Drgnąłem
niekontrolowanie, słysząc stukanie o moje drzwi. Ostatnimi czasy bardzo słabo
sypiałem, byle szelest był w stanie wyprowadzić mnie z równowagi. Zdawało się,
że pozwoliłem sobie przysnąć, w oczekiwaniu na obiad. Otworzyłem oczy i
zmarszczyłem brwi. Poza Itachim i zespołem nikt nie znał mojego adresu.
Liczyłem na prywatność. Zerwałem się mimo chodem i nieśpiesznie udałem się w
stronę drzwi. Nie miały wizjera, więc otworzyłem je najpierw lekko, prawie
niezauważalnie. Gdy ujrzałem na tej obsranej klatce schodowej Haruno, mało co
nie wyzionąłem ducha.
Otworzyłem
szerzej, nie odzywając się ani słowem. Bo oto ona pierwszy raz stała przede
mną, zwyczajna i wcale nieniezwykła. Ubrana w zgniłozieloną parkę, czarne rurki
i te swoje skórzane borciuchy wzbudzała we mnie chęć roześmiania się. No i
jeszcze te mokre włosy, zaplecione w kłosa, który już ledwo co żył. Była taka
dziewczęca. Realna, nie miała nic wspólnego z narkotykowymi marami.
Stała
przede mną i ociekała deszczem.
–
Co ty tu, do cholery, robisz, suko? – wypadło ze mnie. Nie zamierzałem wcale
się do niej odzywać, jednak mój mózg i układ mowy ostatecznie zadecydowały za
mnie. Reakcja dziewczyny kompletnie zbiła mnie z tropu, bowiem z jej piersi
wydobył się cichy, elficki chichot. Zatoczyła się, przysiadając na schodach i
próbując złapać oddech.
–
Nie wierzę – odparła, kompletnie ignorując moje pytanie. Chociaż, może wcale
mnie nie zlała. Może właśnie ten brak wiary był jej odpowiedzią na wszystko?
Ponownie spojrzałem na jej twarz. Płakała przez śmiech.
–
Właź – warknąłem, odpierając od siebie wszystkie wspomnienia z liceum, które
wcale nie chciały sobie pójść. Zatrzymała się w swoim lamencie i zerknęła na
mnie spod byka. Odwróciłem się, zostawiając jej otwarte drzwi. Niech sobie, ta
sucz, nie myśli, że będę jej usługiwać i na rękach ją nosić, bo zechciała
ruszyć tu swoje kościste dupsko. Nikt jej tu nie zapraszał.
Nie
mniej jednak pozwoliłem jej wejść do mojego mieszkania. Podążyła za mną.
Z
chwilą, gdy przekroczyła próg, poczułem, że przeszłość rzeczywiście stała się
sobą. Ogarnął mnie spokój. Przecież właśnie tak to powinno być – Ona, Ja,
razem. Choć to wcale nie oznaczało,
że miałem nagle dać sobie wejść na głowę. Wcale.
–
Zdejmuj te buciory – warknąłem, widząc, że się do tego nie kwapi. Posłała mi znajomy,
krzywy uśmiech.
–
Już – mruknęła, wysuwając stopy z butów paroma sprawnymi ruchami. Odwróciłem
się na pięcie i przeszedłem do kuchni. Robiłem herbatę. Wyłączyłem gaz pod
makaronem. Tym razem nic się nie przypaliło. W domu zapanowała cisza.
Sakura
pojawiła się w wejściu. Nie przyszła, nie przybiegła, ani nie przydreptała. Ona
po prostu pojawiła się tam, niczym zjawa. Zerknąłem na nią kątem oka, nadal
zajmując się naparem. Dziewczyna również mi się przyglądała, uważnie śledząc
moje proste i nieśpieszne ruchy. Zachodziłem w głowę, jak zacząć rozmowę, bo
przecież Sakura z pewnością nie przyszła tu słuchać kłótni za ścianą. Niestety,
do głowy przychodziło mi tylko milczenie. Postanowiłem więc dać jej wolną rękę.
Po prostu.
Kiedy
herbata była gotowa, wziąłem nasze kubki i spojrzałem na nią otwarcie.
Zarumieniła się, odwracając wzrok. Ja również się zawstydziłem, lecz nie
cofnąłem oczu, bo niby z jakiej racji. Bez słowa wyminąłem ją i przeszedłem do
salonu, będącego jednocześnie moją sypialnią.
Usiadłem
na kanapie, pozwalając zielonookiej spocząć obok. Nadal milczeliśmy, jednak
nasze oddechy nie czyniły kompletnej ciszy w pomieszczeniu. Odłożyłem naczynia
na stolik przed sofą, jednak już po chwili pochwyciłem za swoje. Zacząłem
dmuchać w stronę parującej cieczy, chcąc ją nieco ostudzić. W tym czasie Sakura
poprawiła się na miękkim siedzeniu, zagarniając włosy za ucho. Ogarnął mnie jej
zapach.
Odniosłem
wrażenie, że już dawno zapomniałem, jak bardzo charakterystycznie pachniała ta
dziewczyna. Najlepsze w tym wszystkim było to, że ta woń wcale nie była
najpiękniejsza na świecie, przynajmniej dla mnie. Nawet nie pachniała kobieco!
Lecz
pomimo tego, zapamiętałem ją. Uspokoiłem się i spiąłem jednocześnie.
–
Co się wtedy stało? – pytanie samo padło z moich ust, jeszcze zanim mózg
dogonił myśl za nim idącą. Haruno wzruszyła ramionami.
–
Chciałam z tym skończyć – wyznała. Boże, jak dobrze, że ona wie o czym mowa.
Zamrugała gwałtownie.
–
Mogłaś powiedzieć, że masz mnie za ostatniego dupka i wtedy iść sobie popłakać
– warknąłem, czując narastającą frustrację. Ile nocy przepłakałem z tęsknoty za
nią? Nadal nie mogłem się pogodzić ze swoją przegraną na tym polu.
–
Gdybyś nie był takim ostatnim dupkiem,
to zobaczyłbyś, że świat wcale nie kręci się tylko wokół ciebie – zironizowała,
rzucając mi pogardliwe spojrzenie. Z mojego wnętrza wydostało się coś na
kształt pomruku. Taki groźny dźwięk.
–
Świat nie kręci się wokół mnie.
–
Potrzebowałeś dwudziestu paru lat na
odkrycie tego faktu?
–
Mniej od ciebie – uciąłem, chcąc jej dowalić. I podziałało, bo ta mała
szczekaczka w końcu umilkła. – Fajnie tak opierdalać mnie za całe zło
wszechświata, co nie? No bo masz rację, jestem ostatnim dupkiem. Ale prawda
jest jeszcze taka, że i tak jestem lepszy od ciebie.
–
Niby, kurwa, w czym? – najeżyła się. Atmosfera
robiła się coraz cięższa.
Chce
się kłócić? Dobra! Razem nakręcajmy wirującą karuzelę nieszczęścia! Jak nie my,
to ISIS.
–
Ja bym cię nie zostawił. Nawet wiedząc, co chcesz mi robić i z czym, przez to
twoje durne widzimisię, będę musiał żyć następne pięć lat.
Sakura
zrobiła śmieszną minę. Choć twarz nadal miała ściągniętą w groźnym grymasie
przygotowanym na atak, jej oczy nagle rozszerzyły się do rozmiarów sporych
monet. W dodatku się zarumieniła. Mała, nieźle nabuzowana księżniczka.
Brakowało mi tylko tupnięcia nogą.
