaczekał. Nagle poczuła, że powinna się
na chwilę zatrzymać i się im przyjrzeć.
Jej brat,
który stał najbliżej niej, zmienił się niedopoznania. Wcześniej
jakoś nie zauważyła tego wszystkiego. Obciął włosy i przestał
już katować je farbami i utleniaczami. W końcu wszyscy mogli
dostrzec, że był rudy jak lis. Zrównał się wzrostem z ojcem,
ubrał się elegancko i gustownie – w końcu wszyscy mogli
zobaczyć, jak wiele uroku osobistego i zalet posiadał ten chłopak.
Odwrócił się do nich tyłem, i Sakura przyjrzała się bliżej
jego uszom, niegdyś wypchanymi agrafkami i różnorakim metalem.
Dziś pozostały jedynie gustowne, czarne tunele. Naprawdę jej się
podobał.
Tuż obok
stała Sayuri. Może i nie była jej rodziną, jednak fakt, że
spodziewała się dziecka... zielonooka w dalszym ciągu nie mogła
przyzwyczaić się do myśli, że miałaby mieć jeszcze jedną
młodszą siostrę lub brata. Szczerze powiedziawszy, miała trochę
ojcu za złe, że się tak panoszył. Miał już swoje lata i wcale
nie pomyślał o tym, że powinien być już dziadkiem, jak Fugako, a
także o tym, że jeżeli umrze w ciągu najbliższych dziesięciu
lat na zawał lub raka, może zrobić takiemu niewinnemu maluchowi
krzywdę na całe życie. Niemniej jednak cieszyła się z tego, że
Sayuri – której wygląd w dalszym ciągu olśniewał
profesjonalizmem i napawał ją jakimś wewnętrznym ciepłem –
spełniła swoje marzenie. W końcu każdą kobietę biznesu czeka
kiedyś last
minute.
– Idziesz?
– z zamyślenia wyrwał ją głos blondyna tuż przy uchu.
Potrząsnęła głową, by wyrwać się z letargu.
– Tak.
*
– Ja to
wszystko rozumiem – pogłaskał ją wolną ręką po głowie, w
drugiej trzymając tlącego się peta. – Ale dlaczego ja?
– Jesteś
mi najbliższy – wyznała szczerze. – Nie miałam wpływu na to,
co się wywiąże z depresji. Nawet się nad tym nigdy nie
zastanowiłam. No bo kto by pomyślał, że spotka mnie coś takiego
– przyłożyła rękę do ust, zaciskając powieki.
– Spokojnie
– powiedział do niej wyrozumiałym głosem. Kobieta pokręciła
głową.
– Chodzi
mi po prostu o to, że ja nawet nie pamiętam co robiłam! –
zaszlochała. – Przecież to nie możliwe... ale tamten czas... to
jedynie urywki z tych zdarzeń, o których mówiłeś – westchnęła
głośno, załamując oddech parokrotnie. On milczał cierpliwie. –
Chcę po prostu, żebyś wiedział, że gdybym miała wtedy na siebie
wpływ, nic by się pomiędzy nami nie wydarzyło.
– Nigdy
przenigdy? – przymknął żartobliwie oko. Jednak to była jedynie
maska.
Tak
naprawdę z każdym takim słowem w Uzumakim narastał coraz większy
ból. Nie przerywał wyznań i zapewnień Sakury tylko dlatego, że
wiedział, że ona tego potrzebowała. Naprawdę było jej przykro,
czuł to. Gdyby to on miał decydować, wołałby pomimo wszystko nie
rozdrapywać starych ran.
– Nigdy.
– Szkoda.
– Niby
dlaczego?
– Bo
dalej mi się podobasz – uśmiechnął się blado. – W dalszym
ciągu nie potrafię pozbyć się wspomnienia naszego ostatniego
wspólnego ranka. Byłem szczęśliwy, naprawdę, pierwszy raz od
dawna czułem, że spotkałem prawdziwe szczęście. Moje marzenia w
końcu się urzeczywistniły, a dziewczyna moich snów spojrzała na
mnie jak na mężczyznę, który ją kocha i ona...
