Ocknęłam się. Czułam jak powracam do pełnej świadomości,
choć w moim przypadku ze świadomością bywało różnie. Niby jestem, ale jak się
okazuje... nie ma mnie. Słyszałam nade mną trzy męskie głosy. Rozmawiali o
czymś szeptem, jednak nie byłam w stanie rozróżnić pojedynczych słów. Tylko
jakiś szmer, podobny do tego na pustym kanale w telewizorze. Podniosłam się na
łokciu, jęcząc cicho. Otworzyłam oczy, a rozmowa momentalnie ucichła. Światło
było ostre, więc zasłoniłam pole widzenia dłonią. I tak obraz był zamazany,
zupełnie jakbym znajdowała się pod wodą.
– Sakura – dobiegł do mnie znajomy głos. Był
ciepły, przejawiał troskę. To był chyba...
– Proszę się odsunąć, proszę pana – nakazał mu
drugi, opanowany i mechaniczny. – Pan też, panie Uchiha.
Uchiha!
Podniosłam się do siadu, natychmiast przytomniejąc. Co
prawda mój wzrok potrzebował nieco więcej czasu niż mózg do przetrawienia
mojego obecnego położenia, lecz już po chwili byłam w pełni przytomna. Szeroko
otwartymi oczami patrzyłam na Sasuke i zastanawiałam się, czy pielęgniarz,
który właśnie się nade mną pochylał przypadkiem nie połknął mojej różowej
tabletki. Przecież Sasuke nie mógł tu być naprawdę!
– Proszę się położyć – nakazał mi mężczyzna.
Gdy nijak
nie zareagowałam na jego prośbę, sam przyszpilił mnie do materaca i przykrył
kołdrą, z której przy okazji się wygrzebałam. Mimo wszystko nie odrywałam
intensywnego spojrzenia od mojego byłego. Uświadomiłam sobie, że przestałam
mrugać dopiero w momencie, w którym zupełnie wyschły mi oczy. Mimo to, nie
przerwałam. Bałam się, że znowu mnie zostawi, że zniknie. Nie zniosłabym tego.
Nie byłam świrem!
– Dzień
dobry.
Do pokoju
wszedł doktor Morino. Przeniosłam niechętnie wzrok na lekarza. Choć wyraźnie
chciał to ukryć, ja widziałam na jego twarzy zdenerwowanie. Nie było ono jednak
spowodowane stresem. Raczej się wkurzył. Zamknął za sobą drzwi i rzucił okiem
na trzech stojących nade mną mężczyzn.
Kiedy
zwrócił chłodne spojrzenie na mnie... schowałam twarz pod kołdrą. Znowu się
zacznie, sranie w banie, że to tylko tabletki, to tylko twoja wyobraźnia.
Jakież było moje zdziwienie, gdy doktor rzekł swoim groźnym tonem:
– Jakim
prawem wpuszczono tu gości bez mojej zgody?
Poczułam,
jakby ktoś właśnie zaserwował mi kopniaka w żebra. Czy to możliwe, żeby byli tu
zarówno mój ojciec jak i Sasuke? Nie, zdecydowanie nie. Jednak, dlaczego Morino
miałby widzieć to samo, co ja? Nigdy mu się to nie zdarzyło, a przynajmniej nie
od czasu, kiedy mnie tu zamknięto.
Leżąc pod
białą, krochmaloną pierzyną i przysłuchując się niezrozumiałemu dla mnie
dialogowi pomiędzy pielęgniarzem a psychiatrą miałam trochę czasu na
przemyślenia. Ile czasu już minęło? To już drugi raz, jak przyszła zima. I
dlaczego nie wiedziałam, nawet nie zapytałam, gdzie jestem, co tu robię. Choć
miałam wrażenie, że wszyscy dookoła mnie doskonale znają odpowiedź na to
pytanie, sama go nie zadałam. Nie wiedziałam, co mną kierowało aż do teraz.
Wyjrzałam
spod kołdry. Nikt z obecnych tu mężczyzn nawet na mnie nie patrzył. Doktor i
pielęgniarz nadal wymieniali pomiędzy sobą cytaty z jakiegoś regulaminu,
natomiast tata i Uchiha (który – ku mojemu zdziwieniu - nadal stał tam gdzie
poprzednio) patrzyli na nich z pewnym rodzajem zażenowania w oczach.
Postanowiłam pozostać w bezruchu i czekać na rozwój wypadków.
Gdy w
dalszym ciągu byłam ignorowana, pomyślałam, że to sen. To nie mogło być
przecież tak, że ja sobie tu leżę i nagle nikt wokoło mnie nie skacze. Odkąd
pamiętam, przebywanie w tym pokoju zawsze sprowadzało się do słuchania mnie.
Może to naprawdę tylko mi się śniło, a cała ta poroniona wizyta była tylko
wytworem mojej wyobraźni?
– Przepraszam
– odezwałam się cicho. Uchiha zwrócił na mnie swoje grafitowe oczy. Również
pochwyciłam jego spojrzenie, dopatrując się w nich cienia jakichkolwiek emocji.
Na próżno, cały Sasuke. – Przepraszam, ale mam pytanie – powiedziałam głośniej.
Teraz i mój ojciec mnie dostrzegł.
Był
zdziwiony, chyba tym, że mam głos i umiem mówić, a przynajmniej taką miał minę.
Pozostała dwójka nadal miała mnie gdzieś. Zmarszczyłam brwi, irytując się.Wstałam
z łóżka, tak bardzo po cichu i niezauważalnie, jak tylko mogłam. Trochę
zakręciło mi się w głowie, lecz zignorowałam to. Pochyliłam głowę do przodu i
wlepiłam najbardziej stanowcze i przenikliwe spojrzenie w przestrzeń pomiędzy
moim lekarzem a tym drugim. Byłam przekonana, że odpowiedź na nurtujące mnie
pytanie uzyskam albo od jednego, albo od drugiego. Zacisnęłam pięści i
odezwałam się ponownie:
–
Przepraszam do ciężkiej kurwy – mój głos, a właściwie grobowe warknięcie,
połączone z poważną miną wywołały na szyi Sasuke gęsią skórę. Wyraźnie
widziałam ją w jasnym świetle zimowego dnia. Udało mi się przerwać zażartą
wymianę zdań. – Czy ktoś może mi powiedzieć, gdzie jestem?