–
No co się tak patrzysz? – Wziąłem łyk
naparu.
–
Nie ogarniam cię już zupełnie. – Odwróciła głowę i spojrzała na zgaszony
telewizor na ścianie przed nami. Również popatrzyłem w tamtą stronę i ujrzałem
nas, skulonych na kanapie, niebezpiecznie blisko siebie. Sprawialiśmy pozór
codzienności, dobrej relacji, prądu pomiędzy nami. Prąd to może i był, ale
złe napięcie.
–
I vice versa. Po co tu przylazłaś?
–
A co? Nie mogę? – mruknęła na odczepne.
Westchnąłem.
–
Nie wiem – odparłem. Niby nigdy jej nie zabroniłem. Ale to tylko dlatego, że
nie sądziłem, że może być aż tak głupia, żeby chcieć to zrobić. – To trochę
niezręczne.
–
Dlaczego? – zdziwiła się.
–
Chociażby wobec Naruto. No jeszcze w
kontekście tego, co nas kiedyś łączyło.
–
On nie ma nic do tego – posłała mi
pobłażliwy uśmiech. – Tęsknisz?
–
Przecież ze sobą chodzicie –
zmarszczyłem brwi. Postanowiłem nie zwracać uwagi na jej docinki. Choć tak dla
jasności z samym sobą: tak, tęskniłem.
–
Już nie – znowu uśmiech.
–
Jak to?
W
moim wnętrzu narosło dziwne przeświadczenie, myśl, że to właśnie teraz jest ten
przełomowy moment w moim życiu. Może powinienem zadzwonić do Naruto? Gdy
ostatnio z nim rozmawiałem, a było to wczoraj wieczorem, wszystko wydawało się
być normalne, po staremu. Głęboko wątpiłem, iż blondyn zataiłby przede mną tak
istotny fakt ze swojego życia uczuciowego. Chodziło w końcu o Sakurę Haruno.
Tymczasem laska jego marzeń twierdziła, że to już nieaktualne.
–
Chyba nie chcę z nim być – przyznała,
grzejąc długie sine palce o kubek. Ikeowski kubek.
–
Ale nadal jesteś? – dopytałem, chcąc mieć pewność, że równowaga mojego
wszechświata jeszcze nie została nieodwracalnie zniszczona, zmieciona w pył i
proch i rozrzucona na cztery strony świata, jak nakazywałaby przyzwoitość.
–
Ta… jesteś zazdrosny? – zbystrzała.
Pokręciłem głową. – Kurde…
–
Miałaś nadzieję? – prychnąłem.
–
No – zaśmiała się. Ja również. Pewnie, że byłem zazdrosny. Ale tylko trochę. To
już nie była moja kobieta.
Ponownie
spojrzałem na nasze odbicia w czarnym ekranie plazmy. Niesamowitym było to, jak
bardzo nic się nie zmieniło od dnia naszego ostatniego spotkania. Choć minęło
tyle lat, a my przeszliśmy szereg metamorfoz pod wpływem hormonów, emocji i
czynników środowiskowych, w dalszym ciągu czułem się jak osiemnastolatek bez
żadnych konkretnych zobowiązań. Jedyna różnica była taka, że nie mieszkałem z
rodzicami i nie musiałem już żebrać od dziadków o hajs.
Byłem
ciekaw, co chodzi jej po głowie. Wyglądała na skoncentrowaną, przygotowaną na
każde pytanie i odpowiedź. Zawsze taka była. Chodząca cięta riposta, ciągle na
bieżąco. Jednak tym razem coś w jej mętnych oczach dało mi do zrozumienia, że
tak naprawdę Sakura jest daleko stąd. Pozwoliłem jej więc dryfować gdzieś,
gdzie nikt nie miał wstępu. Sam również oparłem się wygodniej i pogrążyłem w
moim świecie.
* * *
Nie
mam pojęcia, jak długo pozostawałam w stanie odrętwienia. Ostatnio coraz
częściej zdawało mi się znikać na jakiś czas. Bałam się tego. To straszne,
odlecieć tak na parę chwil i obudzić się… gdzieś.
–
Gdzie… – powiedziałam, podrywając się gwałtownie.
–
No nie mów – usłyszałam męski głos. Bardzo znajomy. Odwróciłam twarz w lewo i
ujrzałam Sasuke. Wpatrywał się we mnie uważnie i nieco niezrozumiale.
–
Czego? – szepnęłam, nie kryjąc swojego przerażenia. Dlaczego właśnie on
siedział obok mnie? Czemu ktoś w ogóle koło mnie siedział?! – Jak tu trafiłam?
– spytałam. – Chwila, dlaczego pytam o to właśnie ciebie?
Uchiha
westchnął, a jego oczy mówiły tylko jedno: WARIATKA. Zabawne, narkotykowa mara
śmiała mi wypominać, że jestem nienormalna, lecz to ona nie istniała. A ja tak.
–
Co ty brałaś dziewczyno? – mruknął pod
nosem.
Brunet
podniósł się z kanapy, obszedł szklany stolik, stojący pod moimi nogami. Wyrwał
mi kubek, jak gdyby bał się, że rzucę nim w niego. Mara chce mnie pouczać? No
chyba nie.
–
N–nie… – wyrwało się z moich ust. Szybko zakryłam je dłonią, zupełnie, jakbym
ukrywała dowody zbrodni.
–
Co nie? – Jego bezlitosny, zimny
wzrok taksował mnie bezczelnie. Czułam się jak lalka na aukcji. Albo mała
dziewczynka na targu niewolników. Chciał mnie na swoją niewolnicę. Chciał mnie
mieć.
–
Zgwałcić… – szepnęłam, patrząc na niego z przerażeniem. Zmarszczył brwi, kręcąc
głową. Odszedł, może do kuchni. Usłyszałam stukot naczyń i szum zmywarki.
Wrócił.
Trzymał w ręce telefon. Chwilę pobawił się ekranem, a ja czekałam na najgorsze.
W moim podbrzuszu gromadził się stres, ogromna gula. Poczułam kroplę potu
spływającą mi po plecach. Zadrżałam, nie spuszczając wzroku z nierealnego
mężczyzny. Przyłożył telefon do ucha, wcale na mnie nie patrząc. Odwrócił się
do mnie plecami. Potężnymi, pociągającymi, umięśnionymi. Był groźny. Zmiażdżył
by mnie, na pewno.
Wystarczy
chcieć.
–
Halo… – mruknął. Jego głos zdradzał rozbawienie. Dlaczego się śmiał? – Siemasz
brat, co porabiasz? Zaskoczyłbym cię, lecz nie wiem, czy żeś godzien… No serio!
Zmarszczyłam
brwi, odsuwając się w drugi koniec kanapy. Mężczyzna odwrócił się do mnie,
uśmiechając się kącikiem ust. Idealnie uformowanych ust. Ciepłych tafli lodowatej skóry. Zachciałam ich dotknąć
równie mocno, jak on pragnął mnie. Dlaczego akurat Sasuke miał to swoje
dziwaczne poczucie humoru? Wcale nie było mi do śmiechu z myślą, że za chwilę
mogę zostać zbrukana.
Prawdę
mówiąc, nie śmieszyło mnie to, ponieważ ta myśl nie napawała mnie obrzydzeniem.
Podobała mi się i byłam nawet skłonna ją urzeczywistnić, jeżeli dane by mi było
posmakować tych ciepłych ust, wypowiadających słowa, których nie rozumiałam. A
przecież to wbrew naturze kobiet. A może jestem syndromem sztokholmskim? Z nim... to bardzo prawdopodobne.