– Ja cię
nigdy nie kochałam, Naruto – przypomniała mu, patrząc na niego
szeroko otwartymi oczami, które zupełnie niespodziewanie straciły
swój blask. Przysunęła się równocześnie i złapała blondyna za
rękę. – Nigdy nie byłeś i nie będziesz mężczyzną mojego
życia, zrozum...
– Wyobraź
sobie, że rozumiem cię doskonale – pozostał spokojny. Nie
spodziewał się po różowowłosej niczego. – Ciekawe, czy Morino
dostrzegł, że wypuszczenie cię wtedy było złym pomysłem?
– Przecież
się z tego cieszyłeś – zdziwiła się, pociągając nosem.
– Wszyscy
się cieszyliśmy, bo żadne z nas nie myślało, że wywiniesz taki
numer.
– Nie ja,
tylko mój mózg – warknęła, a jej oczy jeszcze bardziej zaszły
łzami. Nawet blondyn czuł narastającą w niej irytację.
– Prawda
jest taka, że gdybyś wtedy nie zaczęła znowu brać, to być może
nie stałoby się nic – głos, którym do niej przemawiał był
jednak pełen zrozumienia.
To nie były
przecież jego decyzje, pragnienia, życie, więc nie miał powodu
dawać emocjom przewagi nad sobą. Sakura nie była nawet jego
kobietą – jedynie kimś, przy kim chciał stać, pomagać i w tym
jej szlochu nawet czuł, że ona też mogła go tak traktować.
Musiała jedynie zrozumieć, że powinna w końcu przestać robić z
siebie tylko ofiarę tego wszystkiego, co ją spotkało; dostrzec
swoją winę.
– No
dobra, może i sobie dokopałam – dała za wygraną i przestała
płakać. – Ale wiesz co? Rozdrapywanie tego tak właściwie nie ma
już większego sensu. Nic już nie zmienimy. Masz ode mnie
gwarancję, że to się nigdy nie powtórzy. Po prostu przepraszam i
tyle.
Naruto już
się więcej nie odezwał, głównie ze względu na to, że jego
koleżanka sprawiała wrażenie zmęczonej całą tą sytuacją i
maksymalnie wkurwionej. W powietrzu poza nastrojem Haruno wisiała
jedynie cisza. W miarę upływu czasu robiło się także coraz
zimniej. Naruto nie spuszczał wzroku z Sakury, zastanawiając się,
czy to dobry moment na to, żeby się wycofać. W półmroku ganku
dostrzegł, że dziewczynie poczerwieniał nos i policzki od mrozu.
Uznał więc, że nie było sensu dłużej tego przeciągać. Rozmowę
i tak skończyli.
– Naruto,
idziecie już do domu – niespodziewanie za ich plecami odezwał się
Sasuke. Uzumaki poderwał się, niczym oparzony i spojrzał na
bruneta wzrokiem pełnym mieszanych uczuć. Był przecież
jednocześnie ucieleśnieniem jego najstraszniejszych koszmarów, jak
i wybawcą.
– Jesteś
przerażający! – pisnął.
– Po
prostu byłeś nieprzygotowany na to, że wyjdzie po ciebie na
zewnątrz – warknęła Sakura, podpierając brodę pięścią.
Sasuke podążył za jej wzrokiem wpatrzonym w dal.
W domu
naprzeciwko właśnie zapaliło się światło na ganku. Chwilę po
tym na zewnątrz wyszła stosunkowo młoda kobieta, oplatając się
szczelniej białym, futrzanym płaszczykiem. Jej długie blond włosy
związane były w wysokiego kucyka, a poirytowane oczy wpatrzone w
nich z pewnego rodzaju szokiem. Bardzo przypominała śnieżynkę,
albo bardzo kobiecego bałwanka. To była Yuriko.