W pokoju
zapadła cisza. Kłótnia niespodziewanie odeszła w niepamięć. Triumfowałam. Lecz,
gdy tylko uświadomiłam sobie, że poza tym nic się nie dzieje, przeraziłam się.
Co teraz będzie?
– Nie
rozumiem – mój głos był już spokojniejszy – Gdzie ja jestem i co ja tu robię?
Mina doktora
Morino tym razem nie zdradzała zbyt wiele. Zacisnął wyraźnie szczękę i
wpatrywał się we mnie oceniającym wzrokiem. Poczułam jak wnętrzności zaciskają
mi się w ogromny węzeł.
– Proszę
zabrać stąd wizytatorów – polecił lekarz. Mężczyzna chwilę się wahał, jednak ostatecznie
spełnił rozkaz.
Przy
wychodzeniu Sasuke już na mnie nie patrzył. Znowu stałam się dla niego
niewidzialna. Może to i lepiej, przynajmniej mogłam się skupić na zrozumieniu
całej tej sytuacji. Z drugiej strony pragnęłam, by spojrzał na mnie raz jeszcze.
– Usiądź
Sakuro...
– Sam
sobie usiądź – poczułam gorące łzy na obydwu policzkach. Skąd się tam
wzięły? – Czemu nie chcesz mi
powiedzieć, gdzie jestem? Mam prawo wiedzieć!
– Powiem
ci jak usiądziesz – zapewnił.
Pomimo
tego, że wcale nie byłam przekonana co do wiarygodności jego słów spełniłam
prośbę. Podparłam czoło dłońmi i starałam się opanować spazmy szlochu
nawiedzające co chwilę moje ciało. Rozbolała mnie głowa. Czułam, jak mężczyzna
chwilę mi się przygląda, poczym siada obok. Twardy materac godnie przyjął jego
ciężar, uginając się pokornie.
– Czy
wiesz, gdzie się znajdujesz? – głos Morino wyrwał mnie z depresyjnego amoku.
Spojrzałam na niego przez rozczapierzone palce.
Miał taką
spokojną, ale i zamkniętą twarz. Wzięłam głęboki wdech, upewniając się że mój
głos nie ucieknie przy pierwszej próbie odpowiedzi.
– Przecież
nie po to pytam, żeby usłyszeć coś, co wiem – odparowałam na jednym tchu.
– To miejsce
to szpital psychiatryczny – wyjaśnił lakonicznie. Zatrzymałam się wpół wdechu.
– Jak to?
– wykrztusiłam z siebie po dobrej minucie. – Co... co ja tu robię?
– Leczysz
się.
Jego
twarz nieco się rozluźniła. Pomimo tego, spojrzenie doktora nadal pozostawało
czujne. Nie byłam w stanie oderwać od niego oczu, bojąc się, że jeżeli się na
to zdobędę, wszystko rozsypie się w drobny mak.
O czym on
do jasnej cholery mówił?
Ja
przecież nie potrzebowałam leczenia! Już dawno się nie cięłam, wybił mi to z
głowy. Żadnych anoreksji, fobii i innych takich. Tylko te różowe tabletki... Po
co te tabletki?
– To
dlatego muszę brać te proszki? – zapytałam nieśmiało.
Spodziewałam
się, że spojrzy na mnie jak na idiotkę. Owszem, moje pytanie mogło się każdemu
wydać kretyńskie i to co najmniej. Lecz w przeciwieństwie do moich oczekiwań,
twarz łysego pozostała niewzruszona na moją głupotę, zupełnie jakby niewiedza była czymś naturalnym... normalnym.
– Owszem –
potwierdził. – Wiesz, jak one działają?
– Ta
różowa wywołuje haluny – mruknęłam pod nosem. Doktor zaśmiał się cicho, unosząc
brwi. O jeżeli pamięć jeszcze mnie nie zawiodła, jeszcze nie było takiej
sytuacji, żeby ten człowiek kiedykolwiek zaśmiał się w mojej obecności.
– Nie
haluny, tylko urojenia – poprawił, ponownie poważniejąc. Zauważył pewnie, jak
przyglądałam mu się z rozdziawioną buzią. – Często ci się zdarzają te urojenia
po różowej tabletce?
– Zawsze –
odparłam, zezując w bok. Zaczynałam rozumieć, co tu robiłam.
– Dzisiaj
też? – zapytał, a ja spuściłam zawstydzona głowę. – Czy to dlatego zemdlałaś? –
drążył. – Powiesz mi?
Powiedzieć
mu, że nie wiem, co jest naprawdę, a co nie? Wiele razy się już przed nim
zdradzałam. Właśnie o to mu chodziło. Usłyszeć coś, o czym wiedziałam tylko
ja... lub nawet nie ja. Okazywało się, że ja sama mogłam być przecież
nieświadoma tego, co się wokół mnie dzieje.
Czułam
się zagubiona. Odkąd się tam znalazłam więcej mnie nie było, niż byłam obecna w
swoim ciele. Nie miałam pojęcia od czego to zależało, wcale tego nie
kontrolowałam. To się po prostu działo. Byłam na sesji z doktorem a następną
rzeczą, którą pamiętałam było śniadanie dwa tygodnie później. Choć nie zawsze
tak było. Czasami zdarzało mi się zachować ciągłość wspomnień przez krótki
czas. Były to jednak pojedyncze epizody, nic nie znaczące chwile. W gruncie
rzeczy zdawało mi się, że od mojego ostatniego wyjścia minęło ze dwadzieścia
lat. Ile czasu właściwie minęło?
– Sakuro –
wyrwał mnie z zamyślenia – Powiesz mi, co się takiego stało, że zemdlałaś?
– Było
ich dwóch – złożyłam ręce jak do modlitwy i zdobyłam się na odwagę. Co mnie nie
zabije, to wzmocni.
– Twój
ojciec i Uchiha – dopowiedział, a ja zaprzeczyłam głową. – W takim razie kto?
– Sasuke –
odparłam i spojrzałam mu prosto w oczy – i Sasuke.
* * *
Widziałem
ją. Naprawdę zobaczyłem Sakurę. Nie ważne, że była przerażona moim widokiem.