* * *
Jadąc
do mieszkania Itachi’ego mieli okazję pobyć trochę w swoim towarzystwie. Choć
obydwoje myśleli o czymś innym, to koniec końców swoją uwagę koncentrowali
wokół drugiej osoby. Milczeli jednak, bowiem niebezpiecznie było się odezwać po
tym, co zdarzyło się w mieszkaniu. Lepiej było nic nie mówić.
Zabytkowe
budynki składające się na dzielnicę, w której pomieszkiwał stopniowo zmieniały
się w wysokie na dziesięć i więcej pięter bloki mieszkalne. Przestało padać, po
wielkim deszczu pozostały tylko kałuże. Samochód zatrzymał się niespodziewanie
na czerwonym świetle. Słychać było tylko miarowy pomruk silnika.
–
Sakura – nie wytrzymał i spojrzał na nią. Dziewczyna zignorowała go, w dalszym
ciągu snując w swojej głowie najczarniejsze scenariusze.
Bardzo
się go bała. Czuła jak jej mięśnie kurczą się bez pozwolenia. Była gotowa
wyskoczyć z auta w każdej sekundzie. Wystarczył jeden gest. Albo i nie. Zostać
i dać mu się rozszarpać. Byle tylko, żeby jej dotknął.
–
Sakura! – warknął. Ona drgnęła i bardzo powoli opuściła głowę na kolana.
Mężczyzna zamrugał, zupełnie nie rozumiejąc jej reakcji. – Dziewczyno… co z
tobą?
Światła
zmieniły kolor i samochód ponownie ruszył. Jechali powoli, ponieważ Uchiha
chciał, żeby zielonooka w końcu zwróciła na niego uwagę. Zupełnie nie rozumiał
jej zachowania. Nagle do głowy wpadł mu pewien pomysł. Doskonale wiedział, kto
może mu pomóc. Skręcił w boczną uliczkę, prowadzącą wprost do osiedla jego
brata.
*
Drzwi otworzyła im podminowana
Konan. Jej bezlitosna mina wcale nie wyrażała zdziwienia ich widokiem. Kiedy
Sakura ujrzała znajomą, kobiecą twarz, rzuciła się jej w ramiona z płaczem.
– On chciał mnie
zgwałcić! – wykrzyczała oskarżenie,
wymachując kościstym palcem wycelowanym w bruneta. Bratowa spojrzała na niego z
niedowierzaniem. Mężczyzna wszedł do środka, nie zamykając za sobą drzwi.
Obszedł je, zupełnie ignorując skuloną Haruno.
– Itachi! – zawołał. W jednej chwili
do jego nóg przywarła dwójka bratanków. Dzieci również zignorował. Dla niego
liczyło się tylko dojście do prawdy.
Po krótkiej chwili z salonu
wyłonił się starszy brat. Widząc minę młodszego, zatrzymał się wpół kroku.
– Tam – wskazał ledwo zauważalnym ruchem głowy
na drzwi od łazienki. Odczepił delikatnie od siebie dzieciaki i za bratem
podążył do pomieszczenia. Rzucił ostatnie spojrzenie Haruno. Jej zapłakane oczy
napełniły go dodatkowymi pokładami determinacji.
Zamknęli się na klucz. W
łazience momentalnie zrobiło się duszno. Gdy młodszy odwrócił się w stronę
brata, ten siedział już na desce klozetowej i patrzył na niego przez
rozczapierzone palce. Z korytarza w dalszym ciągu dobiegał przenikliwy szloch
różowowłosej.
– O co w tym wszystkim chodzi? – głos młodszego
z nich wyrażał zdecydowanie zbyt mało emocji. Początkujący psycholog doskonale
wiedział, co to oznacza. – Żarty się skończyły.
– Co to za akcja? Co jej chciałeś zrobić? –
Starszy również nie wiedział w co wierzyć. Uważał, że muzyk jest zdolny do
wszystkiego. Tak samo jak chora psychicznie przyjaciółka. – Powaliło cię?
– Ją powaliło! – Mężczyzna zjechał w dół,
plecami opierając się o drzwi. W dalszym ciągu obserwował brata. W jego głowie
bez ustanku pobrzmiewały słowa kobiety. On jej nawet nie dotknął! – Itachi… to
już nie jest tylko depresja.
– Wiem – długowłosy odparł po
pewnym czasie. Wyglądał tak, jakby ktoś potwierdził jego przypuszczenia. – To
wszystko jest chore – przyznał. Brunet westchnął przeciągle, łagodząc
spojrzenie. Musiał zrozumieć Sakurę. Nie wiedział, dlaczego, ale musiał. – Co
się stało?
– Nic – mruknął, zezując w
stronę kosza na brudną bieliznę. – Przyszła do mnie… może mi powiesz, skąd
miała adres? Nie ważne, z resztą. Dałem jej herbaty, kłóciliśmy się. Szczerze
mówiąc, sprawiała wrażenie naćpanej. A później odleciała...
– Co to znaczy? Miała atak? –
Itachi zmarszczył brwi.
– Co? – Młodszy miał minę
jakby nie wiedział, o co chodzi. – Nie, no co ty! Zamyśliła się tylko.
– Mógłbyś staranniej dobierać
słowa – pouczył go.
– Wiesz dobrze, że mówienie to
nie jest moja mocna strona – fuknął. Obydwaj poczuli się, jak za dawnych
czasów, kiedy to jeszcze mogli robić wszystko.
– Dobrze, że nie śpiewanie, bo
już w ogóle bym nie rozumiał ludzi, którzy słuchają tego gówna, które robisz –
zarechotał, prostując się na sedesie. Sasuke uśmiechnął się tylko krzywo,
puszczając uwagę brata mimo uszu. – Co było później?
– Zrobiłem sobie obiad.
– Z Lo ty lebiego…
– Nic, siedziała i gapiła się
przed siebie. A ja zjadłem obiad – Uchiha potwornie się skrzywił na myśl o
spalonym makaronie.
– Długo?
– Może godzinę. – Zmarszczył brwi. – Czy to
ważne?
– A widzisz różnicę między
siedzeniem w bezruchu przez około trzydzieści sekund, bo tyle człowiek jest w
stanie wytrzymać, a siedzeniem tak przez prawie godzinę? – Itachi zrobił
pobłażliwą minę. Sasuke nic nie odpowiedział. – Później się ocknęła?
– Tak.
– Co wtedy robiłeś?
– Nic, siedziałem obok i się na nią patrzyłem. –
Wzruszył ramionami.
Ścierpły mu łydki, więc powoli
się podniósł. Zrobił dwa kroki w przód i obrócił się, ponieważ tylko na to
pozwalał mu metraż łazienki. W pomieszczeniu naprawdę było duszno. Zdjął z
siebie skórzaną kurtkę i rzucił ją na pralkę, o którą oparł się bokiem. Zaplótł
ręce na klatce piersiowej, przez co mięśnie napięły się.
Itachi doskonale rozumiał,
dlaczego wszystkie dziewczyny szalały za jego bratem. W białej bokserce i
jasnych jeansach wyglądał naprawdę… specyficznie. Miał w sobie coś takiego, co
posiadał w sobie każdy psychopata. To magnes. Lecz Sasuke naturalnie nie był
psycholem. Był tylko aspołecznym dupkiem.