Zauważyła młodszą siostrę, tak samo jak ona dostrzegła ją. Uchiha kątem oka obserwował tą drugą. Jej twarz pozostała niewzruszona. Zupełnie jakby widok rodzonej siostry, z którą przecież była bardzo związana emocjonalnie nie zrobił na niej kompletnie wrażenia. Ot, jakaś obca osoba, demon przeszłości zamknięty w szufladzie podpisanej "PSYCHOTERAPIA" i umyślnie zapomniany. Prawdę mówiąc, ciężko było mu pojąć logikę Lo.
Zauważyła młodszą siostrę, tak samo jak ona dostrzegła ją. Uchiha kątem oka obserwował tą drugą. Jej twarz pozostała niewzruszona. Zupełnie jakby widok rodzonej siostry, z którą przecież była bardzo związana emocjonalnie nie zrobił na niej kompletnie wrażenia. Ot, jakaś obca osoba, demon przeszłości zamknięty w szufladzie podpisanej "PSYCHOTERAPIA" i umyślnie zapomniany. Prawdę mówiąc, ciężko było mu pojąć logikę Lo.
– Sakura?
Czy to naprawdę ty? – zawołała blondynka, podchodząc bliżej
furtki. Różowowłosa odpaliła drugiego szluga, odwracając głowę
w bok. Miała minę, jakby była ponad to wszystko; jakby nic już
jej nie dotyczyło.
– Odpowiedz
jej – zażądał Naruto podejrzanie ściszonym głosem. Dziewczyna
wzruszyła obojętnie ramionami. Widocznie nie miała takiego
zamiaru.
– Sakura!
– tamta wydarła się na całą ulicę. Nie dawała za wygraną.
Otworzyła bramę i wypadła na ulicę rozgorączkowana. Nie minęła
sekunda, a już czatowała przy ich furtce. Wyglądała na
zdesperowaną. – Co? Teraz będziesz mnie zlewać?!
– Odpierdol się.
– Odpierdol się.
Yuriko
otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia. Poczerwieniały jej policzki,
a ogólna aura tego spotkania przybrała mocno granatowy odcień.
Szarpnęła parokrotnie za bramę, dając upust swojej złości.
Naruto wbrew ostrzegawczemu pomrukowi Sasuke otworzył starszej
Haruno.
– Co ty
tu robisz? – wysyczała blondynka. Lo spojrzała na nią tak
uważnie, jak gdyby oceniała poziom jej głupoty. Przynajmniej takie
sprawiała wrażenie. Nie odpowiedziała. – Pytałam się...
– Odpierdol
się – młodsza zmarszczyła śmiesznie brwi. Opuściła głowę i
zasłoniła sobie uszy. Czyżby zbliżał się atak?
– Brałaś
leki? – zapytał Naruto, zbliżając się z Yuri do domu.
Różowowłosa spojrzała na nich spode łba i powtórzyła:
– Odpierdol
się.
Cała
sytuacja przestała prezentować się dobrze. Yuriko coraz bardziej
wypełniała się złością na Sakurę, a ona zdawała się z każdą
minutą dziczeć. Chłopcy zawieszeni pomiędzy targającymi
kobietami emocjami westchnęli przeciągle.
– No co
tak sapiecie? – niespodziewanie przez pozostawiony w drzwiach uchył
wyjrzał Itachi. Widząc Yuri uśmiechnął się szeroko. – Kogo
moje piękne oczy widzą! Kopę lat, mała. Po co przylazłaś? Nie
macie cukru? – zarechotał, totalnie ignorując grobowe miny
wszystkich pozostałych.
– Wyszłam
po tatę, bo miał do nas wpaść z Kaigo na chwilę, patrzę a moja
młodsza siostrzyczka jara sobie szlugi u was na schodach, jak gdyby
nigdy nic!
Sakura
wydała z siebie dźwięk bliżej nieokreślony, podobny zarówno do
parsknięcia, jak i syczenia. Wstała, otrzepała przyprószoną
śniegiem kurtkę i ruszyła przed siebie, wymijając szerokim łukiem
Naruto i siostrę. Cała czwórka z szeroko otwartymi oczami
obserwowała, jak otwiera sobie furtkę i wychodzi z posesji.
Skręciła w prawo i bez ceremonii, spacerkiem, zaczęła się
oddalać.