Wyraźnie zwróciłem na siebie jej uwagę, nie była w stanie oderwać ode mnie
oczu. Cieszyłem się z tego. Zobaczyłem ją w swoim żywiole, w zwracaniu na
siebie uwagi, znowu szalała, jednak tym razem nie kryły się za tym strach i
gniew a zdezorientowanie i niepewność.
Pielęgniarz
zabrał nas do gabinetu doktora Morino. Nie wyróżniał się niczym od mojego
wyobrażenia o tym miejscu. Ściany pomalowane na grafitowy kolor przyozdobione
były małymi obrazami przedstawiającymi różnej maści konie w galopie. Razem z
tatą Sakury zostaliśmy posadzeni na wygodnych krzesłach obitych w zieloną,
pikowaną tapicerkę. Przed nami było ciężko wyglądające biurko, a za nim wygodny
obity w ciemną skórę fotel. No i
czekaliśmy... w ciszy. KOMPLETNEJ.
W końcu
drzwi się otworzyły, a ja w głębi duszy odetchnąłem z ulgą, widząc kątem oka
posturę doktora Morino. Aura jaką pan Haruno wytwarzał wokół siebie była nawet
więcej niż przytłaczająca. Lekarz pojawił się w odpowiednim momencie.
– Witam panów i przepraszam z miejsca za całą tę
sytuację – powiedział chłodno na wstępie. Zasiadł na przeciwko nas i obrzucił
oceniającym spojrzeniem. – W jakiej sprawie panowie?
– W
sprawie mojej córki – warknął ojciec Lo.
– Domyślam
się – doktor pozostał niewzruszony. – W jakiej sprawie panowie chcą rozmawiać o
pani Haruno?
– Jak ona
sobie radzi? – zapytałem, a przed oczami stanęła mi scena sprzed dwudziestu
minut. Wcale nie wyglądała na kogoś, kto jest w pełni świadomy tego, co się
wokół niego dzieje. Raczej jak spłoszone zwierze, gotowe do ataku w każdej
chwili.
– Zaskakująco
dobrze – odparł nawet entuzjastycznie. – Wyszła z depresji, można tak powiedzieć.
– Jak to?
To wyszła czy nie? – pan Haruno nie
rozumiał.
– Choroba
została wyciszona dzięki skutecznej terapii. Pacjentka przyznała, że jej zależy
na tym, żeby "coś jeszcze przeżyć" i dobrowolnie zaczęła współpracę.
Inna sprawa, że znajduje się pod stałym wpływem silnych antydepresantów. –
Doktor otworzył białą teczkę z danymi Sakury. Pomiędzy kartkami mignęło mi jej
zdjęcie sprzed roku. Wyglądała na nim jak zaledwie cień kobiety, którą kiedyś
pokochałem.
– Czyli
bez nich sama by tego nie przyznała – wywnioskowałem ponuro. Morino pokręcił
przecząco głową.
– Niestety,
pani Haruno od zawsze była ciężkim przypadkiem i kiedy ponad sześć lat temu
podjąłem się jej leczenia, byłem niemal pewien, że bez zastosowania leczenia
farmakologicznego nic się nie uda. – Westchnął ciężko. – Musimy jednak pamiętać
o tym, że żeby terapia się udała należy przyjmować leki regularnie. – Jego
spojrzenie nabrało srogiego charakteru. Zapewne myślał o moim bracie i niestety
miał rację. – Pilnuję osobiście, żeby pacjentka przyjmowała wszystkie leki.
Poza tym stała terapia, terapia i jeszcze raz terapia. Niestety już do końca
życia będzie musiała być pod opieką psychiatry, żeby zapobiec rozwojowi
choroby. Jednak pomimo tego pani Sakura dobrze rokuje.
– Cieszy
nas to – przyznał Haruno, nawet na mnie nie patrząc. Mnie tam nie radował fakt,
że mój brat nawalił i ktoś musiał to wszystko naprawiać. – Czyli Sakura jest
już, można powiedzieć zdrowa?
– Po
części – przyznał – Jednak nie trafiła tu z powodu depresji, a z obawy przed
schizofrenią.
– I co w
związku z tym? – słysząc hasło schizofrenia, poczułem ciarki na plecach.
W toku
leczenia ustaliłem, że pani Sakura nie jest chora na schizofrenię, choć były do
tego podstawy i przyznam szczerze, że przez bardzo długi czas byłem tego
pewien. Na szczęście, nie miałem racji.
– Dlaczego
zmienił pan w takim razie zdanie? – dociekałem. Zupełnie już nie rozumiałem
całej tej sytuacji, choć teoretycznie była jasna. Co jej siedziało w głowie?
– Niestety,
obowiązuje mnie tajemnica lekarska i nie mogę panom przybliżyć treści moich
rozmów z panią Haruno, jednak dzisiaj – zawiesił głos, jak gdyby pragnął dodać
całej sytuacji wyrazu tajemniczości – przyznała ona się do czegoś, co zupełnie
zmieniło mój wyrok co do jej przypadłości – pozwolił sobie na nieco drwiący
uśmiech.
– A więc
co jej dolega, według pana? – ojciec Lo sprawiał wrażenie, jakby chciał
skierować nasz dialog ku końcowi. Choć może to tylko nerwy nadawały mu
groźniejszy ton.
– Bez
dodatkowych testów, nie mogę tego potwierdzić na sto procent – zaczął leniwie, no
bo przecież nikomu się nigdzie nie śpieszy – jednak podejrzewam psychozę –
zakończył entuzjastycznym tonem, opierając się jeszcze wygodniej o miękki
fotel.
Przez
krótką chwilę w pomieszczeniu zapanowała cisza. Żaden z nas nie był w stanie
wydusić z siebie nawet słówka, oczywiście za wyjątkiem psychiatry. Po prostu
obserwował naszą reakcję.
W moim
umyśle słowo psychoza odbijało się echem niczym piłeczka do ping ponga.
Jakoś nie byłem przekonany co do tego, żeby psychoza była czymś lepszym
od schizofrenii. Raczej na odwrót. Schizowali zwykli ludzie, ale
psychopatami byli mordercy, gwałciciele...
– Przecież
to była tylko zwykła depresja – mruknąłem pod nosem, jakby do siebie.
