Wiatr w dalszym ciągu uparcie dął, uderzając mroźnymi
powiewami w nasze zakleszczone w mocnym uścisku ciała. Znajdowaliśmy się
pośrodku jebanego pustkowia, targani przez grudniowy, japoński taniec. Czułem,
że długo już nie dam rady ogrzewać Sakury. Pomimo wydzielanego przez nią ciepła
ja sam zaczynałem marznąć. Zbyt długo pozostawałem w bezruchu.
– Sasuke! – usłyszałem z oddali. Odwróciłem się w tamtą
stronę i zobaczyłem ojca Sakury, który szybkim krokiem się do nas zbliżał.
Targany przez lodowaty wiatr był twardy jak skała, nawet nie przymrużał oczu. W
tych ciemnościach nie miał szans dostrzec wtulonej we mnie dziewczyny, dlatego
poczułem się pewniej.
– Lo – szepnąłem prawie bezgłośnie. Dziewczyna mruknęła coś
niezrozumiałego, pocierając nosem o mój
sweter. – Twój ojcec właśnie pędzi do ciebie i ma nietęgą minę. Musisz się
odsunąć...
– N-nie – warknęła, zupełnie niespodziewanie przemieniając
się z potulnej w zdeterminowaną i pewną siebie. Choć nie podnosiła głowy,
podświadomie czułem, że zmarszczyła brwi w grymasie irytacji.
– Nie dyskutuj – bez ceregieli odepchnąłem ją lekko od
siebie. Nawet jeżeli to, co robiliśmy było przyjemne, nie chciałem mieć
bliskiego spotkania z pięścią Ikuo, który był już naprawdę blisko. Różowowłosa
skuliła się natychmiast, obejmując ramiona sinymi dłońmi. Spuściła głowę,
zasłaniając twarz włosami.
– Co tu się dzieje? – pan Haruno wkońcu nas dopadł. – Sakura!
Rozum wam odjęło? Jest ponad dwadzieścia stopni na minusie – mężczyna
nastychmniast ukucnął przy córce i przygarnął ją do siebie.
Tymczasem ja pośpiesznie wyciągnąłem z auta jej płaszcz i
podałem w ich stronę. Ojciec opatulił ją szczelnie i rzucając mi kluczyki do
samochodu polecił przeparkować bliżej wejścia, a następnie zabrać z samochodu
nasze podręczne bagaże i udać się do środka. Mieli czekać w barze. Widziałem po
Sakurze, że nie chciała się ruszyć. Zwróciła ku mnie badające spojrzenie,
jednak ja umyślnie odpowiedziałem jej obojętnością. Dzięki temu odeszli w ciszy
i bez szarpania.
Zatrzasąłem drzwi od strony pasażera i zasiadłem za
kierownicą. W skupieniu obserwowałem oddalających się Haruno. Mimowolnie
większość swojej uwagi poświęcałem różowołosej, która – zupełnie dla mnie
niespodziewanie – zdawała się jeść mi z ręki. Nie mogłem przyznać, że mi to
specjalnie przeszkadzało. W końcu doczłapali się do wejścia i zniknęli za
ciężkimi drewnianymi drzwiami. Odpaliłem silnik i skręciłem w lewo.
*
– Zjesz frytki?
– Zjem.
– W takim razie dwa razy frytki. Chwila! Chcesz frytki? –
kiwnąłem głową. – W takim razie trzy razy. Czym popijesz leki?
Cisza. Dwie pary oczu równocześnie zmieniły swoje położenie.
Różowowłosa patrzyła w jeden z wielu niewidzialnych punktów gdzieś w górze, a
jej ojciec zrezygnowany doszukiwał jakichkolwiek śladów błota na swoich
zdecydowanie drogich, profesjonalnyh traperach.
– Do leków polecałbym wodę – wtrącił barman nieco
zniecierpliwiony. – Ale frytki smażymy we frytownicy na głębokim tłuszczu, więc
lepiej dla ciebie mała byłoby to popić herbatką i grzecznie iść spać.
Zarówno ja i Ikuo przybraliśmy wobec niego tak krytyczne
pozy, że natychmiast się zreflektował. Niestety Sakura chciała podjąć jego
pseudopodryw. W tym celu przybrała bardziej kokieteryjny wyraz twarzy.
Oczywiście, zanim się rozpędziła zniknęła w ciemnych odchłaniach krainy
Liliputów tuż za moimi plecami – taka była malutka. Zdążyła jednak wymruczeć:
– Od herbaty odpadnie mi język.
Nie wiedziałem, czy zmiana nastrojów Sakury wynikała jedynie
z jej ciężkiego charakteru i tego, że rzeczywiście było jej obojętne, czym
popije jedzenie. Być może naprawdę zaczynało jej odbijać, objawiało się to
takim a nie innym zachowaniem i po prostu musiała wziąć te prochy, żeby się
uspokoić.
– A ty? – Ikuo zwrócił na mnie bezsilne spojrzenie.
– Herbatę – odparłem odruchowo. – Dostaniemy ketchup?
– Uzależnienia – wymruczała Lo. Spojrzałem na nią przez ramię
w wyższością. Chciałem dać jej do zrozumienia, że ma się zamknąć, bo to ona ma
z naszej dwójki większy problem ze sobą. Zaplotła ręce na klatce piersiowej i
odwzajemniła to z zawiścią i głęboko skrywanym przyznamiem mi racji.
– Oczywiście – odpowiedział barman, cicho wzdychając. – Woli
pan na frytki, czy obok?
– Wolałbym sam sobie polać – pozwoliłem sobie na lekki
uśmiech, bojąc się, że moja zwyczajna, wredna mina go nie przekona.
Rzeczywiście, był nieco zdziwiony.
– Zobaczę co da się zrobić. To jak będzie z tym piciem?
– Dla mnie piwo... duże.
– Ale tato! – oburzyła się Sakura. – Ty przecież prowadzisz!
– Sasuke nas dowiezie pod swój własny dom – oznajmił
rozkazująco. – Podobno dobrze jeździ, trzeba mu dać szansę... A dla niej woda i
herbata.
Aha – pomyślałem z kpiną. – Jasne, nie ma
sprawy tato!
– Już się robi – mruknął barman, wyrwał z notesu kartkę i
odszedł. My natomiast zajeliśmy stolik jak najbliżej baru, ażeby się chłopak
nie musiał kłopotać. W niedługim czasie powrócił i zawołał nas po picie.
Oczywiście – drogą pseudodemokracji – dupsko ruszyłem ja i jak grzeczna
kelnereczka podstawiłem im pod nos kufel piwa, szklaneczkę z brzdękającym lodem
i dwie filiżanki z wżątkiem.
Niedługo potem dostaliśmy również frytki (i własny słoik
ketchupu z czego byłem chyba najbardziej zadowolony). Lo, wbrew temu co mówiła
wcześniej wręcz pochłonęła smarzone ziemniaki. Zapał, z jakim oddawała się
pałaszowaniu był tak przejmujący, że Haruno aż wybuchł gromkim śmiechem, czym
oczywiście doprowadził córcie do dziewiątego levelu zawstydzenia. Następnie
Sakura wzięła leki i stwierdziła, że jest niesamowicie śpiąca i chce już do
wyra. Ojciec zaprowadził ją do pokoju, a ja dopiłem herbatę, wylizałem
ketchup i wkrótce udałem się tą samą drogą. Inna sprawa, że ja miałem do
dźwigania bagaże i ich kurtki.
Z jednej strony czułem się potworie wykorzystywany przez
Ikuo, jednak z drugiej nie dziwiłem mu się. Byłem młodszy, chciał się na mnie
odegrać, ponieważ doskonale wiedział – podobnie jak ja – że Sakurze przez myśl
by to nie przeszło. Taki tam, mini odewt za córunię, która miała więcej chorych
akcji za uszami, niż mu się wydawało.
Gdy dotarłem do wynajętego pokoju Sakura już smacznie spała
na środku podwójnego łóżka. Szybko się uwinęła. Ikuo zaś, gdy tylko mnie
zobaczył, to zabrał ode mnie ich rzeczy i wcisnął inny komplet kluczy.
– Do czego to? – zapytałem, marszcząc brwi.
– No chyba nie myślałeś, że będziemy spać wszyscy razem –
mruknął nieprzyjaźnie. – Masz jedynkę naprzeciwko nas. Zabieraj się, bo ja też
chciałbym się wyspać.
Tym oto sposobem zostałem definitywnie oddzielony od Sakury.
Może to i lepiej. Nie będąc cały czas pod wpływem jej obeności miałem szasę
normalnie się wyspać. Jednak z drugiej strony – pomyślałem otwierając drzwi –
miałem wrażenie, że jej obecność była w pewnym sensie przeze mnie upragniona. I
to wcale nie dlatego, że dzisiejszego wieczoru pierwszy raz od blisko sześciu
lat miałem okazję jej dotknąć. Zdałem sobie sprawę, że jeżeli ktoś ma jej pomóc
jakoś wrócić do względnej normalności, to muszę być to ja. W końcu to ode mnie
wszystko się zaczęło.
– Sasuke? – drzwi po drugiej stronie otworzyły się, za nim
jeszcze zdążyłem zamknąć swoje. Tata Haruno miał dziwnie zmartwioną minę.
– Hm?
– Nie śpij zbyt mocno – ostrzegł szeptem, rzucając mi wymowne
spojrzenie. – Morino mnie uprzedził, że będę cię mógł potrzebować pierwszej
nocy.
Zamknąłem drzwi. Nie musiał mi dwa razy powtarzać. Atak mógł
przyjść o każdej porze doby.
* * *
Oparłam się o drzwi z ciężkim westchnięciem. Pozostawienie
Sasuke samego na środku naszej ulicy kosztowało mnie bardzo dużo wysiłku i
samozaparcia. Jednak umowa to umowa, a ja za cenę wszystkiego pragnęłam jedynie
spokoju. Nie miałam co prawda zagwarantowanej ilości czasu, jaką tym samym
uzyskam, ale wiedziałam, że z każdym się można dogadać.
– To ty? – usłyszałam głos matki z salonu.
Moje spojrzenie zmieniło się. Widziałam w lustrze jak z
sekundy na sekundę tężeje. Przez krótką chwilę rozważałam, czy jej
odpowiedzieć, czy nie. Zdecydowałam się nie. Nieśpiesznie zdjęłam glany i
odstawiłam je na ich miejsce. Ponownie zwróciłam oczy ku swojemu odbiciu.
Naprawdę wyglądałam paskudnie. Oblizałam dwa palce i przetarłam nimi okolice
oczu. Poprawiło to nieco mój wizerunek, jednak nie na tyle, ażebym poczuła się
lepiej.
– Córciu! – zawołała mnie. Spojrzałam w stronę skąd dobiegał
jej głos. Nie czując nic, poszłam w stronę salonu.
Zastałam mamę na kanapie. Leżała rozłożona wiosennym
przeziębieniem, obłożona tonami zagilonych chusteczek do nosa i proszkami na
alergie. Pod beżowym kocykiem kryła się jej cała postura, skulona i owładnięta
dreszczami. Miała zaciśnięte powieki i różową opaskę w brudnych włosach.
– Sakura! – jej głos
został stłumiony przez poduszkę.
Nie słyszała, jak do niej podchodziłam. Nawet nie otworzyła
oczu, gdy uklękłam tuż przy jej twarzy. Zagarnęłam włosy za ucho i wymruczałam
przymilnie:
– Tutaj.
Mama rozwarła powieki i zmierzyła mnie czekoladowym
spojrzeniem. Jak bardzo nie byłyśmy do siebie podobne z wyglądu, a z
zachowania.
– Córeczko – pierwszy raz od bardzo dawna dane mi było
zobaczyć jej szczery, delikatny uśmiech. Aż sama miałam ochotę się uśmiechnąć,
jednak natychmiast przypomniałam sobie o jej dwulicowości.
Czy Sasuke nadal czekał na zewnątrz aż do niego wrócę i
powiem, że to co zrobiłam było tak naprawdę bardziej nieprawdziwe niż nawet
największe moje szkolne kłamstwo?