– Dowiem
się w końcu, o co jej chodzi i o co z nią chodzi? – zirytowała
się Haruno.
– Chodź
lepiej po swojego ojca – wywrócił oczami Itachi i otworzył jej
szerzej drzwi, zapraszając ją tym samym do środka. Za nimi podążył
również Uzumaki.
– Idź po
nią – szepnął do Sasuke. Brunet kiwnął głową i nieśpiesznym
krokiem udał się za zielonooką.
* * *
Z chwilą,
gdy zatrzasnęła się za mną furtka, sprawiając że wszystkie psy
na ulicy zaczęły szczekać jak głupie, poczułam coś na kształt
nieopisanej ulgi. Uświadomiłam sobie jakie to moje życie było
sztuczne, ja sama byłam jak z plastiku, taka nieekologiczna,
zatruwająca środowisko niczym smog i przyczyniająca się przez to
do powiększania się dziury ozonowej. Do tej pory sądziłam
(zaczęłam iść przed siebie, ignorując stale pouczające mnie
towarzystwo), że to świat chce mnie zabić. Jednak skoro to on mnie
stworzył i otrzymałam od niego gratis coś, co pozwalało mi samej
coś tworzyć to dlaczego miałby być zły? To ludzie byli okropni.
Matka,
która mnie niezamierzenie stworzyła i głównie o to miała
pretensje.
Ojciec,
który chciał mojego dobra, dlatego pomimo mojego wieku cały czas
byłam pod nadzorem. Nie pytał w jakich sytuacjach czułam się
dobrze, tylko wpychał mnie do psychiatryka i gdyby nie Sasuke,
kiblowałabym tam z nalepeczką dzielny,
ale chory do usranej śmierci pacjent.
A co, jeżeli nie byłam chora?
Jeżeli
wszystkie te osoby, które widziałam nie były chorobą mojego
mózgu, a serca pragnącego miłości, której nikt nie potrafił mi
dać? Owszem, miałam marzenie; jedno prawdziwe przez całe życie.
Pragnęłam, by ktoś mnie w końcu pokochał, ale w taki sposób,
żebym nie musiała dawać nic w zamian... a raczej, żeby nie
oczekiwano tego ode mnie – tak, jak to jest w rodzinie. Bo miłość
jest podobno bezinteresowna.
Przyznaję,
miałam poważny problem, jeżeli chodziło o pokazywanie, że mi
zależy. Najgorsze było to, że zdawałam sobie sprawę, że to nie
była wina mojej mamy, na którą zwalałam wszystkie swoje życiowe
niepowodzenia. Problem był od zawsze, więc musiał tkwić gdzieś
we mnie.
– Sakura
– usłyszałam za moimi plecami Zatrzymałam się wpół kroku,
wstrzymując oddech. Jeżeli to omam powinien zachowywać się zbyt
idealnie, pomyślałam naprędce i odwróciłam się z nową odwagą.
Sasuke
szedł ku mnie spokojnym krokiem odbijającym się echem po całej
ulicy. W końcu miał eleganckie buty. Ręce trzymał w kieszeniach,
obserwował mnie uważnym, bardzo ciemnym spojrzeniem, a gdzieś w
kącikach jego ust czaił się nieśmiały uśmiech. Zbliżał się,
więc wyprostowałam się i z naprawdę hardą miną czekałam na to,
co będzie chciał ze mną zrobić. Zatrzymał się dopiero metr ode
mnie i powiedział z politowaniem:
– Co ty
odwalasz?
– Nie
będą mi mówić jaka jestem i co mam w związku z tym robić –
podjęłam rozmowę. Przylazł za mną w samej koszuli, więc nie
potrafiłam zostawić go z niczym. Nie byłam aż tak bardzo
bezlitosna jak myślałam.
– Niby
kto ci coś kazał? – prychnął.
– Wy –
zmarszczyłam brwi, w głębi duszy poddając pod osąd trafność
mojego stwierdzenia. Nawet własne oczy mogły mnie oszukać.
– Słowem
się nie odezwałem.
