Music

poniedziałek, 6 lipca 2015

10. I swear I never mean to let it die



– Sakuro, nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że mogę cię tu widzieć – wyszczebiotała Sayuri, gdy wstałyśmy od stołu, żeby pozbierać brudne talerze. Posłałam brunetce słaby uśmiech. Zabrałam naczynia i podążyłam za kobietą w pomarańczowej obcisłej sukience.
Zacisnęłam usta. Nie powinnam była zakładać tak wysokich obcasów, gdyż zupełnie nie umiałam w nich chodzić. Może nie byłam – jak większość kobiet – człapiącym wielorybem, ale nawet mając dwadzieścia dwa lata nie potrafiłam chodzić tak, żeby jak najbardziej ograniczyć ból w moich małych paluszkach.
Kuchnia w posiadłości Sayuri oraz mojego taty była doprawdy potężnych rozmiarów. Wszędzie marmury, czarne blaty i mahoniowe drewno. U góry ogromne czarne lampy z żarówkami rozświetlającymi pomieszczenie słonecznym blaskiem. Z bólem podeszłam do gosposi – Omy – która krzątała się cicho przy jednej z trzech zmywarek.
– Oma, proszę. – Sayuri postawiła na blacie obok kobiety stos talerzy. Po krótkiej chwili i ja uczyniłam to samo.
– Och, nie musiała pani – stęknęła gosposia, lustrując moją macochę zbłąkanymi czekoladowymi oczami.
– A co to dla nas za problem! – zaśmiała się brunetka. Popatrzyłam na nią z zwątpieniem. Nawąchała się czegoś, że tak się śmiała.
Oma, pomimo jakże uroczego i zdecydowanie zbyt uprzejmego dialogu z żoną mojego ojca nagle, tak jakby zauważyła moją obecność. Spojrzała na mnie badawczo, co ja odwzajemniłam w bardziej dziki i czujny sposób. Wkurzający ludzie.
– Przepraszam – rzekła w końcu, podchodząc bliżej mnie. Gdyby nie moje szpilki, byłybyśmy równego wzrostu. – Nie mogę się przyzwyczaić do pani obecności tutaj – wyznała, a ja poczułam, jak pocą mi się dłonie. Zamrugałam, odwracając wzrok na zlew pełen kieliszków i szklanek, które najwyraźniej nie zmieściły się w zmywarce.
– Ja też nie – przyznałam smutno. W pomieszczeniu zapadła cisza.
Cisza, która ciąży. Najgorszym rodzajem ciszy była ta, która zapadała po jakimś ważnym wyznaniu, gdy nie wiadomo było, co powiedzieć, żeby jakoś sytuację uratować. Tak, nie znosiłam jej. Była dla mnie zbyt ciężka, żebym mogła tak po prostu zmienić temat na pogodę.
O pogodzie można było gadać z rodzicami, z którymi normalnie nie rozmawiało się o niczym konkretnym. Ja swoich aktualnie nie byłam w stanie ścierpieć. Jedno miało mnie gdzieś, a drugie myślało tylko i wyłącznie o ciąganiu mnie albo po studiach nagraniowych, albo po rodzinnych obiadkach.
Żałowałam, że byłam przywiązana do ojca. Gdyby nie fakt, że nikt nigdy nie kochał mnie taką miłością jak on – i vice versa – to nawet bym tu nie przyszła. Miałam takiego doła, że jedyne, do czego mogłabym się nadawać w tamtym momencie, to skoczenie z mostu.
Chciało mi się spać.
Nagle rozległ się dzwonek do drzwi. Cała nasza trójka zapomniała na chwilę o dziwnej rozmowie, która miała miejsce jeszcze chwilę temu. Kuchnia była zbyt daleko od wejścia, żebyśmy mogły cokolwiek usłyszeć, jednak mimo wszystko dalej w ciszę brnęłyśmy. Tym razem nie była ona już tak bardzo krępująca, a wręcz przeciwnie, wskazana.
Kierowana ciekawością wyminęłam obydwie kobiety i najciszej, jak tylko mogłam na tych szczudłach podążyłam wąskim korytarzem w stronę jadalni połączonej z salonem. Prawą dłonią oparłam się o otynkowaną, lecz nadal chropowatą ścianę i wytężyłam słuch.
Kaigo! – Mało co się nie zakrztusiłam, rozpoznając właścicielkę głębokiego, lekko chrypiącego głosu. – Mój Boże, co ty tu robisz?!
– Raczej co ty tu robisz, Temari? – Mój brat jako mistrz dyplomacji pytanie to fuknął tak, że aż mnie przeszły ciarki. – A temu co?
Mógłbyś nam pomóc? – do konwersacji dołączył trzeci, bardziej niecierpliwiony ton, który z pewnością należał do młodego Nary.
Później nastała cisza. Oparłam się plecami o chłodną ścianę, łapiąc się za serce. Co oni tu robili? Skąd wiedzieli? Czyżby Naruto mnie wydał? Tyle pytań gnieździło się w moim umyśle, a ja nie dość, że nie znałam na nie odpowiedzi, to jeszcze zaczęłam dyszeć, jakbym ukończyła co najmniej pięciokilometrowy maraton. Nawet moje ciało schodziło na psy w tej chorej rzeczywistości.
Zupełnie niespodziewanie obok mnie wyrosła Sayuri, patrząc na mnie badawczo. Rozszerzyłam oczy ze zdziwienia, czując się jak dziecko przyłapane na grzebaniu w pudełku z ciastkami. W tej samej chwili obok nas przemknęli wiecznie cichociemni ojciec i Kaigo z minami istnie konspiracyjnymi. Nie rozumiałam tego, dlatego otworzyłam usta ze zdziwienia. Psychiatryk w tym domu.
– Wiesz, co się stało? – zapytała szeptem. Gdy bezgłośnie zaprzeczyłam, brunetka wzięła mnie za rękę, ignorując zupełnie fakt, że była zimna i śliska niczym tafla lodu i pociągnęła mnie w stronę salonu.
Im bliżej byłyśmy celu, tym rozmowa stawała się wyraźniejsza. Prowadzili ją mój tata i Shikamaru.
– Co mu się stało?
– Dostał od Sasuke… musiał być nieźle nabuzowany, widziałem jak chwilę rozmawiali przy jego samochodzie, a później Sasuke złapał Naruto za włosy i walnął nim o dach… Jak podszedłem bliżej, to nie dość, że cały lakier, który jest biały, był we krwi, to jeszcze widać było wgniecenie… Serio, musiał się wkurzyć, bo okładał pięściami Naruto tak, jakby chciał go zatłuc na śmierć…
Wystarczył mi ten krótki fragment, żebym – przezwyciężając strach związany z odkryciem mojego istnienia – wystrzeliła, jak z procy. Po dwóch sekundach wbiegłam do salonu. To co zastałam, sprawiło, że naprawdę, zabrakło mi tchu.
Naruto leżał na jednej z trzech obitych beżową skórą kanap. Miał całą zakrwawioną koszulkę, twarz, włosy… wyglądało to tak, jakby przejechał po nim tir. Zdawało mi się, że był nieprzytomny. Zasłoniłam usta dłonią, zataczając się z powrotem do wejścia.
– Sakura… – Temari zdawała się nie wierzyć własnym oczom, którymi świdrowała mnie od stóp do głów. Żeby nie patrzeć na Naruto, od którego widoku robiło mi się słabo, skoncentrowałam się na byłych przyjaciołach.
Nie wiedziałam, co odbiło Temari, że dała sobie zapleść dredy, jednak końcowy efekt przyprawiał mnie o swego rodzaju chęć roześmiania się. Związane w dwa sterczące wysokie kucyki wyglądały naprawdę śmiesznie, jako że moja była przyjaciółka nigdy nie należała do tego procenta kobiet, które wielbiły długie włosy. W dodatku workowate spodnie moro (będące zapewne własnością Nary), zabłocone glany oraz rozciągnięta biała bokserka utwierdzały mnie w przekonaniu, że Sabaku bardzo chciała wyglądać jak ćpun.
Co do Shikamaru, to w przeciwieństwie do swojej partnerki prezentował się nadzwyczaj korzystnie. Musiałam przyznać, że pierwszy raz w życiu widziałam go w rozpuszczonych włosach. Niektóre z kosmyków opadały mu swobodnie na czoło, inne – jakby on sam to określił – upierdliwie zasłaniały mu pole widzenia. Ciemne dżinsy, szara obcisła koszulka i skórzana kurtka dodawały jego wizerunkowi czegoś z drapieżności, co zawsze zauważałam tylko u Sasuke.
Sasuke…
– Jak do tego doszło? – odezwałam się najbardziej rzeczowym tonem, na jaki było mnie stać. Zabrzmiało to raczej jakbym się miała rozpłakać, ale nic.
– Co ty tu robisz?! – Sabaku naturalnie dla siebie zignorowała moje pytanie. Również całkiem spontanicznie przywarła mnie do ściany, tak, że mogłam poczuć jej migdałowy zapach. Spuściłam wzrok na jej brudne buty. Tak bardzo kontrastowały z moimi czarnymi szpilkami.
– Obecnie to stoję – wydukałam.
– Bardzo zabawne, Sakura, a tak na poważnie?
– To dom mojego ojca – mruknęłam, odważając się spojrzeć jej w oczy. Jej też były zielone, jednak zupełnie inne od moich – ciemne i nieodgadnione. Chociaż teraz nie trudno było z nich wyczytać, że ich właścicielka jest aktualnie na skraju załamania nerwowego. – Temari, co się stało?
Dziewczyna westchnęła tak głęboko, jakby chciała zregenerować płuca.
– A no to się stało, żeś tak namieszała im w mózgach, że teraz jeden leży nieprzytomny, a drugi zapierdala swoim autkiem przez całe miasto, oczywiście po pijaku – wybuchła, patrząc z dezaprobatą na nieprzytomnego Uzumaki’ego.
– Co – wykrztusiłam. Kompletnie nie wiedziałam, o czym ona mówiła.
– Jezu, wy, baby, to zawsze tak wyjaśnicie, że nikt nie wie, o co wam chodzi – fuknął Shikamaru, łapiąc mnie za ramię. Dałam się zaprowadzić bliżej Naruto. Dopiero, gdy znaleźliśmy się przy jego nogach mężczyzna mnie puścił, odwracając brutalnie przodem do siebie. – Byliśmy dzisiaj w barze, bo są urodziny Sasuke. Nagle w telewizji wyemitowali twój teledysk. Jak Sasuke to zobaczył, to jakby go coś trafiło. Zabrał Naruto na zewnątrz i oto masz efekt – wskazał na blondyna. – Sakura, nie wiem, co jest pomiędzy waszą trójką, ale musicie to wyjaśnić.
– Dokładnie – wtrąciła blondynka. – Uchiha mało co go nie zabił, a przecież oni są od zawsze najlepszymi przyjaciółmi. Albo poszło o coś związanego z tobą, albo Sasuke trzeba będzie odesłać do czubków.
– Dlaczego niby ze mną? – Odważyłam się zerknąć na mojego chłopaka. Wyglądał naprawdę okropnie. Nie mogłam uwierzyć, że Sasuke byłby zdolny do czegoś takiego. Przecież on zawsze był taki… opanowany.
– A o co twoim zdaniem jeden kumpel może chcieć przerobić drugiego na mielonkę, jak nie o kobietę? – Temari przewróciła oczami, jakby nie miała już do mnie siły.
– A skąd wiedzieliście, gdzie mnie szukać?
– Nie wiedzieliśmy, że to twój dom – zaczął rzeczowo Nara. – Zanim Naruto stracił przytomność zapytaliśmy się, czy chce iść z tym do szpitala.
– W szpitalu na pewno zawiadomiono by policję i Sasuke miałby kłopoty, więc się nie zgodził – wtrąciła zielonooka.
– Tak, więc Uzumaki podał nam ten adres i powiedział, że znajdziemy tu dobrego lekarza, który na pewno na policję nie zadzwoni. No i strzelamy, że chodziło mu o ciebie. – Shikamaru podrapał się za uchem, patrząc to na mnie, to na swoją dziewczynę.
– Rozumiem – powiedziałam, kryjąc twarz w dłoniach. Czy ich już całkiem posrało? Bić się o mnie? Co my, cofnęliśmy się do podstawówki?
– Jesteś lekarzem? – Sabaku zapytała podejrzliwie. Poprawiłam koka, kiwając głową.
– Kończę chirurgię, chociaż nie mam jeszcze żadnych uprawnień – dodałam. – Pomożecie mi?
Para skinęła głowami, czekając na moje instrukcje. W duchu podziękowałam, że zdecydowałam się na prostą, wzorzystą sukienkę, a nie na jakieś obcisłe coś z tryliardem falbanek. Ukucnęłam przy przyjacielu, przyglądając mu się z ukosa. Nie mogłam stwierdzić, że wyglądał, jakby spał, bo był na to zbytnio napuchnięty, jednak wyraźnie widziałam, że oddychał.
– Shikamaru, połóż go proszę na plecach – poleciłam, dobrze wiedząc, że nic nie zdziałam z pacjentem leżącym na brzuchu. – Temari, znajdź proszę Sayuri, to moja macocha, ona się zna na pierwszej pomocy. Weźcie z kuchni miskę z wodą i suche ścierki.
Gdy blondynka zniknęła w korytarzu razem z Shikamaru rozebraliśmy Naruto z dżinsowej kurtki i białej zakrwawionej koszulki. Z dobrze ukrywanym przerażeniem przyglądałam się siniakom na torsie chłopaka.
– Te na linii żeber muszą należeć do kolan Uchihy. – Zdziwiłam się, jak lekko przyszło mi wymówienie jego nazwiska. Może to dlatego, że uznałam jego zachowanie za szczyt gówniarstwa. – Te tutaj – wskazałam na ramiona i część barków – powstały na skutek upadku.
– Gdy już zmiażdżył mu nos o dach auta puścił go i Uzumaki upadł na asfalt, to pewnie wtedy. – Shikamaru nachylił się obok mnie, uważnie przyglądając się ciału towarzysza.
– Mamy wodę i ścierki! – Zakomunikowała Sabaku, wbiegając do pomieszczenia. W ślad za nią podążyła Sayuri, cała rozgorączkowana.
– Pomyślałam, że przyda ci się też woda utleniona, bandaże i gaza.
– Dzięki – położyłam obok siebie wszystkie rzeczy przyniesione przez kobiety. Zmoczyłam jedną ze ścierek w lodowatej wodzie, zamknęłam oczy i policzyłam do trzech. Czym zająć się najpierw?
Zdecydowałam się na tors, na którym zakrzepła krew zdążyła utworzyć brunatne ścieżki. Ścierało się łatwo. O wiele trudniej było mi powstrzymać nieproszone łzy, które mimowolnie napływały do moich oczu. 

