– Sakuro, nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że mogę cię tu widzieć
– wyszczebiotała Sayuri, gdy wstałyśmy od stołu, żeby pozbierać brudne talerze.
Posłałam brunetce słaby uśmiech. Zabrałam naczynia i podążyłam za kobietą w
pomarańczowej obcisłej sukience.
Zacisnęłam usta. Nie
powinnam była zakładać tak wysokich obcasów, gdyż zupełnie nie umiałam w nich
chodzić. Może nie byłam – jak większość kobiet – człapiącym wielorybem, ale
nawet mając dwadzieścia dwa lata nie potrafiłam chodzić tak, żeby jak
najbardziej ograniczyć ból w moich małych paluszkach.
Kuchnia w
posiadłości Sayuri oraz mojego taty była doprawdy potężnych rozmiarów. Wszędzie
marmury, czarne blaty i mahoniowe drewno. U góry ogromne czarne lampy z
żarówkami rozświetlającymi pomieszczenie słonecznym blaskiem. Z bólem podeszłam
do gosposi – Omy – która krzątała się cicho przy jednej z trzech zmywarek.
– Oma, proszę. –
Sayuri postawiła na blacie obok kobiety stos talerzy. Po krótkiej chwili i ja
uczyniłam to samo.
– Och, nie musiała
pani – stęknęła gosposia, lustrując moją macochę zbłąkanymi czekoladowymi
oczami.
– A co to dla nas za
problem! – zaśmiała się brunetka. Popatrzyłam na nią z zwątpieniem. Nawąchała
się czegoś, że tak się śmiała.
Oma, pomimo jakże
uroczego i zdecydowanie zbyt uprzejmego dialogu z żoną mojego ojca nagle, tak
jakby zauważyła moją obecność. Spojrzała na mnie badawczo, co ja odwzajemniłam
w bardziej dziki i czujny sposób. Wkurzający ludzie.
– Przepraszam –
rzekła w końcu, podchodząc bliżej mnie. Gdyby nie moje szpilki, byłybyśmy
równego wzrostu. – Nie mogę się przyzwyczaić do pani obecności tutaj – wyznała,
a ja poczułam, jak pocą mi się dłonie. Zamrugałam, odwracając wzrok na zlew
pełen kieliszków i szklanek, które najwyraźniej nie zmieściły się w zmywarce.
– Ja też nie –
przyznałam smutno. W pomieszczeniu zapadła cisza.
Cisza, która ciąży.
Najgorszym rodzajem ciszy była ta, która zapadała po jakimś ważnym wyznaniu,
gdy nie wiadomo było, co powiedzieć, żeby jakoś sytuację uratować. Tak, nie
znosiłam jej. Była dla mnie zbyt ciężka, żebym mogła tak po prostu zmienić
temat na pogodę.
O pogodzie można
było gadać z rodzicami, z którymi normalnie nie rozmawiało się o niczym
konkretnym. Ja swoich aktualnie nie byłam w stanie ścierpieć. Jedno miało mnie
gdzieś, a drugie myślało tylko i wyłącznie o ciąganiu mnie albo po studiach
nagraniowych, albo po rodzinnych obiadkach.
Żałowałam, że byłam
przywiązana do ojca. Gdyby nie fakt, że nikt nigdy nie kochał mnie taką
miłością jak on – i vice versa – to nawet bym tu nie przyszła. Miałam takiego
doła, że jedyne, do czego mogłabym się nadawać w tamtym momencie, to skoczenie
z mostu.
Chciało mi się spać.
Nagle rozległ się
dzwonek do drzwi. Cała nasza trójka zapomniała na chwilę o dziwnej rozmowie,
która miała miejsce jeszcze chwilę temu. Kuchnia była zbyt daleko od wejścia,
żebyśmy mogły cokolwiek usłyszeć, jednak mimo wszystko dalej w ciszę brnęłyśmy.
Tym razem nie była ona już tak bardzo krępująca, a wręcz przeciwnie, wskazana.
Kierowana
ciekawością wyminęłam obydwie kobiety i najciszej, jak tylko mogłam na tych
szczudłach podążyłam wąskim korytarzem w stronę jadalni połączonej z salonem.
Prawą dłonią oparłam się o otynkowaną, lecz nadal chropowatą ścianę i wytężyłam
słuch.
– Kaigo! – Mało co się nie zakrztusiłam,
rozpoznając właścicielkę głębokiego, lekko chrypiącego głosu. – Mój Boże, co ty tu robisz?!
–
Raczej co ty tu robisz, Temari? – Mój
brat jako mistrz dyplomacji pytanie to fuknął tak, że aż mnie przeszły ciarki.
– A temu co?
– Mógłbyś nam pomóc? – do konwersacji
dołączył trzeci, bardziej niecierpliwiony ton, który z pewnością należał do
młodego Nary.
Później nastała
cisza. Oparłam się plecami o chłodną ścianę, łapiąc się za serce. Co oni tu
robili? Skąd wiedzieli? Czyżby Naruto mnie wydał? Tyle pytań gnieździło się w
moim umyśle, a ja nie dość, że nie znałam na nie odpowiedzi, to jeszcze
zaczęłam dyszeć, jakbym ukończyła co najmniej pięciokilometrowy maraton. Nawet
moje ciało schodziło na psy w tej chorej rzeczywistości.
Zupełnie
niespodziewanie obok mnie wyrosła Sayuri, patrząc na mnie badawczo.
Rozszerzyłam oczy ze zdziwienia, czując się jak dziecko przyłapane na grzebaniu
w pudełku z ciastkami. W tej samej chwili obok nas przemknęli wiecznie
cichociemni ojciec i Kaigo z minami istnie konspiracyjnymi. Nie rozumiałam
tego, dlatego otworzyłam usta ze zdziwienia. Psychiatryk w tym domu.