– Wkurwia
mnie ta jadaczka – warknęłam wściekła jak osa. Naturalnie
miałam na myśli moją starszą siostrę, która zostawiła mnie
samą w momencie, w którym najbardziej jej potrzebowałam.
– Bo co?
– Bo
ujada na mnie, a gówno ją interesowałam przez cały ten czas.
– Skąd
wiesz? – podszedł jeszcze trochę bliżej. Byłam przy nim taka
malutka.
– No bo
wiem – fuknęłam, obracając się do niego bokiem. Zaczynałam
mieć dosyć nawet jego, choć do tej pory wydawało mi się to
całkiem niemożliwe.
Powoli
przestawała się orientować w tych wszystkich relacjach. Przez
chwilę nawet rozważałam odejście od Sasuke i udanie się w długą
podróż po zlodowaciałych melinach tego miasta. Pamiętałam
przynajmniej trzy, jeszcze z czasów liceum. Myśl ta, wbrew zasadom
logiki, wcale nie wydawała się szczególnie, a nawet możliwa do
wykonania. Co to niby był za problem, zerwać więź? Odchodzisz i
tyle, bo masz ich wszystkich w dupie, tak jak oni ciebie przez te
wszystkie lata – proste jak babci kapelusz.
Nagle
poczułam ciepłą dłoń na mojej szyi. Równocześnie jakaś
magiczna siła kazała mi spojrzeć na twarz Uchihy i dać się
pochwycić w sidła jego grafitowych oczu. Gdyby tylko chciał,
mógłby zacisnąć rękę jeszcze bardziej i mnie udusić lub walnąć
moją głową o ścianę. Oczywiście ten z natury opanowany człowiek
wolał przesunąć trochę szorstkimi palcami wzdłuż ścięgien
wrażliwych na każdy ruch. Poczułam przyjemne mrowienie w tamtym
miejscu, nawet miałam ochotę na błogi uśmiech.
– Pośród
mych natchnień, twoje łzy słone ***
– powiedział bardzo, bardzo cicho, spuszczając przy tym wzrok.
Trochę wyglądał jakby się wstydził, lecz to uczucie w kontekście
bruneta wydawało mi się tak mało prawdopodobne, że nawet nie
zawróciłam sobie tym głowy.
– To
twoje?
– To
moje.
– O kim
to?
– O
tobie? – syknął. No pewnie, jak mogłam się nie domyślić,
przecież to takie oczywiste!
– Czemu
znowu o mnie piszesz? – zapytałam, udając irytację. Tak naprawdę
czułam coś na czas zauroczenia tą rozmową.
– A czemu
ty piszesz o mnie przez całe życie? – zsunął rękę na moją
talię. Zacisnął mocno palce i zgrabnym, prawie naturalnym gestem
przyciągnął do siebie moje wcale nieopierające się ciało.
Dopiero,
gdy moja głowa znalazła się tuż przy jego gorącym, silnym sercu
dotarło do mnie, jak bardzo było mi zimno. Przez chwilę nawet
zastanawiałam się, czy Sasuke nie nabawi się zapalenia płuc przez
moje odpały. Musiałam jednak przyznać, że niezwykle mi
zaimponował tym, że nawet pomimo dwudziestostopniowego mrozu
sterczał tu ze mną i słowem się nie odezwał.
Sasuke
nigdy nie potrafił się zachowywać jak stereotypowy facet. Co
prawda zawsze musiało być tak, jak on sobie umyślił, ale kto by
się tym przejmował? Poza tym swoim egoistycznym gburstwem i
odcinaniem się od uczuć był przecież całkiem fajnym facetem.
Wolną rękę
przycisnął do moich włosów szybko ją pod nimi schował. Miał
takie lodowate palce, że moja skóra aż zawrzała. Nie byłam
pewna, czy była to wina fizyki, czy biologii i mojego podniecenia.
Znowu mnie zaskoczył. Myślałam, że naprawdę to w hotelu to było
tylko tak z nudów, jednak cały dzisiejszy wieczór, te wszystkie
ukradkowe spojrzenia... nawet pod tymi przyjemnie twardymi mięśniami
kryło się przecież gorące serce, które biło.