– Zrobiłam jak chciałaś – pozwoliłam jej dotknąć mojej
twarzy. Miała suche dłonie.
– Widziałam – nie kryjąc swojego zadowolenia podniosła się na
łokciu. – Jestem z ciebie taka dumna. W końcu postawiłaś na swoim i uwolniłaś
się od tego kretyna. To nie był odpowiedni chłopak dla ciebie, w końcu tyle zła
ci narobił przez całą tą waszą, pożal się Boże, znajomość. Nie wiem tylko,
dlaczego byłaś dla niego taka miła. Ja bym mu od razu dała w policzek za to, co
ci zrobił. A ty mu się jeszcze dałaś pocałować! To było beznadziejne, jednak
wierzę, że nie planowałaś tego i to była tylko jego wina. Jesteś tak chuda, że
nie potrafiłabyś go nawet odepchnąć na milimetr!
– To jaki chłopak jest dla mnie odpowiedni? – odważyłam się
zapytać, choć czułam, że nie powinnam była zagłebiać się w tę dyskusję. Każda z
nas uważała inaczej, a moja przeciwniczka wyraźnie chciała obrzucić błotem mnie
i mojego ukochanego. Pojebana gra.
– Jak to jaki? – blondynka zaśmiała się perliście. – Żaden!
Kto by chciał kogoś tak niemądrego i brzydkiego jak ty? Musiałby cię zrozumieć,
a komu by się chciało nad tym wszystkim zastanawiać?
Nie rozumiałam toku jej myślenia. Otworzyłam delikatnie usta,
jednak nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Niespodziewanie z ulicy
usłyszałam potężny huk. Szyby zatrzęsły się w oknach. Poderwałam się z kolan
wyglądając na dom naprzeciwko. Ulica za bramą była pusta. To musiał być...
– Oj, ktoś tu nie umie zachowywać się po męsku – mruknęła
szczęśliwa, że dopiekła Sasuke, nawet, jeżeli on nie miał o tym zielonego
pojęcia. Dobra, koniec tej paplaniny.
– Co z naszą umową? – ponagliłam ją świdrującymi oczami. Mina
mamy dla odmiany przedstawiała coś zupełnie odmiennego od tego, co pokazywała
jeszcze parę sekund temu.
– Jaką umową dziecko? – udała, że się dziwi. – Nie wiem o co
ci chodzi.
Co. Za. Szmata.
– Powiedziałaś, że jak z nim zerwę, to dasz mi spokój i nie
będziesz się wtrącać w moje sprawy.
– Jakie twoje sprawy? – prychnęła. – Ty nie masz swoich
spraw. Dopóki mieszkasz razem z nami i to my za ciebie płacimy nie chcę nawet o
tym słyszeć, rozumiesz?
– Zawszę mogę się wyprowadzić – warknęłam.
– Śmiało! – wzburzyła się. – Wszyscy się ucieszą, ulżysz
całej rodzinie! Z tym, że przypominam ci, że nie jesteś jeszcze pełnoletnia.
Jeżeli chcesz uciekać z domu, proszę bardzo, wpakuj siebie i Ochę do domu
dziecka – wywróciłam oczami, czując wewnętrzny bunt. – Albo jeszcze lepiej. Zamiast gnić w tej
szkole, na którą i tak jesteś za tępa idź do pracy, a my z ojcem wynajmiemy ci
pokój.
Nie wytrzymałam. Odwróciłam się na pięcie i niemal wybiegłam
z pokoju.
– Teraz się na mnie nie obrażaj – krzyknęła za mną. – Nigdy
nie będzie po twojemu, gówniaro. Mój dom, moje zasady i masz się do nich
dostosować!
Chyba zeszła z kanapy i zaczęła iść nieśpiesznie w moją
stronę, jednak mało mnie to obchodziło. Poczułam tylko jak zalewam się
bezgłośnie łzami, udając się w stronę mojego pokoju.
Wstrząsnął mną gwałtowny dreszcz. Otworzyłam oczy, otumaniona
resztkami dręczącego mnie koszmaru. Co to miało być? Przetarłam twarz lewą
ręką, nie potrafiąc odróżnić kształtów otaczających mnie przedmiotów.
Dlaczego mój mózg przywołał akurat to wspomnienie? Za wszelką
cenę chciałam się go pozbyć ze swojej głowy, jednak to było zbyt trudne.
Ostatnio coraz częściej myślałam o mamie. Co się z nią właściwie stało? Tyle
lat już minęło odkąd się z nią widziałam. Opuściłam głowę zrezygnowana,
ponieważ nieplanowo poczułam się tak, jakby przejechał po mnie czołg. Podparłam
się na łokciu i rozejrzałam się odniechcenia po świecie wokół mnie.
Po raz pierwszy od bardzo długiego czasu nie znajdowałam się
w moim pokoju w klinice.
Wnętrze w żadnym calu nie przypominało tamtego pomieszczenia,
z czego byłam cholernie zadowolona. Nie musiałam już oglądać obdrapanych ścian
(podobno te szramy to moja sprawka) w zgniłozielonym odcieniu. Okno tuż nad
moim łóżkiem było o wiele, wiele większe i wychodziło za teren motelu,
ukazjując niewiarygodnych rozmiarów zaśnieżone pole. No i nie było w nim krat –
to był jego największy plus. Nie leżałam już na szpitalnej polówce na kółkach,
a na grubym, jednoosobowym materacu. Moja kołdra nie była jedynie krochmalona,
tylko dodatkowo potraktowana czymś w rodzaju Perwollu.
Po drugiej stronie pokoju, obok drzwi była malutka komoda,
która dźwigała należącą do mojego ojca torbę podróżną, w której miałam jedynie
mój szlafrok i dokumenty. Poza tym, nie miałam już nic własnego. Pomiędzy
drzwiami a moim łóżkiem było posłanie taty, a naprzeciwko niego coś na kształt
przejścia, w którego głębi zapewne kryła się łazienka. Wpatrywałam się w styl
urządzenia pomieszczenia, który pomimo swojej monotonności i prostoty, cieszył
mnie niezmiernie swoją odmiennością od tego, co musiałam oglądać przez ostatni
rok. Uśmiech sam cisnął mi się na usta, miałam nawet ochotę skakać, a jeszcze
przecież nie wzięłam leków. Gdy tylko sobie o nich przypomniałam zaczęłm
wzrokiem szukać mojego opiekuna.
Dopiero po dobrej chwili zorientowałam się, że taty nie ma w pokoju.
Dawna radość opuściła mnie równie szybko, jakby nigdy się nie pojawiła.
Poderwałam się spanikowana, niemal równocześnie obracając się wokół własnej
osi. Byłam przekonana, że stało się coś złego. Ojciec przecież był bardziej
wrażliwy na moje bezpieczeństwo, niż ja sama. Stąd nasuwał mi się wniosek, że
nigdy nie odważyłby się zostawić mnie samej.
Niespodziewanie coś zaszeleściło za drzwiami. Przestraszyłam
się jeszcze bardziej i to nie na żarty. Cofnęłam się z powrotem na łóżko i
zakryłam szczelnie kołdrą. Uważnie obserwowałam szczękającą klamkę, jednak
zamiast odgłosów otwieranego zamka słyszałam bicie własnego serca, coraz
głośniej i głośniej. W końcu nadszedł kulminacyjny moment, kiedy to zawiasy
zaskrzypiały nieco i moim oczom okazał się mój oprawca.
Zaspane czarne tęczówki spojrzały na mnie z rozbawieniem. Bez
zbędnych ceregieli podszedł do mojego łóżka i usiadł na nim, wprawiając nieco
poskrzypujące sprężyny w ruch. Podkuliłam nogi do siebie, jeszcze bardziej
zagrzebując się w pościeli. Przez myśl mi przeszło, że On to znowu może być
coś, co podpowiedział mi mój schorowany mózg. Zupełnie jak wczorajszego
wieczora.
– Nie słuchaj tej tandetnej podróby – dotknął mojego uda i
delikatnie je pogłaskał przez materiał dżinsów. Widziałam, że tak, choć nic nie
poczułam. Zupełnie jakby go nie było, a przecież był!
Nie zabardzo rozumiałam, co się wokół mnie działo. Jeden
Sasuke siedział na fotelu obok i niemalże kładł głowę na moim ramieniu, a drugi
– ten, z którym zostawił mnie tata – siedział na przednim siedzeniu i wpatrywał
się we moją twarz uważnie, aczkolwiek z powątpieniem. Co mnie zdziwiło, był
jakoś dziwnie oddalony od Nas, zupełnie jakby nie z tego świata.
Niespodziewanie zniknął mi z oczu i w aucie zostałam tylko z tym pierwszym. Co
się działo?!
– No uspokój się – ponaglił niespodziewanie z miną, jakby
boki zrwał. Skąd ta pewność?
– Gdzie ojciec?
– Poszedł zamówić nam śniadanie. Poprosił mnie, żebym cię
przypilnował, bo jeszcze byś sobie coś zrobiła. Ale wiesz, jak tak na ciebie patrzę,
to mam wrażenie, że... – urwał, poważniejąc.
– Że? – zapytałam ciekawa, jednak nadal byłam iście
przerażona i chyba słabo wychodziło mi ukrywanie tego. Sasuke zamilkł na dobre.
Jedynym na czym się skupiał było moje paniczne odgradzanie się od niego. Był
prawdziwy... a jak nie?
Moje ciało zadziałało szybciej niż umysł. Zacisnęłam palce na
pościeli, a po plecach spłynęło mi kilka kropel zimnego jak ten śnieg za oknem
potu. Ciemnooki jeszcze chwilę mi się przyglądał, jednak z każdą kolejną minutą nie przekonywałam się do
niego. Zrezygnowany i z czymś w rodzaju wyrzutu w oczach odsunął się na
dosłownie kraniec łóżka, opierając się o drewnianą, lakierowaną ramę.
Zaczęłam się zastanawiać co mogło go urazić. Po jakiejś
sekundzie zawieszki mnie olśniło.
To byłam ja, tylko i aż ja. Zupełnie go nie szanowałam, a
przecież wczorajszego wieczora to on był przy mnie. Sasuke mnie złożył, gdy się
rozpadłam i nie potrafiłam już zapanować nad tą mroczniejszą częścią mnie.
Wiele osób starało się nie pozwolić mi upaść, ale przy tym zawsze
oczekiwali czegoś wzamian. Jeżeli miałabym wskazać kogoś, komu byłabym
najbardziej wdzięczna za całe swoje życie, byłby to właśnie młodszy Uchiha. W
przeciwieństwie do swojego starszego brata, który teorytycznie czuł się
przeważnie tak samo jak ja, zawsze odciągał mnie od tej ciemniejszej strony
mojej natury, nie pozwalał ponosić się negatywnym emocjom, zastępnując je
innymi, w prawdzie nie radosnymi, ale na pewno pozytywnymi. Oczywiście,
najlepiej zawsze pocieszał Naruto, jednak jak się później okazało, jego zamiary
wcale nie były do końca czyste. Chciał, żebym była jego i targana nieskończoną
tęsknotą za czyimś ciepłem i przebłyskami choroby, pozwoliłam mu na to. Teraz
on był gdzieś daleko zapewne ze złamanym sercem i prawdopodobie do końca życia
nie będzie chciał mnie widzieć, a ja jestem na to znieczulona, bo nigdy nie był
on mężczyzną mojego życia.
Tymczasem – jak mi się wydawało – mężczyzna mojego życia aż
do teraz nadal milczał. Wpatrywał się w sufit, pogrążony we własnych
rozmyślaniach, w których zapewne byłam jakąś głupią, różową szmatą. Suką, która
nie potrafiła dobrze odczytać jego zamiarów ukrytych w banalnych czynnościach i
odnaeźć drugiego dno w wypowiedzianych słowach; pozornie błachych, lecz
znaczących dla nas obydwojga tak wiele.
Prawdopodobnie.
– Jak tam Saya? – wypaliłam bezmyślnie. Uchiha drgnął i
ponownie na mnie spojrzał, znów rozbawiony.
– Czemu w ogóle o to pytasz?