* * *

Gnałem prosto przed siebie, zupełnie nie zważając na ograniczenia prędkości, jak i inne zasady ruchu drogowego. Ciężko było mi się skupić na drodze, zważając na fakt, że to co wyprawiały światła latarni na mojej tapicerce graniczyło z cyrkiem. Chociaż i tak większe przedstawienie odgrywało się w mojej głowie.
Odkąd ty jesteś z Sayą – huczało gdzieś na pograniczu upojenia alkoholowego, a nieopisanej złości.
Co Saya miała do Sakury? Czemu Haruno aż tak bardzo się nią przejęła? Przecież pięć lat temu dobitnie skończyłem związek z Hiyugashi. Dosadnie na tyle, żebym już po następnych trzech się jej oświadczył. Brawo ja.
Jeszcze trzy lata temu żyłem w innej rzeczywistości. Wtedy miałem kryzys, chociaż czy załamaniem można nazwać prawie skuteczne zapomnienie, wyparcie się miłości, która była już dawno martwa.
Martwa jak twoje serce – usłyszałem jej głos. Głos Lo koił uszy swoją dźwięcznością i spokojem.
Wtedy, na krótką chwilę, trwającą zaledwie rok myślałem, że Sakura Haruno to jedynie mara, nieszczęśliwe widmo zawodzące w moich snach, błagające cierpkim szlochem o litość.
Lubiłem Sayę za jej normalność. Była nad wyraz zwyczajna i właśnie to było w niej niesamowite. Chciała dominować, lubiła, gdy ludzie się jej podporządkowywali i wielbili ją bezinteresownie. Może i była zadurzona w sobie i częściej mnie nie rozumiała, niż rozumiała, jednak miała taką jedną, maleńką zaletę. Nie drążyła, gdy wiedziała, iż nic nie wskóra.
Nigdy nie zapytała, czemu jej nie kochałem. Śmiałem przypuszczać, że po prostu wiedziała.
Nagle uliczne latarnie zastąpiły promienie, które wprawiły mnie w zamrożenie. Wnętrze mojego samochodu mieniło się niebiesko czerwonymi odblaskami, a to oznaczało tylko jedno – dałem się przyłapać policji. Dla potwierdzenia mojego stwierdzenia niespodziewanie wyprzedził mnie radiowóz, a z jego okna pomachał mi tuż przed maską czerwony lizak. Zakląłem głośno i dobitnie, zjeżdżając na pobocze.
Po bardzo długiej chwili w moją szybę zapukał śmiesznie niski policjant. Opuściłem szybę, nawet na niego nie patrząc.
– Dobry wieczór, młodszy aspirant Tazawa Ai – słysząc kobiecy głos zerknąłem kątem oka na policjantkę. Wyglądała, jakby miała dosyć życia. W momencie, w którym nasze spojrzenia się skrzyżowały ożywiła się nieco. Nawet w nikłym świetle ulicznych lamp dostrzegłem jej rumieńce, które sprawiły, że jej dotąd surowe i odpychające oblicze wydało się mi być nawet urocze. – Yyy… dokumenty poproszę.
Z niechęcią wyciągnąłem z kieszeni skórzanej kurtki, która leżała na siedzeniu obok kartę samochodu oraz prawo jazdy. Dziewczyna zerknęła na nie przelotnie, kiwając głową na partnera, którym okazał się być tłusty jak prosie, stary dziad.
– Proszę zgasić silnik, zapraszamy pana do radiowozu – zwróciła się do mnie speszona, podążając w stronę kompana. Westchnąłem przeciągle. Wyciągnąłem kluczyki ze stacyjki, wysiadłem i zamknąłem samochód.
Byliśmy na jakiś obrzeżach, w których nigdy wcześniej niedane było mi się pojawić. Czułem jak okolica przesiąknięta jest płaczem dzieci oraz smrodem alkoholu. Istna patologia. Bez większych ceregieli wsiadłem do radiowozu.
– Mogę wiedzieć, skąd ta kontrola? – zapytałem chłodno. W przednim lusterku widziałem, jak moje oczy ciskają gromy na wszystkie strony.
– Proszę spojrzeć. To pana samochód? – Mężczyzna zastukał długopisem w ekran tabletu, który Tazawa trzymała na wysokości moich oczu.
– Tak.
– Proszę spojrzeć na te zielone cyferki u dołu ekranu – polecił nadal będąc zaabsorbowanym spisywaniem moich danych.
Na nagraniu widać było mój samochód, który bez większego trudu przejeżdża na wszystkich czerwonych światłach na pobliskim odcinku. Na dole widniała prędkość stu czterdziestu kilometrów na godzinę.
– Przekroczył pan dozwoloną prędkość o sześćdziesiąt kilometrów na godzinę oraz zignorował pan trzy czerwone światła, stwarzając tym samym realne zagrożenie dla życia i zdrowia mieszkańców tej dzielnicy – odważyła się powiedzieć dziewczyna, uważnie obserwując mnie w lusterku. Wyjrzałem przez okno po prawej.
Nagle bardzo zachciało mi się wrócić do domu. Do Sayi. Chciałem się do kogoś przytulić. Wyglądało na to, że została mi tylko ona, albo Itachi.
– Potraktujemy pana ulgowo, jako że jest noc, a pan nie stawiał oporu przy zatrzymaniu.
Prychnąłem. Ulgowo? A co to znaczy?
– Proszę tylko dmuchnąć – facet podał mi alkomat, a ja spojrzałem na niego z politowaniem. Człowieku, co ty ode mnie chcesz? – Procedury.
Dmuchnąłem lekko w sylikonową rurkę i podałem urządzenie aspirantce. Gdy zapiszczało dziewczyna otworzyła szeroko oczy, podając do starszego kolegi żółte ustrojstwo.
– No proszę – zaśmiał się obrzydliwie. – 1,8 promila, gratuluję.
– Kurwa – wymamrotałem pod nosem, jeżąc się niesamowicie.
– W takim wypadku proszę o kluczyki, pojedzie pan z nami. – Mężczyzna wyciągnął tłustą, zapoconą łapę w moją stronę, a ja, niewiele mając do powiedzenia spełniłem polecenie. Z moimi kluczykami wysiadła kobieta, zatrzaskując za sobą cicho drzwi. Co ona komu zrobiła, że kazali się jej męczyć z tym pasibrzuchem? 