– Wiesz, co się
stało? – zapytała szeptem. Gdy bezgłośnie zaprzeczyłam, brunetka wzięła mnie za
rękę, ignorując zupełnie fakt, że była zimna i śliska niczym tafla lodu i
pociągnęła mnie w stronę salonu.
Im bliżej byłyśmy
celu, tym rozmowa stawała się wyraźniejsza. Prowadzili ją mój tata i Shikamaru.
– Co mu się stało?
– Dostał od Sasuke…
musiał być nieźle nabuzowany, widziałem jak chwilę rozmawiali przy jego
samochodzie, a później Sasuke złapał Naruto za włosy i walnął nim o dach… Jak
podszedłem bliżej, to nie dość, że cały lakier, który jest biały, był we krwi,
to jeszcze widać było wgniecenie… Serio, musiał się wkurzyć, bo okładał
pięściami Naruto tak, jakby chciał go zatłuc na śmierć…
Wystarczył mi ten
krótki fragment, żebym – przezwyciężając strach związany z odkryciem mojego
istnienia – wystrzeliła, jak z procy. Po dwóch sekundach wbiegłam do salonu. To
co zastałam, sprawiło, że naprawdę, zabrakło mi tchu.
Naruto leżał na
jednej z trzech obitych beżową skórą kanap. Miał całą zakrwawioną koszulkę,
twarz, włosy… wyglądało to tak, jakby przejechał po nim tir. Zdawało mi się, że
był nieprzytomny. Zasłoniłam usta dłonią, zataczając się z powrotem do wejścia.
– Sakura… – Temari
zdawała się nie wierzyć własnym oczom, którymi świdrowała mnie od stóp do głów.
Żeby nie patrzeć na Naruto, od którego widoku robiło mi się słabo,
skoncentrowałam się na byłych przyjaciołach.
Nie wiedziałam, co
odbiło Temari, że dała sobie zapleść dredy, jednak końcowy efekt przyprawiał
mnie o swego rodzaju chęć roześmiania się. Związane w dwa sterczące wysokie
kucyki wyglądały naprawdę śmiesznie, jako że moja była przyjaciółka nigdy nie
należała do tego procenta kobiet, które wielbiły długie włosy. W dodatku
workowate spodnie moro (będące zapewne własnością Nary), zabłocone glany oraz
rozciągnięta biała bokserka utwierdzały mnie w przekonaniu, że Sabaku bardzo
chciała wyglądać jak ćpun.
Co do Shikamaru, to
w przeciwieństwie do swojej partnerki prezentował się nadzwyczaj korzystnie.
Musiałam przyznać, że pierwszy raz w życiu widziałam go w rozpuszczonych
włosach. Niektóre z kosmyków opadały mu swobodnie na czoło, inne – jakby on sam
to określił – upierdliwie zasłaniały mu pole widzenia. Ciemne dżinsy, szara
obcisła koszulka i skórzana kurtka dodawały jego wizerunkowi czegoś z
drapieżności, co zawsze zauważałam tylko u Sasuke.
Sasuke…
– Jak do tego
doszło? – odezwałam się najbardziej rzeczowym tonem, na jaki było mnie stać. Zabrzmiało
to raczej jakbym się miała rozpłakać, ale nic.
– Co ty tu robisz?!
– Sabaku naturalnie dla siebie zignorowała moje pytanie. Również całkiem
spontanicznie przywarła mnie do ściany, tak, że mogłam poczuć jej migdałowy
zapach. Spuściłam wzrok na jej brudne buty. Tak bardzo kontrastowały z moimi
czarnymi szpilkami.
– Obecnie to stoję –
wydukałam.
– Bardzo zabawne,
Sakura, a tak na poważnie?
– To dom mojego ojca
– mruknęłam, odważając się spojrzeć jej w oczy. Jej też były zielone, jednak
zupełnie inne od moich – ciemne i nieodgadnione. Chociaż teraz nie trudno było
z nich wyczytać, że ich właścicielka jest aktualnie na skraju załamania
nerwowego. – Temari, co się stało?
Dziewczyna
westchnęła tak głęboko, jakby chciała zregenerować płuca.
– A no to się stało,
żeś tak namieszała im w mózgach, że teraz jeden leży nieprzytomny, a drugi
zapierdala swoim autkiem przez całe miasto, oczywiście po pijaku – wybuchła,
patrząc z dezaprobatą na nieprzytomnego Uzumaki’ego.
– Co – wykrztusiłam.
Kompletnie nie wiedziałam, o czym ona mówiła.
– Jezu, wy, baby, to
zawsze tak wyjaśnicie, że nikt nie wie, o co wam chodzi – fuknął Shikamaru,
łapiąc mnie za ramię. Dałam się zaprowadzić bliżej Naruto. Dopiero, gdy
znaleźliśmy się przy jego nogach mężczyzna mnie puścił, odwracając brutalnie
przodem do siebie. – Byliśmy dzisiaj w barze, bo są urodziny Sasuke. Nagle w
telewizji wyemitowali twój teledysk. Jak Sasuke to zobaczył, to jakby go coś
trafiło. Zabrał Naruto na zewnątrz i oto masz efekt – wskazał na blondyna. –
Sakura, nie wiem, co jest pomiędzy waszą trójką, ale musicie to wyjaśnić.
– Dokładnie –
wtrąciła blondynka. – Uchiha mało co go nie zabił, a przecież oni są od zawsze
najlepszymi przyjaciółmi. Albo poszło o coś związanego z tobą, albo Sasuke
trzeba będzie odesłać do czubków.
– Dlaczego niby ze
mną? – Odważyłam się zerknąć na mojego chłopaka. Wyglądał naprawdę okropnie.
Nie mogłam uwierzyć, że Sasuke byłby zdolny do czegoś takiego. Przecież on
zawsze był taki… opanowany.
– A o co twoim
zdaniem jeden kumpel może chcieć przerobić drugiego na mielonkę, jak nie o
kobietę? – Temari przewróciła oczami, jakby nie miała już do mnie siły.