W sumie to bardzo dobre pytanie – zaśmiałam się w myślach.
– To twoja narzeczona, co nie? Logiczne, że mnie to interesuje,
skoro obecnie spędzasz czas ze mną, a nie z nią. Nie jest zazdrosna, jeżeli
zawsze stanowiłam dla niej śmiertelnego wroga bez specjalnego powodu? Ja bym
była. – mruknęłam, będąc pewną swoich słów, jak również chorobliwej zazdrości.
– Poza tym jestem ciekawa, bo nie było mnie podobno rok... tak dużo mogło się
pozmieniać – oburzyłam się.
– Rozstaliśmy się – wyznał chłodno, jakby ten fakt już wcale
nie robił na nim wrażenia. Rozdziawiłam buzię ze zdziwienia. Czy Sasuke naprawdę
był aż tak bezduszny? – Dwa lata temu. Byłaś wtedy chyba u Itachi'ego... nie
pamiętasz?
– Nie, przepraszam – zmieszałam się. Przez chwilę wydawało mi
się, że Uchiha nie wie, co ma zrobić. Boże... czy naprawdę ja byłam tak długo
chora?
Raczej "Jak długo jesteś normalna?" – zasłoniłam sobie uszy. Mój towarzysz zmarszczył brwi.
– Sakura – odezwał się niepewnie, w jego tonie kryła się
rówież irytacja. Zorientowałam się, że moje zachowanie mogło go nieco zbić z
tropu. Odpuściłam sobie zasłanianie uszu i postanowiłam przezwyciężyć w sobie
te wszystkie porąbne gesty.
– Sorki – wykrztusiłam zawstydzona. – To nie przez ciebie.
– Powinnaś iść się myć – fuknął, odwracając ode mnie twarz.
Fuczenie? Teraz to ja się wystrzaszyłam.
Widzisz? Nikt nie potrzebuje być z taką kretykną... - tym razem rozpoznałam ten głos... to mama. - Nawet on się
już ciebie brzydzi, a nie minęło jeszcze dwadzieścia minut. Jesteś porąbana.
– No co masz takie oczy wielkie? – znowu warknął, nawet na
mnie nie patrząc. – Dawaj pod prysznic to może zdąrzysz przez śniadaniem.
Spięłam się w sobie. Pomimo potężnego ścisku żołądka jak
gdyby nigdy nic wygrzebałam się ze swojego bezpiecznego iglo. Powiało chłodem.
Zerwałam się z łóżka pośpiesznie, czując zbliżający się napad gęsiej skórki.
Komuś się przytyło – powiedziała mama. Głos był tak
realny, jakby stała gdzieś obok mnie. Może pod oknem? Odwróciłam się, jednak
nikogo tam nie zobaczyłam. Tylko obrzydliwie kremową ścianę. Zawstydziłam się,
więc szybko uciekłam do łazienki. Zarówno przed mamą, jak i przed obojętnością
Sasuke.
Zamknęłam drzwi na zamek. Łazienka była mała. Znajdowały się
tu jednynie kabina, toaleta i mała umywaleczka (chyba najmniejszy rozmiar) z
lusterkiem. Oparłam się o ścianę wyłożoną brzoskwiniowymi płytkami,
zastanawiając się, co ze sobą zrobić.
Jak miałam niby normalnie funkcjonować? Mój mózg podpowiadał
mi rzeczy, na które moja świadomość jakoś przestała już zwracać uwagę. Moje
uczucia, relacje z innymi, mój wygląd...
jak bardzo mnie to wszystko nie obchodziło przez ten cały czas.
Co do mojej aparycji, to prawdę mówiąc nie widziałam już
dawno swojego odbicia. Ostatnim razem była to prawie zima, więc tamto zdarzenie
miało miejsce prawdopodobnie albo rok temu, albo parę miesięcy temu. Chuj to
wie? Wtedy zostałam postawiona, jak co dzień przed łaźniowym lustrem i nie
zobaczyłam w nim swojego odbicia. Po prostu. Normalnie. Zwyczajnie. Była tylko
przestrze poza mną. Od tamtego wydarzenia lustra są złe i nie było ich już w
moim otoczeniu. Nie miałam więc pojęcia, jakie zmiany przez ten czas mogło
przejść moje ciało. Mój umysł. Moje całe życie poza klinką.
*
Sakura wbiegła do łazienki, jakby uciekając przed czymś. Z
racji tego, że słyszałem najpierw szczęknięcie zamka, z początku nieco się
przestraszyłem. Jednak po chwili dobiegł mnie szum wody z prysznica i byłem
spokojny o nią już od dobrych dziesięciu minut. Westchnąłem ciężko, wychodząc z
Dumb Ways To Die, które katowałem już od paru lat. Przez chwilę zaczęłem
się zastanawiać, gdzie podział się pan Haruno, jednak wolałem być sam na sam z
Sakurą, nawet jeżeli znowu świrowała, niżeli znosić ten jego nieskończony foch
w moją stronę. Wyciągnąłem z kieszeni słuchawki, podłączyłem do telefonu,
wsadziłem sobie do uszu i odpaliłem playlistę. Wybór padł na – sam nie
wiedziałem dlaczego – najbardziej znienawidzoną przeze mnie piosenkę.
I gotta know that your heart beats fast
And...
I gotta know I'm the only one for you
What have I become?
I'm a fucking monster
When all I wanted was
Something beautiful...*
Ta smutna wiolączela.
Najsmutniejszy i zarazem najmroczniejszy głos Sakury.
Dla samej siebie była zwykłym potworem. Mogła być piękna, ale
stworzyła z samej siebie najokropniejszą osobę na świecie... jak można w ogóle
tak o sobie pomyśleć? Kiedy jest się tak wrażliwym, zranionym i opuszczonym jak
ona... to jest najgorsza opcja – Lo obwiniła się za całe zło tego świata, którą
ją dopadło. Ciepiała z miłości do życia.
Kochała mnie (typową męską, niesłowną łajzę), kochała swoją
mamę (typowego cichego przemocowca) i kochała siebie (samotną, bezbronną
dziewczynkę, która wmawiała sobie, że jest do niczego). I ta piosenka była
właśnie o cholernej miłości. Naturalnie nie dam sobie wmówić, że to tylko o
mnie, choć niektóre wersy naprawdę dotykały moje sumienie osobiście.
You said forever, now you look right
through me
You said forever, did your words fall
short like you? *
Co siedziało jej w głowie? Jakie miała wrażenie o sobie
teraz, po ponad roku o sobie, o innych? Z tego co zauważyłem, mnie się bała jak
muminkowej Buki, albo i bardziej, bo zamiast uciekać z wrzaskiem, gdzie pieprz
rośnie to siedziała sparaliżowana i jedynie wlepiała we mnie te swoje ogromne,
zielone gały. Aczkolwiek wczoraj zaufała mi podczas napadu jakiś omamów. Dała się wyciągnąć z auta i nawet się
uspokoiła, przytulając się do mojego swetra. Co do ojca, to gama jej zachowań
przedstawiała się podobnie: albo miała go w dupie i nie omieszkała się tego
udowadniać na każdym kroku, albo panikowała, gdy nie było go obok – jak przed
chwilą.
Nie mniej jednak wydarzenia wczorajszego wieczora nie tyle,
co nie pozwoliły mi spać (udało mi się zdrzemnąć dopiero nad ranem, po
wypaleniu pozostałej mi reszty papierosów), to sprawiły mojej zmęczonej
psychice trochę radości. Bo to, że się przytuliła znaczyło, że nadal (choć może
tylko podświadomie, ale zawsze!) mi ufała.
Wyciągnąłem się na łóżku i pozwoliłem sobie na uśmiech
satysfakcji. Miałem szasę, tylko trzeba było tej dziewczynie dać trochę czasu,
a przede wszystkim pomóc pozbyć się tych wszystkich chorych jazd z głosami w
głowie. Nagle poczułem lekki dotyk paznokci na lewym udzie. Otworzyłem do tej
pory zamknięte oczy, podrywając się do góry. W tej samej sekundzie uderzyłem
głową o coś niewiarygodnie miękkiego, puchatego i pachnącego. Zacisnąłem
powieki.
My looove... too much
Your looove... not enough
My looove... to much
Your looove...*
Piosenka się skończyła. Uniosłem powieki, wyrywając
jednocześnie słuchawki z uszu. Moje czoło oparte było o piersi Lo owinięte w
długi czerwony ręcznik, sięgający jej przed kolana. Złapała moją twarz po obu
jej stronach dłońmi i delikatnie mnie odsunęła. Spojrzałem na jej mokrą buzię,
nieco zmieszaną, jednak nie przejawiającą oznak zawstydzenia. Ciekaw byłem, co
się takiego zmieniło w jej poglądzie na własną seksualność przez całe sześć
lat, że nagle mogłem sobie jej dotykać tam gdzie nie powinienem i nie
dostawałem za to po głowie?
– Akcja jak z pornosa – mruknąłem prowokacyjnie. Uśmiechnęła
się lekko, najwyraźniej rozbawiona tym cienkim dowcipem.
– Nie zawstydza cię to? – spytała dziwnym głosem.
Zmarszczyłem brwi.
– Za stary jestem – odparłem. – Nie słyszałem cię, długo tak
stałaś?
– Nie – pogłaskała mój policzek kciukiem. – Mam do ciebie
ważne pytanie – ciągnęła tajemniczo. Oparłem się dłońmi o materac, odkładając telefon
i białe słuchawki obok. – Jak bardzo się zmieniłam?
Chwilę rozważałem jej słowa.
– Zależy o co pytasz.
– O wygląd – odpowiedziała szybko. Prychnąłem z rozbawienia.
– Po co ci to wiedzieć?
– Bo chcę wiedzieć, jak ty to widzisz – było w tej wypowiedzi
coś kokietującego. Odsunęła się, podpierając równocześnie dłonie o biodra.
Wszystko, żebym miał na nią lepszy widok. Postanowiłem się trochę zabawić.
– Wciąż nie widzę zbyt dobrze – palnąłem niby od niechcenia.
– Za mną już jest tylko ściana – odparowała, unosząc brwi. – Może
okulary?
– Nie noszę. Podpowiem ci – poderwałem się i zrobiłem krok w
jej stronę, na powrót znajdując się za blisko niej. Tym razem to ja górowałem.
Złapałem za koniec ręcznika i uniosłem go do góry, jednocześnie odsłaniając jej
prawą nogę aż do uda. Zrozumiała aluzję.
– Nie ma takiej opcji zboku – zaśmiała się. Co jej się stało
pod tym prysznicem? – Masz mnie ocenić tak, jak teraz widzisz.
Cofnąłem się więc na łóżko, dobrze ukrywając swój zawód.
Fajnie było się z nią tak pobawić, bo tak naprawdę nigdy w życiu nie była ona
tak bardzo otwarta przy mnie jak w tym momencie. Usiadłem po turecku i
zmierzyłem ją najbardziej krytycznym spojrzeniem na jakie było mnie stać.
Wystarczająco nieuprzejmym, żeby zrobiło jej się źle na sercu, że nie chciała
się ze mną bawić. Zniosła to godnie, zbyt dumnie jak na każdą inną ofiarę moich
humorów. Nie wiem dlaczego, ona zdecydowała się na krzywy, szyderczy uśmiech –
zrobiła absolutnie wszystko, żeby trafił mnie szlag i jej się udało. Z
nawiązką.
Z początku, tak żeby udać, że wcale nie zwarałem na nią uwagi
i olałem jej prośbę przyjżałem się jej nogom. Z paznokci zniknął fiołkowy
lakier, pozostała część stóp była pokryta gęstą siatką z grubszych i cieńszych
żył w barwach od trupio-zielonego do ciemnego fioletu. Nie były jednak
specjalnie zaniedbane, zupełnie jakby nie przebywały w stanie zapomnienia od
roku. Może ktoś tam o nich dbał?
– Odwróć się bokiem – poprosiłem zimnym głosem, przesuwając
nieznacznie wzrok w górę. Wykonała prośbę bez mrugnięcia okiem.