* * *

Gdy się obudziłem było już widno. Jęknąłem cicho, czując niesamowicie nieprzyjemne mrowienie w dole pleców. Zamknąłem oczy, uświadamiając sobie, gdzie się znajdowałem.
Jak nisko trzeba upaść, żeby się upić i wsiąść za kierownicę?
Powinienem się smażyć w piekle, przecież ktoś mógł przeze mnie zginąć. Czy już do reszty odebrało mi rozum?
Po jakimś czasie, który spędziłem bardzo produktywnie – leżąc i opierniczając się za lekkomyślność – zamek w drzwiach na lewej ścianie szczęknął ostrzegawczo. W małej szczelinie dostrzegłem dziwnie znajomą, kobiecą twarz.
– Och, nie śpi już pan – mruknęła jakby sama do siebie, pozwalając sobie wejść do środka. Zamknęła za sobą cicho drzwi, a ja zauważyłem, jak w dłoni trzyma intensywnie czerwone jabłko. W milczeniu czekałem, aż zrobi następny krok. – Przyniosłam to panu, musi być pan głodny – wręczyła mi owoc, a ja skinąłem głową w podzięce.
Podniosłem się nazbyt gwałtownie, więc nic dziwnego, że zakręciło mi się w głowie. Zmarszczyłem brwi, kładąc jabłko obok siebie i chowając twarz w dłoniach. Spokojnie Sasuke, to tylko kac.
Poczułem jak nieznajoma siada obok mnie na zimnej podłodze wyłożonej płytkami. Przyjrzałem się jej uważniej, rozpoznając ją. W dziennym świetle dostrzegłem na jej twarzy kilka drobnych piegów oraz zmarszczki w okolicach oczu. Mimo to w oczy i tak najbardziej rzucał się ślad na policzku. Był różowo siny.
– Nie mogę tu być, więc proszę się pośpieszyć – ponagliła mnie, zasłaniając opuchnięty policzek dłonią. Wygryzłem się w jabłko, dalej ją obserwując. Wzbudzała we mnie współczucie, chociaż nie wiedziałem, co jej się przydarzyło. Tazawa widząc, że jem, odetchnęła z ulgą. – Ma pan prawo do telefonu… jednego połączenia. Pana rzeczy znajdują się w depozycie, odbierze je pan przy wyjściu. Proponuję zadzwonić do jakiegoś agenta, czy kogoś innego, kto byłby w stanie wpłacić za pana kaucję – tłumaczyła zlęknionym głosem. Zdawała się być bardzo cichą i skrytą osobą.
– Wniesiecie pozew? – odezwałem się po raz pierwszy. Mój głos brzmiał dziwnie. Miałem chrypę.
– Już to zrobiliśmy – oznajmiła zrezygnowana. Zerknęła w bok, swój wzrok skupiając jednak na moim kolanie. – O dalszym przebiegu rozprawy będziemy pana informować na bieżąco korespondencją. Radzę wynająć dobrego prawnika, gdyż ma pan poważne kłopoty.
Skinąłem głową. Wpakowałem się w niezłe gówno i trzeba było z niego wyjść bez rozgłosu. Przyłapałem ją na wlepianiu we mnie oczu. Uniosłem lewą brew w grymasie kpiny. Odwróciła wzrok.
– Ma pan prawo do jednego telefonu – mruknęła speszona po chwili milczenia. – Chce pan z niego teraz skorzystać?
– Tak – moja odpowiedź przesiąknięta była jadem. Złość dnia wczorajszego powróciła. Witam, chcesz herbaty?
Kobieta na chwilę się zawiesiła. Prawdę mówiąc jej mina mówiła mi tylko i wyłącznie to, jak bardzo nienawidzi życia. Witamy w klubie. Dźwignęła się nieśpiesznie na kolanach i spojrzała na mnie z góry. Gdy skończyłem jeść, zakuła mnie w kajdanki i wyprowadziła z pomieszczenia. Przeszliśmy przez sraczkowaty korytarz, w którym zapach był mieszanką świeżej farby, potu oraz wymiocin. Nie skomentowałem tego.
Kobieta wprowadziła mnie do pomieszczenia, które dla odmiany było całkowicie białe – z wyjątkiem mebli ze sklejki – oraz wyjątkowo nie pachniało niczym innym, jak tuszem do drukarki. Za małym biureczkiem siedział potężny mężczyzna, w którym rozpoznałem tego samego policjanta, który wpakował mnie co mojej, że tak powiem, celi. Spał, pochrapując od czasu do czasu głośno.
– Boże, co za kretyn – Tazawa wywróciła oczami. Rozkuła mnie i usadziła na krześle przy biurku. Czułem się trochę jak na dywaniku u dyrektora. – Tu ma pan telefon, panie Uchiha – przysunęła do mnie stacjonarny aparat. – Proszę się nie krępować, tylko dzwonić – dodała, zasiadając na krześle przy sąsiednim biurku. Przez chwilę uważnie patrzyłem, jak przegląda papiery, które ktoś ułożył starannie na blacie. To zapewne była jej robota.
Zastanowiłem się, do kogo niby miałbym zadzwonić. Niestety, pierwszą osobą, do której rzeczywiście bez żadnych konsekwencji mógłbym się zwrócić o pomoc był Naruto. Nawet nie wiedziałem, czy był przytomny i co się z nim teraz działo. Były najlepszy przyjaciel poszedł w odstawkę w mgnieniu oka.
Później na myśl przyszedł mi ojciec. Ma jedną z najlepiej prosperujących i popularnych kancelarii prawniczych w całej Japonii, razem z mamą bez trudu by mnie stąd wyciągnęli. Tylko czy byłem gotowy na poważnie długą i diabelsko wręcz niewygodną dla mojego ego reprymendę od rodziców? Postanowiłem zadzwonić do Itachi’ego.
Brat odebrał po trzech długich sygnałach.
Słucham? – Jego głos wyrażał zarówno zaskoczenie jak i zaspanie. Zerknąłem na zegar wiszący naprzeciwko mnie. Było po siódmej.
– Itachi to ja, Sasuke. Słuchaj, potrzebuję pomocy.
Jakiej konkretnie? I czemu dzwonisz z jakiegoś gównianego stacjonarnego? – ziewnął lekceważąco. Westchnąłem.
– Zgarnęli mnie wczoraj wieczorem – wyznałem, wbijając wzrok we własne dłonie. Zakrwawione i opuchnięte. Nawet nie chciałem sobie wyobrażać, jak musiała wyglądać twarz Uzumaki’ego.
Psy? – zapytał z niedowierzaniem. Byłem w stanie wyobrazić sobie ten jego głupkowaty uśmiech. – No nieźle. Rozumiem, że mam ci uratować dupę?
– Raczej. – Dyskretnie zerknąłem w stronę policjantki. Proszę się nie krępować? Jak ja mam się nie krępować, jeżeli wierci mi pani dziurę w mózgu? Gdy nasze oczy się spotkały natychmiast schowała spłoszona głowę w papierach. No, i tak ma być, amen.
No to powodzenia – skwitował kpiąco. – Ja tam nie mam wolnego hajsu. Jakbyś nie zauważył to ty z naszego wspaniałego duetu zgarniasz miliony, nie ja.
– Zgarnij Sayę, ona ma i na pewno nie trzeba jej będzie przekonywać – doradziłem, marszcząc brwi. Psie oddanie Sayi było zupełnie nielogiczne, szczególnie, że od paru tygodni – jak nie od zawsze – traktowałem ją jak zło konieczne wcale się z tym nie ukrywając.
Niech będzie, zadzwonię do niej – przystał, wzdychając ciężko w słuchawkę. – Przy okazji, musimy pogadać, młody.
– Niby o czym? – Irytacja. Znów irytujące pouczenia. Moje alter ego ogłosiło ewakuację.
Zobaczysz – odparł tajemniczo. Co za menda. – Gdzie konkretnie jesteś i ile mamy przygotować? 