– Bo to
jest psychoza o podłożu depresyjnym – odparł łysy takim tonem, jakby mnie uczył
alfabetu. – Żadna depresja nie jest zwykła, panie Uchiha. Proszę się nie
martwić, Sakura jest w dobrych rękach. Poradzimy z nią sobie.
– Panie
doktorze – zwrócił się do niego Haruno. Miał zadławiony głos i mokre oczy. On
i jego mała córcia – cóż za nieszczęście! – Przyjechaliśmy tu, by
zabrać Sakurę na święta do jej rodzinnej miejscowości. Czy sądzi pan, że to
jest możliwe?
– Na
pewno nie dzisiaj i nie jutro, co najwyżej... za dwa, trzy tygodnie – spojrzał
w notes na kalendarz – To byłoby tuż przed gwiazdką.
– Czy to
jej nie zaszkodzi? – tata Sakury trochę się uspokoił. W jego głosie nadal słychać było nieukrywaną troskę.
– Nie mam
pojęcia – westchnął lekarz, ponownie opierając ręce na biurku. – Może pomoże
wrócić do sił, a może zaszkodzi. Na ile byście tam pojechali?
– Pewnie
tydzień.
– Może
być tydzień. W razie jakby co, jestem pod telefonem – wstał i gestem dłoni
wskazał nam wyjście – Panowie pozwolą.
– Gdzie
idziemy? – zapytałem podejrzliwie.
– No jak
to gdzie? – zdziwił się Morino. – Do pacjentki. Musimy ją skonfrontować z
wyjazdem.
* * *
parę tygodni później
Zostałam
obudzona bardzo wcześnie rano, wcześniej niż zwykle. Za oknem było jeszcze
ciemno, gdy personel kliniki zawitał do mojego pokoju, budząc mnie, dając mi
ubrania przysłane przez tatę i podając skromne, ale smaczne śniadanie. Dzień
wcześniej zostałam dokładnie wyszorowana,
zupełnie jakbym sama nie była w stanie tego zrobić, więc dzisiaj
pozostało mi już tylko umyć zęby.
Włosami
od pewnego czasu, nie potrafię powiedzieć od jak dawna, nie potrzebuję się
kłopotać. Wszystkie, które mi jeszcze zostały samoistnie zbierały się w jedną,
dużą kępkę, z którą niewiele można było zrobić. Najdłuższe sięgały mi do linii
szczęki, tak czułam. Nie widziałam swojego odbicia już od bardzo dawna i prawdę
mówiąc, wcale mi to nie przeszkadzało, przynajmniej do tej pory.
Kiedy
cały zespół pielęgniarek stwierdził, że jestem już gotowa na to, żeby pokazać
się światu zewnętrznemu zaczynało już świtać. Ktoś poleciał po doktora Morino,
który specjalnie został na drugą zmianę. Przyszedł po pewnym czasie. Z początku
odprawił innych, tak żebyśmy mogli zostać sami, a następnie przyjrzał mi się
uważnie.
– Pierwszy
raz od kąd cię poznałem wyglądasz jak normalna kobieta, wiesz? – powiedział, co
bardzo mnie zdziwiło, zawiedzionym tonem.
– Nie
cieszy to pana? – mruknęłam zaspana.
– Muszę
się teraz z tobą rozstać, więc nie mam powodu do radości. – Ukrył ręce za
plecami i podszedł nieco bliżej okna. Zerknął przez nie przelotnie, a następnie
ponownie spojrzał na mnie. – Może to i mało profesjonalne, ale przywiązałem się
już do ciebie – dodał, a mnie totalnie wcięło. On na pewno sobie ze mnie
żartował, specjalnie, żebym nie próbowała uciec, gdy będą mnie tu z powrotem
odwozić.
– I tak
już nie rozstaniemy się do końca życia – pozwoliłam sobie zażartować,
podchodząc bliżej niego. Stanęliśmy na równi. Wówczas również poczułam dziwne
ukłucie w sercu na myśl o rozstaniu z moim lekarzem, który zdawał mi się być...
moim największym powiernikiem.
Przyjacielem
również, co za tym idzie.
– Czyli
jednak mnie słuchałaś – po jego twarzy przebiegł cień uśmiechu.
– Nie
jestem pewna, czy od samego początku, ale ostatnio tak – przyznałam. Poczułam
jak moja szczęka powoli się rozluźnia.
– Sakuro
proszę cię – dotknął przelotnie mojego ramienia – Pamiętaj, żeby brać leki.
Jestem pewien, że twój ojciec na pewno ci nie odpuści, ale staraj się być coraz
bardziej samodzielna. Wszystko można pokonać.
Kiwnęłam
głową, jednak nic już nie odpowiedziałam. Z resztą, w tym samym momencie na
dziedziniec kliniki wjechało potężne, terenowe Porsche, z którego po krótkiej
chwili wysiadł mój ojciec. Poprawił czapkę, wyciągnął z tylnego siedzenia
papierową torbę z logiem bardzo znanej, ale za drogiej dla przeciętnego
człowieka marki i szybkim krokiem udał się w stronę głównego wejścia.
Doktor
zabrał mnie na dół, gdzie tata pomógł mi się ubrać w przywieziony przez niego,
drogi płaszczyk z futerkiem w środku oraz ogromny szal rozmiarem przypominający
świąteczny obrus. W zamian za to otrzymał małą czarną torbę podróżną, w której
znajdowały się moje wszystkie leki. Rzeczy osobistych tu nie miałam. Pomachałam grzecznie panu Morino na
pożegnanie, tata podał mu dłoń i razem udaliśmy się do auta. Wsiadłam do środka
bez uwagi i wtedy mnie wcięło.
Na
przednim fotelu pasażera siedział Sasuke, pogrążony w lekturze jakiegoś grubego
tomiszcza. Wstrzymałam oddech i pozostałam w bezruchu tak długo, dopóki on sam
nie podniósł pochylonej głowy. Wówczas ja pozwoliłam sobie na trzy szybkie
wdechy i wydechy, a Uchiha przekręcił się na fotelu i spojrzał na mnie
beznamiętnie.
– Co ty
tu robisz? – pisnęłam cicho, zdejmując z siebie chustkę. Brunet wywrócił od
niechcenia oczami i odwrócił się z powrotem w stronę szyby.