Tak jak zdążyłem już zauważyć wczorajszego dnia, Sakura
zdecydowanie przybrała na wadze. Już rok temu wyglądała – jak na siebie –
zdrowo, choć nadal była wychudzona i słaba. Tym razem prezentowała się naprawdę
o niebo lepiej, niż kiedykolwiek wcześniej. Dodam, że zagoiły jej się blizny i
w słabym świetle wpadającym do pokoju właściwie nie miałem szans ich dostrzec.
Musiałbym się bliżej przyjżeć, lecz tak bardzo uspokoił mnie brak tych nowych,
że nie chciało mi się nad tym dalej głowić.
Zawsze miała takie cienkie nogi, totalnie zero mięśni. Kiedy
chodziła miało się wrażenie, że zaraz te dwie trzcinki się złamią w połowie.
Dziś jednak prezentowała się... bardzo dobrze, zgrabnie. Zbyt zgrabnie.
Zupełnie bez powodu poczułem skok własnego ciśnienia. Po raz kolejny to
ukryłem, pytanie tylko, czy Haruno i tak to zauważyła. Nie powinna wiedzieć,
jak bardzo nadal mi się podobała – popsułbym sobie sam zabawę już na starcie.
Opanowałem oddech, własne myśli wybiegające na nieco nieprzyzwoity ton i
przesunąłem spojrzenie w górę.
I bum. Miałem do wyboru podziwianie pupy Lo, jej tali ukrytej
za ręcznikiem lub jej biustu, którego zdąrzyłem już raz niezamierzenie dotknąć.
Zamiast poprosić moją towarzyszkę o to, ażeby w końcu się ubrała w jakieś
normalne ciuchy i przestała mnie katować, położyłem się na łóżku, założyłem
ręce za głową i powiedziałem nawet miłym tonem:
– Usiądź sobie.
Sakura spojrzała na mnie tak bardzo nienawidzącym
spojrzeniem, jakbym właśnie zabił jej chomika. Mało co nie parsknąłem śmiechem.
Przybrałem jak najbardziej przyjazną minę, co totalnie zbiło dziewczynę z
tropu.
– Co ty odwalasz? – zapytała, podchodząc mimo wszystko do
łóżka i siadając obok. Mój plan się powiódł.
– Stałaś za daleko, żebym mógł dobrze przyjżeć się twojej
nudnej, krzywej mordzie. – Może i przesadziłem z doborem słów, jednak wszystko
było warte jej reakcji. Lolitę centralnie wcięło.
– Co proszę? – warknęła. Ktoś tu się wściekł i to pożądnie, a
więc był remis.
– To co słyszałaś – przewróciłem oczami, posuwając się do
tyłu. Zrobiłem jej tym samym miejsce na łóżku. – Kładź się – rozkazałem.
– I może jeszcze mam ci obciągnąć? – uniosła brew wysoko ku
górze, aż nad tą delikatną, ciemnoróżową liną powstała głęboka zmarszczka.
Boże, była taka urocza, kiedy ją wkurzałem. Przez to, albo właśnie dlatego
mógłbym to robić przez całe dnie, już do końca życia.
– Obejdzie się – mrukąłem. – Kładziesz się, albo się ubierasz
i nie poznajesz wyników moich obserwacji. Wybieraj.
Przez chwilę się wahała, poczym odpowiedziała bardzo pewnym
głosem:
– To ja się ubiorę – i wtedy poczułem zawód.
– Ok – odwróciłem się do niej plecami, chcąc jej pokazać, jak
bardzo (nie) miałem (jej) ją w dupie. I wówczas stało się coś, czego zupełnie
się nie spodziewałem.
– To jak bardzo się zmieniłam? – cichy szept kobiety mojego
serca zabrzmiał tuż nad moim uchem. Zamknąłem oczy, czując jednocześnie uginający
się za mną materac oraz dreszcz ekscytacji, biegnący w górę mojego kręgosłupa.
Boże, jak ona mnie kręciła tymi swoimi niespodziewanymi zagraniami. Zawsze taka
była.
Odwróciłem się do niej z powrótem i nagle tylko parę
centymetrów oddzialało nasze twarze. I Sakura się zarumieniła... W KOŃCU!
Ponownie dane mi było poczuć smak zwycięstwa. Skupiłem się na jej buzi,
starając się wychwycić jakikolwiek postęp czasu, lecz im dłużej się
przyglądałem, tym bardziej wydawało mi się to niemożliwe.
Ogromne, intensywnie zielone, kocie oczy, które otaczał równy
rządek ciemnych rzęs.
Smukły, idelanie dobrany do reszty nosek, który marszczyła
ilekroć napotykała jakąś trudność.
Zaróżowione, jednak nie spierzchnięte wargi – znak, że
przestała się już tak stresować.
No i w kóńcu ta pełna wdzięku buzia nie była już taka
wychudzona, bez sinych worków pod oczami, bez skazy po prostu.
Jeżeli ktoś kiedykolwiek próbował by mi wcisnąc kit, że pod
względem wyglądu nie była ona idealna, dostał by w mordę. Najpierw za to, że nie miałby racji, a
poźniej za to, że się na nią spojrzał. Nie wolno.
Zrobiło mi się gorąco na samą myśl o tym, że miałem taką
Sakurę, która nie dość, że była zabójczo piękna, to i – gdybym tylko chciał –
uległaby mi. Oczywiście, była twarda i uparta, więc najpierw musiałbym
sforsować jej mury obronne, jednak koniec końców wystarczyłoby pociągnąć za
odpowiednie sznurki, żebym nareszcie mógł wszystkim oficjalnie powiedzieć
"Patrzcie szmaty! Jest moja i nie oddam!".
– Przytyłaś – wyszeptałem, uśmiechając się kpiąco. Chyba się
oburzyła, więc dodałem – I to mocno.
* * *
dzień wcześniej,
Konoha
– Mamo – jęknęła Karin. – Długo jeszcze? Nogi mi odpadają!
– Cicho bądź – warknąłem w stronę młodszej siostry. – Dopiero
przecież wyszliśmy. Na bazar jeszcze trochę drogi zostało, a ty już na samym
początku stękasz jak stara baba.
– Bo założyła złe buty – wtrąciła mama, patrząc krytycznym
wzrokiem na bordowe botki z wysokim obcasem na nogach swojej jedynej córki. –
Na takim lodzie, jaki jest w tym roku to można sobie połamać nogi nawet w
zimowych traperach, a co dopiero na takim czymś.
– Dobra, zejdźcie ze mnie – czerowonowłosa zafoszyła się i
zaplatając ręce pod biustem, wyprzedziła nas o parę kroków. Obydwoje
spojrzelśmy się po sobie z politowaniem. Od kąd, podobnie jak większość moich
znajomych przeprowadziła się do Tokio, stała się bardzo nowobogacka. Rozumiałem
ją, stolica zmienia pogląd na rzeczywistwość, widzisz jak żyjesz, a jak mógłbyś
żyć i kiedyś jej to buractwo oczywiście przejdzie, jednak jak wytrzymać do tego
czasu?
– Nie obrażaj się tak – poprosiłem grzecznie. Udała, że mnie
nie słyszy, więc zrównałem z nią kroku. Gdy w dalszym ciągu nie zwracała na
mnie uwagi, szepnąłem jej do ucha. – Masz naprawdę śliczne buty, ty zła
kobieto. My tylko nie chcemy, żebyś musiała paradować po Tokio w obrzydliwym
gipsie.
Karin zwróciła w końcu na mnie te swoje krwistoczerwone oczy,
których sensu występowania w akurat mojej rodzinie nikt nie był w stanie pojąć.
Poprawiła okulary, cmoknęła potraktowanymi brzskwiniowym błyszczykiem
usteczkami, z których wyleciał maleńki obłoczek pary i zatrzymała się. My
również, szykując się na dwie opcje – albo wybuch, albo przemowa o
fantastyczności tych że butów i naszej ignorancji na ich oczywiste piękno. Nie
miałem ochoty słuchać ani jednego, ani drugiego. Miałem wrażenie, że mama
również wolałaby sobie na przykład... strzelić w łeb, niż słuchać takiego
pitolenia.
W gruncie rzeczy to Karin była starsznie biedna w swojej
własnej rodzinie – żadnemu z nas nawet
do głowy by nie przyszło, żeby ciągnąć z nią tego typu dyskusje. Tata nic o
modzie nie wiedział, ja trochę wiedziałem, lecz stojąca przede mną ładna pani w
okularach była jednocześnie moją młodszą siostrą, więc z automatu odpowiedź
przmiała: nie, a mama chociaż sama lubiła się stroić, już przy piątym zdaniu
udawała, że zasypia. Nie zbadana była wredota ludzka, a u Uzumakich, to już w
ogóle.
– Wiem o co wam chodzi – powiedziała spokojnie. – Uwielbiam
was za to, że się tak o mnie troszczycie, serio, ale to silniejsze ode mnie –
zaczęła chichotać, jak gdyby uświadamiając sobie niedorzeczność słów, które miały
zaraz paść. – Po prostu musiałam je założyć! – I zaczęła się śmiać w
niebogłosy. Tym samym zapewniła mnie, że choć miasto ją zmieniło, będą z niej
jeszcze kiedyś ludzie.
Niedługo potem doszliśmy do największego, bo jedynego
targowiska w Konoha. Naturalnie, było to po prostu skupisko wszelkiej maści
budek, straganików i stoisk, tworzących zawiły labirynt wąskich ścieżek, w
którym bardzo łatwo było się zgubić. Oczywiście nie dla mieszakających tu
kobiet. Dla nich ten bazar był, niczym tokijskie centurm handlowe dla
wszystkich tych mieszczóchów, przyjeżdżąjących tylko na święta. Istna mekka dla
handlarzy owoców, warzyw, mięsa i ryb, a także przypraw (o chińskich podróbkach
ciuchów nie wspominając). Synonim zdrowej żywności i okazji dla mieszkanek
mojego rodzinnego miasta.
Zapytacie się, co ja, były student kulturoznawstwa (dokończę
później), gwiazda muzyki rozsławiona na cały kraj i najbardziej niepokorny typ
wśród wszystkich znanych mi osób robiłem w Konoha w czasie zimy stulecia (która
następowała co roku identyczna, ale dla mnie i tak każda była zimą stulecia)?
No jak to co! Poszedłem z mamusią na bazar dźwigać siaty, a co! W końcu byłem
jedynym na ten czas mężczyzną w rodzinie pozostałym na polu walki (bo tata
UMIERAŁ na katar).
– Co mamy do kupienia? – zapytałem, chcąc pośpieszyć mamunię.
– Dużo rzeczy – odpowiedziała, wygrzebując z torebki mnóstwo
ogromnych siatek wielokrotnego użytku (do kupienia w każdym supermarkecie na
świecie) i wciskając mi je do noszenia. Karin zaś otrzymała listę zakupów,
która zajmowała całą stronę A4. Jedno było pewne – nie prędko wrócimy do domku.
*
Po blisko dwóch godzinach tułaczki mamcia pozwoliła nam
przystanąć, ażeby chwilkę odsapnąć. Odstawiłem cztery siaty wypełnione po
brzegi puszkami kajmaku, rodzynkami, innymi suszonymi owocami, orzeszkami,
mlekiem i płatkami owsianymi na brundy chodnik. Patrząc na te wszystkie
produkty zastanawiałem się, w którym konkretnie momencie przestałem odczuwać
zimno, a zacząłem przeraźliwie pulsujący ból w kręgosłupie. Zerknąłem kontrolnie
na Karin, która opierała się o blaszaną ścianę jednej z budek. Podobnie jak ja
dyszała ciężko, a na twarzy miała ogromne wypieki od wysiłku. Dałbym sobie rękę
uciąć, że jej plecy były równie morke co moje.
Czerwonowłosa również nie miała łatwo, dźwigając dwie siatki,
każda po cztery kilo mandarynek, pomarańczy i jedną z ogromną główką białej
kapusty. Świąteczne zakupy od zawsze nie należały do łatwych, jednak na
tegoroczne święta moja matka postanowiła wykarmić pół miasta. Przeniosłem pełen
politowania wzrok na panią Uzumaki, która z uporem maniaka wykreślała kolejne
produkty z listy. Nie chcąc jej podpaść jednak nie komentowałem.