*

– Dostanie pan wszystkie papiery drogą pocztową w przeciągu tygodnia. To samo dotyczy również dokumentów związanych z rozprawą sądową – tłumaczył mi gruby policjant, odprowadzając mnie do wyjścia. Za nami smętnie kroczył Itachi.
– No i możesz pożegnać się z karierą prawnika, młody – rzucił kąśliwie, za co zatrzymałem się w pół kroku, przez co brunet wpadł na mnie z impetem. – Ale z ciebie gówniarz.
Policjant otworzył bez ceregieli drzwi i pożegnał nas wzrokiem. Nie liczyłem z jego strony na żadne uprzejmości i zdaje się vice versa. Wyszedłem na zewnątrz, przeklinając się za to, że żyję. Stanąłem jak wryty, zasłaniając dłonią oczy. Piekielne pustynne słońce oślepiło mnie wręcz bezlitośnie. Śmiałem twierdzić, iż w tamtym momencie cały świat mnie nienawidził. Chciałem wiedzieć tylko, za co.
– Rusz dupę, nie mam dla ciebie całego dnia – Mój brat potrącił mnie w przejściu, międląc pod nosem przekleństwa. Ten to miał prawdziwy dar do rzucania w ludzi mięsem.
– Sasuke! – usłyszałem kobiecy głos dobiegający z naprawdę bliska. Zmrużyłem oczy, które sunąc uważnie po otoczeniu napotkały się z czekoladowymi oczami mojej narzeczonej. Podszedłem bliżej. Z bliska wyglądała na sto razy mniej przejętą niż zapewne była w rzeczywistości. – Chryste, ale od ciebie wali.
Szczerość zawsze w modzie.
– Dzięki za kaucję – rzuciłem, otwierając jej drzwi od strony kierowcy w naszym aucie. Zauważyłem, że zamiast prawie nieodłącznych szpilek założyła białe tenisówki. Miła odmiana. – Pojadę z Itachim – wyznałem, zanim oddzieliła nas tafla szkła, białego lakieru i całej masy żelastwa.
– Ok – usłyszałem. Odwróciłem się na pięcie i chwilę później zapinałem pasy w aucie mojego brata. 

*

W samochodzie Itachi’ego miałem okazję zagłębić się w swojej rzeczywistości. Głównie rozmyślałem o tym, co zrobić. Zastanawiałem się co z moją przyjaźnią z Naruto, co z zespołem, co z Sayą. Następne tygodnie miały być najcięższymi w moim dotychczasowym życiu. Czułem to w kościach.
– Musiałeś? – wymruczał Itachi. W pierwszej chwili nie ogarnąłem, iż było to pytanie skierowane do mnie. W drugiej uświadomiłem sobie, że nie miałem pojęcia, o co mu chodziło. W trzeciej zaś postanowiłem go zignorować. Trzy filary Sasuke.
Po tym Uchiha zamilkł. Saya, która do tej pory trzymała się naszego bagażnika niespodziewanie nas wyminęła. Itachi zahamował nieco, robiąc jej więcej miejsca. Wzruszyłem lekko ramionami i zapatrzyłem się w rejestrację własnego auta. 

Co z Sayą? 

Gdybym miał o niej opowiedzieć, zacząłbym od tego, że była niezwykle piękną kobietą. Oczywiście, gusta są różne, jednak czy koniec końców najważniejsze w kobiecie jest to, jaki ma kolor włosów? Saya Hiyugashi miała więc urodę nieprzeciętną.
Z tego, co było mi wiadomo podobała się mężczyznom. Mi również. Było w niej coś szczególnego. Ta cecha od zawsze umieszczała ją wśród tych najbardziej pożądanych i popularnych, już od czasów podstawówki. Co za tym idzie, Saya miała nie tylko urodę, ale i swego rodzaju wdzięk.
Oczywiście, jak każdy człowiek, miała swoje wady. Poza całym szeregiem drobnostek, które wkurzały mnie niesamowicie na pierwszy plan wychodził jej brak jakiejkolwiek empatii, a wręcz egoizm. Nie mówię, że była samolubna, jednak nigdy nie potrafiła wczuć się w drugiego człowieka. Zawsze negowała cudze problemy, na rzecz swoich. Taka, o, stereotypowa jedynaczka. Do urody i wdzięku dopisać mogłem jeszcze bycie suką.
Wychodziło na to, że Saya Hiyugashi była – według schematów naszego świata – kobietą idealną.
Przyzwyczaiłem się do niej, i to bardzo. To było jak tradycja – wracam do domu po całym dniu a to na uczelni, a to w studiu nagraniowym a Saya Hiyugashi już na mnie czeka. 

Jeszcze tylko pięć metrów i będę w domu. Tylko cholerne pięć metrów dzieliło mnie od wymarzonego rzucenia się na kanapę. Od niechcenia zerknąłem na wyświetlacz telefonu, który wraz z dokumentami trzymałem w prawej dłoni. Było już grubo po północy, a przede mną wcale nie otwierała się perspektywa pójścia spać.
Wracałem z wykładów około godziny osiemnastej. Już wchodziłem do klatki, gdy zadzwonił do mnie poddenerwowany Shikamaru alarmując o problemach z nagraniem. Musiałem cofnąć się do samochodu, pojechać do wytwórni, wyjaśnić sprawę i dopiero wtedy mogłem spokojnie wrócić do domu. No… prawie spokojnie – nie zapominajmy o obronie tytułu licencjata.
Dlatego właśnie stałem pod drzwiami i wyżywałem się na dzwonku do mieszkania. Po paru dłużących się minutach górna zasuwa szczęknęła i w wejściu pojawiła się Saya. Ubrana w satynowy (lub coś w ten deseń) różowy szlafrok, zupełnie bez makijażu i z naturalnymi lokami spiętymi w niechlujny kok gdzieś z tyłu głowy sprawiała wrażenie wyrwanej ze snu.
– Sasuke? – wymamrotała, patrząc na mnie nieprzytomnie. – Wejdź. Czekałam na ciebie, wiesz?
– Po co? – warknąłem. – Jest późno, powinnaś spać.
– Spałam… – urwała, przecierając oczy. – Czekałam na ciebie.
Gdy już wzięła ode mnie wszystkie dokumenty, dzięki czemu mogłem sprawnie rozwiązać buty, zniknęła w kuchni. Oparłem się zmęczony o ścianę i zsunąłem się na dół na podłogę. Miniony dzień przy nocy, która mnie czekała to było nic – kompletne zero.
W przedpokoju ponownie pojawiła się Saya, zapewne z zamiarem zapytania się o herbatę lub „coś mocniejszego”. Jednak zastając moje ciało w stanie kompletnego rozkładu pokręciła tylko z dezaprobatą głową i ukucnęła przy mnie. Spojrzałem na nią pustym wzrokiem, a ona złapała mnie za rękę, mówiąc:
– Pomogę ci. Pokaż mi tylko, co mam zrobić. 

I tak właśnie obroniłem magistra. Saya przy pomocy swojego niezbyt zadowolonego prawnika (bądź, co bądź zadzwoniła do niego w środku nocy) załatwiła sprawy związane z wydaniem płyty, a ja w tym czasie pisałem tą nieszczęsną pracę magisterską. Tamta noc zleciała nam wyjątkowo szybko i to właśnie od niej przestałem myśleć o Sayi jako jedynie współlokatorce i – że tak powiem – dmuchanej lalce do wpierdolenia. Tydzień później Hiyugashi mogła sobie zmienić status na Facebooku z „w związku” na „zaręczona”. Moje gratulacje – stała się moją przyjaciółką.
W świetle przedstawionych przeze mnie wyżej dowodów powstaje pytanie – czy po tym, jak dowiedziałem się o spisku mojego najlepszego przyjaciela oraz byłej dziewczyny przeciw mojej osobie zmieniło się cokolwiek pomiędzy mną, a Sayą Hiyugashi?
Oczywiście, że nie.
Nadal byliśmy narzeczeństwem, mieliśmy wspólne mieszkanie, no i dalej można było powiedzieć, że się kochaliśmy. Jako tako, ale jednak.
Powrót Sakury Haruno, czy może raczej jej wyjście z ukrycia naturalnie wywarł na mnie ogromne wrażenie. Lata żyłem ze świadomością, że uciekła, ponieważ byłem głupi. Wystarczyło tylko trochę o nią zawalczyć, a przede wszystkim nie ulegać Sayi i cała sytuacja nigdy nie miałaby miejsca. Niestety, czasu nie można było cofnąć i trzeba było żyć dalej.
Ciężko było mi się pogodzić z tą stratą, dlatego przez pewien czas jej szukałem. Nie było to długo, jako, że szybko przekonałem się o braku sensu tego zajęcia. Jeżeli człowiek, całe życie mieszkający w takiej mieścinie jak Konoha nagle rozpływa się bez śladu, to znaczy to po prostu tyle, że się po chamsku wyprowadził. Proste jak babci kapelusz.
Kiedy do Itachi’ego przyszło wezwanie na rozprawę z początku nikt z naszej rodziny nie wiedział, o co chodzi. Gdy jednak wczytaliśmy się głębiej w treść okazało się, iż sprawa dotyczyła przydzielenia opieki nad dzieciakami od Haruno. Pierwsza moja reakcja była aż nadto ludzka. 