– Przyjechałem
po ciebie, nie widać? – mruknął lekceważąco. – Mogłabyś się chociaż przywitać –
wyrzucił mi. Prychnęłam, rozpinając również płaszcz. Wewnątrz było ze
dwadzieścia stopni.
– Dzień
dobry – parsknęłam, zapinając pas.
– Co tak
oficjalnie? – Teraz to ja wywaliłam obrót oczami.
Chociaż
wzięłam przy śniadaniu proszki, po których ogólnie mój nastrój nie schodził
poniżej obojętności, czułam złość i rozgoryczenie, że Sasuke traktuje mnie
identycznie, jak za szkolnych lat. Naturalnie, dzięki lekom nie chciało mi się
płakać, jednak poczułam ukłucie w sercu. Tyle w moim życiu się już zmieniło!
Praktycznie wszystko, poza jednym wyjątkiem – w dalszym ciągu byłam mu
obojętna. Pomimo, że przyjechał tu specjalnie dla mnie, nie potrafił okazać
nawet krzyty emocji. Więc po co to zrobił?
Gdy parę
tygodni temu ponownie zobaczyłam Uchihę w towarzystwie ojca i Morino u mnie w
pokoju miałam mieszane odczucia. Ponieważ doktor wytłumaczył mi, że są
prawdziwi i nie są niezamierzonym skutkiem ubocznym moich leków nie bałam się i
byłam w stanie normalnie przy nich funkcjonować. Jednak sposób, w jaki wówczas
Sasuke na mnie patrzył – natarczywie, bez mrugania – wcale nie sprawiał, że
czułam się bezpieczna, ale na pewno zwracał na mnie uwagę. Nie znałam jego
powódek, lecz jego zachowanie podczas tamtej wizyty wcale nie skłaniało mnie do
myślenia, że jestem mu totalnie obojętna.
Dlatego
teraz, siedząc praktycznie obok niego nie byłam przerażona samą jego
obecnością, której po wtedy można się było spodziewać. Nie potrafiłam
zrozumieć tego chłodu, który od niego bił. Sprawiał wrażenie, jakby kontrolował
nawet sposób, w jaki oddycha – nie za głośno, nie za cicho, po prostu idealnie.
Jeżeli więc go nie interesowałam, po co w ogóle się tu dzisiaj pojawił?
*
godzinę później
Samochód
w ciszy pokonywał kolejne zakręty, a ja zastanawiałam się nad tym, co
przyniesie przyszłość. Niezmiernie cieszyło mnie to, że świat ponownie staje
przede mną otworem, a ja, tym razem pewniejsza swojego i starsza o rok
nareszcie wiem, czego chcę. Poprawiłam się na siedzeniu, wzdychając.
Nigdy nie
lubiłam zimy. Było ponuro, zimno, mokro i nie do zniesienia. Tym razem, ku
mojemu własnemu zdziwieniu byłam szczęśliwa. Z powrotem. Obserwując białe kopce
zza samochodowego okna dawałam się ponieść świątecznemu, euforycznemu
nastrojowi. Podparłam głowę o zaciśniętą pięść i dyskretnie zerknęłam w stronę
przedniego fotela pasażera.
Sasuke
spał z książką otwartą na kolanach. Uśmiechnęłam się lekko i podziwiałam jego
spokojne, nieświadome niczego oblicze. Brakowało mi tego. Sama jego obecność
gdzieś blisko mnie, konkretnie, jakiś czterdziestu centymetrów w prawo
sprawiała, że czułam się wyjątkowo. Nawet, jeżeli nie dawał mi krzty nadziei na
to, że będziemy razem.
Nadzieja opuściła
mnie już dawno temu. Ostatnio, kiedy miałam na coś nadzieję wszystko się
rozpieprzyło i to za moją sprawą. Nie wyszło mi z karierą. Nie umiałam sobie z
niczym poradzić. Musiałam zakładać najgorsze, nawet jeżeli nic na to nie
wskazywało.
Nie
umiałam się cieszyć. Od dawna już, właściwie od podstawówki nic mnie nie
cieszyło. A nawet jeśli już coś miłego mi się przytrafiało, to
nie potrafiłam tego pokazać, uwierzyć w swoje własne szczęście.
Jednak
teraz, po ponad roku przerwy mam przeczucie – myśl, która nie pozwala mi
zasnąć już od dwóch tygodni. To uczucie wolności. Wiem, że wolna wcale nie
jestem i już nigdy nie będę. Jeżeli przerwę terapię, tak jak ostatnim razem,
wrócę do dawnego ja i już się nie podniosę.
Prawda
była taka, że każdy upadek kształtował mój charakter. Nie było dnia w całym
moim życiu, żebym nie była na kogoś zła za to, że upadłam. Jestem w stanie
sobie wyobrazić, że niektórych moje wszystkie potknięcia mogły śmieszyć. Lecz
dla mnie nie było w tym nic zabawnego, bowiem tylko ja miałam świadomość przez
co zaliczyłam życiową glebę. Przez kogo.*
Tymczasem
tata, żeby nie było nudno i prawdopodobnie z irytacji na Uchihę włączył radio.
Choć spodziewałam się zaskoczenia ze strony Sasuke, nic takiego się nie
wydarzyło.
Brunet
bardzo nieśpiesznie przekręcił się na właściwą pozycję i otworzył oczy, głośno
wzdychając. Przetarł dłonią półprzytomną twarz, zatrzymując ją na ustach i
rzucił nieodgadnione spojrzenie mojemu ojcu, którego miny niedane było mi
zobaczyć w lusterku. Bardzo chciałam, żeby Uchiha się odezwał. I wcale
nieproszony uczynił to... choć niezupełnie. Piosenka w radiu się zmieniła.
– I know I could lie but I'm telling the truth
Wherever I go there's a shadow of you
I know I could try looking for something new
But wherever I go, I'll be looking for you**
Jeszcze
nigdy nie słyszałam tej piosenki.
Nie
musiałam się nawet specjalnie wsłuchiwać w nią, a i tak wiedziałam, że była
piękna. Oczywiście pomimo tego byłam skupiona tylko na niej. Skurczył mi się
żołądek. I po raz kolejny fakt, że Sasuke pozostał niewzruszony zadziwił mnie i
zaciekawił jednocześnie.