Uniosłam
dłoń i przyłożyłam do tego miejsca, z którego dochodził
najniezwyklejszy dźwięk, jakiego dane mi było słuchać przez całe
moje życie. Pociągnęłam nosem, przeczuwając wzruszenie. Mięsień
tuż pod moją ręką pulsował tak intensywnie i mocno, że nie
mogłam być już bardziej przekonana o jego autentyczności.
– Wróć
ze mną Lo – poprosił szeptem. Uniosłam oczy do góry. Nasze
źrenice w mroku ulicy same się odnalazły i złączyły, niczym
magnez.
– Nie
chcę się bawić to pierdolenie. Nie chcę się zmieniać. Chcę być
normalna dla siebie, nie dla nich – jęknęłam błagalnie.
Liczyłam na to, że brunet mnie zrozumie. Jego twarz pozostała
niewzruszona.
– Oni
twierdzą, że masz problem – mruknął, drapiąc mnie po głowie.
Dostałam gęsiej skórki za uszami.
– Kiedy
jestem z tobą to nie... – wyznałam.
– Co
przez to rozumiesz?
– Widzę
tylko ciebie... przez cały dzisiejszy wieczór też –
wytłumaczyłam cicho. – Nie potrzebuję tych prochów. Po prostu
jestem zła na nich wszystkich.
– Bo każą
ci się zmienić?
– Tak.
Dzisiaj jestem po prostu zmęczona. Ale przez cały dzień tyle się
działo, że nawet nie miałam czasu się koncentrować na moich
problemach. Może i działały prochy, ale następną dawkę powinnam
wziąć dwie godziny temu. Poza tym wkurwem nic się nie dzieje...
– Chodź
do domu – przerwał moją gonitwę myśli. – Zanim pójdziesz
spać, porozmawiamy o tym. W końcu śpimy w jednym pokoju.
– Jak to?
– rozszerzyłam oczy ze zdziwienia, jednak nie wiedziałam, czy
było to spowodowane wizją spania z Uchihą w tym samym
pomieszczeniu, czy faktem, że ten niewątpliwej urody mężczyzna
mnie odsunął, wziął za rękę i zaczął ciągnąć w stronę
swojego domu.
Spojrzałam
na nasze złączone dłonie. W jednej chwili wszystkie dobre
wspomnienia z liceum, z czasów, gdy on był mój, a ja byłam jego,
wróciły. Niesamowite uczucie. Skupiłam się na naszym ostatnim
pocałunku, który miał miejsce jakieś trzy kilometry od tego, w
którym się obecnie znajdowaliśmy. Zatrzymałam się gwałtownie,
zapierając się jak najbardziej. Sasuke zmuszony był stanąć.
Odwrócił się z grymasem irytacji wypisanym na twarzy.
– Możesz
przestać? – warknął tak groźnie, że aż mnie ciarki przeszły.
– Nie.
Westchnęłam
przeciągle, zmieniając spojrzenie. Czułam jak rumienią mi się
policzki, podczas, gdy w głowie cały czas odtwarzałam tamto
wspomnienie... Video
Games.
Mój napastujący, dziki wzrok widocznie działał na Sasuke, bo i on
zmienił minę.
– Dobra,
koniec zabawy – płynnym ruchem przesunął dłoń na mój
nadgarstek i złapał tak mocno, że aż zabolało.
Równocześnie
naparł na mnie i siłą popchnął na murek.
Zupełnie
jak wtedy, kiedy chciał Nas ratować.
18 maja.
Uderzyłam
plecami o lodowatą cegłę i syknęłam z bólu.
Będzie
siniak.
Zagrodził
mi drogę w stronę domu prawym ramieniem.
Wyglądało
na silne i bardzo męskie.
Drugą
dłoń zacisnął na moim policzku i przycisnął swoje usta do moich
tak mocno i agresywnie, że z mojej piersi wydarł się niezamierzony
krzyk.