– Kushina! – do naszych uszu dobiegł znajomy, damski głos.
– O matko! – jęknęła Karin.
– Co? – zaciekawiłem się.
– Mikoto! – zawołała nagle przeszczęśliwa mama i wypruła do
przodu, jak dzida.
– Teraz to się dopiero zacznie – wystękała moja siostra,
odsuwając się od blachy. – Ploteczki, pierdoły, uprzejmości... – zaczęła wymieniać,
przedrzeźniając matkę. – Do usranej śmierci stąd nie wyjdziemy! – wydarła się
na pół alejki. Obejrzałem się za siebie. Tamtych dwóch wcale to nie obeszło lub
specjalnie ją zignorowały i dalej do siebie świergotały.
– Oj tam bez przesady – tuż przed nami wyrosła nie wiadomo
skąd Konan.
Idąc za przykłądem Sasuke, który nigdy przenigdy nie dawał po
sobie poznać zaskoczenia, sam również zachowałem obojętność. Nie mogłem
natomiast tego samego powiedzieć o mojej siostrze, która odskoczyła od nas jak
oparzona i zakręciła się w ten sposób, że ponownie musiała oprzeć się dłonią o
zimną ścianę stoiska. Być może była to też kwestia nieprzyzwyczajenia Karin do
młodej Uchihy. W końcu wybranka Itachi'ego była naprawdę specyficzna, a
miejscami nawet przerażająca.
– Co wy tu robicie? – spytałem mimo wszystko przyjaźnie. Fioletowowłosa
odpaliła papierosa, a widząc jak na nią błagalnie patrzę poczęstowała mnie
jednym. Miało się te znajomości.
– To samo, co wy – odparła, wypuszczając szary, śmierdzący
obłoczek. Uczyniłem to samo, oglądając się, czy (broń Boże) matka nie gapi się
w naszą stronę.
– Ty palisz? – wystękała moja siostra z szeroko otwartymi
oczami. – Mama cię zabije.
– Nie zabije jak się nie dowie, więc w razie jakby co,
śmierdzimy przez Konan – rzuciłem jej wymowne spojrzenie. Szlug tajm tuż
obok matki, tego jeszcze nie miałem.
– Daj jednego – wypaliła Uzumaki, obserwując zachowanie
Uchihy.
– A co ja kuźwa, kiosk ruchu jestem? – fuknęła, częstując ją
mimo wszystko. – Jesteście już dawno pełnoletni, moglibyście się w końcu
usamodzielnić.
– Skoro mowa o samodzielności – zagadnąłem, patrząc z
rozbawieniem na pierwszego papierosa mojej siorki w życiu. – Gdzie dzieciaki?
– Gdzieś – wzruszyła ramionami, uśmiechając się na własne
słowa. – Latają po tych wszystkich alejkach jak pojebane, przecież nie będę ich
wiązać na smyczy. Będą chciały to mnie znajdą.
– Rany Julek nie wiedziałam, że to tak obrzydliwie smakuje – wtrąciła
czerwonowłosa i sprawiła, że obydwoje z Konan zaczęliśmy nerwowo chichotać.
– Ty się po prostu jeszcze na tym nie znasz – skomentowałem,
ocierając łzy z oczu. – Za miesiąc będzie to najcudowniejszy smak na świecie.
– Idą – warknęła Uchiha, pośpiesznie rzucając peta. I my to
uczyniliśmy, z powrotem wkładając rękawiczki. Przybraliśmy poważne miny,
zachowując nasz mały sekret w kompletnej tajemnicy.
– Cześć dzieciaki – zawołała nam Mikoto zanim jeszcze do nas
doszły.
– Dzień dobry – przywitaliśmy się, starając się dobrać jak
najładniejsze uśmiechy. W końcu mama Sasuke to była naprawdę spoko babka.
– Co tu tak śmierdzi? – zapytały równocześnie.
W ramach rodzinnej solidarności obydwoje spojrzeliśmy z
wyrzutem na żonę Itachi'ego. Kobiety jedynie pokręciły z dezaprobatą głową,
natomiast fioletowowłosa zmierzyła nas takim spojrzeniem, że temperatura
powietrza z miejsca spadła o dziesięć stopni. W myślach już zacząłem układać
potężne przeprosiny, bo z nią akurat bardzo źle było mieć na pieńku.
– Słuchajcie – zwróciła się do nas Kushina. – Ustaliłyśmy z
Mikoto, że resztę rzeczy kupimy razem. Te, które już mamy zaniesiecie do
samochodu i zawieziecie do nas, z wyjątkiem owoców, je do Uchihów.
– Jesteście samochodem? – zwróciłem się do fioletowookiej.
Pokiwała głową, rozglądając się dookoła.
– Konan –- odezwała się nieśmiało pani Uchiha. Uśmiechnęła
się, a więc wokół jej ciepłych, grafitowych oczu (niby takich samych jak u Sasuke,
ale jednak zupełnie innych) pojawiły się urocze zmarszczki. – Ja i Kushina
wrócimy z Ichigo i Minto przez park, tak jak im obiecałyśmy, a ty zawieziesz
Naruto i Karin, zgoda?
– Yhm – mruknęła, nadal się rozglądając.
– Możesz je zawołać? – poprosiła nieco zbita z tropu.
– Pewnie – odparła. Zdjęła rękawiczkę i niespodziewanie zagwizdała
na palcach, wrzeszcząc – ZBIÓRKA!
Nie minęły trzy sekundy, a przy nas pojawiły się te dwa
ufoludki w śniegowcach, zimowych, żółtych kombinezonach, będących jednocześnie
przebraniem Pikachu, całe zgrzane, zasmarkane, ale za to jakie szczęśliwe.
Konan uśmiechnęła się do nich automatycznie, ukucnęła i wyjaśniła im, że pójdą
z babcią. Naturalnie się ucieszyły, bo kto nie kochał Mikoto Uchihy?
*
Gdy już cały ten bałagan związany z zakupami dobiegł końca,
także mama wróciła do domu. O dziwo zaczynało się już zmierzchać, a mojej
rodzicelce rzadko kiedy zdarzało się przebywać tak długo na pogaduchach, nawet
u Uchihów.
– Już jestem – zawołała od progu.
Potem do naszych uszu doleciał huk zamykanych drzwi i cała
jej krzątanina w ciasnym jak cholera
przedpokoju. Obrzuciliśmy się z Karin tylko wymownymi spojrzeniami, jednak
żadne z nas nie wypowiedziało nawet sylaby. Lepiej było się zająć swoimi
zajęciami – Karin dalej siekała grzyby, a ja mieszałem w ogromnym garnku
kapustę. W parę minut później Kushina zawitała do kuchni w niemalże doskonałym
humorze. Czyżby magia świąt? Kto to wiedział.
– Co tam gotujecie? – podeszła do nas, podpierając ręce o
biodra. – Ładnie pachnie, więc pewnie dobrze wam poszło. Nie przesoliliście
niczego? – zapytała podejrzliwie, zaglądając po kolei do wszystkich garnków
postawionych, bądź zestawionych z gazu.
– Nie – mruknęliśmy pod nosami równocześnie. Znowu
spojrzenie, a potem do roboty. Odkąd łączyła nas już któraś z kolei tajemnica
skrywana przed rodzicami, naprawdę coraz mniej potrzeba nam było ze sobą
rozmawiać – wystarczyło spojrzeć.
– Dobrze, wierzę wam – odparła zadowolona i odsunęła się od
kuchenki. – Karin, zostaw na chwilę te grzybki i mi pomóż – poprosiła,
wskazując na swoje włosy. Siostra przez cienia sprzeciwu odłożyła nóż, wytarła
ręce i podeszła do mamy. Pomogła jej spiąć długie pukle w wysokiego kucyka i
zapytała:
– Jak było?
– A dobrze... upiekłyśmy te dwa ciasta, zrobiłyśmy barszcz.
– A w parku? – wtrąciłem. – Bardzo rozrabiali?
– No coś ty! – żachnęła się. – Te dzieciaki są kochane! Nie
to co wy, cały czas tylko się wydzieraliście i nigdzie nie mogłam z wami
wychodzić – mówiąc to, zrobiła naburmuszoną minę.
– Znowu by mogło tak być – zażartowałem, odkładając łyżkę,
przykręcając płomień na minimalny i przykrywając dobrą kapustkę pokrywką. Już
nie mogłem się jej doczekać w tych pierogach, cały rok tylko o niej myślałem.
Odwróciłem się do kobiet mojego życia, oparłem się biodrem o szafkę i uśmiechnąłem
się szeroko.
– Wolne żarty smarku – zirytowała się, wyjąmując z siatek
produkty na pierogowe ciasto. – Nigdy w życiu do tego nie wrócę!
*
Po paru godzinach żmudnej roboty ciasto zostało wyrobione,
pierogi polepione, a my wszyscy wykończeni. Przynajmniej było wiadomo, że
następnego dnia nie trzeba będzie się już tym wszystkim zajmować, a będzie
można na przykład ubrać choinkę.
– Karin – powiedziała mama, wycierając z zarumieniowych od
wysiłku policzków mąkę. – Możesz iść już na górę.
– W końcu! – uradowała się, nagle pełna energii jak nigdy
dzisiejszego dnia i wzniosła zaciśnięte pięści ku górze.
– A ja? – zapytałem, patrząc na Kushinę błagalnym wzrokiem.
– A ty nie – mruknęła, nawet nie patrząc w moją stronę.
Definitywnie wycieranie rąk było bardziej absorbujące.
– Ale mamuniu! – miałem zamiar paść jej do kolan, jednak
domyśliła się tego i powstrzymała mnie gestem dłoni.
– Cicho bądź – nakazała. – Pogadamy sobie.
– To ja już pójdę – powiedziała Karin i wyczuwając rosnące w
powietrzu napięcie. Podreptała do salonu, oglądając się za siebie co chwilę. W
jej oczach widziałem strach i
współczucie skierowane w moją stronę.
– O co chodzi? – wypaliłem od razu, gdy tylko usłyszałem opadające
na kanapę ciało siostry. – Dlaczego mam wrażenie, że Karin wie, o co chodzi, a
ja nie?
– Usiądź synek – poprosiła i sama zajęła miejsce przy
kuchennym stole, na którym jeszcze pół godziny wcześniej odbywało się istne
pobojowisko.
Usiadłem obok niej, żeby nie musiała wysilać głosu. Sprawa
była jakaś osobista. Dokładnie czułem, jak ciążyła mamie na sercu. Podświadomie
zapragnąłem jej ulżyć, dlatego postanowiłem, że przyjmę z pokorą to, co chciała
mi przekazać.
– Co się stało? – odważyłem się zapytać niepewnym głosem.
– Wiesz Naruto – uśmiechnęła się słabo, skubiąc słomianą podkładę
pod swoimi łokciami – byłam u Mikoto.
– No byłaś.
– No byłam – powtórzyła, wbijając wzrok w blat. – Jak już się
pewnie domyśliłeś, w tym roku babcie nas wystawiły, więc idziemy na wigilię do
Uchihów.
– Nie da się ukryć, że nie wspomniałaś, ale mów dalej –
wtąciłem w pobłażaniem.
– I zapytałam Mikoto, czy nie będzie Sasuke.
– Czemu miałoby go nie być? – zdziwiłem się.
Jeżeli dobrze mi się zdawało, ostatnim razem widziałem się z
nim tydzień temu w Tokio. To była premiera Wherever I go, na której byliśmy
wszyscy razem z Jirayą. Mój przyjaciel co prawda był jakiś taki dziwnie
pobudzony, ale zapytany nie przyznawał się do niczego niezwykłego. Stąd
wniosek, że raczej w jego życiu nie pojawił się ani nikt nowy, z kim mógłby
spędzać czas, ani jego plany co do rodzinnych świąt nie uległy zmianie.