– A później ona zapytała się
mnie gdzie jest. To było dziwne, jej reakcja… jakby wcale nie pamiętała, że
przyszła do mnie z własnej woli – wyznał, widząc jak brat mu się przygląda. –
Postanowiłem do ciebie zadzwonić. I wtedy ta zaczęła się ciskać, że niby chcę
jej coś zrobić. Pomyślałem, że zwariowała. Później kazałem jej się ubrać i
wcisnąłem ją do samochodu. To nic nie pomogło, z resztą, jak sam widziałeś. Od
tamtej pory nie odezwała się do mnie ani słowem. Nie wiem, co jej jest i
dlaczego. Wiem, że ty mi możesz pomóc to zrozumieć. Chociaż trochę.
Itachi wstał, podszedł do
brata i przytulił go. Najpierw tylko przygarnął go ramieniem, lecz już po
chwili był to ścisły, pełen miłości uścisk. Gdy się od siebie oderwali,
obydwoje byli poruszeni. Choć Haruno zawsze była powodem do kłótni między nimi,
dziś ich pogodziła. Niesamowite.
– Konan! – zawołał starszy z braci do żony. – Dzwoń po Morino.
* * *
Zaalarmowany przez Uchihę
psychiatra zawitał w ich dwupoziomowym mieszkanku już po dwudziestu minutach.
Niewiele później zjawił się poddenerwowany Uzumaki. Obecni, z wyjątkiem Sakury
i dzieci (którzy urzędowali na górze) zebrali się salonie. Wszystko z powodu
jednej, znerwicowanej dziewuchy.
– Panie Morino, co to wszystko
ma znaczyć? – od wejścia spytał rozgorączkowany blondyn.
– Usiądź – rozkazał mu łysol,
patrząc po nas wszystkich z nutą ironii. – Irytuje mnie jak ktoś nade mną
wystaje.
Wszyscy spoczęliśmy wokół
maleńkiego stolika do kawy, który stanowił centralny punkt pokoju dziennego.
Był całkowicie przeszklony, z wyjątkiem metalowych krótkich nóg, a z racji
tego, że Konan nienawidziła obleśnych podkładek pod naczynia powierzchnia mebla
pokryta była odciśniętymi śladami po filiżankach z kawą i kubkach z owocowym
sokiem dla dzieci. Pod zewnętrznym blatem krył się drugi. Wydawał się służyć
jedynie do trzymania brudnych chusteczek higienicznych i miski popcornu,
zapewne kilkudniowego. Nie mogłem się na niego patrzeć, więc swój wzrok
skupiłem na pozostałych.
Zostałem zmuszony do zajęcia
jedynego fotela w pomieszczeniu. Był kwadratowy, bardziej przypominał bryłę
zamszu niżeli wygodne siedzisko. Dało się jednak spocząć na nim, oprzeć się i
zasnąć. Emocje, które rządziły mym wnętrzem nie pozwalały mi na żadną formę
odpoczynku. Siedziałem w rozkroku, nieznacznie pochylony do przodu. Splotłem
dłonie i skakałem nieprzeniknionymi oczami z jednej osoby na drugą.
Po mojej prawej była kanapa,
na której spoczął mój brat wraz z żoną. Mina Itachi’ego obrazowała strach. Bał
się o Sakurę, znał bowiem konsekwencje jej czynów. Ja również się ich
domyślałem. Konan siedziała jak zwykle obok niego, kompletnie nieporuszona.
Była prawdopodobnie najbardziej nieodgadniętą osobą jaką dane mi było poznać.
Darzyłem ją niepojętym szacunkiem. Na poręczy kanapy, oddalony ode mnie o
jakieś dwa i pół metra, siedział sobie Naruto. Jak już wcześniej wspomniałem,
był tak rozgorączkowany, że ledwo co mógł usiedzieć.
Naprzeciwko mnie, na
drewnianym, wysokim stołku spoczął dyplomowany lekarz psychiatrii, który
szykował się do dłużej wypowiedzi. Zmierzyłem go krytycznym spojrzeniem,
którego raczej nie dostrzegł. Splótł masywne dłonie na udach i wyprostował się
znacząco.
– Jak już wcześniej
wspominałem, wypuszczenie pani Haruno z oddziału wiązało się z ogromnym
ryzykiem i mnóstwem obaw. Choć z początku radziła sobie całkiem dobrze, jak na
tak daleko posuniętą chorobę, moje przypuszczenia niestety się potwierdziły –
oznajmił chłodno, sprawdzając godzinę na zegarku. – Będziemy musieli skierować
ją z powrotem na odpowiednie leczenie. Tym razem nie będę jej przetrzymywać w
szpitalu. Wypiszę specjalne skierowanie do mojej prywatnej kliniki pod Tokio.
Uważam, że panną Haruno powinni zająć się moi specjaliści.
– Co z zespołem? – zapytał się
Naruto, wstając gwałtownie. Podążyłem wzrokiem za przyjacielem. – A jej studia?
Przecież powrót do zamknięcia doprowadzi ją do jeszcze gorszego stanu niż ten,
w którym jest obecnie. To nie ma sensu! Znam ją, ona nienawidzi zmian! Za każdym razem, gdy zachodziły w nas jakieś przemiany, ona
popadała w jeszcze większy dołek emocjonalny.
– Niechęć do zmian jest oznaką
depresji, Naruto, wiemy to wszyscy – uciął Itachi i zdecydowanym tonem kazał mu
usiąść.
–
O rozwoju kariery mojej pacjentki wolałbym na
razie milczeć i państwu radziłbym to samo. Niedługo skontaktuje się z jej
menadżerką i razem ustalimy, co podamy do wiadomości publicznej. Bądź co bądź,
Haruno zrobiła się dosyć sławna. Jedno mogę stwierdzić na pewno – przybrał
jeszcze poważniejszy wyraz twarzy, o jeżeli było to w ogóle możliwe – może się
okazać, że ona już nigdy nie powróci do śpiewania.
–
Nie zabierze jej pan tego – warknął
ostrzegawczo Uzumaki. Westchnąłem cicho.
–
Owszem, Naruto, zabierze – odważyłem się
powiedzieć. Jednocześnie odwróciłem uwagę i złość blondyna od Bogu ducha
winnego lekarza.
–
Nie odzywaj się śmieciu – niebieskooki połknął
haczyk, dając się ponieść swojej nienawiści do mojej osoby. – To wszystko przez ciebie!
–
Co przeze mnie? – zapytałem spokojnie.
–
To przez ciebie... przez... ciebie ona –
urwał, upadając przede mną na kolana. Ukrył twarz w dłoniach. Zaczłął głośno
oddychać, wręcz dyszeć w rozczapierzone palce. Poczułem jak spojrzenia
zebranych wokół nas raz po raz przenoszą się ze mnie na Naruto i na odwrót.
Ukucnałem przy nim i położyłem dłoń na jego ramieniu. Gdy tylko zbliżyłem swoją
twarz do jego, żeby po raz kolejny wytłumaczyć mu całą tę sytuację dostrzegłem,
że mój przyjaciel płacze. Nie czekając na nic, przytuliłem go.
Może i nie było to w moim
stylu. Może nie było też to męskie. Tak samo, nie pasowało to do naszej –
obecnie – zepsutej relacji. Jednak jako przyjaciel Naruto wiedziałem, że
właśnie tego teraz potrzebował.
–
Nie jesteś z tym wszystkim sam – powiedziałem
chłodno, dając mu ukryć twarz w zagłębieniu pomiędzy moim obojczykiem a szyją.
- Razem wyciągniemy z tego Sakurę. Pomożemy jej, jak zawsze.