Był to dziesiąty września, kiedy samotnie wracałem ze szkoły do domu. Trzecią klasę zacząłem osiem dni temu – tyle wystarczyło mi, żebym stwierdził, że bez Lo to już nie to samo. Cała nasza paczka była jakaś nie do poznania. Zapewne każdy rodzic stwierdziłby, że to Sakura najbardziej nas demoralizowała, bowiem po jej zniknięciu nie odbyła się żadna impreza, z których ja i moi znajomi tak bardzo byliśmy znani. My czuliśmy jedynie żal… bez różowowłosej było cholernie pusto.
Stanąłem przy furtce mojego domu. Nawet się nie spojrzałem w stronę Haruno – gdybym nie zobaczył jej w oknie zapewne poczułbym się sto razy gorzej, niż w chwili obecnej, choć ostatkami sił powstrzymywałem się od ucieczki z domu. Absolutnie wszystko kojarzyło mi się z Lolitą. Wyjąłem ze szkolnej torby klucze i już przymierzałem się do dziurki, gdy ktoś złapał mnie za ramię. W ostatniej chwili powstrzymałem się od wywalenia buły nieznajomemu, rozpoznając w mężczyźnie listonosza. Przynajmniej uniform wskazywał na jego profesję, pewności nigdy mieć nie można. Zmierzyłem go chłodnym i wrogim spojrzeniem. Na swoje szczęście, pochłonięty był grzebaniem w swojej teczce.
– Uchiha? – zapytał mrukliwie.
– Owszem – mój ton wyrażał więcej niż tysiąc słów. Pośpiesz się.
– Polecony, proszę pokwitować. – Mężczyzna wręczył mi cienką kopertę z listem. Odwróciłem ją.
Nadawcą był Sąd Rodzinny, jeden z wielu tokijskich. Nie zastanawiałem się długo, z góry zakładając, iż jest zaadresowany do rodziców. Złożyłem byle jaki podpis we wskazanej rubryce i nawet nie żegnając się z listonoszem trzasnąłem furtką.
Zdecydowanie zaskoczyły mnie otwarte drzwi. Rodzice rzadko kiedy wracali w godzinach popołudniowych do domu, a Itachi zazwyczaj był u Konan lub innego kumpla. A tu proszę – niespodzianka! Szkoda, że nie miałem na nią ochoty. Zdjąłem pośpiesznie buty, rzuciłem list na szafkę przy schodach i pognałem na górę. Będąc w swoim pokoju zrzuciłem z siebie górną część mojego mundurka i dałem nura pod kołdrę. Chciałem szybko zasnąć, nie myśleć o tym, że właśnie jestem rozrywany na pół, a pokój po drugiej stronie ulicy stoi pusty.
Wokół mnie była ciemność a ja dryfowałem w krainie snów i jawy. Oczywiście tylko w przenośni. Dochodziło do mnie donośne szczekanie małego jamnika z domu obok, odgłos pracy silnika samochodu, który przejeżdżał ulicą oraz szum spuszczanej w kiblu wody – po krokach rozpoznałem mojego starszego brata. Wszystko to składało się na podłą rzeczywistość, z którą – na moje cholerne nieszczęście – miałem, kurwa, na pieńku. I to ostro.
Ktoś zatrzymał się przed moimi drzwiami. Niedługo później, bo po kilku sekundach rozległo się niezbyt donośne pukanie. Zdziwiłem się nieco. Co Konan robiła u nas w domu? I czego ode mnie chciała, co ważniejsze?
– Synku… – usłyszałem szept mojej matki, gdy wkroczyła do środka. Zamknęła za sobą, a ja wywróciłem oczami, kryjąc się jeszcze bardziej w pościeli. Idź sobie, demonie! – Sasuke, kochanie… – Ja nie chcę się zmieniać! Zaprzestań tego tonu! – Kochanie, zejdź na dół. Musimy porozmawiać.
Mama usiadła na brzegu łóżka i pogłaskała czule miejsce, w którym odznaczały się moje plecy. Westchnąłem. Co było takiego w jej głosie i stylu bycia, że za sprawą czterech niekompletnych zdań moja złość wyjeżdżała odrzutowcem na pierdolone Malediwy a w jej miejsce wpraszał się spokój i poczucie bezpieczeństwa? Jak ja tego nienawidziłem.
– Po co? – fuknąłem. Mama zabrała rękę z moich pleców tylko i wyłącznie po to, żeby niezbyt subtelnym gestem odgarnąć kołdrę z mojej twarzy. Otworzyłem oczy i poderwałem się na łóżku. – Ej!
Twarz mamy wykrzywiła się w szerokim łobuzerskim uśmiechu. Ona i mój niedorozwinięty brat byli tacy sami. DOKŁADNIE – TACY – SAMI.
– Synku – zaczęła, ogarniając mnie jednym spojrzeniem. – Kiedy ty mi tak wyrosłeś dziecko, co? Wyglądasz zupełnie jak twój ojciec, kiedy był jeszcze młody.
Prehistoria – moje alter ego zaśpiewało z przestrachem gdzieś w mojej wyobraźni.
Moja mama, nie przejmując się zupełnie moją groźną miną i chłodnym spojrzeniem przysunęła się bliżej i oparła od niechcenia głowę na mojej klatce piersiowej. Dokładnie słyszałem, jak się zaciąga – jak mniemałem – moim zapachem. Zachowywała się, cholera, jak Sakura. Nawet we własnej matce jej szukałem. Nareszcie osiągnąłem szczyt szaleństwa. Pora na szczyt zażenowania.
– No kropka w kropkę ojciec – zaśmiała się. – Nie dziwię się, że dziewczyny się za tobą uganiają… cudownie przystojnych mam tych chłopaków, a co!
– Mamo, przesadzasz – mruknąłem, starając się nie patrzeć w jej stronę. Mimo to dokładnie czułem zapach jej migdałowego szamponu. – Co to za sprawa?
Poczułem, jak kobieta się napina. Odsunęła się na dawną, bezpieczną odległość i ponownie przyjrzała mi się dokładnie. Zdawała się oceniać, czy jestem godzien poznać prawdziwy powód jej wizyty.
– Poważna, skarbie – odparła lakonicznie. Czekałem w milczeniu na ciąg dalszy. – Ubierz coś na siebie i zejdź do salonu. Musisz o czymś wiedzieć.
Gdy wyszła zacząłem się zastanawiać, o co może chodzić. Mogło się stać naprawdę wiele i ze wszystkich możliwości, które przyszły mi do głowy tylko wiadomość o ciąży mojej matki wydawała mi się mało prawdopodobna.
Swoją drogą strasznie dużo tych dzieciaków ostatnio się rodzi – na przykład dziecko Konan i Itachi’ego. Drugi miesiąc, jeszcze nic nie było widać, jednak mój brat już siedział jak na szpilkach. „I dobrze mu tak. Doigrał się łobuz” –  tak sprawę skomentowała nasza babcia. Uśmiechnąłem się pod nosem wygrzebując spod poduszki wygniecioną niebieską koszulkę, w której spałem ostatniej nocy. Z krzesła porwałem parę czarnych dresów i zszedłem na dół. Droga do salonu była pełna napięcia i milczenia.
– No w końcu, smarku, ile można czekać – od progu ciepło przywitał mnie mój brat.
Książę siedział rozwalony na całej kanapie i mierzył mnie tymi swoimi przeklętymi oczkami. Prychnąłem kpiąco i (umyślnie) z impetem usiadłem mu na piszczelach. Mężczyzna zawył z bólu, niemal natychmiast zabierając nogi. Wymamrotał pod nosem piękną (ale naprawdę piękną) wiązankę przekleństw.
– Mówiłeś coś, tatusiu? – zapytałem przesłodzonym głosem. Chyba zostałem spalony żywcem, a przynajmniej to mówiły jego oczy.
– Że cię, szczylu jebany, nienawidzę – burknął cicho.
– Itachi – upomniał go ojciec, który uważnie obserwował nas z fotela obok. Mama wkroczyła do pokoju, niosąc w rękach tacę z czterema kubkami, w których prawdopodobnie była herbata.
– Chłopcy, czy wy kiedyś dorośniecie? – jęknęła bezsilnie, stawiając tacę na stoliku pomiędzy kanapą a fotelami.
– No to jak już jesteśmy wszyscy w komplecie – zacząłem od niechcenia – to może się w końcu dowiem, o co chodzi?
Matka spojrzała na ojca, a on na Itachi’ego. Westchnąłem, chcąc przygotować się na szokującą prawdę. Mój brat wywrócił oczami.
– Wciąż nie rozumiem, po co on ma o tym wiedzieć.
– Może dlatego, że ta sprawa dotyczy też jego? Itachi, nie dyskutuj, tylko mu pokaż.
Dobra, kompletnie nie wiedziałem, co się stało podczas mojej nieobecności. Itachi miał mieć bliźniaki, czy jak?
Mój brat podniósł ociężale swoje tłuste cztery listery i podążył leniwie do stołu. Z blatu podniósł list, który sam przyniosłem i wręczył mi go.
– Po co mi to? – zapytałem. Brat spojrzał na mnie z niechęcią, ponownie zasiadając obok. Wzruszył tylko ramionami, zasłaniając usta dłonią.
Obejrzałem dokładnie kopertę. Nadawcę znałem, adresatem był Itachi. A to ci heca… żart, nic wielkiego. Wyjąłem złożoną na trzy kartkę papieru i przeleciałem wzrokiem po treści. Moje oczy zatrzymały się na zdaniu „Sprawa dotyczy przydzielenia władzy rodzicielskiej nad małoletnimi: Haruno Yuriko, Haruno Sakurą oraz Haruno Ochą.”
Poderwałem się natychmiast na równe nogi niemal wpychając nos w kartkę. Gdybym mógł, to bym w nią wszedł.
„Powód Haruno Ikuo (ojciec nieletnich) w celu udowodnienia, iż to on powinien sprawować pieczę nad dziećmi pragnie powołać na świadka w sprawie pana Uchihę Itachi’ego. Sąd po rozpatrzeniu wniosku uznał, iż nie ma żadnych przeciwwskazań co do świadka Uchihy, dlatego więc na mocy prawa mu nadanego powołuje Uchihę Itachi’ego na oficjalnego świadka w sprawie.
Rozprawa odbędzie się dnia 25 września b.r. w budynku Sądu Rodzinnego przy ulicy Fugi 28 w Tokio w sali numer 687 o godzinie 11.15. Prosi się o wcześniejsze przybycie celem weryfikacji…”.
Sasuke – oddychaj.
Jeden głęboki oddech – zagryzłem wargę i niemal zgniotłem kartkę w dłoni.
Drugi głęboki oddech – westchnąłem cicho.
Trzeci głęboki oddech – podniosłem ostre jak żyletka spojrzenie na brata, który jak gdyby nigdy nic siedział obok i obgryzał paznokcie.
– Ty… – syknąłem, czym zwróciłem na siebie jego uwagę. – Ty wiesz, gdzie ona jest, prawda?
Nie żeby coś, ale wyjątkowo dałem mu czas na odpowiedź.
– Może – mruknął. – Ale nie powiem.
Zamrugałem kilkukrotnie, niedowierzając własnym uszom.
– Co ty, kurwa, do mnie mówisz?
– Sasuke! – oburzyła się matka. Kij z mamą – ten złamany kutas wie, gdzie jest Lo!
– To co słyszysz – burknął, zamykając oczy. – Z nią nie ma teraz kontaktu, a jeżeli chodzi o ciebie, to już raczej nigdy nie będzie. Miałeś swoje pięć minut na popisanie się i udało ci się to na tyle, że masz teraz efekty. – Wzrokiem wskazał na kartkę przede mną. – Zapomnij o niej w końcu.
– Ty tępy chuju… – Naturalnie, że rzuciłem się na niego z pięściami.”
Tak jak wspominałem, moja reakcja była aż nadto ludzka.
– Sasuke – usłyszałem głos mojego brata. Był zniecierpliwiony, a gdy spojrzałem na niego to sprawiał wrażenie, jakby mówił tak do mnie już od dłuższego czasu. Rozejrzałem się wokół. Zabawne, ale pogrążony we własnych wspomnieniach nawet nie zauważyłem, jak zaparkowaliśmy na podziemnym parkingu, należącym do mojego bloku. – Sasuke – powtórzył stukając palcem w kierownicę.
– No co? – ponownie zwróciłem ku niemu znudzone spojrzenie.
– Musiałeś? – zapytał, a ja przewróciłem oczami. Nie potrzebuję kazań, mamo.
– Nie musiałem – mruknąłem zdawkowo, uparcie przyglądając się jego pomalowanym na czarno paznokciom. Serio Itachi? Kiedy ty z tego wyrośniesz?
– No to po jaką cholerę to zrobiłeś?! – krzyknął, a ja zmarszczyłem brwi. Co on się tak pieklił?
– No a jak miałem się twoim zdaniem dostać do domu, będąc na drugim końcu miasta i to w środku nocy? – odparłem kpiącym tonem. Itachi zatrzymał swoją złość w ryzach, co objawiło się nerwowym i częstym mruganiem. Mierzyliśmy się przez chwilę spojrzeniami.
– Nie o tym mówię – wyjaśnił poważnym tonem. Westchnąłem.
– A o czym?
– Jak mogłeś tak potraktować Naruto? – spytał cicho, trochę z bólem. Otworzyłem szerzej oczy.
– A ty skąd o tym wiesz? – mój głos przesiąknięty był podejrzeniami spisku. – Saya ci wygadała?
– Nie – odpowiedział spokojnie, wbijając wzrok w przednią szybę. – Sakura mi powiedziała. 