– Some people try but they can't find the magic
Others get down on their knees and they pray
I come alive when I'm close to the madness
No easy love could ever make me feel the same
Make me feel the same**
Skąd on
brał pomysły na takie teksty? Z resztą, nie istotne. Ważne, że były, że nadal
tworzył, w przeciwieństwie do mnie, że nie porzucił swojej pasji i rozwijał
talent. Dawał innym radość, mnie również i byłam mu za to wdzięczna. Nie poddał
się. Zaczynałam go podziwiać.
Zanim
jeszcze piosenka się skończyła, mój tata postanowił ją skomentować.
– Ile
zarobiłeś na tym?
Sasuke
spojrzał na niego z początku zdziwiony. Z każdym następnym słowem, które
wypadało z głośników jego twarz jednak zmieniała się na coraz bardziej
nieprzystępną, zamkniętą. Mój uśmiech się poszerzył. Ktoś został urażony?
– Trochę –
odpowiedź, która wypadła z jego ust była zdawkowa i zdradzała tyle, że można
było się zabić. Hehe, nieśmieszny żart Sakury Haruno.
– Podobno
to hit – ojciec nie dawał za wygraną. Brunet wywrócił oczami i odwrócił twarz
ku szybie.
– Podobno
– słowo to odbiło się echem od wnętrza samochodu i zanikło.
Ponieważ
nie zanosiło się na jakiekolwiek rozwinięcie sprawy postanowiłam się przespać,
choć trochę. Otaczający mnie, stale zmieniający się świat niezwykle męczył moją
obecną świadomość. Położyłam głowę na siedzeniu obok i pozwoliłam sobie
przymknąć oczy. Zapadła błoga ciemność. Lecz nie zasnęłam od razu. Ponownie
uniosłam powieki, gdy moją głowę nawiedziło pewne pragnienie.
Pierwszym
co zobaczyłam był fotel Sasuke. Zupełnie spontanicznie uniosłam lewą rękę i
oparłam opuszki palców o skórzaną tapicerkę.
To tak,
jakbym cię dotykała, wiesz, Sasuke? Głaskała cię delikatnie po dołeczkach na
plecach, uważała by cię nie zbudzić, kiedy jeszcze nie jesteś świadom mojej
obecności za twoimi plecami. To takie urocze, dla mnie naturalne, bo w końcu
bardzo cię ko... nie, to nie to. A może? W każdym razie coś bardzo. Ale
teraz sobie odpocznę, tak jak ty. Bo życie męczy, oboje coś o tym wiemy,
prawda?
*
Ocknęłam
się ze snu, kiedy na zewnątrz już było ciemno. Samochód zahamował gwałtownie, a
moja głowa poleciała do przodu. Otworzyłam oczy i uważnie obejrzałam wnętrze
samochodu, skąpane w bladoniebieskim świetle wyposażenia deski rozdzielczej.
Podniosłam się na łokciu i zaspana spojrzałam najpierw na ojca, później na
Sasuke. Ten drugi patrzył niezrozumiale na tatę, jednak nie skomentował jego
poczynań.
–
Zatrzymamy się tutaj – oświadczył rodziciel, skręcając umyślnie w prawo. Zauważył,
że już nie śpię i rzucił na mnie kontrolnie okiem, które mignęło mi złowieszczo
w lusterku.
– Ale to
się nie opłaca – zaprotestował Uchiha – Zostało nam tylko siedemnaście
kilometrów.
– Ale ja
już nie mam siły prowadzić – warknął, parkując.
– Przecież
ja też mam prawo jazdy – brunet nie dawał za wygraną. Zawsze był uparty jak
koza w kapuście i nic mu się nie zmieniło.
– Nie dyskutuj
ze mną dzieciaku – fuknął, wyjmując kluczyki ze stacyjki. – Poza tym, Sakura
musi wziąć leki na wieczór, a jest środek nocy. Ubieraj się – polecił mi,
samemu wysiadając. Przez samochodowe okno patrzyłam na jego oddalającą się
sylwetkę.
W
samochodzie zapadła cisza. Jedynymi odgłosami, jakie ją przerywały były nasze
oddechy. Doprawdy ujmujący dźwięk, który z każdą następną chwilą stawał się
coraz to głośniejszy lub cichszy. Sasuke już nie był taki opanowany. Nie
przeszkadzało mi to jednak. Obydwoje byliśmy zamknięci na siebie nawzajem i
pogrążeni w swoich światach.
* * *
Cholera – zakląłem
w myślach, pocierając palcem wskazującym powoli odrastające włosy na prawym
policzku.
Naturalnie,
rozumiałem postawę pana Haruno. Gdybym był ojcem pewnie postąpiłbym tak samo.
Jednak nie będąc ojcem Sakury byłem święcie przekonany o tym, że dodatkowe pół
godziny jazdy nie spotkało by się z jej sprzeciwem. Spojrzałem zrezygnowany w
dół. Na moich kolanach spoczywała potężnej wagi książka, wypożyczona parę dni
wcześniej z uniwersyteckiej biblioteki.
Został mi
jeszcze rok podstawowych studiów. Jednak, pomimo oczekiwań całej mojej rodziny
nie miałem zamiaru iść w ślady rodziców i zatrudniać się w ich kancelarii.
Oczywiście, studiując prawo kierowałem się po części ich marzeniami o mnie.
Czułem, że gdybym tak jak Itachi wybrał zupełnie inną drogę na życie, załamali
by się. Taką postawę naturalnie uważałem za głupią i dziecinną, ale ponieważ od
zawsze miałem smykałkę do wiedzy o społeczeństwie, dlaczego by nie sprawić
przyjemności rodzicielom? Liczyłem, że to im wystarczy z racji tego, że
prawnikiem nie zamierzałem zostać za żadne skarby świata.
W życiu
nikt mi nigdy nie przyznał cechy osobowości, którą posiada zarówno mój brat
psycholog, jak i każdy przyzwoity prawnik – empatii. Wręcz przeciwnie, miałem w
głębokim poważaniu czyjeś prywatne sprawy, odczucia i wylewności. Dla mnie
zawsze liczyły się przede wszystkim suche fakty, dopiero później mogłem kogoś
ewentualnie wysłuchać. Z tych powodów wybrałem zawód prokuratora. Mając na
uwadze mój występek sprzed roku, który teoretycznie przekreślał moje szanse na
karierę w tym zawodzie ułożyłem swój misterny plan.