* * *
trzy miesiące
później
gdzieś daleko od
Tokio
Szłam powoli korytarzem,
starając się nie zwracać zbytniej uwagi na idącego obok mnie pielęgniarza.
Wolałam się już raczej skupić na wystroju holu, żeby tylko nie koncentrować
uwagi na marności pozorów obojętności, które ten facet próbował przybrać.
Jednak, choć był do bólu irytujący, to rozumiałam go. Nikt nie chciał pracować
ze świrami, szczególnie, jeżeli płacili mu grosze za pacyfikowanie ich 24 na
dobę. Szczególnie jeżeli większość twoich dyżurów przypadała Sakurze Haruno.
Oj, jaka ja byłam mecząca.
Ściany korytarza były pokryte
(pewnie) drogim drewnem, które lśniło pod wpływem światła lamp zawieszonych w
równych odstępach tuż nad naszymi głowami. Kroczyliśmy po ładnie przyozdobionym
kwiatowym wzorem chodnikiem. Co jakiś czas mijaliśmy niewielkie komody z jedną
szufladką. Na każdej stał wazon z niemal identycznymi żółtymi kwiatkami.
–
Po co to? – zapytałam, wskazując od niechcenia
głową na kolejny mijany mebel. Widziałam kątem oka jak mężczyzna przygląda mi
się uważnie, jednak nie odezwał się ani słowem. Przewróciłam oczami i
przyspieszyłam kroku. Chciałam mieć go już jak najszybciej z głowy.
Wkrótce potem doczłapaliśmy
się pod moje drzwi. Poczekałam grzecznie, aż zasuwka zostanie przesunięta i
będę mogła już wejść do przydzielonego mi pomieszczenia (pokój to za dużo
powiedziane). Tak też się stało. Zostałam wprowadzona do środka i pozostawiona
sama sobie. Pielęgniarz zatrzasnął drzwi po cichu. Usłyszałam szczęk zasuwy.
Następnie ciche szarpnięcie, które oznaczało, że sprawdzał przez wizjer czy na
pewno jestem tam gdzie mnie zostawił. Później odszedł, głośno stąpając po holu.
Zrobiłam krok w przód.
Choć nie trudno byłoby zauważyć
jakąkolwiek zmianę w wystroju, ponieważ niewiele można było w nim zmienić, ja
ją dostrzegłam. Prycza, na której spałam nadal stała przy ścianie naprzeciwko
okna. Poza nią, w pomieszczeniu nie było innych mebli. Lecz moją uwagę przykuła
nie tyle ona, co same ściany. Pomalowane na bliżej nieokreślony zielony kolor
nigdy nie przyciągnęły mojej uwagi, zawsze pochłoniętej nad jakimiś
egzystencjalnymi przemyśleniami. Tym razem było w nich coś zastanawiająco
niespotykanego. Podeszłam więc bliżej, klękając na łóżku i przyglądając się
uważniej tynkowi.
Odsunęłam się od ściany,
słysząc ciche, nerwowe skrobanie, dochodzące z... jej wnętrza. W pierwszej
chwili pomyślałam o myszach lub szczurach, jednak doskonale pamiętałam, że parę
tygodni temu odbyła się deratyzacja całego budynku. Odciągnęłam od siebie tą
myśl i nasłuchiwałam dalej, nie odrywając od niej wzroku. Po chwili odkryłam,
że z miejsca, z którego dochodzą owe dźwięki zaczyna odpadać zielony tynk,
brudząc całą szpitalną pościel. Cofnęłam się ponownie, chcąc być możliwie jak
najdalej, a jednocześnie widzieć wyraźnie to, co rozgrywało się tuż przed moimi
oczami.
Nagle straciłam równowagę i
gwałtownie spadłam na podłogę. Jęknęłam przerażona i obolała. Poczułam
nieprzyjemne pulsowanie w łokciu, na którym w chwili upadku spoczywał cały mój
ciężar. Podniosłam się do siadu i zobaczyłam na podłodze kilka kresek z krwi.
Na łokciu widniało niegroźnie zadrapanie, którym nie przejęłam się zbytnio.
Ponownie spojrzałam w stronę ściany i zobaczyłam, że coś wybiło w ścianie małą
dziurę. Niespodziewanie wyleciała z niej ogromna, jak na swoją rasę mucha.
Bzycząc nieznośnie kołowała w powietrzu tuż nad moją głową. Wstrzymałam
powietrze, dostrzegając następną... a później kolejną, wylatujące z przeklętej
szpary. Potrząsnęłam głową, podnosząc się gwałtownie do góry, gdy ta pierwsza
upatrzyła sobie jej czubek na lądowisko.
Obróciłam się zdezorientowana
i odkryłam, że owady wylatywały również z wentylacji, w bardzo krótkim czasie
zapełniając przestrzeń w mojej celi. Niektóre z nich osiadały od razu na mojej
skórze, inne krążyły w powietrzu przez chwilę, jak gdyby chcąc spotęgować moje
uczucie bezradności i braku kontroli nad sytuacją. Stanęłam niemal pod samymi
drzwiami i jedyne na czym potrafiłam się skupić, to te przeklęte muchy oraz ich
bzycznie. Nie słyszałam już nic poza nim, a to po dłuższym czasie stało się aż
bolesne dla moich uszu. Zasłoniłam je dłońmi w geście obrony i zanim zdążyłam
zacisnąć powieki w niemym proteście dostrzegłam, że całe moje nogi pokryte są
lekkimi jak piórko owadami, bezwiednie zierzającymi w górę.
Wprost do umysłu – pomyślałam, dając się im
ponieść.
Opadłam z sił na posadzkę,
krztusząc się nimi, gdyż będąc już w moich ustach uporczywie podrażniały
wszystkie wrażliwe dla mnie punkty. Czułam smak krwi... wiedziałam, że zaczęły
mnie podgryzać, że chciały mnie pożreć.
Autodestrukcja.
* * *
grudzień, rok później
Westchnąłem cicho i zmieniłem
kanał. Zirytowałem się, oglądając tę samą reklamę pasty do zębów, co przez
chwilą. Znowu przełączyłem, mocno wciskając guzik, zupełnie jakbym chciał uciec
od tego przeklętego, Bogu ducha winnego spotu. Odpuściłem dopiero w momencie, w
którym natrafiłem na średnio budżetową japońską stację muzyczną. Przez chwilę
przyglądałem się temu, co wyprawiali na antenie durni prezenterzy.
Wywróciłem oczami,
przypominając sobie o zaparzonej wcześniej herbacie. Pozostawiłem ją
nieumyślnie na stole, dlatego podniosłem się nieśpiesznie. Zaszurałem kapciami
podszedłem do ściany, przy której stał mebel i wziąłem kubek. Napój był jeszcze
ciepły, dlatego wróciłem z nim na sofę. Wypiłem duszkiem połowę zawartości
kubka. Niespodziewanie irytujące wymiany zdań pomiędzy tamtą dwójką zmieniło
się w dobrze znaną mi piosenkę.
Rzuciłem okiem na ekran znad
kubka. Wraz z delikatnym, nieco chropowatym głosem zobaczyłem Sakurę. Była
nieco zamyślona, jakby odpływająca w inny wymiar, ubrana w tą śliczną czarną
sukienkę. Podobała mi się w niej.
– Po co to jeszcze puszczają?
– zapytałem sam siebie, nie przestając gapić się na dziewczynę.
Jak to się stało, że minął już
rok?