– No nie uważasz, że skoro pojutrze jest wigilia to
wypadałoby już być? – oburzyła się. – Ja rozumiem, praca, studia, czy cokolwiek
innego, jednak skoro ty tu jesteś, a studenci już od tygonia mają przerwę, to
chyba nic mu nie stoi na przeszkodzie, żeby tu być i pomagać no nie? I
powiedziałam to Mikoto, a wiesz co ona na to?
– No co?
– Że on miał być dzisiaj, ale zadzwonił, że się zatrzymują w
jakimś hotelu i będą jutro rano – wybuchnęła. Sprawiała wrażenie, jakby jej się
chciało płakać. – Pytam się, o kim ona mówi – ciągnęła dalej. – I wtedy Mikoto
mi powiedziała, że Sasuke po nią pojechał.
– Mamo, po kogo? – zapytałem, już zupełnie nie rozumiejąc.
Cała ta sytuacja wyglądała coraz bardziej podejrzanie. Co ta mame się tak
wszystkim nagle przejmowała?
Co on ocipiał? – pomyślałem. – Po Sayę pojechał?
Matka odważyła się spojrzeć mi w twarz. Prawie nigdy w życiu,
może tylko kilka razy nie widziałem takiego bólu i jednocześnie troski w jej
oczach. Złączyła moje palce ze swoimi drżącymi, a drugą rękę położyła mi na
ramieniu. Poczułem, że to, co za chwilę miałem usłyszeć, mogło zmienić moje
życie.
– Po Sakurę – powiedziała niemalże szeptem. Chociaż
siedziałem to poczułem, jak uginają mi się kolana. Odwróciłem twarz w przeciwną
stronę, chcąc tak jakby odgonić od siebie te informacje.
– To niemożliwe – warknąłem. W głowie mi się to nie mieściło,
żeby Sasuke chciał ponownie zacząć ingerować w życie różowowłosej.
– Ale to prawda synku – odparła mama współczującym tonem. –
Wiesz, że tak.
– Ale to bez sensu! – uniosłem się, waląc pięścią w blat. –
On jej nienawidził od zawsze i jedyne czym mu zależało to zniszczenie jej
życia! Po co miałby się tam teraz wpychać?
– Wiesz – pogłaskała moją dłoń – jego matka twierdzi coś
zupełnie odwrotnego.
– W takim razie nic o nim nie wie – mruknąłem. – To ja się z
nim przyjaźnię od małego i wiem, że jak on nie powie, to znaczy, że tak nie
jest. Niech więc ciocia Mikoto zostawi sobie te domysły dla siebie. A ty się
tym tak nie przejmuj i nie wierz jej we wszystko. My mamy więcej tajemnic niż
wam się...
– Podobno był w Konoha w zeszłym tygodniu i porozmawiał z nią
otwarcie o tym. – Mama przechyliła głowę. Od kąd wywaliła z siebie ten sekret
było widać, że jest jej lżej. Szkoda, że nie mogłem tego samego powiedzieć o
sobie.
– I co jej takiego niby powiedział? – prychnąłem.
– Różne dziwne rzeczy, Mikoto była bardzo poruszona jak się o
tym dowiedziała, dattebane – zmarszczyła brwi, uśmiechając się delikatnie.
Widać było, że i mojej matce cała ta sytuacja nie była obojętna. Pytanie tylko
czy to przez wzgląd na mnie, czy jej ukochaną, wieloletnią przyjaciółkę? – Nie
zbadane są ludzkie drogi i uczucia, a ten Sasuke to już chyba zawsze będzie
mieć pod górkę. – Nic nie odpowiedziałem, podświadomie już domyślając się
odpowiedzi. I choć sam dobrze wiedziałem, że było to wysoce prawdobodone, nie mogłem przekonać nawet samego siebie do
tego, że mogłaby być to nie tyle co prawda, a rzeczywistość.
Pierdolona rzeczywistość lubi dawać po dupie.
– Co dokładnie powiedział? – zastukałem palcami w blat.
– Że to ta jedyna – odparła mama, patrząc na mnie z ukosa.
Wystrzmałem oddech, gwałtownie wstając.
– Po tym wszystkim co się między nami wydarzyło... –
zasłoniłem uszy dłońmi. – Jak on może tak po prostu...
– Siadaj – rozkazała matka. Posłuchałem, nie wiedząc, co
dalej mam ze sobą zrobić. – Posłuchaj mnie Naruto, błagam. Mikoto powiedziała,
że on ją naprawdę kocha i chce ją odzyskać. Pojechał razem z panem Ikuo po nią
do tamtego ośrodka i udało im się zdobyć przepustkę na cały tydzień. Sasuke
twierdzi, że jest z Sakurą już lepiej i nareszcie wiedzą, co jej jest.
– Ja już od dawna wiem co jej jest – fuknąłem, opierając
brodę o stół. – Deprecha, dragi i schizofrenia. Jej już nie może pomóc.
– A jednak podobno jej pomogli – przeciwstawiła się mama. –
Jej psychiatra twierdzi, że wyszła z nałogów i depresji. Rozumiesz, co do
ciebie mówię? Sakura wyszła z depresji – potrząsnęła moim ramieniem, a
ja spojrzałem na nią smutno. – Synek, całe życie o to nam wszystkim chodziło!
To dziecko już się podobno nie męczy i ma chęci do życia. To jest cudowna
wiadomość i chociaż wiem, że pomiędy wami ostatnio nie było za dobrze...
– Potraktowała mnie jak kupę gówna – wtrąciłem.
– Myślałam, że już to przepracowałeś z psychologiem i
zgodziłeś się, że weszła z tobą w ten, pożal się Boże, związek, a potem cię
rzuciła w wyniku choroby – stwierdziła sucho. Wiedziałem, że tak było, jednak w
dalszym ciągu miałem do niej o to żal. Zabawiła się moimi uczuciami, a ja głupi
jej wierzyłem!
– Bo przepracowałem, lecz z nią o tym nie gadałem – wydukałem
ponuro.
– To będziesz mieć okazję – pocieszyła mnie mama. – Będzie u
Uchihów cały tydzień, kupa czasu do spożytkowania.
– Zobaczymy, czy ona będzie chciała rozmawiać.
– Nawet jeżeli nie to i tak mam do ciebie ogromną prośbę,
skierowaną nie tylko ode mnie, ale i od Mikoto – ponownie zniżyła głos,
pochylając nieco głowę w moją stronę. Zerknąłem na nią ufnie. – Obiecaj, że im
nie przeszkodzisz. Oni potrzebują siebie nawzajem, dobrze wszyscy wiemy, że
ich... miłość była od zawsze i błagam, zamiast się na nich za to obrażać, to im
pomóż.
– I mówisz to jako moja matka? Bierzesz ich stronę i zapominasz,
jak bardzo im ufałem?
– Oczywiście, że nie biorę ich strony – zapewniła. – I jako
twoja matka uważam, że zamiast strzelać focha stulecia do najlepszych
przyjaciół, przypominam jedynych jakich miałeś prawdziwych w życiu, poszukałbyś
sobie jakiejś innej dziewczyny. Tego kwiatu jest pół światu. Wykorzystaj ten
swój chłopiency urok osobisty, który Sakura zawsze tak wychwalała i znajdź
taką, która cię naprawdę doceni!
Ach, naprawdę uwielbiałem moją motywującą mamusię. Była taka
kochana. Uśmiechnąłem się, nagle rozbawiony.
– Ale do Hinaty nie wrócę – zaśmiałem się. Mama posłała mi
kpiące spojrzenie.
– A czy ja coś w ogóle o niej powiedziałam?
* * *
Po śniadaniu zebraliśmy się i odjechaliśmy w stronę Konohy.
Tym razem samochód prowadził Sasuke, natomiast ja z ojcem siedzieliśmy na
tylnej kanapie i prowadziliśmy zawziętą dyskusję o życiu. Oczywiście w głowie
cały czas miałam to, co wydarzyło się podczas jego nieobecności pomiędzy mną a
brunetem.
Zupełnie już go nie rozumiałam. Raz niby taki potulny,
uprzejmy i opiekuńczy, a zaraz potem potrafił dowalić tak demotywującym
tekstem, że można było od razu sobie strzelić w łeb. Po prostu cały Uchiha, nic
się nie zmieniło. Jednak pomimo oczywistego zdegustowania jego zachowaniem było
w tym coś – mały, szczególny ton w jego oczach, głosie, gestach - co nie
pozwalało mi tak po prostu się na niego obrazić i zapomnieć.
– Słyszałaś? – z zamyślenia wyrwał mnie zdecydowanie
zirytowny tata. Gwałtownie zwróciłam twarz ku mężczyźnie. Kątem oka zobaczyłam
kontrolne spojrzenie Sasuke we wstecznym lusterku.
– Nie – wydukałam nieśmiało. – Przepraszam, zamyśliłam się
trochę...
– Zauważyłem – nie oszczędził komentarza. – Pytałem o studia.
– Co z nimi? – bąknęłam.
– Będziesz chciała kontynuować? – westchnął przeciągle. –
Jeżeli tak, to będę musiał porozmawiać z lektorem. Myślę, że szkoda by było
zaprzepaścić te nienaganne oceny.
– Nie wiem... – zająknęłam się.
– Najpierw, to Sakura będzie musiała opuścić klinikę – wtrącił
Sasuke bardzo rzeczowym głosem.
– Masz swoje sprawy? To siedź cicho – odgryzł się tata. – Dam ci oczywiście czas na przemyślenie, ale
muszę o tym wiedzieć, żeby wszystko załatwić, rozumiesz? – popatrzyłam w jego
zatroskane oczy z lekkim przestrachem. Nie czułam się zbyt komfortowo z jego
reakcjami na wypowiedzi Uchihy, jednak miałam świadomość, z czego ta niechęć
wynikała.
– Rozumiem – odparłam, chcąc go udobruchać.
– Dobrze – rzeczywiście, trochę się uspokoił. Jak łatwo
mogłam nim manipulować.
– A jak to ma niby wyglądać? – zapytałam od niechcenia.
– Studia?
– Nie – pokręciłam głową. – Miałam na myśli tegoroczne
święta.
Nasz samochód zatrzymał się na światłach. Byliśmy praktycznie
tuż przed Konohą. Poczułam dreszcz ekscytacji, spływający wzdłuż mojego
kręgosłupa, niczym zminy pot. Coś pięknego. Tak bardzo tęskniłam za tym
miejscem. Czułam, że to tu był właśnie mój dom i że tylko z tym miejscem
potrafiłam stworzyć jakąkolwiek więź. Oczywiście, w Tokio mieszkało się
niesamowicie – kochałam jego wibrujący, nocny klimat – lecz tylko w tej małej
mieścinie miałam wrażenie totalnego spokoju i bezpieczeństwa.
– Jedziemy teraz do domu Uchihów – westchnął przeciągle.
Chyba nie podobała mu się ta prespektywa, dlatego zaczęłam się zastanawiać, po
co tak właściwie mój ojciec się na to wszystko zgodził. – Jutro Wigilia, a ty
zostaniesz tam przez tydzień. Ja wracam do Tokio, ale jutro przyjadę razem z
Sayuri i Kaigo. Będą się tobą zajmować. Przy okazji... – wyciągnął z kieszeni
puchówki piękne, czarne pudełko. – Dzisiaj dostaniesz pierwszy prezent –
wręczył mi przedmiot z delikatnym uśmiechem.
Pudełko było lekkie i gładkie. Na wierzu widniało logo (już
chyba naturalnie) ekskluzywnej, zajebiście drogiej marki, która zajmowała się
wyrobami ze skóry. Uniosłam pokrywkę i przyjrzałam się zawartości z szeroko
otwartymi oczami, bowiem wśród białego papieru krył się portfel. Spojrzałam na
ojca błagalnie.
– Dziękuję – wymamrotałam. – Nie musiałeś aż tyle wydawać –
dodałam, przypominając sobie, ile potrafiły kosztować rzeczy dystrybuowane
przez tę makrę.
– Dobrze wiesz, że nie mam co zrobić z pieniędzmi córuś – przyznał
zawstydzony. Posłałam mu pobłażliwy uśmiech. – No i lubię cię rozpieszczać.