– A skąd
wiedzieliście, gdzie mnie szukać?
– Nie wiedzieliśmy,
że to twój dom – zaczął rzeczowo Nara. – Zanim Naruto stracił przytomność
zapytaliśmy się, czy chce iść z tym do szpitala.
– W szpitalu na
pewno zawiadomiono by policję i Sasuke miałby kłopoty, więc się nie zgodził –
wtrąciła zielonooka.
– Tak, więc Uzumaki
podał nam ten adres i powiedział, że znajdziemy tu dobrego lekarza, który na pewno
na policję nie zadzwoni. No i strzelamy, że chodziło mu o ciebie. – Shikamaru
podrapał się za uchem, patrząc to na mnie, to na swoją dziewczynę.
– Rozumiem –
powiedziałam, kryjąc twarz w dłoniach. Czy ich już całkiem posrało? Bić się o
mnie? Co my, cofnęliśmy się do podstawówki?
– Jesteś lekarzem? –
Sabaku zapytała podejrzliwie. Poprawiłam koka, kiwając głową.
– Kończę chirurgię,
chociaż nie mam jeszcze żadnych uprawnień – dodałam. – Pomożecie mi?
Para skinęła
głowami, czekając na moje instrukcje. W duchu podziękowałam, że zdecydowałam
się na prostą, wzorzystą sukienkę, a nie na jakieś obcisłe coś z tryliardem
falbanek. Ukucnęłam przy przyjacielu, przyglądając mu się z ukosa. Nie mogłam
stwierdzić, że wyglądał, jakby spał, bo był na to zbytnio napuchnięty, jednak
wyraźnie widziałam, że oddychał.
– Shikamaru, połóż
go proszę na plecach – poleciłam, dobrze wiedząc, że nic nie zdziałam z
pacjentem leżącym na brzuchu. – Temari, znajdź proszę Sayuri, to moja macocha,
ona się zna na pierwszej pomocy. Weźcie z kuchni miskę z wodą i suche ścierki.
Gdy blondynka
zniknęła w korytarzu razem z Shikamaru rozebraliśmy Naruto z dżinsowej kurtki i
białej zakrwawionej koszulki. Z dobrze ukrywanym przerażeniem przyglądałam się
siniakom na torsie chłopaka.
– Te na linii żeber
muszą należeć do kolan Uchihy. – Zdziwiłam się, jak lekko przyszło mi
wymówienie jego nazwiska. Może to dlatego, że uznałam jego zachowanie za szczyt
gówniarstwa. – Te tutaj – wskazałam na ramiona i część barków – powstały na
skutek upadku.
– Gdy już zmiażdżył
mu nos o dach auta puścił go i Uzumaki upadł na asfalt, to pewnie wtedy. –
Shikamaru nachylił się obok mnie, uważnie przyglądając się ciału towarzysza.
– Mamy wodę i
ścierki! – Zakomunikowała Sabaku, wbiegając do pomieszczenia. W ślad za nią
podążyła Sayuri, cała rozgorączkowana.
– Pomyślałam, że
przyda ci się też woda utleniona, bandaże i gaza.
– Dzięki – położyłam
obok siebie wszystkie rzeczy przyniesione przez kobiety. Zmoczyłam jedną ze
ścierek w lodowatej wodzie, zamknęłam oczy i policzyłam do trzech. Czym zająć
się najpierw?
Zdecydowałam się na
tors, na którym zakrzepła krew zdążyła utworzyć brunatne ścieżki. Ścierało się
łatwo. O wiele trudniej było mi powstrzymać nieproszone łzy, które mimowolnie
napływały do moich oczu.
* * *
Gnałem prosto przed
siebie, zupełnie nie zważając na ograniczenia prędkości, jak i inne zasady
ruchu drogowego. Ciężko było mi się skupić na drodze, zważając na fakt, że to
co wyprawiały światła latarni na mojej tapicerce graniczyło z cyrkiem. Chociaż
i tak większe przedstawienie odgrywało się w mojej głowie.
Odkąd
ty jesteś z Sayą
– huczało gdzieś na pograniczu upojenia alkoholowego, a nieopisanej złości.
Co Saya miała do
Sakury? Czemu Haruno aż tak bardzo się nią przejęła? Przecież pięć lat temu dobitnie
skończyłem związek z Hiyugashi. Dosadnie na tyle, żebym już po następnych
trzech się jej oświadczył. Brawo ja.
Jeszcze trzy lata
temu żyłem w innej rzeczywistości. Wtedy miałem kryzys, chociaż czy załamaniem
można nazwać prawie skuteczne zapomnienie, wyparcie się miłości, która była już
dawno martwa.
Martwa
jak twoje serce –
usłyszałem jej głos. Głos Lo koił uszy swoją dźwięcznością i spokojem.
Wtedy, na krótką
chwilę, trwającą zaledwie rok myślałem, że Sakura Haruno to jedynie mara,
nieszczęśliwe widmo zawodzące w moich snach, błagające cierpkim szlochem o
litość.
Lubiłem Sayę za jej
normalność. Była nad wyraz zwyczajna i właśnie to było w niej niesamowite.
Chciała dominować, lubiła, gdy ludzie się jej podporządkowywali i wielbili ją
bezinteresownie. Może i była zadurzona w sobie i częściej mnie nie rozumiała,
niż rozumiała, jednak miała taką jedną, maleńką zaletę. Nie drążyła, gdy
wiedziała, iż nic nie wskóra.
Nigdy nie zapytała,
czemu jej nie kochałem. Śmiałem przypuszczać, że po prostu wiedziała.
Nagle uliczne
latarnie zastąpiły promienie, które wprawiły mnie w zamrożenie. Wnętrze mojego
samochodu mieniło się niebiesko czerwonymi odblaskami, a to oznaczało tylko
jedno – dałem się przyłapać policji. Dla potwierdzenia mojego stwierdzenia
niespodziewanie wyprzedził mnie radiowóz, a z jego okna pomachał mi tuż przed
maską czerwony lizak. Zakląłem głośno i dobitnie, zjeżdżając na pobocze.