Wszystko w życiu naszej trójki
bardzo się skomplikowało. Gdyby ktoś przed rokiem powiedział mi, że dwoje moich
najlepszych przyjaciół znajdzie się pod opieką specjalistów od emocji i mózgu,
wyśmiałbym go, ponieważ wtedy byłem pewny, że moje otoczenie jest
niezniszczalne. W przeciwieństwie do tego, co sobie założyłem, okazałem się być
najsilniejszym z całej naszej trójki. Od kiedy doktor Morino postanowił
wpakować Lo... jak ja dawno nie myślałem o niej jak o Lo... nieważne, minął już
rok.
Naruto...
z nim było natomiast jeszcze gorzej niż z Sakurą. Mój przyjaciel kompletnie
załamał się po zdiagnozowaniu u Haruno początków schizofrenii. Nikt mu się
oczywiście nie dziwił, bo niby jak miał się zachować. Mój przyjaciel z dnia na
dzień tracił wolę walki, którą zawsze wszystkich zarażał.
Z
początku wcale nie dawał tego po sobie poznać. Przychodził regularnie na
zajęcia na uczelni, pojawiał sę na próbach, wywiadach i koncertach. Słowem się
nikomu nie zająknął i pewnie zupełnie nieświadomie zmusił nas do utworzenia z
Loli tematu tabu. Jednak pomimo tej otoczki pozorów chyba wciąż umierał na
miłość. Cała ta iluzja pękła podczas naszego ostatniego wspólnego wywiadu
telewizyjnego.
Zaprosiła
nas Saya, jako trzeci najlepiej sprzedany album w kraju. Oczywiście wszyscy
łącznie ze mną spodziewali się otwartego ataku na mnie, mającego być formą
zemsty za zerwanie zaręczyn. Niestety Hiyugashi jest kobietą, więc jej plan był
bardziej wyrafinowany, niż my – prości mężczyźni – mogliśmy pomyśleć.
Cała rozmowa przebiegła profesjonalnie i gdy
wszyscy zaczęliśmy już posądzać Sayę o bycie ogarniętą babką z resztkami
godności, ta podła picz ostatnie pytanie skierowała do Naruto i bezczelnie
zaczęła sączyć swoją pełną jadu teorię ognistego trójkąta pomiędzy Sakurą, mną
a nim. Zapytany o to, jak sobie radzi z tą podłością Uzumaki spojrzał tylko na
nią przeszklonymi oczami i wyszedł bez słowa. Następnym razem zobaczyłem go
dopiero dwa dni później, kiedy kierowany strachem postanowiłem zajrzeć do jego
mieszkania.
Znalazłem go tam kompletnie pijanego i
rozsypanego emocjonalnie. Zostałem z nim na noc, rano ogarnąłem i zawiozłem
taksówką do jego rodziców do Konohy. Załatwiłem mu godzinną sesję z naszą
szkolną panią psycholog, która (z mojego własnego doświadczenia) potrafiła
dotrzeć do tak zagmatwanego umysłu, jakim był ten niebieskookiego. Od tamtej
pory minęło siedem miesięcy, a ja odwiedziłem go trzy razy.
Teraz zbliżały się święta, a w mojej głowie
rodziło się dziwne pragnienie spędzenia ich w Konoha wraz ze wszystkimi
przyjaciółmi. Pomysł może i był nieco poroniony, jednak byłem święcie
przekonany, że można było go zrealizować.
Dla chcącego nic trudnego – z tą oto myślą podniosłem
się z kanapy. Wyłączyłem telewizor i dopiłem herbatę. Bardzo nieśpiesznie
ubrałem zimowe ciuchy, spakowałem telefon i wyszedłem z mieszkania.
Gdy znalazłem się na zewnątrz
owiało mnie lodowate, grudniowe powietrze. Schowałem nos w kołnierz kurtki i
przebiegłem przez podwórko. Nim dotarłem do bramy oddzielającej moją kamienicę
od spokojnej ulicy nogawki moich spodni były już przemoczone. Zrobiło mi się
zimniej.
Wyszedłem poza granicę mojego
budynku, trzaskając metalową, ciężką kratą. Nim zdążyłem się obrócić,
usłyszałem potężny ryk silnika samochodowego, dobiegającego z drugiej strony
ulicy. Zwróciłem się w tamtą stronę i przejechałem wzrokiem po zaparowanych
autach. Tylko jedno z nich miało odpalony silnik i włączone reflektory, toteż
kierując się nie tyle co suchymi faktami, a czystą intuicją podążyłem w jego
stronę. Wsiadłem pośpiesznie do środka, cicho zatrzaskując za sobą drzwi od
storny pasażera.
– Dzień dobry – przywitał się
ze mną mężczyzna. Ton jego głosu był równie oschły i zimny, co spojrzenie,
którym mnie obdarował.
–
Dzień dobry – odparłem kompletnie...
przytłoczony jego aurą. Nienawidził mnie, dobrze to wiedziałem. Całe szczęście,
że mieliśmy ten sam cel.
–
Mam nadzieję, że nie pożałuję, że cię do niej
zabieram.
–
Spokojnie panie Haruno – westchnąłem, będąc przygotowanym
na takie obawy. – Mi też na niej zależy.
–
Tak jak wtedy? – jego ton był przepełniony
goryczą. Pokręciłem głową. Rozumiałem go. – Co ty wiesz o miłości szczeniaku.
–
O tej do moich przyjaciół? – prychnąłem – Wszystko.
–
A o tej do mojej córki?
–
To moja przyjaciółka z dzieciństwa i Była
dziewczyna – sprostowałem. – Traktuję ją tak jak innych.
–
Mimo to jedziesz ze mną do ośrodka po to, żeby
jej pomóc, bo jak sam wczoraj twierdziłeś „cholernie ci na tym zależy” –
wydusił z siebie przez zaciśnięte zęby. Miałem wrażenie, choć to tylko moje
odczucia, że samochód przyśpieszał z każdym moim kolejnym słowem. Tak dla
przypomnienia, byliśmy w terenie zabudowanym.
Czy tata Sakury przed chwilą
zainsynuował, że nadal kocham się w jego córce? Owszem.
Czy mi to przeszkadzało? Nie
wiem.
Czy miał rację? Może.
* * *
Świat za oknem ponownie
zmienił wygląd. Choć moi sąsiedzi byli zbyt pogrążeni we własnych
rzeczywistościach, moja opierała swój czas na tym, co widziała. Na trawniku,
który przykrywał ogromny skwer pod moim oknem w ciągu ostatniej nocy pojawiła się urocza kołderka białego puchu.
Oplotłam ramiona dłońmi, przywołując najprostsze skojarzenia. Gdy moje myśli
skoncentrowały się na ostatnich świętach spędzonych w Konoha…
– Śniadanie – wzdrygnęłam się
lekko, słysząc w miarę opiekuńczy głos pielęgniarki.
Odwróciłam się od okna i z
nieśmiałym uśmiechem podeszłam do łóżka. Usiadłam na nim, a ona podjechała z
wózkiem, na którym było moje śniadanie. Postała nade mną, poczekała aż zjem. Później dostałam dwie
tabletki: białą okrągłą i podłużną
różową. Połknęłam je bez pytania, bowiem wiedziałam jak zadziałają. Najpierw
wywołają efekt odwrotny, na który zawsze chętni przystanę. Później wszystko się
unormuje. Wieczorem dostanę tylko tę białą, stąd wniosek, że to ta różowa
odpowiada za powstrzymywanie halunów. Szkoda, bo lubię taką fuksję. Pasowała mi
do włosów.