* * *

Obudziło mnie spojrzenie mojej pseudo–bratanicy. Nawet podczas snu miałam wrażenie, że ona dokładnie wie, o czym myślę. Wystarczyło tylko na mnie spojrzeć. Nawet dla czterolatki byłam, jak otwarta księga. Otworzyłam z przestrachem oczy, gdy dotknęła mojego policzka delikatnymi niczym skrzydła motyla paluszkami.
– Ichigo… co ty tu robisz? – zapytałam, przyglądając jej się uważnie. Mała zagarnęła kosmyk długich czarnych włosów za ucho i uśmiechnęła się łagodnie.
– Lubię na ciebie patrzeć, ciociu – mruknęła i wybiegła z pokoju. Uniosłam brwi w kpiącym grymasie. Czyżby? Podniosłam się z mojego malutkiego łóżeczka i przetarłam oczy.
Nie lubiłam spać w dzień z dwóch powodów. Po pierwsze, w nocy nigdy nie mogłam zasnąć o normalnej porze. Po drugie… ta zamuła po poobiednim śnie była doprawdy wykańczająca. Widząc na wyświetlaczu telefonu dochodzącą godzinę dziewiętnastą miałam wrażenie, jakbym wstała z martwych po ostrym detoksie. A przecież spałam tylko dwie godziny! Westchnęłam ciężko, opadając z powrotem na materac.
Nudziło mi się, gdy nie było mnie w szpitalu. Tam zawsze można było iść do innych świrów, których chociaż delikatne jazdy przyprawiały pozornego obserwatora o dreszcze podniecenia. No dobra – mnie przyprawiały, inni woleli twierdzić, że należy wezwać pomoc.  A tu? Co mam niby robić, nie będąc w studiu? Pomagać Konan z dziećmi? Ej, ty na górze, błagam przestań, bo się porzygam ze śmiechu! Ja i małe dzieci.
Wtedy mój mózg wysilił się i znalazł mi całkiem pożyteczne zajęcie. Mogłabym zadzwonić do Sayuri, żeby dowiedzieć się o biednego Naruto. Wzięłam do ręki telefon i odblokowałam go. W książce telefonicznej przez praktycznie całe moje życie nagromadziło się bardzo dużo nowych znajomych, a co za tym idzie, ich numerów telefonów. Przesuwałam palcem w dół a lista kontaktów zdawała się nie mieć końca. Wreszcie dotarłam pod literę „S”. Zaśmiałam się cicho.
Pod tajemniczym znakiem „S” kryły się tylko trzy numery: Sai (zapewne nieaktualny), Sasuke (za żadne skarby nie chciałam sprawdzać, czy aktualny) oraz Sayuri (jak najbardziej dobry). Już przymierzałam się do kliknięcia w zdjęcie swojej macochy, gdy mój palec – jak kretyn – powędrował na miejsce wyżej. Moim oczom ukazał się numer, który do tej pory znałam na pamięć.
Zdjęcie przedstawiało Sasuke jeszcze z czasów liceum, gdy to razem mieliśmy zespół i tworzyliśmy naprawdę dobrą muzykę. Razem. Zrobione podczas imprezy sylwestrowej przywodziło na myśl tyle wspomnień. Dotknęłam ekranu opuszkiem palca wskazującego, przesuwając nieznacznie po twarzy Uchihy. Poczułam, jak coś ciągnie mnie w dół; ucisk w żołądku narastał.
Coś się zmieniło. Diametralnie i nieoczekiwanie moje uczucia zrobiły obrót o 180 stopni. Zatęskniłam do Sasuke Uchihy.
Brakowało mi go – i to cholernie – jednak sama przed sobą próbowałam udowodnić, że to nie prawda. Jego spojrzenie, które przeszywało do samego kręgosłupa teraz skupiało się na ścianie przed nim, ponad skandującym tekst piosenki tłumem. On sam niedościgniony w swoim geniuszu, niedostępny dla nikogo, pochłonięty muzyką – pasją – nie oglądał się na nikogo. Jego ignorancja podniecała mnie już od samego początku naszej znajomości. Dlatego przyciągał mnie jak magnes.
Pod wpływem impulsu poderwałam się do góry, niczym wybudzona z koszmaru. Drżącymi palcami wyszłam z kontaktów i kliknęłam z ikonkę You Tube. Po bardzo dłużącej się minucie serwis załapał i udostępnił mi swoją stronę. Bez zastanowienia, pochylona nad ekranem niczym Dexter nad nowymi zwłokami wpisałam żądane hasło do wyszukiwarki. Minęło kolejne paręnaście sekund zanim pojawiły się linki do klipów. Kierowana wrodzoną intuicją oraz własnym wzrokiem kliknęłam opuszkiem w pierwszy na liście. 