Zawsze was wszystkich rozpieszczałem.
– Dlatego jest taka zołzowata – mruknął pod nosem kierowca.
Tata już miał mu coś wygarnąć, jednak powstrzymałam go.
– Przecież wiesz, że ma rację. Jestem obrzydliwą zołzą. –
Wyjęłam delikatnie portfel i obejrzałam go dokładnie, czerpiąc radość z tego,
że mam w swoim posiadaniu tak piękną rzecz i to po raz pierwszy od roku. W
klinice nie było ładnych przedmiotów, a nawet jak się jakiś znalazł, to nie
można było dotykać.
Tak jak już wcześniej wspomniałam, został obity w brązową
skórę bardzo dobrej jakości. Był w kształcie kwadratu i całkiem poręcznie
mieścił się w dłoni. Otworzyłam go. Wewnątrz po lewej stronie były trzy,
stosownych rozmiarów przegrudki na karty kredtowe. Po drugiej zaś jedna duża
kieszeń, jak mniemałam na drobne. Moją uwagę przykuł z pozoru nic nieznaczący
szczegół, ale jednak. Wyjęłąm to ostrożnie, zwracając spojrzenie z powrotem ku
ojcu.
– Po co to? – uniosłam do góry kartę. Czyżby kolejny prezent?
– Tu masz kod PIN i korzystaj mądrze – wcisnął mi swoją
wizytówkę. Pod nazwiskiem widniał krótki rząd cyferek.
– Tato po co – niecierpiliwiłam się.
– To mój prezent na Gwiazdkę. Nie masz żadnych innych rzeczy
poza tymi, które masz na sobie i tym różowym szlafrokiem w bagażniku. Tamte
ciuchy wywaliłem, bo uznałem, że mogłabyś mieć nowe. Zostawiłem ci parę bluzek,
które Itachi uznał za zbyt cenne dla ciebie, ale są schowane w szafie w moim
domu. Poza tym może chciałabyś kupić komuś jakiś prezent – spojrzał wymownie na
Sasuke. Czyżby pomimo nieskrywanej niechęci pragnął, żebym go dobrze traktowała?
Co za chory układ był pomiędzy nimi!
– No dobrze – mruknęłam zbita z tropu. Schowałam portfel
razem z kartą i wizytówką do pudełka i szczelnie zamknęłam. – Ile jest środków?
– Trzydzieści tysięcy – odparł tonem, jakby mówił mi, która
jest godzina. Zrobiłam szerokie oczy.
– Ile?! – uniosłam się, znacznie pochylając się w jego
stronę. – Oszalałeś?!
– Stać mnie to mogę – fuknął, chyba urażony moją reakcją. –
Ma ci wystarczyć na wszystko. Masz już
dwadzieścia trzy lata i chyba najwyższa pora, żebyś zaczęła się ubierać
jak kobieta z klasą, a nie mocno zbuntowana na wszystkich nastolatka – skwitował.
I nagle urosła we mnie złość.
– Nie potrzebuję się ubierać jak wszystkie – odwróciłam twarz
w stronę okna. – Nie potrzebuję też nikomu imponować. I chciałabym wyglądać jak
ja, a nie jak ociekająca hajsem lala z bogatego domu. – Samochód ruszył. –
Proces udawania kogoś kim nie jestem mam już za sobą, przykro mi.
*
Wjeżdżając w moją dawną ulicę czułam, jak narasta we mnie
napięcie. Pierwszy raz od dwóch tygodni doświadczyłam skurczów brzucha i
krtani, których nienawidziłam z całego serca. Chciałam mieć to już za sobą,
schować się w domu rodziny Uchiha i nie spotkać się twarzą w twarz z matką, co
niestety - z racjonalnego punktu widzenia - w miarę zbliżania się do celu było
coraz bardziej prawdopodobne.
Nie chciałam tego. Tak bardzo bałam się patrzenia jej w oczy.
Tak bardzo czułam się skrzywdzona i bezbronna wobec niej i jej siły. Choć
minęło tyle czasu, tyle lat, tyle trudnych chwil, a ja zdałam się już
zapomnieć, to im bardziej byłam bliżej miejsca, w którym rozpoczynał się cały
ten dramat, tym bardziej mnie paraliżowało.
Rozpoznając mój były dom odwróciłam głowę od szyby i znacząco
ją opuściłam. Równocześnie moje włosy zasłoniły mi pole widzenia tak, że zdolna
byłam jedynie patrzeć na swoje uda i zaciśnięte w pięści ręce. Czułam jak się
pocę, jak gryzę własne wargi i powoli oddaję się panice. Wkrótce potem samochód
się zatrzymał. Sasuke zgasił silnik i podał tacie kluczyki. Chyba się do nas
odwrócił, bo całe auto się rozbujało.
– Sakura co się dzieje? – zapytał nieco zaniepokojony. Nie
potrafiłam podnieść oczu i na niego spojrzeć. Zbyt bardzo się bałam, że to
wszystko do mnie wróci. Że opęta mnie moja własna słabość, mój lęk.
– Ty tu zostań – milczenie przerwał tata – a ja pójdę...
wiesz gdzie.
Poczułam jak ojciec się obraca. Otworzył drzwi na oścież,
wpuszczając do środka masę świeżego, lodowatego powietrza. Skuliłam się jeszcze
bardziej (tym razem z zimna), zaciskając powieki. Wygramolił się na zewnątrz i
zatrzasnął je za sobą delikatnie. Moje ciało samoistnie skupiło się na
dobiegających do moich uszu odgłosach.
Słyszałam jak obchodzi samochód, a jego buty delikatnie
wbijają się w zwały śniegu. Jak jego kroki stopniowo się oddalają... zadzwonił
dzwonkiem przy bramie, tym cholernym piczeniem (zaczęłam sie kołysać). Później
ktoś otworzył drzwi, które w dalszym ciągu skrzypiały, bo nie miał ich kto
naoliwić. Dobiegły mnie dwa głosy, jeden taty, a drugi wcale mi nie znany,
jednak damski. Boże, byłam taka przerażona.
– Matko Boska – jęknął brunet. On również wysiadł, tylko
zatrzasnął za sobą drzwi z takim hukiem, że aż podskoczyłam. Znowu ktoś był na
mnie zły za to, że byłam tak strasznie słaba. Niespodziewanie otworzyły się
drzwi po mojej prawej i mężczyna zajął miejsce mojego ojca. – Chodź tu
świrusie.
Pochylił się w moją stronę na tyle blisko, że mogłam poczuć
zapach jego wody toaletowej. To mnie nieco otrzeźwiło. Podniosłam głowę, a
wtedy moja broda oparła się idealnie o jego wystający obojczyk. Duża, zwinna
dłoń nagle znałazła się na moich plecach i nakazała mojemu ciału przywrzeć do
ciała Uchihy. Tym sposobem mnie przytulił i jednocześnie odwrócił uwagę od tego
co działo się po drugiej strone ulicy. Wolną rękę złapał tył mojej głowy i
odchylając ją nieco powiedział bardzo, bardzo cicho:
– Nie ma jej tam, jesteś ze mną, więc nic ci nie grozi...
naprawdę jesteś już bezpieczna.
Zacisnęłam powieki, chcąc jak najbardziej mu wierzyć. On by
mnie obronił, jak zawsze. Uświadomiłam sobie, jak bezgranicznie ufałam temu
człowiekowi, który niegdyś tak bardzo mnie skrzywdził, że chciałam się zabić.
Teraz jednak – paradoksalnie – był moją największą opoką. Uniosłam swoje jak
dotąd bezwładne ramiona i również oplotłam go nimi wokół żeber.
Chciałam być bliżej.
Trwalibyśmy dłużej w tym jakże romantycznym uścisku, lecz
dopiegło nas pukanie w samochodową szybę. Otworzyłam zdumiona oczy i niemalże
parsknęłam śmiechem widząc trzy wesołe buzie, szczerzące się do mnie, jakby
reklamowały pastę do zębów. To był Itachi i jego dwa plemniki, najlepsze z miotu.
– Jezus Maria – wymamrotałam czarnookiemu w szyję, na co on
oderwał się i obrócił w stronę tego kretyna.
– Co za kretyn – warknął. Mówiłam.
Odsunął się ode mnie nieśpiesznie, zwracając się w stronę
drzwi. Widziałam w jego oczach tak wielkie pokłady irytacji, jakby jego starszy
brat przyłapał go na całowaniu się w gimnazjum. Aż niesamowite. Przy pomocy
palca wskazującego – szytwnego jak ołówek – wcisnął przycisk i opuścił szybę o
dosłownie dziesięć milimetrów.
– Czego kurwa? – zapytał tak bardzo przerażającym głosem, że
dzieciakom od razu zmieniły się miny. Natomiast Itachi tylko jeszcze bardziej
się uśmiechnął.
– Długo jeszcze będziecie się tak migdalić? – odparował
wesoło. – Trzeba barszcz robić.
– I rybę! – dopowiedziała nieśmiało Ichigo, przezwyciężając
strach. Widziałam jak jej oczka z ciekawością wpatrują się we mnie. Chyba mnie
nie poznała.
– Ciocia Sakura! – wrzasnął podekscytowany Minto. Jak zawsze
niezawodny, mój pupilek.
– Boże, to nie jest ciocia głupku – burknęła oburzona
dziewczynka. – Ciocia miała dłuże włosy i fajny makijaż. To jest jakaś obca
pani.
W tamtym momencie, nawet Sasuke prychnął śmiechem, patrząc na
mnie ze słabo skrywanymi początkami beki. Westchnęłam, unosząc brwi.
– Nie będzie prezentów – zwróciłam się do niej. Dopiero
wówczas ją olśniło.
– O mój Boże, ciociu! – oparła odziane w różowe rękawiczki
dłonie o szybę i wytrzeszczyła gały. – To naprawdę ty? Co ci się stało z
twarzą?!
– Ja pierdole nie wytrzymam – zarechotał młodszy z braci. Z
resztą ten starszy również powstrzymywał się ostatkami sił. – Chodź Sakura.
Wejdziemy do środka, to będziesz mogła się im zaprezentować w całej, jakże obszernej
na ten czas okazałości – zaproponował, nie szczędząc sobie szczerego,
chamskiego komentarza w moją stronę.
– Ja ci kurwa dam – odparowałam. Zaraz później pochyliłam się
nad jego uchem i poprosiłam. – Mogę wyjść twoją stroną?
Natychmiast spoważniał. Bez słowa otworzył drzwi, a komitet
powitalny sam się usunął z drogi. Wysiadł i przeszedł do bagażnika. Ja
uczyniłam to samo. Pomógł mi założyć płaszcz, sam również się ubrał i wziął
moją torbę, opuszczając klapę. Starałam się nie patrzeć w stronę domu
naprzeciwko.
– My idziemy! – krzyknął do taty.
– Ok – usłyszałam w odpowiedzi. Puściliśmy dzieci przodem.
Przywitałam się z Itachim mocnym uściskiem. Nie zdawałam sobie przez ten rok
sprawy jak strasznie mi go brakowało. Kiedy Sasuke uczynił to samo udaliśmy się
w ślad za dziećmi. Na dom nie obejrzałam się ani razu.
Kiedy Sasuke zamknął za nami drzwi nareszcie zrobiło się
spokojniej. Stopniowo ogarniało nas ciepło i zapach cynamonu oraz jabłek. Jak
cudownie było się tu znaleźć. Wnętrze nic się nie zmieniło, może z drobnym
wyjątkiem – zniknęły wieszaki. W zamian za to pojawiła się szafa z suwanymi
drzwiami z lustrem, w której mieściły się zarówno płaszcze i buty, jak i inne
pudełka, co czyniło mebel najbardziej poręcznym pomysłem w historii tego domu.
Razem z brunetem uznaliśmy, że najpierw damy Itachi'emu rozebrać dzieci, a
później zajmiemy się sobą. Oparliśmy się o brązową ścianę i patrzyliśmy na
swoje odbicia w lustrze, podczas gdy te dwa małe potwory uprzykszały swojemu
ojcu życie jak tylko mogły. I wtedy moją uwagę przykuły moje włosy.