Później przypomniała mi o
spotkaniu z doktorem Morino i życzyła mi miłego dnia, zostawiając mnie samą. Po
dłuższej chwili ponownie przeniosłam się pod okno i tam już pozostałam.
Bardzo chciałam wyjść. Jednak,
czy było to jeszcze możliwe? Bo może już za bardzo zbzikowałam?
–
Czy ryba może płakać, będąc pod wodą? –
usłyszałam dziwnie znajomy głos za moimi plecami. Zerknęłam przez ramię na jego
właściciela.
Patrząc w czujne, czarne oczy
poczułam się sto razy bardziej normalna, niż jeszcze przed sekundą. Coraz
częściej zaskakiwałam samą siebie swoją zmiennością.
–
Może, ale wtedy nie widać – mruknęłam, nie
odrywając od Sasuke wzroku. – Biedna ryba.
–
A ty?
Zrobił niespodziewany krok w
przód. Jego spojrzenie było dociekliwe, ale nie naciskało na mnie w żaden
sposób. Odwróciłam się do niego przodem, jeszcze szczelniej zakrywając się
różowym szlafrokiem, który otrzymałam z okazji minusowych temperatur.
–
Ja chcę być aligatorem – wypaliłam, dopiero po
chwili łapiąc się na tym, że to co mi się wyrwało było nie dość, że głupie, to
i dziwne. – Kto cię tu w ogóle wpuścił?
Sasuke zaśmiał się cicho.
Zamknął oczy i odchylił głowę do tyłu, wyraźnie pokazując mi swoje ładnie
wykrojone jabłko Adama. Niewzruszona, uniosłam brwi w wyzywającym geście. Wcale
nie byłam taka pewna siebie jednak, komu to ostatecznie przeszkadzało?
–
No ty przecież – odparł uśmiechając się
pobłażliwie w moją stronę. Zacisnęłam pięści, nie pamiętając tego zdarzenia. Wiedziałam,
że to tylko mój umysł, jednak pomimo tego rozpędziłam się i nabierając
maksymalnej prędkości jaką mogłam osiągnąć na tak krótkim odcinku, wbiegłam na
niego. Poczułam jak się odbijam i z hukiem upadam na podłogę.
–
Co ty robisz dziewczyno? – usłyszałam.
Wyciągnął w moją stronę rękę, za którą zbyt ufnie złapałam. Podciągnął mnie do
siebie i przycisnął do swojej klatki piersiowej, zanim zdążyłam się odezwać. –
To jest prawdziwa bliskość – szepnął wprost do mojego ucha, a mnie
sparaliżowało.
Choć przebieg całej sytuacji
wydawał się co najmniej dziwny nie czułam, żeby działa mi się krzywda. Wręcz
przeciwnie, od dawna już nie odczuwana cudza postura – postura Sasuke – była
zbawienna. Poczułam się taka malutka.
Już zupełnie spokojna powoli
oparłam czoło o jego pierś, a wkrótce cała do niego przylgnęłam, pragnąc nie
przegapić żadnego z niewinnych skurczów serca Uchihy. Lecz one nie
przychodziły. Im dłużej tak trwaliśmy tym ja bardziej ich nasłuchiwałam.
Chciałam go, pragnęłam całym
ciałem. Potrzebowałam roku, żeby zrozumieć, że to on. Nikt inny w ciągu całego
mojego życia nie wdarł się w nie tak bardzo, jak Uchiha. To dlatego mój umysł
podsuwał mi właśnie jego. Zawsze chodziło tylko o Sasuke i teraz zbierałam
żniwo moich poplątanych uczuć.
Czy nadal go kochałam? To pytanie
musiało pozostać bez odpowiedzi.
Wtem po pomieszczeniu rozległo
się szczęknięcie. Domyśliłam się, że ktoś zechciał mnie odwiedzić. Sasuke
położył ręce na moich ramionach i ucałował moje czoło, zupełnie tak, jak
kiedyś. Zamknęłam oczy, jak najbardziej smakując tę chwilę. Gdy je otworzyłam,
już go nie było.
Stałam nieruchomo, podczas gdy
drzwi otworzyły się nieśpiesznie. Najpierw zobaczyłam białe buty pielęgniarskie,
należące do mojego pielęgniarza. Parę sekund później zobaczyłam również jego
twarz, jak zwykle chłodną i milczącą. Jego wzrok, przenikliwy i skupiony tylko
na mnie uważnie badał moją osobę.
Czy jestem gotowa na to coś,
co ma zaraz nastąpić?
Czy jestem opanowana, a może
zaraz zacznę wrzeszczeć i błagać o pomoc, która nigdy nie nadejdzie?
Czy jestem sobą?
Czy patrząc na niego widzę
jego, a nie jakiś chory wymysł mojej choroby?
Uśmiechnęłam się delikatnie,
trochę niepewnie. Musiałam mu pokazać: tak to ja, Sakura Haruno, jestem obecna.
Wydawało mi się, że ta chwila trwała w nieskończoność. Po dobrej minucie chyba
mi uwierzył, bowiem otworzył drzwi nieco szerzej i powiedział opanowanym
głosem:
– Masz gości, chcesz się z kimkolwiek
widzieć?
– A mogę? – mój głos wyrażał
niepewność i podejrzliwość. Może to nadal różowa pigułka? Rzucił mi pobłażliwe
spojrzenie. Pokiwałam więc głową na tak.
Mężczyzna wszedł do środka. Spięłam mięśnie pleców, przenosząc wzrok z niego na
pozostawiony otwór.
Tak dawno nikt mnie nie
odwiedził, że nie miałam pojęcia, kto to mógł być. Miałam wrażenie, że wszyscy
zaczęli traktować mnie jak trędowatą. Gdy po drugiej stronie progu ujrzałam
ojca i Sasuke, mało co nie zemdlałam. Otworzyłam szerzej oczy ze zdumienia.
Nie spodziewałam się… go.
– Cześć córcia – powiedział
tato. Zaćmiło mi się przed oczami. Straciłam władzę w nogach. Ostatnim co
zauważyłam były te cholerne, białe buty pielęgniarza, który szybko do mnie
podbiegł.
Dalej nie pamiętałam.
–––––––––––––––––––––––––––––––
Jest mi wstyd. Tak bardzo
wstyd. Czuję się tak, jakbym zawiodła wszystkich, którzy na mnie liczyli.
Zawsze narzekałam na brak czytelników, choć zwykle paru miałam. Aż nagle
zawiodłam i ich. Nie mam pojęcia, do ilu z Was dotrze to, co chcę przekazać.
Jednak jeżeli chociaż jedna osoba zareaguje jakkolwiek na ten rozdział, to
będzie dla mnie sygnał, że jednak warto było nie porzucać tej historii i wziąć
się w garść.
Nie było mnie przez ponad pół
roku. Cała ta historia urodziła się z mojego smutku i samotności. Jednak, kiedy
prawie dziewięć miesięcy temu odnalazłam szczęście, mam na myśli kogoś, kto
zaakceptował mnie taką, jaką mnie odnalazł... Długo nie potrafiłam połączyć tego „szczęścia”
z pasją, jaką jest pisanie właśnie tej historii. Jednak w końcu mi się udało.
Chciałabym, żeby następny
rozdział pojawił się pod koniec lipca. Nie chcę znowu zawieść, to plama na moim
honorze (jestem z tych dumnych i honorowych).
Dziękuję wszystkim tym, którzy
jeszcze nie odeszli. Jesteście prawdziwymi przyjaciółmi.
Życzę wszystkim wspaniałych
wakacji!