Po bardzo długiej
chwili w moją szybę zapukał śmiesznie niski policjant. Opuściłem szybę, nawet
na niego nie patrząc.
– Dobry wieczór,
młodszy aspirant Tazawa Ai – słysząc kobiecy głos zerknąłem kątem oka na
policjantkę. Wyglądała, jakby miała dosyć życia. W momencie, w którym nasze
spojrzenia się skrzyżowały ożywiła się nieco. Nawet w nikłym świetle ulicznych
lamp dostrzegłem jej rumieńce, które sprawiły, że jej dotąd surowe i
odpychające oblicze wydało się mi być nawet urocze. – Yyy… dokumenty poproszę.
Z niechęcią
wyciągnąłem z kieszeni skórzanej kurtki, która leżała na siedzeniu obok kartę
samochodu oraz prawo jazdy. Dziewczyna zerknęła na nie przelotnie, kiwając
głową na partnera, którym okazał się być tłusty jak prosie, stary dziad.
– Proszę zgasić
silnik, zapraszamy pana do radiowozu – zwróciła się do mnie speszona, podążając
w stronę kompana. Westchnąłem przeciągle. Wyciągnąłem kluczyki ze stacyjki,
wysiadłem i zamknąłem samochód.
Byliśmy na jakiś
obrzeżach, w których nigdy wcześniej niedane było mi się pojawić. Czułem jak
okolica przesiąknięta jest płaczem dzieci oraz smrodem alkoholu. Istna
patologia. Bez większych ceregieli wsiadłem do radiowozu.
– Mogę wiedzieć,
skąd ta kontrola? – zapytałem chłodno. W przednim lusterku widziałem, jak moje
oczy ciskają gromy na wszystkie strony.
– Proszę spojrzeć.
To pana samochód? – Mężczyzna zastukał długopisem w ekran tabletu, który Tazawa
trzymała na wysokości moich oczu.
– Tak.
– Proszę spojrzeć na
te zielone cyferki u dołu ekranu – polecił nadal będąc zaabsorbowanym
spisywaniem moich danych.
Na nagraniu widać
było mój samochód, który bez większego trudu przejeżdża na wszystkich
czerwonych światłach na pobliskim odcinku. Na dole widniała prędkość stu
czterdziestu kilometrów na godzinę.
– Przekroczył pan
dozwoloną prędkość o sześćdziesiąt kilometrów na godzinę oraz zignorował pan
trzy czerwone światła, stwarzając tym samym realne zagrożenie dla życia i
zdrowia mieszkańców tej dzielnicy – odważyła się powiedzieć dziewczyna, uważnie
obserwując mnie w lusterku. Wyjrzałem przez okno po prawej.
Nagle bardzo
zachciało mi się wrócić do domu. Do Sayi. Chciałem się do kogoś przytulić.
Wyglądało na to, że została mi tylko ona, albo Itachi.
– Potraktujemy pana
ulgowo, jako że jest noc, a pan nie stawiał oporu przy zatrzymaniu.
Prychnąłem. Ulgowo?
A co to znaczy?
– Proszę tylko
dmuchnąć – facet podał mi alkomat, a ja spojrzałem na niego z politowaniem.
Człowieku, co ty ode mnie chcesz? – Procedury.
Dmuchnąłem lekko w
sylikonową rurkę i podałem urządzenie aspirantce. Gdy zapiszczało dziewczyna
otworzyła szeroko oczy, podając do starszego kolegi żółte ustrojstwo.
– No proszę –
zaśmiał się obrzydliwie. – 1,8 promila, gratuluję.
– Kurwa –
wymamrotałem pod nosem, jeżąc się niesamowicie.
– W takim wypadku
proszę o kluczyki, pojedzie pan z nami. – Mężczyzna wyciągnął tłustą, zapoconą
łapę w moją stronę, a ja, niewiele mając do powiedzenia spełniłem polecenie. Z
moimi kluczykami wysiadła kobieta, zatrzaskując za sobą cicho drzwi. Co ona
komu zrobiła, że kazali się jej męczyć z tym pasibrzuchem?
* * *
Gdy się obudziłem
było już widno. Jęknąłem cicho, czując niesamowicie nieprzyjemne mrowienie w
dole pleców. Zamknąłem oczy, uświadamiając sobie, gdzie się znajdowałem.
Jak nisko trzeba
upaść, żeby się upić i wsiąść za kierownicę?
Powinienem się
smażyć w piekle, przecież ktoś mógł przeze mnie zginąć. Czy już do reszty
odebrało mi rozum?
Po jakimś czasie,
który spędziłem bardzo produktywnie – leżąc i opierniczając się za lekkomyślność
– zamek w drzwiach na lewej ścianie szczęknął ostrzegawczo. W małej szczelinie
dostrzegłem dziwnie znajomą, kobiecą twarz.
– Och, nie śpi już
pan – mruknęła jakby sama do siebie, pozwalając sobie wejść do środka. Zamknęła
za sobą cicho drzwi, a ja zauważyłem, jak w dłoni trzyma intensywnie czerwone
jabłko. W milczeniu czekałem, aż zrobi następny krok. – Przyniosłam to panu,
musi być pan głodny – wręczyła mi owoc, a ja skinąłem głową w podzięce.
Podniosłem się
nazbyt gwałtownie, więc nic dziwnego, że zakręciło mi się w głowie.
Zmarszczyłem brwi, kładąc jabłko obok siebie i chowając twarz w dłoniach.
Spokojnie Sasuke, to tylko kac.
Poczułem jak
nieznajoma siada obok mnie na zimnej podłodze wyłożonej płytkami. Przyjrzałem
się jej uważniej, rozpoznając ją. W dziennym świetle dostrzegłem na jej twarzy
kilka drobnych piegów oraz zmarszczki w okolicach oczu. Mimo to w oczy i tak
najbardziej rzucał się ślad na policzku. Był różowo siny.