Otóż,
niecałe dwa lata temu zostałem skazany na potężną karę grzywny w związku z
jazdą po pijanemu. W świetle prawa, jest to sankcja nałożona nie za
przestępstwo, a za wykroczenie z małą szkodliwością społeczną. W takich
okolicznościach nic nie stało mi na przeszkodzie w drodze na szczyt moich
ambicji. Za mniej więcej sześć lat powinienem piastować tron prokuratora w
Tokio lub... lub być może w Konoha***.
Prawdę
mówiąc, miałem w planach kupienie w Konoha mieszkania lub domu. Oczywiście,
nadal nie podjąłem decyzji co do tego, czy wraz z chłopakami wydać następną
płytę. Co prawda parę tygodni wcześniej udało nam się obublikowć Wherever I
go (Naruto przesłał do studia
nagranie pocztą), lecz póki co każdy z nas skupiał się na studiach, a marzenia
z dzieciństwa odłożył na bok. Zarobiliśmy dużo pieniędzy na śpiewaniu, więcej
niż przypuszczaliśmy i na razie musieliśmy odpocząć. Do kariery zawsze można
wrócić, a moja jazda po pijaku i obecny stan psychiczny Uzumaki’ego najlepiej pokazywały,
że niektórzy z nas potrzebowali nieco spuścić z tonu.
Obejrzałem
się niemal niezauważalnie na Sakurę.
Spoglądała
w stronę położonego na odludziu motelu zamyślona i nieobecna. Totalnie nie
zwracała na mnie uwagi, jednak pomimo tego faktu postanowiłem się więcej na nią
nie gapić. Naprawdę, cieszyłem się, że w końcu była poza tą przerażającą
kliniką. W świetle oddalonych od nas latarni wcale nie wydawała się świrusem,
który nie potrafił zapanować nad swoją świadomością.
Nie mogąc
się powstrzymać, ponownie się odwróciłem, tym razem już w bardziej jawny
sposób, zwracając całą twarz na tylną kanapę. W dalszym ciągu zdawała się być
nieświadomą mojej natarczywości. I bardzo dobrze. Mimo dzielących nas blisko
czterdziestu centymetrów czułem się tak, jakbym siedział tuż obok niej.
Niespodziewanie
zapragnąłem Sakury. Nie w sensie erotycznym, jeszcze nie, ale fizycznym już
owszem. Dotknąć jej twarzy i sprawdzić, czy nadal jest tak gładka jak
pamiętałem. Poczuć czy nadal pachnie jak wiosenna ulewa, czy może już prochy
wypłukały ten zapach do cna. Chciałem jej uwagi, żeby była świadoma tego co
robię i że nie planuję zrobić jej krzywdy. Pragnąłem, żeby do mnie mówiła i
słuchała moich wypowiedzi. Po prostu, żeby już wyzdrowiała.
Czułem
też bezsilność. Byłem nie pewny co do moich uczuć względem tej dziewczyny. Choć
to dla niej zerwałem zaręczyny z Sayą, pobiłem najlepszego przyjaciela, to jej
skrycie dedykowałem wszystkie moje piosenki, bo ona jedna na świecie stanowiła
dla mnie inspirację, ja wciąż nie wiedziałem jak ją traktować.
Czasami wydawało
mi się, że jest zagrożona i muszę jej pomóc. Bywały też takie chwile, że miałem
ją gdzieś, nawet irytowały mnie niektóre jej zachowania. Jednak przychodziły
też takie chwile jak ta teraz, kiedy pełen uwielbienia i spragniony akceptacji
z jej strony wywróciłbym świat do góry nogami, byleby tylko pozwoliła mi się do
siebie zbliżyć.
Czy tak
właśnie wygląda przyjacielska miłość? Nie, zdecydowanie nie byliśmy już dawno
przyjaciółmi. Dlaczego więc chciałem jej pomóc? Być może z sentymentu, bo w
końcu znaliśmy się już od dawna. Kiedyś była przecież moją dziewczyną, to chyba
normalne, że bolała mnie jej krzywda, zwłaszcza, że rozstaliśmy się nie przez
to, że nasze uczucie wygasło, a przez moją głupotę i jej cholerną wrażliwość na
swoim i moim punkcie.
Niespodziewanie
wyraz twarzy Sakury zmienił się. Rozszerzyła oczy tak bardzo, że nie byłem
pewny co do granicy ich możliwości. Rozdziawiła przy tym usta, jakby chciała coś
powiedzieć, jednak nic nie usłyszałem. Mimo to wargi różowowłosej – nagle
blade, lecz wciąż pełne i spierzchnięte – zaczęły się poruszać w nienormalnym
jak dla przeciętnego człowieka.
– Sakura?
– szepnąłem, zaniepokojony jej zachowaniem. Nie spojrzała na mnie, jednak
wyraźnie drgnęła na dźwięk mojego głosu. – Co się… – zawahałem się. To nie było
najlepsze pytanie, jakie mogłem jej w tej chwili zadać. Pewnie wiedziała na
temat obecnej sytuacji tyle co ja.
Odwróciłem
się powoli i nieśpiesznie odłożyłem książkę na fotel kierowcy. Zapiąłem kurtkę
pod szyję, wziąłem trzy głębsze wdechy i wysiadłem z auta. Owinęło mnie
lodowate powietrze. Mróz trzaskał igłami w policzki, więc zgarbiłem się,
chowając brodę w kołnierz puchówki. Zatrzasnąłem drzwi i ruszyłem przed siebie,
obchodząc powoli samochód. Gdy znalazłem się przed drzwiami Lo otworzyłem je i
ukucnąłem przed przerażoną dziewczyną.