Tytuł:
„Dzień polarny” Pawbeats ft. Jinx, Miuosh, Bonson, Onar
Cierpiąca Nanase
Chapter rzeczywiscie wyjątkowy....Nawet nie wiem kiedy co się zaczęło :D.
OdpowiedzUsuńSchizofrenia?.Zaraz ale jak?.We wczesniejszych chapterach Sakura dobrze się trzymała.Jak to się stało że to ją dopadło?.
Kłótnia Sasuke i Sakury była do przewidzenia.Wychodzi na to że Uchiha musiałby wyparować albo umrzeć aby Sakurcia wyleczyła się z depresji :D.Czytając rozdział miałam wrażenie,iż trójkąt Sasuke-Sakura-Naruto skończy się tragicznie i jedna z tych osób umrze.Czemu mam nieodparte wrażenie że to spotka Sasuke....
Nie rozumiem co jest między Sakurą a Naruto.Czy pomimo schizofrenii nadal mysli o niej jak o swojej dziewczynie?.Już w myslach widzę jak Sakura wraca do normy ale Sasuke znika lub umiera.Normalnie nie wiem czemu lecz taki scenariusz zakończenia przebiega mi przez głowe.W rezultacie zostaje tylko Sakura i Naruto a Sasuke martwy.
Z niecierpliwoscią czekam na następny :D.
I wzajemnie.Summer time is coming :).
Witam, dziękuję za reakcję i nie porzucenie tej historii xd
UsuńRzeczywiście, rozdział jest trochę poplątany, jednak to dlatego, że potrzebowałam trochę pogonić akcję.
W sprawie choroby Sakury, mam nadzieję, że uda mi się to jakoś zgrabnie wyjaśnić w następnym rozdziale.
Nie mam pojęcia, dlaczego chcesz kogoś zabić, takiego Sasuke szczególnie, jednak zapewniam, że nikt nie zginie. Nie lubię uśmiercać ważnych postaci.
Pozdrawiam, Nanase.
Jeezu :D jak tylko zobaczylam, ze jest kolejny rozdzial na ktory czekalam caly czas i codziennie sprawdzalam czy juz go napisalas poplakalam sie ze szczescia :D mam nadzieje, ze na ciag dalszy nie bedziesz kazac mi czekac tak dlugo. :( zaskoczylas mnie... myslalam, ze jak sakura spotka sie z sasuke to sobie wszystko wyjasnia i moze nawet beda chcieli do siebie wrocic, ze sakurze sie przy nim polepszy ;) zupelnie nie spodziewalam sie takiego stanu naruto to byl dla mnie najwiekszy szok :O chcialabym zapytac czy moze spelnisz moje male marzenie i doprowadzisz do polepszenia sie sakury dzieki powrotu do sasuke, bo zdecydowanie za malo tu sasusaku :( no nic licze na to, ze ich drogi znowu sie zejda :) udanego lata i duzo weny :*
OdpowiedzUsuńWitam :)
UsuńNiezmiernie cieszy mnie to, że i ty czekałaś. Podnosisz mnie na duchu.
Na totalne pogodzenie się Sakury i Sasuke jest jeszcze za wcześnie, tak jak w prawdziwym życiu bywa. Cieszę się, że im kibicujesz i zapewniam, że z rozdziału na rozdział będzie im się coraz lepiej wiodło. Nie wszystko stracone.
Pozdrawiam, Nanase :)
Jejku, Jejku... Nie wierzę w to co widzę! ;o Ostatnio z niedosytu twojego opowiadania i tęsknoty za tą historią, zaczęłam czytać wszystko do początku! To chyba już trzeci raz, gdy wracam tutaj, na sam początek tego opowieści :) Bo uwierz mi, ale twoje opowiadanie jest najlepszym spośród wszystkich, które udało mi się przeczytać. Aż w wolnych chwilach sama zaczęłam bazgrać coś na końcu zeszytu od matematyki (gdy jeszcze chodziłam do szkoły xd) i wymyślać swoją własną historię. Cieszę się, że wróciłaś do nas i mam nadzieję, że uda ci się dociągnąć to wszystko do końca. Więc życzę weny!!! :*
OdpowiedzUsuńWitaj :)
UsuńTwoje słowa sprawiły mi naprawdę ogromną radość ;-; dlatego jestem poruszona. Nie sądziłam, że mogę mieć na kogoś taki wpływ, nigdy w życiu! A tu proszę, jesteś Ty :)
Dziękuję za miłe słowa i obiecuję, że tym razem Was nie zawiodę.
Pozdrawiam, Nanase
No siemka :D Trzy bite dni siedziałam nad całą historią, zarywając nocki i przeżywając wszystko po kolei z bohaterami. Nie wiem za bardzo jak wgryźć się w komentarz tego bloga, serio haha. Więc postaram się najprościej, czyli od początku :') (Jakby dziecko nie mogło zacząć bez owijania :'))
OdpowiedzUsuńZazwyczaj nie mam w zwyczaju oceniać książki po okładce, więc po pierwszych trzech rozdziałach nie miałam wyrobionej opinii o historii (to chyba dobrze, nie? :D) Po pięciu było coś w stylu 'wooo dzieci sie tno, majo problemy jest fajnie hehe' jednak było coś co nie pozwalało mi wyłączyć zakładki z szóstym rozdziałem paradise, z siódmym rozdziałem paradise, z ósmym, z dziewiątym i tak dalej... I wiesz co po którymś tam rozdziale zorientowałam się, że tego mi brakowało na bloggerze. Że tego jeszcze nie czytałam i że o dziwo... mi się podoba. Na początku może zbytnio sceptycznie do tego wszystkiego podeszłam, ale szybko zorientowałam się, że problem jaki ujęłaś w tym fanfiction, jest wzięty na poważnie. I cholera... muzyka. To jest zdecydowanie największy plus tego bloga. Nigdzie (poza GAT Akemii XD) nie widziałam, żeby muzyka była tak ważna dla opowiadania. Żeby było jej tak dużo i żeby ktoś obudził we mnie miłość do peronu Jamala, którą kiedyś gwałciłam na youtube. Teraz gwałcę ją na gitarze, thx XDDD
A wiesz, co jest najbardziej fascynujące na tym blogu? Że dosłownie z każdym rozdziałem, widać, że pisanie Ci o niebo lepiej. Jakby lżej? Też tak chcę, kurcze no XDDD
Ale co to byłby za komentarz bez 'ale'
A więc uwaga
Ale
przechodząc do drugiej części opowiadania nie rozumiem jednego (wydaje mi się ważnego szczegółu) skoro w pierwszej części Sakura jak i Sasuke kończyli po osiemnaście lat, a 'przerwa' między częściami trwała pięć lat, to jakim do dupci karyny sposobem Sasuke kończy dwadzieścia dwa lata, a Sakura ma jeszcze dwadzieścia jeden? :( Chyba, że to jest taki plot twist tego ff, że oni się cofają w czasie i potem się cofną do tych osiemnastych urodzin ich, albo do tego placu zabaw, albo wgl już nie wiem :( Smutam se :(
Miałam wrażenie, że ten rozdział jest ostatni (, bądź przedostatni) Mam nadzieję, że się mylę i jakoś ciekawie to dalej pociągniesz, bo szkoda byłoby już rozstawać się z tą historią :).
Wiedz, że niezmiernie Ci kibicuję, w pisaniu i życzę dużo weny :D
No i nie spodziewaj się, że się ode mnie uwolnisz hyhy
Dziecko pozdrawia♥