Co. Ja. Miałam. Na. Głowie. ?!
Kiedy ostatnio obcinałąm włosy było to sześć lat temu, po
zerwaniu z Sasuke. Później je zapuszczałam i nawet udało mi się odzyskać ich
dawną długość. Dałabym się pokroić za to, że nic więcej z nimi nie robiłam. Jak
to się więc mogło stać, że teraz sięgały mi one jedwo co do ramion? I to nie
wszystkie. Każde pasmo miało swoją własną indywidualną długość, niektóre były tak
krótkie, że odstawały w dziwnych kępkach od innych, dłuższych. Wyglądało to
tak, jakbym trafiła pod kosiarkę. A przecież... nie trafiłam.
– Od kiedy to? – powiedziałam głucho, dotykając pozostałości
mojej grzywki. Mężczyźni spojrzeli na mnie niezrozumiale.
– Już tak było, jak po ciebie po raz pierwszy przyjechałem – odparł
ten obok mnie, marszcząc brwi. – Nie pamiętasz? – pokręciłam głową.
– Pójdę powiedzieć, że już jesteście – wrtącił Itachi,
jednocześnie puszczając dzieciaki do salonu. – Jak już ustalicie, co zaszło, to
zapraszam – odszedł w ślad za dziećmi.
Sasuke odbił się od ściany i nieśpiesznie się rozebrał.
Obserwowałam jego ruchy szeroko otwartymi oczyma. Co się znowu takiego stało?
Mój mózg był jakiś porąbany. Żebym ja chociaż pamiętała... . Następnie pomógł
mi się rozebrać, wsparł mnie przy zdejmowaniu butów i pięknie wszystko schował
do szafy. Zasunął drzwi i spojrzał na mnie uważnie przez lustro.
– Morino wyjaśnił nam, że parę tygodni temu, jakoś nieługo
przed naszym przyjściem dorwałaś się do nożyczek, które jakimś cudem znalazły
się w gabinecie doktora – odwrócił się do mnie przodem. Cierpliwie czekałam na
dalszy ciąg. – Podobno był atak paniki i ciach, ciach, ciach – udawał palcami,
że są to nieszczęśliwe nożyczki.
– Ja sobie to zrobiłam? – nie mogłam uwierzyć. Mężczyzna
pokiwał głową. – Czy mnie pojebało?
Zaśmiał się cicho, łapiąc mnie za rękę. Odwrócił tym samym
moją uwagę od tej fatalnej fryzury. Ponownie odsunął szafę i z jednej z szuflad
wyciągnął melanżową menelkę. Obrócił mną tak, że stanęłam tyłem do niego.
– Masz świrze – wcisnął mi ją do ręki. – Załóż ją i chodź się
przywitać. Później może zabiorę cię do fryzjera i się trochę ogarniesz. W końcu
dzisiaj wieczorem jest bardzo szczególna okazja i szkoda byłoby, gdybyś
wyglądała jak siedem nieszczęść.
_____________________
Cóż za urocza, zimna noc!
Rozdział powstał, dzięki mojemu szczęściu, a raczej wielu
szczęściom, komentującym i odwiedzającym bloga, paru inspirującym filmom oraz
piosenkom. Jednak pomimo tych wszystkich wspomagaczy, którym jestem wdzięczna
za samo istnienie przyznaję, że największą zasługę ma moje ostre zapalenie
zatok, którego nie mogę wyleczyć, a dzięki któremu miałam parę długich dni na
refleksje w opustoszałym domu. Nie mniej jednak dziękuję tym wszystkim twórcom,
ludziom i zainteresowanym ^^
Następnego rozdziału spodziewać się można w podobnym odstępie
czasowym. W razie jakichkolwiek pytań wiecie, gdzie mnie znaleźć.
Buziaczki :*
* – Meg Myers „Monster”
Tytuł: „Nie szukaj mnie” Pawbeats ft. Marcelina,
VNM
Cierpiąca
Nanase
Czekałam, czekałam i się w końcu doczekałam!
OdpowiedzUsuńA było warto, bo to co napisałaś jest cudowne <3
Ten rozdział chyba szczególnie mi się spodobał. W zasadzie to jest moim ulubionym spośród tych "z drugiej części" twojego opowiadania. Być może ze względu na chwile Sasusaku :* Bo chyba na to szczególnie zwróciłam uwagę. Cieszę się też, bo moja ciekawość na temat "związku" Naruto i Sakury opadła. W końcu się to zaczyna wyjaśniać! Trochę mi szkoda Naruto, ale... Sasuke jest lepszy, no przykro mi xd
No i jeszcze Kushina ^^ Cudowna kobieta! XD :3
Podziwiam cię, bo chyba nie wiele osób potrafi tak prawdziwie opisywać tak ciężkie sytuacje. A ty wspaniale spisujesz się w swojej roli. Dałaś mi ogromny wgląd na to jak wygląda życie osoby z depresją i innymi problemami psychicznymi.
Odliczam dni do kolejnego rozdziału! :*
Trzymaj się, powodzenia w pisaniu kolejnych rozdziałów! <3
Witaj (pani od dużo serduszek i buziaczków itd) <3
UsuńTwój komentarz niezmiernie mnie rozbawił i ucieszył, nie sądziłam że można się było tak ucieszyć z powodu paru, w gruncie rzeczy pozornie błachych dialogów... a jednak xd
Również Cię pozdrawiam i ściskam mocno :*
Nanase
No witam, witam :D Noce faktyczne mamy zimne w tym roku, ale taki rozdzialik na wieczór je umila :3
OdpowiedzUsuńRozdział więcej zostawia pytań, niż na nie odpowiada, ale w sumie tego mogłam się spodziewać :(. Pojawił nam się Naruto, jak widać w miarę pozbierany z tej psychicznej rozsypki i jak się modliłam, żeby się z Sakurą nie spotkali, tak Ty ich chcesz posadzić przy jednym stole XD. Jestem bbb ciekawa jak przebiegnie ich spotkanie po takim czasie. A no i dzieciaki Konan i Itachiego. Po prostu pokochałam sposób ich wychowania i chyba zacznę się modlić, aby moje również były tak zdyscyplinowane XDXD
Na temat rodziców Saki się nie wypowiem, bo ani jednego, ani drugiego nie lubię i niech kurewki spłoną na stosie. Chociaż ojciec może zostać, bo hajsik skądś musi przyjść c'nie? (Co z tego, że Sakura go nie chce XD Tak przypadkiem się odezwała we mnie materialistyczna duszyczka ups :(). Jedynie jeśli chodzi o jej rodzine, to jestem ciekawa jak potoczy się sprawa z Ochą i Kagio. Spotkają się, czy nie? Jak będzie wyglądać przebieg tego "rodzinnego" spotkania? Czekam na to niecierpliwie.
W ogóle widać niesamowitą różnicę między Lo z pierwszych rozdziałów, a teraz. Z takiej niesamowicie zbuntowanej nastolatki, która, jak się wydawało, nie bała się niczego, przerodziła się w kobietę niesamowicie skrytą w sobie, która boi się. Boi się tego, że nie odróżni prawdy od fikcji, która boi się demonów z przeszłości i która boi się pokochać? Czy ona będzie bała się pokochać, czy kocha nadal, czy będzie bała się to pokazać? W tej kwestii jest pytań od groma i ciut ciut, no ale pewnie niedługo dostaniemy na nie odpowiedź.
W każdym razie rozdział przyjemny, nie za długi, nie za krótki, oby tak dalej :D
A no i najważniejsze pytanie! Gdzie do ciężkiej kurwy będzie spać Saki u Uchihów? Z Sasuke, czy nie z Sasuke? :o osobiście liczę na tą pierwszą wersję, bo mam przeczucie, że będzie się z czego pośmiać XDXD.
Dobra, już Ci więcej miejsca pod rozdziałem nie zabieram,choć muszę przyznać, że jestem z siebie dumna, bo to pierwsza opowieść, którą udaje mi się w miarę komentować regularnie XD
Życzę weny, miłego dnia, bądź nocy, zależy kiedy czytasz ten kometarz i tych innych bzdet też Ci życzę, czego życzy się zazwyczaj pod postem.
Pozdrawiam cieplutko
Kodomo aka dziecko aka gupek
Witaj Kodomo
UsuńTo pierwszy raz jak Ci odpisuję, zawsze pozostawiam Twoje komentarze bez odpowiedzi, ponieważ są one tak złożone, dociekliwe oraz zawierają taką ilość pytań (na niektóre nawet ja nie wpadłam xd), że - prawdę mówiąc - nie mam pojęcia, jak się do tego zabrać, żeby Ci za dużo nie zdradzić ;)
Tym razem jednak korzystam z wolnej chwili i podejmuję się wyzwania xd
Ogólnie rzecz ujmując, pozostawienie sprawy Naruto i Sakury tak, jak była do tej pory, byłoby beznadziejną opcją moim zdaniem. Teorytycznie masz rację, lepiej dla nich byłoby się już nigdy nie zobaczyć i zapomnieć. Jednak - cholercia - takie sytuacje rzadko kiedy dzieją się nawet w życiu... i skrzywdziłabym fabułę, więc - spotkają się :D
(Możesz uznać, że ta scena będzie puszczeniem oczka w Twoim kierunku ^^).
Rodzeństwo Sakury: nie zapominajmy o Yuriko.
Gratuluję bardzo dobrej charakterystyki Lo. Widać, że zgłębianie całego tego syfu, jakim jest ta historia przyniosło efekt w postaci dobrych wniosków. Co do obecnego stanu jej uczuć, chyba będziesz zmuszona się po prostu domyślić :)
Rozdział ma 34 strony A4... jak długi powinien być, ażeby być uznanym za długi XD? Dobrze, że chociaż Ci się podobał <3
Owszem, Sakura ma nocować u Uchichów, wszystko jest skrupulatnie przemyślane - można rzec uknute - i będzie śmiesznie XD
Dziękuję Ci za wytrwałość, mam nadzieję, że tak wymagający czytelnik, jak Ty zostanie tu do końca.
Również pozdrawiam
Nanase
Witaaaam ;> Trafiłam na Twojego bloga całkiem niedawno, ale już zdążyłam przeczytać wszystkie rozdziały, jakie się tutaj obecnie znajdują. Postanowiłam zostawić po sobie ten komentarz, i mimo, że właściwie nie zrobi on jakiejś większej różnicy, to mam nadzieję, że chociaż trochę bardziej zmotywuje Cię do pisania ;P
OdpowiedzUsuńCieszy mnie to, że w Twoim opowiadaniu postać Naruto odgrywa jakąś większą rolę, a nie, pojawia się w pierwszym rozdziale, znika na praktycznie całość opowiadania, a pod koniec zjawia się nie wiadomo skąd, bo autor nie wiedział, co ma jeszcze napisać. I z góry przepraszam, jeżeli jakaś część mojego komentarza jest niezrozumiała, ale jak widać, nawet to wychodzi mi tragicznie xDD. Z racji, że już nie napiszę czegoś bardziej kreatywnego i normalnego, pozdrawiam i życzę dużo weny ;)
Witaj
Usuń1) Piękny awatar :3
2) Dziękuję Ci za komentarz, każdy robi różnicę, każdy coś zmienia i każdy sobie bardzo cenię, w tym twój. I wcale nie jest niezrozumiały xd
3) Osobiście uważam, że Naruto to praktycznie najważniejsza postać w życiu zarówno Sakury, jak i Sasuke w mandze i mnie również irytuje, gdy autor najpierw coś niecoś o nim wspomina, a później postać przestaje istnieć (to po prostu krzywda dla bloga).
Dziękuję za życzenia i również pozdrawiam,
Nanase
Zachowanie Sakury mocno mi przypomina Effy Stonem
OdpowiedzUsuńdziekuje! tak jak w lipcu prosiłam o wiecej sasusaku w koncu sie doczekałam <3 mam nadzieje, ze bedzie coraz lepiej i rozdzialy beda sie czesciej pojawiały, bo sa wspaniale :D zycze weny i pozdrawiam <3
OdpowiedzUsuń