Oficjalnie,
znowu byłam jego.
Cóż za
cudowna noc!
W ostatniej
chwili zmieniłam tytuł rozdziału, ponieważ dopiero co odkryłam
tę piosenkę i jestem nią urzeczona, szczególnie w kontekście
tegoż rozdziału, który kosztował mnie wiele wysiłku. Choć
powstawał głównie w komunikacji miejskiej, to sama edycja była
naprawdę wykańczająca. Jak zwykle bardzo przepraszam za zwłokę.
Taki już chyba mój urok, że nie potrafię się wyrobić.
Standardowe
podziękowania dla moich czytelników, dla mojego szczęścia, które
zaczęło mnie regularnie stalkować na tym blogu i stronce na fb, a
także Rihannie, która dzisiejszego wieczoru absolutnie zdobyła
moje serce.
Mam
nadzieję, że rozdział przypadnie Wam do gustu. Czekam na opinie.
* –
(tytuł piosenki) „Niedopowiedzenia”
Pezet
** –
(tytuł piosenki) „Moja
bejbe”
Czadoman
*** –
(frag. Piosenki) „Napraw”
LemON
Tytuł:
„Yeah,
I said it”
Rihanna
Cierpiąca
Nanase
Mi osobiście rozdział się podobał. Nie sądziłam, że uda mi się jeszcze przeczytać jakiekolwiek opowiadanie o Naruto (zwyczajnie mi się to anime już znudziło). W każdym bądź razie, z Twojego bloga na pewno rezygnować nie będę, więc czekam na następny rozdział :D Pozdrawiam ;)
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za miły komentarz, niezmiernie cieszy mnie fakt, że pomimo Twojego spadku zainteresowania samym Naruto postanowiłaś nie porzucać tej historii. Również pozdrawiam, Nanase :)
UsuńPo przeczytaniu tego rozdziału mam ochotę zamienić się w jednego z anonków na cda, który zostawiał pod każdym możliwym odcinkiem glee komentarz o nigdy nie zmiennej treści:
OdpowiedzUsuńSuper.
Ale jako, że jestem trochę bardziej ambitna rozwinę swoją wypowiedź narażając jednocześnie moich współdomowników na krzyk, pisk i płacz (Po zmianie szkoły chyba nabawiłam się nerwicy i na wszystko się denerwuje).
A więc powiedz mi proszę Nanase jak to się dzieje, że dla mnie mógłby to być koniec historii? Jest mi z tego powodu tak samo smutno, jak było mi wtedy, kiedy po zobaczeniu jakże wczesnej godziny na budziku okazało się, że ten obiad na który wołała mnie mama był tylko snem. A jak bardzo miałam wtedy ochotę na ten obiad to już możesz sobie tylko wyobrazić :(.
W sumie tak jakby patrząc nie patrzeć tym rozdziałem odkryłaś już wszystkie (, a może większość) kart tej historii. Zawsze możesz być też jak Sharon Bolton, jak której książki zawsze czytam, mam wrażenie, że ona specjalnie pisze zakończenie jakoś 100 stron szybciej, tylko po to, żeby zniszczyć czytelnika jakąś sytuacją, którą był pewien, że to się stanie, ale to się nie stało, więc już na spokojnie czyta, aż do tego szybszego końca, żeby potem się dowiedzieć, że to nie był koniec i jednak miał rację. No ja w takich sytuacjach zawsze mam ochotę wyrwać kartki, rzucić o ścianę, albo spalić jej książki, ale szkoda mi wydanego hajsu, bo niestety literatura w naszych czasach jest droga , a nie powinna :( Jeśli wiesz o czym mówię XD Dobra, bo znowu abstrahuję od tematu.