Zaczynało się od przedstawienia sponsorów. Dwie, czy trzy sekundy napięcia szybko zastąpiły anielskie głosy. W tle poza narastającymi chórami najpierw słyszałam wiolonczelę lub skrzypce (nigdy nie potrafiłam rozróżnić). Następnie ktoś sprytnie i nienachalnie włączył do gry gitarę elektryczną, która nadawała muzyce nieco mniej melancholijny charakter, dużo bardziej realny i ostry. Wraz z wejściem konsoli, a co za tym idzie typowego dla rapu beatu pojawił się ten, o którym w moim życiu było tak głośno.  

 Znowu zamykam oczy
Ale nie kładę się spać
Więc przesuwam w głowie myśli
Nic innego nie jest ważne
Wyobraźnią wspinam się na wydmę
Gdzie tylko ja i Ty
A tutaj ja i bit znów tak na siebie zły
Dziś zgasły te wspomnienia jak nasz wczorajszy melanż
Ja samotny w wspomnieniach
Choć Ciebie już nie ma
I choć jestem już u celu naszych wspólnych marzeń
Jestem tu sam jak palec i nic na to nie poradzę
Tak blisko, jednak tak daleko
Posłuchaj pragnień niesionych wiatrem
Te szeptane Ci do ucha
Choć jesteśmy niezależni
Cały czas mam tą nadzieję, że on będzie mi przychylny
I zaniesie mnie do Ciebie
To Ty mnie obudziłaś bym poznał co to siła
Ni jak chcę czuć tą samotność, ten strach co nas zabija
I choć jestem prawie sam, uwierz, że się postaram
Oddany tylko Tobie dziś ja i dym cygara.*

Z moich oczu, po raz pierwszy od pięciu lat, popłynęły szczere łzy spowodowane przez słowa Sasuke. Nie ranił mnie. On poruszał cały ten ból, który próbowałam trzymać w ryzach przez całe swoje życie. Próbowałam, ale on wychodził na wierzch pod postacią rozcięć.

Nie pytaj co u mnie, ma miła, po staremu
Rap rozkwita, jak drzewo
Praca, studia, remont
Wciąż oddany marzeniom swoim
Nic się nie zmieniło
Ten czas to dla mnie przełom
Na tle tego co było
Ty przestań się już martwić
Też mam ochotę nie raz
Nie ma, sensu rozpaczać gdy Cię nie ma kto wspierać
Emocje w sobie zbieram
Co pomaga jak esperal
Silniejszy jestem teraz
Odnalazłem się w korzeniach
Choć, nie raz, nie dwa, wracam do Ciebie myślami
Aby nie iść przez swe życie z przymkniętymi oczami
Sporo się już nauczyłem, jak żyć tu jestem pewien
Kiedy raz spoglądasz w grzech
On tez spogląda w Ciebie
Choć nie jest mi jak w niebie
Na razie to wystarcza
Nie chce w trybie iść na niby
Niczym mechaniczna lalka
A zwłaszcza teraz gdy ja ją, a ona mnie – kocha
I jestem tego pewien, ze to nie miłość na pokaz.**

Straciłam go. Moja jedyna szansa, żeby być szczęśliwą przy boku Uchihy przeszła mi obok nosa. Przetrwalibyśmy rozwód rodziców, przetrwalibyśmy moją depresję i przetrwalibyśmy Sayę. Gdybym tylko nie wciągała tej cholernej koki tuż przed imprezą. Niby tylko parę godzin trzymało, ale wystarczyło, żeby mi odbiła palma – gdyby nie to gówno, zapewne nie przyszłoby mi do głowy, żeby się zabić.
Chociaż obudziłam się rano i z miejsca podjęłam decyzję o samobójstwie, to czując na sobie dotyk Sasuke i widząc w jego oczach uczucie, które zapewne było wypuszczone na wolność tylko do mojego wglądu czułam, że to nie jest dobry pomysł – że mogę żyć dla tych oczu pełnych szczęścia i akceptacji, których potrzebowałam.
Może to ta wyprowadzka, czy raczej ucieczka zmieniła mój pogląd na życie. To wszystko przeze mnie. Znowu wszystko zniszczyłam.

Zaufaj mi pamiętam, jak pięknie było wtedy
Tylko ja, tylko my, razem tak w siebie wtuleni
Aby nie liczył się czas, choć on też chciał dla nas zwolnić
Byś nie miała wątpliwości, ile w nas jest z nas miłości
Wiesz co w Tobie kocham, gdy jestem przy Tobie blisko
Rozpalasz we mnie płomień, który wpada w palenisko
W którym zwyczajny człowiek widzi ogień, żar, nic więcej
Ty widzisz ten jeden płomień i czujesz me intencje
Dlatego ten list piszę i ważne jest to wszystko
Gdy oni się cieszą ogniem Ty zachwycasz jedną iskrą
Życzę Ci z całego serca by dzień zawsze się układał
I już na samiutkim końcu serdecznie Cię pozdrawiam.***

Ta piosenka… ten list, on był prawdziwy. Naprawdę, Sasuke wiedział – o jeżeli zakładał, że jestem na terenie kraju, bądź jeszcze żyję – że kiedyś to usłyszę i zrozumiem. Poczułam się dotknięta… intymność przekazu mnie przytłaczała.
Odrzuciłam telefon w pościel i gwałtownie wstałam z łóżka. Wokół mnie panowała cisza totalna, zupełnie nie jak u Itachi’ego w domu. Po cichu, jednak niezbyt powolnym krokiem wyszłam ze swojego pokoju. Na korytarzu również było niewiarygodnie spokojnie. Niesiona refleksyjnością i impulsem zbiegłam na dół i w depresyjnym amoku wpadłam do łazienki. Tuż przed zamknięciem drzwi w progu salonu dostrzegłam zdziwionego Uchihę. Trzymał płaczącego Minto na rękach.
Nie martw się mały, nie jesteś sam – pomyślałam. – Mi również jest teraz smutno i źle.
Byłam głupia od zawsze i to się nigdy nie zmieniło. Dlatego teraz podeszłam do półki, na której Itachi trzymał swoje przybory toaletowe. Wolałam rozwalić jego maszynkę niż Konan, której kobieta prawdopodobnie używała nie tylko do golenia nóg, ale także łechtaczki i tym podobnych. Jako że w dzieleniu na czynniki pierwsze maszynek do golenia byłam już mistrzem z tą poradziłam sobie równie łatwo. 

Raz. Jeden.
Dwa. Auć.
Trzy. Dwa.
Cztery.
Pięć. Trzy.
Sześć. Cholera – piecze.
Siedem. Cztery.
Osiem.
Dziewięć. Dam radę pięć?
Dziesięć. Pięć – jestem silna.
 
Sakura – usłyszałam zza drzwi. – Dziewczyno, wszystko gra? Siedzisz tam już dosyć długo…
To Konan.
– Oczywiście, że nie – mruknęłam nie na tyle głośno, by usłyszała. – Ta – odkrzyknęłam. Po chwili usłyszałam, jak odchodzi.
Westchnęłam. Już zapomniałam, jak to cholernie piekło. Jednak czy coś zastąpi to uczucie spływającej po krtani krwi? O nie! Uwielbiałam tą ciepłą ciesz, powoli sunącą po tafli mojej skóry. Obejrzałam się w lustrze.
Zupełnie, jakby mnie napadł wampir. Biała męska koszulka z dekoltem w serek już nie nadawała się do użycia. No chyba, że w roli szmaty do podłóg. Schowałam żyletkę do kieszeni szortów a resztę zostawiłam w umywalce. Ponownie przejrzałam się w lustrze, a spływające po całej mojej twarzy łzy mówiły same za siebie – chcę do Sasuke! Chcę być bezpieczna przy nim!
Musiałam zrobić coś jeszcze.
Otworzyłam drzwi i pierwsze na co się natknęłam to nieprzystępne i czujne oczy Itachi’ego. Zacisnęłam usta w kreskę, a przyszywany brat sunął po lewej stronie mojej szyi wzrokiem niewyrażającym absolutnie nic.
– Dlaczego? – zapytał głucho.
Wiedziałam, że pomimo swojego obowiązku, nie wyda mnie. Za dobrze wiedział, co to znaczy kontrola w słowniku masochistów. Zbliżył się znacznie i przyłożył ciepłe, chude palce do ran. Może nie były pokaźnych rozmiarów, jednak były głębokie, ponieważ zamiast ciąć wzdłuż po prostu żyletkę wbiłam. Pięć razy. O piątym mogłam napisać w CV. Zapiekło jeszcze bardziej, jednak przynajmniej przestałam brudzić jeden z t–shirtów bruneta.
– Zabierz mnie do niego. 

_______________________

Dwa miesiące przerwy, to sporo czasu. Wiecie, jak to jest w ostatniej klasie: świadomość końca, koniec, okres po końcu, kiedy wszystko jest puste. Mam swoje powody, żeby chcieć zostać w gimnazjum i bynajmniej nie jest to moja była – już teraz – klasa. A przynajmniej nie jej większa część, którą naturalnie uwielbiałam, lecz bez ekscesów. Przepraszam, jeżeli ktokolwiek umarł z powodu nudy i czekania. Zjadłam dwa wiadra czereśni, co w moim świecie oznacza, że się starałam, więc czekam na opinie, z resztą – jak zawsze. Do zobaczenia przy następnym razie, który nastąpi – być może! – na początku lub w środku sierpnia. 