– Lo –
zwróciłem się do niej spokojnym głosem. Rzuciła mi krótkie spojrzenie, poczym
ponownie zagapiła się w dal. – Lo, spójrz na mnie – poprosiłem. Nic się nie
wydarzyło. – Lo, wiesz że mnie potrzebujesz – drgnęła – tylko ja jestem w
stanie ci pomóc, bo tylko ja z tego wszystkiego jestem prawdziwy – uśmiechnąłem
się smutno, mierząc ją zadowolonymi oczami. Podniosłem się z kucek i
wyciągnąłem rękę w stronę różowowłosej. – Chodź ze mną mała.
Podała mi
swoją delikatną, lodowatą dłoń i wysiadła powoli z auta. Czyżby mi zaufała?
Najwyraźniej tak, skoro nie zaprotestowała, gdy wykorzystałem chwilę by
przygarnąć ją do siebie. Rozpiąłem suwak i na parę sekund podzieliłem się z nią
swoim ciepłem. Chyba jej się podobało, bowiem przywarła do mojej bluzy i za
wszelką cenę nie chciała puścić.
– Nie…
nie opuścisz mnie? – wystękała. Westchnąłem i najdelikatniej jak umiałem
pogłaskałem ją po głowie. Ona również tak jakby odetchnęła.
–
Musiałabyś mnie chyba zabić.
_______________________
Jest tak
późno, że nie mam siły już patrzeć na ten durny ekran. Szczęściem, już
skończyłam. Dzięki Kodomo za zwrócenie uwagi (chyba jako jedyna go dostrzegła)
na błąd w opowiadaniu. Teraz sprostowanie – rzeczywiście, Sakura powinna mieć
22 lata xd. Przepraszam, często mylę się w rachunkach, gdy liczę szybko.
Następny
rozdział? Jak najszybciej c: Tyle w temacie. Do zobaczenia.
* –
fragment inspirowany piosenką „Jedna minuta” Sulina
** – frag. „Wherever I go” OneRepublic
*** – opierałam
się poczęści na prawie polskim, a drugą część zmyśliłam na potrzebę ff.
Tytuł: „Hello” Adele
Cierpiąca Nanase
Jeszcze więcej pytań niż wcześniej xd.Rozdział dobrze napisany swoją drogą ^_^.
OdpowiedzUsuń1.Co z Naruto i Sakurą?.Zanim Sakura trafiła do Morino byli razem.Kiedy Naruto dowie się o ''powrocie'' Sakury wróci do niej.
2.Co z przyszłością zawodową Sakury?.Nie ma kariery i co dalej?.
3.Czyżby Sakurę ciągnęło do Sasuke?. (szok)
4.Aż dziwne że Ikuo nie wywalił Sasuke z samochodu xd.
5.Sasuke coś nadal czuje do Saki?.Aż nie wierzę.Nie widzieli się 5 lat przecież.
6.Czy tylko mi relacja,oczywiście obecna,Sasuke i Sakury przypomina tą jaką z Kaichou wa Maid Sama TakumixMisaki?.
Na 15'tkę czekam z niecierpliwością i życzę weny.Opowiadanie naprawdę oryginalne i dobrze pisane :).
Hej, jak zwykle niezawodna Natsume :D
UsuńWidzę, że notka zrodziła jeszcze więcej pytań niż odpowiedzi xd Przykro mi, ale nie uchylę rąbka tajemnicy i na wyjaśnienie będziesz musiała poczekać do następnych rozdziałów.
Miło mi, że Ci się podobało ^^
Pozdrawiam, Nanase
Chyba powoli zaczynam się gubić xd Muszę wrócić do wcześniejszych rozdziałów i uważnie je jeszcze raz przeczytać! Ogólnie rozdział jak każdy... MEGA!!! Okropne jest jedynie to, że trzeba czekać na kolejny :c Ale oczywiście co tym razem najbardziej mi się spodobało? KOŃCÓWKA! ♥ Kocham cię, Kocham cię, Kocham cię za to!!! :3 Pozdrawiam i do następnego! :*
OdpowiedzUsuńWitaj :3333
UsuńCieszę się, że podobało :) SasuSaku będzie się coraz bardziej rozwijać i tą końcówka to dopiero początek końca :D
Również pozdrawiam, Nanase :*
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńWrocilam do bloga i nadal tu jestes <3 mialam roczna przerwe :) ale tutaj wrocilam bardzo chetnie :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Polly-chan~
Jak bardzo walniętą mnie nazwiesz, wiedząc, że w przeciągu dwóch/trzech miesięcy przeczytałam całe opowiadanie dwa razy? :o Jakoś tak wyszło, że niby przeczytałam tą 14-tkę i niby wiedziałam o co chodzi, ale żeby to poczuć wzięłam się za nią jeszcze raz. Rozdział dużo nam nie zdradza, więcej pewnie wyjdzie w dwóch najbliższych :( (jeżeli połącze fakty z 13ego rozdziału to mi wybacz, teraz mi się zlewają >//<). Dużo przemyśleń Sakury i trochę mnie zadziwił taki chłód jej ojca? Nie za bardzo wiem jak to ująć, ale odniosłam wrażenie, że Sasuke przejął się bardziej jej stanem niż jej rodziciel. Zupełnie tak, jakby się już przyzwyczaił, ale jak można się przyzwyczaić do takiego stanu rzeczy, gdzie to jeszcze dotyczy własnego dziecka :o? Pewnie wymyślam teraz i szukam dziury, której nie ma, no, ale nie spodobało mi sie to wrażenie :(.
OdpowiedzUsuńA więc Naruto się leczy, ale gdzie się leczy? :o Mam nadzieję, że nie w Konoha, bo jak spotka się podczas tych świat z Sakura to może sie zrobić niezręcznie. I jeszcze Sasuke, to ugh może sie zrobić lepszy kociołek niż ten Panoramixa :(. Chyba, że się wszystko ułoży, w końcu magia świąt i te sprawy.
Jak juz mam typować ship (co z tego, ze nikt mnie o to nie prosił hehe) to oczywiście nieśmiertelne sasusaku. Sasusaku, albo nic, no innego wyjścia nie widzę :(
Trochę pewnie takie masło maślane, jak zwykle z resztą, ale usprawiedliwiam się późną godziną, bo mi myślenie sie niestety wyłącza juz po 21 :(
Także z niecierpliwością czekam na tą szczęsną, bądź nie, 15tkę, życzę weny i wgl, pojaw się tu nam szybko :(
Pozdrawiam Cię cieplutko.
Dziecko.