– Nie mogę tu być,
więc proszę się pośpieszyć – ponagliła mnie, zasłaniając opuchnięty policzek
dłonią. Wygryzłem się w jabłko, dalej ją obserwując. Wzbudzała we mnie
współczucie, chociaż nie wiedziałem, co jej się przydarzyło. Tazawa widząc, że
jem, odetchnęła z ulgą. – Ma pan prawo do telefonu… jednego połączenia. Pana
rzeczy znajdują się w depozycie, odbierze je pan przy wyjściu. Proponuję
zadzwonić do jakiegoś agenta, czy kogoś innego, kto byłby w stanie wpłacić za
pana kaucję – tłumaczyła zlęknionym głosem. Zdawała się być bardzo cichą i
skrytą osobą.
– Wniesiecie pozew?
– odezwałem się po raz pierwszy. Mój głos brzmiał dziwnie. Miałem chrypę.
– Już to zrobiliśmy
– oznajmiła zrezygnowana. Zerknęła w bok, swój wzrok skupiając jednak na moim
kolanie. – O dalszym przebiegu rozprawy będziemy pana informować na bieżąco
korespondencją. Radzę wynająć dobrego prawnika, gdyż ma pan poważne kłopoty.
Skinąłem głową.
Wpakowałem się w niezłe gówno i trzeba było z niego wyjść bez rozgłosu.
Przyłapałem ją na wlepianiu we mnie oczu. Uniosłem lewą brew w grymasie kpiny.
Odwróciła wzrok.
– Ma pan prawo do
jednego telefonu – mruknęła speszona po chwili milczenia. – Chce pan z niego
teraz skorzystać?
– Tak – moja
odpowiedź przesiąknięta była jadem. Złość dnia wczorajszego powróciła. Witam,
chcesz herbaty?
Kobieta na chwilę
się zawiesiła. Prawdę mówiąc jej mina mówiła mi tylko i wyłącznie to, jak
bardzo nienawidzi życia. Witamy w klubie. Dźwignęła się nieśpiesznie na kolanach
i spojrzała na mnie z góry. Gdy skończyłem jeść, zakuła mnie w kajdanki i
wyprowadziła z pomieszczenia. Przeszliśmy przez sraczkowaty korytarz, w którym
zapach był mieszanką świeżej farby, potu oraz wymiocin. Nie skomentowałem tego.
Kobieta wprowadziła
mnie do pomieszczenia, które dla odmiany było całkowicie białe – z wyjątkiem
mebli ze sklejki – oraz wyjątkowo nie pachniało niczym innym, jak tuszem do
drukarki. Za małym biureczkiem siedział potężny mężczyzna, w którym rozpoznałem
tego samego policjanta, który wpakował mnie co mojej, że tak powiem, celi.
Spał, pochrapując od czasu do czasu głośno.
– Boże, co za kretyn
– Tazawa wywróciła oczami. Rozkuła mnie i usadziła na krześle przy biurku.
Czułem się trochę jak na dywaniku u dyrektora. – Tu ma pan telefon, panie
Uchiha – przysunęła do mnie stacjonarny aparat. – Proszę się nie krępować,
tylko dzwonić – dodała, zasiadając na krześle przy sąsiednim biurku. Przez
chwilę uważnie patrzyłem, jak przegląda papiery, które ktoś ułożył starannie na
blacie. To zapewne była jej robota.
Zastanowiłem się, do
kogo niby miałbym zadzwonić. Niestety, pierwszą osobą, do której rzeczywiście
bez żadnych konsekwencji mógłbym się zwrócić o pomoc był Naruto. Nawet nie
wiedziałem, czy był przytomny i co się z nim teraz działo. Były najlepszy
przyjaciel poszedł w odstawkę w mgnieniu oka.
Później na myśl
przyszedł mi ojciec. Ma jedną z najlepiej prosperujących i popularnych
kancelarii prawniczych w całej Japonii, razem z mamą bez trudu by mnie stąd
wyciągnęli. Tylko czy byłem gotowy na poważnie długą i diabelsko wręcz
niewygodną dla mojego ego reprymendę od rodziców? Postanowiłem zadzwonić do
Itachi’ego.
Brat odebrał po
trzech długich sygnałach.
– Słucham? – Jego głos wyrażał zarówno
zaskoczenie jak i zaspanie. Zerknąłem na zegar wiszący naprzeciwko mnie. Było
po siódmej.
– Itachi to ja,
Sasuke. Słuchaj, potrzebuję pomocy.
– Jakiej konkretnie? I czemu dzwonisz z
jakiegoś gównianego stacjonarnego? – ziewnął lekceważąco. Westchnąłem.
– Zgarnęli mnie
wczoraj wieczorem – wyznałem, wbijając wzrok we własne dłonie. Zakrwawione i
opuchnięte. Nawet nie chciałem sobie wyobrażać, jak musiała wyglądać twarz
Uzumaki’ego.
– Psy? – zapytał z niedowierzaniem. Byłem
w stanie wyobrazić sobie ten jego głupkowaty uśmiech. – No nieźle. Rozumiem, że mam ci uratować dupę?
– Raczej. –
Dyskretnie zerknąłem w stronę policjantki. Proszę się nie krępować? Jak ja mam
się nie krępować, jeżeli wierci mi pani dziurę w mózgu? Gdy nasze oczy się
spotkały natychmiast schowała spłoszona głowę w papierach. No, i tak ma być,
amen.
– No to powodzenia – skwitował kpiąco. – Ja tam nie mam wolnego hajsu. Jakbyś nie
zauważył to ty z naszego wspaniałego duetu zgarniasz miliony, nie ja.
– Zgarnij Sayę, ona
ma i na pewno nie trzeba jej będzie przekonywać – doradziłem, marszcząc brwi.