Do rozdziału podeszłaś tak na spokojnie, co nie znaczy, że ja byłam spokojna jak o czytałam. Okej Sasuke jest, Sakura jest, Naruto jest, Itaś jest, jego dzieci też są. No spoko generalnie. Ale ta ************ Yuriko to po prostu mnie wybiła z rytmu, NO BO JAK JA BARDZO NIENAWIDZĘ TAKICH PUSTYCH LUDZI NO JA PIERDOLĘ. (Tak, to zdecydowanie nie jest dla mnie czas na pisanie komentarzy)
Co ja mogę powiedzieć na temat Naruto i Sakury, ano w sumie nic poza tym, że cykałam się tej sceny bardziej niż pana, którym babcia mnie straszyła, że mnie zabierze :/. Osobiście sama bałabym się na miejscu Sakury i na miejscu Naruto też bym się bała, bo ja to słaba jestem w kontaktach międzyludzkich. Takie sytuacje zawsze były i zawsze będą trudne i ciężkie i czuć było, że ta rozmowa między nimi była ciężka (a może nie była i to tylko ja?), bo nawet te głupawe żarciki Naruto nie zmyły napięcia między nimi.
A teraz ha ha
Sakura i uwaga Sasuke
Czemu mnie to nie dziwi?
Czemu mnie nie dziwi to, że on jednak tęsknił, a ona znowu dała mu się pocałować?
Czemu mnie to nie dziwi, że znowu miałam rację?
A może nie miałam?
Bo jakby w sumie Sakura się zabiła na koniec, to by tak pasowało i gówno by z tej ich tęsknoty by wyszło.
Ale czemu ta historia aspiruje na happy end?
Nanase, weź zostań moją polską Sharon Bolton.
Boże Boże Bożenko, jak ja nienawidzę happy endów.
Powoli już kończąc, chciałam tylko podziękować za odpowiedź pod komentarzem, na którą również się zbierałam, żeby odpowiedzieć, ale potem stwierdziłam, że po co XD Bo to takie w sumie spokio, kiedy wiesz, że pisarz czyta to, co ma się do powiedzenia i wgl XD
Jeśli ten komentarz wzbudził w Tobie zniesmaczenie i taki odruch politowania to Cię z góry przepraszam. Takie tam duże, nie potrafiące trzymać w ryzach emocji, trochę zbyt wulgarne i nie potrafiące mówić poprawną polszczyzną
Kodomo
Pozdrawiam
Witaj Kodomo
OdpowiedzUsuńTwoje wypowiedzi zawsze wprawiają mnie w wyśmienity nastrój, bo miło wiedzieć, że nie tylko ja reaguję na niektóre rzeczy krzykiem, piskiem i płaczem. Rzeczywiście, mógłby być to koniec historii, jednak jestem perfekcjonistką i dopóki nie zamknę wszystkich wątków oraz nie dobiję do pełnej liczby (taki mały spoiler, hihi) nie dopuszczę do końca żadnego bloga. Doskonale Cię rozumiem, ponieważ moje życie poza blogiem, ogranicza się do spania i jedzenia. Gdyby było to możliwe, wszystkie trzy wykonywałabym jednocześnie ;)
Wydaje mi się, że z tą całą Sharon Bolton nieco mnie przeceniasz. Nie umiałabym zrobić tego sobie, a co dopiero moim czytelnikom. Niestety, nienawidzę, gdy coś jest niedopowiedziane lub niejasne. Choć w tej historii zamierzam zastosować trochę podobnych zabiegów, taka krzywda nie spotka Cię z mojej strony, masz na to słowo. Wiesz, dlaczego scena SS Cię nie dziwi? Bo jest banalna i oczywista xd Kiedyś musieli zacząć. Na pocieszenie dodam, że to wcale nic nie musi znaczyć. Co do zakończenia, nie mogę nic zdradzić. Być może będzie happy end, być może nie... nie wiem xd
Twój komentarz jest zawsze przezabawny, dociekliwy i zostawiaj ich proszę, jak najwięcej, bo uwielbiam je czytać! Po Twoim języku wnioskuję, że jest duże prawdopodobieństwo, że byśmy się dogadały, choć ja podobno kulturę słownictwa mam jak Popek, czego się wcale nie wstydzę i Ty też nie powinnaś.
Przepraszam, że tak długo kazałam Ci czekać na odpowiedź, po prostu się zbierałam i zastanawiałam, co by tu.
Buziaki, Nanase