Tytuł: „Let It Die” Three Days Grace
*; **; *** – „List” The Ostprausters ft. Magdalena Baś

PS. Kasiu, załóż sobie konto na bloggerze, to będzie łatwiej z tymi komentarzami ^^
Cierpiąca Nanase

10 komentarzy:

  1. Pierwszy raz komentuje to opowiadanie...
    I jestem na siebie zła, że dopiero teraz, choć zaglądam regularnie od ponad pół roku.
    Co mogę powiedzieć? Nie ma w blogu detalu, który by mi się nie podobał (oprócz Sayi xd nienawidze suki...). Za to kocham Lo i Sasuke i tą ich chorą miłość.
    Czytałam to opowiadanie z zapartym tchem mając nadzieje, że się spotkają... Ech :/ liczę na to w kolejnym rozdziale.
    Biedny Naruto, oby nic mu nie było... Podziwiam go za jego poświęcenie względem Saki. On naprawde ją kocha, ale... I tak nigdy nie zaakceptowałabym tego paringu.
    Czekam z niecierpliwością na następny rodział! Mam nadzieję, że pojawi się jak najszybciej.
    Pozdrawiam i jeszcze raz chcę powiedzieć, że podziwiam <3
    Trzymaj się kochana :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miłe słowa. Jak to się mówi, lepiej późno niż wcale :) Jest mi lepiej z myślą, że mam w Tobie wierną czytelniczkę oraz że to co tworzę Ci się podoba, dziękuję Ci.
      Pozdrawiam, Nanase <3
      PS. Świetna nazwa :D

      Usuń
  2. Cześć!
    Komentuje pierwszy raz, lecz czytam prawie od samego początku.
    Dlaczego wcześniej nic nie pisałam?
    Kiedyś notki były w miarę regularne, teraz no cóż co 2-3 miesiące. I pisze właśnie dlatego, że komentarze może chociaż troszeczkę Cie zmotywuje.
    Pamiętam Twoje początki jak zaczynałaś pisać, opowiadanie nie zawsze było w miarę czytelne i spójne co do treści.
    Teraz czytając najnowsze notki, zaczynając od serii drugiej to jest niebo, a ziemia.
    Poprawiłaś się niesamowicie. Każdą notkę czytam z zapartym tchem.
    Fabuła, akcja, poprawność językowa- czyta się to jak prawdziwą książkę.
    Zrobiłaś ogromne postępy, oby tak dalej.
    Rozumiem, że teraz będziesz szła do liceum, nowa szkoła, nowi znajomi lecz mam nadzieję, że nie wpłynie to zbytnio na czas oczekiwania na notkę.
    Przesyłam całuski, życzę weny! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć :D
      Na początek: łap serce za szczerość i wytrwałość <3
      Cieszę się niezmiernie, że chociaż minęło już tak dużo czasu osobom takim jak ty wciąż chce się to czytać. Miło jest czytać o tym, że ktoś widzi, jam się zmieniasz i uważa, że jest to zmiana na lepsze.
      Masz rację - notki przestały być regularne, jednak cały czas pracuję nad tym, żeby to poprawić. Choć na razie jestem w trakcie prac nad nową historią, to obiecuję - chociażby dla ludzi takich, jak ty - że to się już niedługo zmieni.
      Dziękuję, Nanase

      Usuń
  3. Jak przystało na czytelnika,Natsume melduje się :D.
    Wystarczy jeśli opiszę rozdział jednym określeniem,takim jak ''nagły i dziwny zwrot akcji''?.
    Naruto...Uchiha prawie go zabił,lecz nie jest mi go szkoda.
    Mój ulubiony Uchiha nagrabił sobie u policji,ale i tak go kocham.Oby policja nie dowiedziała się o pobiciu Naruto,gdyż Sasuke-krótko mówiąc- ma przerąbane.Wiadomo też jedno-on nie chce widzieć ani znać Sakury.
    Sakura...mówią,że kobiety są zmienne jak wiatr i się z tym zgodzę.Czy tylko mi trójkąt miłosny zwany ''Naruto/Sakura/Sasuke'' przypomina motyw z ''Pamiętników Wampirów''?.Tak na boku,Sakura kojarzy mi się z Eleną.Jak nie Sasuke to Naruto i na odwrót.Lepiej,aby nie jechała do Uchihy.Nie przeżyję tego spotkania.Na jej słowa patrzę z przymrużeniem oka.
    W mojej głowie rodzi pytanie:co dalej?.Na logikę-na miejscu Uchihy nie grałabym w zespole ze zdrajcą.Stawiam na opuszczenie zespołu przez Sasuke.Coś czuje,że rozwiązanie wszystkich wątków(delikatnie mówiąc)trochę potrwa.
    Mam też nadzieję o (nie)spotkaniu Sasuke i Sakury w następnym rozdziale.To byłoby zbyt proste-oraz delikatnie mówiąc-nie na miejscu.Uchiha jej nienawidzi bardziej niż kogokolwiek innego.Nasza Sakura nie wróciłaby żywa lub pobita.
    Weny i jeszcze raz weny :D.



    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, Pamiętników Wampirów nigdy nie oglądałam i szczerze mówiąc to to porównanie nieco mnie zdziwiło oraz rozbawiło :) Masz rację, spotkanie, które odbyłoby się na dniach od afery z pobiciem byłoby za proste jak na Nanase :3
      Dziękuję i również pozdrawiam, Nanase.

      Usuń
  4. Najpierw chcę pochwalić szablon. Do tej pory czytałam na komórce, więc nie widziałam go, a jak weszłam na stronę to od razu mi się spodobał.
    Od razu uprzedzam, że nie przeczytałam całej historii, jedynie drugą część, a na dodatek niektóre fragmenty omijałam, ale to dlatego, że szukałam tych z Naruto :). Mam nadzieję, że naszemu ukochanemu blondasowi nic nie będzie. Jest to nietypowe dla mnie, że czytam tę historię, ponieważ nie cierpię dwójki głównych bohaterów xD.
    Sasuke jest dupkiem i ja nic fajnego w nim nie widzę. Jest z dziewczyną, którą nie kocha i traktuje ją jak dmuchaną lalę i dziewczynkę do "bicia", a ma obsesję na punkcie Sakury. Wydaje mi się, że poniewczasie, bo nie myślał o niej, gdy bzykał Sayę. (Oczywiście przez nieznajomość całości, mogę się mylić, ale zamierzam nadrobić całość.) To czyni z niego hipokrytę. A Sasuke nie jest z Sakurą, a jest narzeczonym Sayi, więc nie ma prawa tak traktować Naruto, ponieważ nie ma do niej prawa.
    Sakura za to jest egoistką. Wykorzystuje Naruto i jego dobre serce. Wie, że źle robi, ale będzie robić to dalej, bo ona jest taka biedna i pokrzywdzona.
    Nie rozumiem też, dlaczego niektórzy uważają, że Naruto słusznie oberwał od Sasuke. Sakura poprosiła go, aby nikomu nie mówił o niej, więc tak zrobił. Byłby dobry, gdyby zdradził tajemnicę przyjaciółki? Według mnie zachował się w porządku. Potrafię zrozumieć, dlaczego nie cierpią Sayi, ale za to nie wiem, dlaczego wszyscy wybielają Uchihę? Zmusza go ktoś, aby z nią był, czy jest z nią z własnej woli? Sasuke zranił Sakurę i tego nie cofnie. Bardzo dobrze, że ponosi konsekwencje swoich własnych czynów.
    Tyle nagadałam się odnośnie fabuły. Bardzo podoba mi się twój styl pisania. Jest dojrzały i książkowy, a nie blogowy. (Jeżeli czytasz inne opowiadania to zapewne wiesz, o co mi chodzi. W niektórych fanficach język jest typowy dla ucznia podstawówki.) Bardzo też lubię narrację pierwszoosobową. Bardzo dobrze, że zmieniasz perspektywy, a najbardziej lubię tą Naruto. Potrafimy dzięki temu spojrzeć z kilku punktów widzenia na sprawę, więc jest to poniekąd bardziej obiektywne.
    Życzę weny i czekam na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  5. Witaj :D
    W pierwszym akapicie chciałabym ci podziękować za te wszystkie komplementy odnośnie szablonu (z którego jestem dumna, jak mało kto) oraz stylu pisania (który ciągle wymaga szlifierki xd). Bardzo miłe słowa.
    Zdziwiłam się faktem, iż czytasz tę historię tylko ze względu na Naruto, bowiem jest to bądź co bądź blog o Sasuke i Sakurze. Ale wiesz co? Bardzo dobrze, że jesteś :D
    Czasami potrzeba mi ludzi, którzy spojrzą na opowiadanie bez zbędnych emocji i napiszą prawdę o postaciach.
    Pozdrawiam i życzę powodzenia z nadrabianiem ;)
    Nanase

    OdpowiedzUsuń
  6. Naprawdę kocham twój blog i mimo, że czytam go od dobrych paru miesięcy, to dopiero teraz zebrałam się za komentarz.
    Cóż, lenistwo. :D Historię tę kocham niemalże za wszystko. Postacie, fabuła, styl pisania, po prostu wszystko!
    Mam nadzieję, że niedługo czyli za kilka dni pojawi się nowy rozdział. Od paru dni cierpię po usunięciu ósemki dlatego moja jedyną rozrywką jest siedzenie i czytanie czegokolwiek xD Na nic innego nie mam siły.
    Powodzenia w pisaniu!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej i z miejsca dziękuję :) Biedna twoja ósemka :( Łączę się w bólu i wysyłam sms'a o treści POMAGAM XD Do napisania tylko dwie sceny, także do "czegokolwiek" dołączy także ten blog.
      Pozdrawiam, Nanase

      Usuń