Psie oddanie Sayi było zupełnie nielogiczne, szczególnie, że od paru tygodni –
jak nie od zawsze – traktowałem ją jak zło konieczne wcale się z tym nie
ukrywając.
– Niech będzie, zadzwonię do niej –
przystał, wzdychając ciężko w słuchawkę. – Przy
okazji, musimy pogadać, młody.
– Niby o czym? –
Irytacja. Znów irytujące pouczenia. Moje alter ego ogłosiło ewakuację.
– Zobaczysz – odparł tajemniczo. Co za
menda. – Gdzie konkretnie jesteś i ile
mamy przygotować?
*
– Dostanie pan
wszystkie papiery drogą pocztową w przeciągu tygodnia. To samo dotyczy również
dokumentów związanych z rozprawą sądową – tłumaczył mi gruby policjant,
odprowadzając mnie do wyjścia. Za nami smętnie kroczył Itachi.
– No i możesz
pożegnać się z karierą prawnika, młody – rzucił kąśliwie, za co zatrzymałem się
w pół kroku, przez co brunet wpadł na mnie z impetem. – Ale z ciebie gówniarz.
Policjant otworzył
bez ceregieli drzwi i pożegnał nas wzrokiem. Nie liczyłem z jego strony na
żadne uprzejmości i zdaje się vice versa. Wyszedłem na zewnątrz, przeklinając
się za to, że żyję. Stanąłem jak wryty, zasłaniając dłonią oczy. Piekielne
pustynne słońce oślepiło mnie wręcz bezlitośnie. Śmiałem twierdzić, iż w tamtym
momencie cały świat mnie nienawidził. Chciałem wiedzieć tylko, za co.
– Rusz dupę, nie mam
dla ciebie całego dnia – Mój brat potrącił mnie w przejściu, międląc pod nosem
przekleństwa. Ten to miał prawdziwy dar do rzucania w ludzi mięsem.
– Sasuke! –
usłyszałem kobiecy głos dobiegający z naprawdę bliska. Zmrużyłem oczy, które
sunąc uważnie po otoczeniu napotkały się z czekoladowymi oczami mojej
narzeczonej. Podszedłem bliżej. Z bliska wyglądała na sto razy mniej przejętą
niż zapewne była w rzeczywistości. – Chryste, ale od ciebie wali.
Szczerość zawsze w
modzie.
– Dzięki za kaucję –
rzuciłem, otwierając jej drzwi od strony kierowcy w naszym aucie. Zauważyłem,
że zamiast prawie nieodłącznych szpilek założyła białe tenisówki. Miła odmiana.
– Pojadę z Itachim – wyznałem, zanim oddzieliła nas tafla szkła, białego
lakieru i całej masy żelastwa.
– Ok – usłyszałem.
Odwróciłem się na pięcie i chwilę później zapinałem pasy w aucie mojego brata.
*
W samochodzie
Itachi’ego miałem okazję zagłębić się w swojej rzeczywistości. Głównie
rozmyślałem o tym, co zrobić. Zastanawiałem się co z moją przyjaźnią z Naruto,
co z zespołem, co z Sayą. Następne tygodnie miały być najcięższymi w moim
dotychczasowym życiu. Czułem to w kościach.
– Musiałeś? –
wymruczał Itachi. W pierwszej chwili nie ogarnąłem, iż było to pytanie
skierowane do mnie. W drugiej uświadomiłem sobie, że nie miałem pojęcia, o co
mu chodziło. W trzeciej zaś postanowiłem go zignorować. Trzy filary Sasuke.
Po tym Uchiha
zamilkł. Saya, która do tej pory trzymała się naszego bagażnika niespodziewanie
nas wyminęła. Itachi zahamował nieco, robiąc jej więcej miejsca. Wzruszyłem
lekko ramionami i zapatrzyłem się w rejestrację własnego auta.
Co
z Sayą?
Gdybym miał o niej
opowiedzieć, zacząłbym od tego, że była niezwykle piękną kobietą. Oczywiście,
gusta są różne, jednak czy koniec końców najważniejsze w kobiecie jest to, jaki
ma kolor włosów? Saya Hiyugashi miała więc urodę nieprzeciętną.
Z tego, co było mi
wiadomo podobała się mężczyznom. Mi również. Było w niej coś szczególnego. Ta
cecha od zawsze umieszczała ją wśród tych najbardziej pożądanych i popularnych,
już od czasów podstawówki. Co za tym idzie, Saya miała nie tylko urodę, ale i swego
rodzaju wdzięk.
Oczywiście, jak
każdy człowiek, miała swoje wady. Poza całym szeregiem drobnostek, które
wkurzały mnie niesamowicie na pierwszy plan wychodził jej brak jakiejkolwiek
empatii, a wręcz egoizm. Nie mówię, że była samolubna, jednak nigdy nie
potrafiła wczuć się w drugiego człowieka. Zawsze negowała cudze problemy, na
rzecz swoich. Taka, o, stereotypowa jedynaczka. Do urody i wdzięku dopisać
mogłem jeszcze bycie suką.
Wychodziło na to, że
Saya Hiyugashi była – według schematów naszego świata – kobietą idealną.
Przyzwyczaiłem się
do niej, i to bardzo. To było jak tradycja – wracam do domu po całym dniu a to
na uczelni, a to w studiu nagraniowym a Saya Hiyugashi już na mnie czeka.
Jeszcze
tylko pięć metrów i będę w domu. Tylko cholerne pięć metrów dzieliło mnie od
wymarzonego rzucenia się na kanapę. Od niechcenia zerknąłem na wyświetlacz
telefonu, który wraz z dokumentami trzymałem w prawej dłoni. Było już grubo po
północy, a przede mną wcale nie otwierała się perspektywa pójścia spać.
Wracałem
z wykładów około godziny osiemnastej. Już wchodziłem do klatki, gdy zadzwonił
do mnie poddenerwowany Shikamaru alarmując o problemach z nagraniem. Musiałem
cofnąć się do samochodu, pojechać do wytwórni, wyjaśnić sprawę i dopiero wtedy
mogłem spokojnie wrócić do domu. No… prawie spokojnie – nie zapominajmy o
obronie tytułu licencjata.
Dlatego
właśnie stałem pod drzwiami i wyżywałem się na dzwonku do mieszkania. Po paru
dłużących się minutach górna zasuwa szczęknęła i w wejściu pojawiła się Saya.
Ubrana w satynowy (lub coś w ten deseń) różowy szlafrok, zupełnie bez makijażu
i z naturalnymi lokami spiętymi w niechlujny kok gdzieś z tyłu głowy sprawiała
wrażenie wyrwanej ze snu.
–
Sasuke? – wymamrotała, patrząc na mnie nieprzytomnie. – Wejdź. Czekałam na
ciebie, wiesz?
–
Po co? – warknąłem. – Jest późno, powinnaś spać.
–
Spałam… – urwała, przecierając oczy. – Czekałam na ciebie.
Gdy
już wzięła ode mnie wszystkie dokumenty, dzięki czemu mogłem sprawnie rozwiązać
buty, zniknęła w kuchni. Oparłem się zmęczony o ścianę i zsunąłem się na dół na
podłogę. Miniony dzień przy nocy, która mnie czekała to było nic – kompletne
zero.
W
przedpokoju ponownie pojawiła się Saya, zapewne z zamiarem zapytania się o
herbatę lub „coś mocniejszego”. Jednak zastając moje ciało w stanie kompletnego
rozkładu pokręciła tylko z dezaprobatą głową i ukucnęła przy mnie. Spojrzałem
na nią pustym wzrokiem, a ona złapała mnie za rękę, mówiąc:
–
Pomogę ci. Pokaż mi tylko, co mam zrobić.
I tak właśnie obroniłem
magistra. Saya przy pomocy swojego niezbyt zadowolonego prawnika (bądź, co bądź
zadzwoniła do niego w środku nocy) załatwiła sprawy związane z wydaniem płyty,
a ja w tym czasie pisałem tą nieszczęsną pracę magisterską. Tamta noc zleciała
nam wyjątkowo szybko i to właśnie od niej przestałem myśleć o Sayi jako jedynie
współlokatorce i – że tak powiem – dmuchanej lalce do wpierdolenia. Tydzień
później Hiyugashi mogła sobie zmienić status na Facebooku z „w związku” na
„zaręczona”. Moje gratulacje – stała się moją przyjaciółką.
W świetle
przedstawionych przeze mnie wyżej dowodów powstaje pytanie – czy po tym, jak
dowiedziałem się o spisku mojego najlepszego przyjaciela oraz byłej dziewczyny
przeciw mojej osobie zmieniło się cokolwiek pomiędzy mną, a Sayą Hiyugashi?
Oczywiście, że nie.
Nadal byliśmy
narzeczeństwem, mieliśmy wspólne mieszkanie, no i dalej można było powiedzieć,
że się kochaliśmy. Jako tako, ale jednak.
Powrót Sakury
Haruno, czy może raczej jej wyjście z ukrycia naturalnie wywarł na mnie ogromne
wrażenie. Lata żyłem ze świadomością, że uciekła, ponieważ byłem głupi.
Wystarczyło tylko trochę o nią zawalczyć, a przede wszystkim nie ulegać Sayi i
cała sytuacja nigdy nie miałaby miejsca. Niestety, czasu nie można było cofnąć
i trzeba było żyć dalej.
Ciężko było mi się
pogodzić z tą stratą, dlatego przez pewien czas jej szukałem. Nie było to
długo, jako, że szybko przekonałem się o braku sensu tego zajęcia. Jeżeli
człowiek, całe życie mieszkający w takiej mieścinie jak Konoha nagle rozpływa
się bez śladu, to znaczy to po prostu tyle, że się po chamsku wyprowadził. Proste
jak babci kapelusz.
Kiedy do Itachi’ego
przyszło wezwanie na rozprawę z początku nikt z naszej rodziny nie wiedział, o
co chodzi. Gdy jednak wczytaliśmy się głębiej w treść okazało się, iż sprawa
dotyczyła przydzielenia opieki nad dzieciakami od Haruno. Pierwsza moja reakcja
była aż nadto ludzka.
Był
to dziesiąty września, kiedy samotnie wracałem ze szkoły do domu. Trzecią klasę
zacząłem osiem dni temu – tyle wystarczyło mi, żebym stwierdził, że bez Lo to
już nie to samo. Cała nasza paczka była jakaś nie do poznania. Zapewne każdy
rodzic stwierdziłby, że to Sakura najbardziej nas demoralizowała, bowiem po jej
zniknięciu nie odbyła się żadna impreza, z których ja i moi znajomi tak bardzo
byliśmy znani. My czuliśmy jedynie żal… bez różowowłosej było cholernie pusto.
Stanąłem
przy furtce mojego domu. Nawet się nie spojrzałem w stronę Haruno – gdybym nie
zobaczył jej w oknie zapewne poczułbym się sto razy gorzej, niż w chwili
obecnej, choć ostatkami sił powstrzymywałem się od ucieczki z domu. Absolutnie
wszystko kojarzyło mi się z Lolitą. Wyjąłem ze szkolnej torby klucze i już
przymierzałem się do dziurki, gdy ktoś złapał mnie za ramię. W ostatniej chwili
powstrzymałem się od wywalenia buły nieznajomemu, rozpoznając w mężczyźnie
listonosza. Przynajmniej uniform wskazywał na jego profesję, pewności nigdy
mieć nie można. Zmierzyłem go chłodnym i wrogim spojrzeniem. Na swoje
szczęście, pochłonięty był grzebaniem w swojej teczce.
–
Uchiha? – zapytał mrukliwie.
–
Owszem – mój ton wyrażał więcej niż tysiąc słów. Pośpiesz się.
–
Polecony, proszę pokwitować. – Mężczyzna wręczył mi cienką kopertę z listem.
Odwróciłem ją.
Nadawcą
był Sąd Rodzinny, jeden z wielu tokijskich. Nie zastanawiałem się długo, z góry
zakładając, iż jest zaadresowany do rodziców. Złożyłem byle jaki podpis we
wskazanej rubryce i nawet nie żegnając się z listonoszem trzasnąłem furtką.
Zdecydowanie
zaskoczyły mnie otwarte drzwi. Rodzice rzadko kiedy wracali w godzinach
popołudniowych do domu, a Itachi zazwyczaj był u Konan lub innego kumpla. A tu
proszę – niespodzianka! Szkoda, że nie miałem na nią ochoty. Zdjąłem
pośpiesznie buty, rzuciłem list na szafkę przy schodach i pognałem na górę.
Będąc w swoim pokoju zrzuciłem z siebie górną część mojego mundurka i dałem
nura pod kołdrę. Chciałem szybko zasnąć, nie myśleć o tym, że właśnie jestem
rozrywany na pół, a pokój po drugiej stronie ulicy stoi pusty.
Wokół
mnie była ciemność a ja dryfowałem w krainie snów i jawy. Oczywiście tylko w
przenośni. Dochodziło do mnie donośne szczekanie małego jamnika z domu obok,
odgłos pracy silnika samochodu, który przejeżdżał ulicą oraz szum spuszczanej w
kiblu wody – po krokach rozpoznałem mojego starszego brata. Wszystko to
składało się na podłą rzeczywistość, z którą – na moje cholerne nieszczęście – miałem,
kurwa, na pieńku. I to ostro.
Ktoś
zatrzymał się przed moimi drzwiami. Niedługo później, bo po kilku sekundach
rozległo się niezbyt donośne pukanie. Zdziwiłem się nieco. Co Konan robiła u
nas w domu? I czego ode mnie chciała, co ważniejsze?
–
Synku… – usłyszałem szept mojej matki, gdy wkroczyła do środka. Zamknęła za
sobą, a ja wywróciłem oczami, kryjąc się jeszcze bardziej w pościeli. Idź
sobie, demonie! – Sasuke, kochanie… – Ja nie chcę się zmieniać! Zaprzestań tego
tonu! – Kochanie, zejdź na dół. Musimy porozmawiać.
Mama
usiadła na brzegu łóżka i pogłaskała czule miejsce, w którym odznaczały się
moje plecy. Westchnąłem. Co było takiego w jej głosie i stylu bycia, że za
sprawą czterech niekompletnych zdań moja złość wyjeżdżała odrzutowcem na
pierdolone Malediwy a w jej miejsce wpraszał się spokój i poczucie
bezpieczeństwa? Jak ja tego nienawidziłem.
–
Po co? – fuknąłem. Mama zabrała rękę z moich pleców tylko i wyłącznie po to,
żeby niezbyt subtelnym gestem odgarnąć kołdrę z mojej twarzy. Otworzyłem oczy i
poderwałem się na łóżku. – Ej!
Twarz
mamy wykrzywiła się w szerokim łobuzerskim uśmiechu. Ona i mój niedorozwinięty
brat byli tacy sami. DOKŁADNIE – TACY – SAMI.
–
Synku – zaczęła, ogarniając mnie jednym spojrzeniem. – Kiedy ty mi tak wyrosłeś
dziecko, co? Wyglądasz zupełnie jak twój ojciec, kiedy był jeszcze młody.
Prehistoria
– moje alter ego zaśpiewało z przestrachem gdzieś w mojej wyobraźni.
Moja
mama, nie przejmując się zupełnie moją groźną miną i chłodnym spojrzeniem
przysunęła się bliżej i oparła od niechcenia głowę na mojej klatce piersiowej.
Dokładnie słyszałem, jak się zaciąga – jak mniemałem – moim zapachem.
Zachowywała się, cholera, jak Sakura. Nawet we własnej matce jej szukałem.
Nareszcie osiągnąłem szczyt szaleństwa. Pora na szczyt zażenowania.
–
No kropka w kropkę ojciec – zaśmiała się. – Nie dziwię się, że dziewczyny się
za tobą uganiają… cudownie przystojnych mam tych chłopaków, a co!
–
Mamo, przesadzasz – mruknąłem, starając się nie patrzeć w jej stronę. Mimo to
dokładnie czułem zapach jej migdałowego szamponu. – Co to za sprawa?
Poczułem,
jak kobieta się napina. Odsunęła się na dawną, bezpieczną odległość i ponownie
przyjrzała mi się dokładnie. Zdawała się oceniać, czy jestem godzien poznać
prawdziwy powód jej wizyty.
–
Poważna, skarbie – odparła lakonicznie. Czekałem w milczeniu na ciąg dalszy. –
Ubierz coś na siebie i zejdź do salonu. Musisz o czymś wiedzieć.
Gdy
wyszła zacząłem się zastanawiać, o co może chodzić. Mogło się stać naprawdę
wiele i ze wszystkich możliwości, które przyszły mi do głowy tylko wiadomość o
ciąży mojej matki wydawała mi się mało prawdopodobna.
Swoją
drogą strasznie dużo tych dzieciaków ostatnio się rodzi – na przykład dziecko
Konan i Itachi’ego. Drugi miesiąc, jeszcze nic nie było widać, jednak mój brat
już siedział jak na szpilkach. „I dobrze mu tak. Doigrał się łobuz” – tak sprawę skomentowała nasza babcia.
Uśmiechnąłem się pod nosem wygrzebując spod poduszki wygniecioną niebieską
koszulkę, w której spałem ostatniej nocy. Z krzesła porwałem parę czarnych
dresów i zszedłem na dół. Droga do salonu była pełna napięcia i milczenia.
–
No w końcu, smarku, ile można czekać – od progu ciepło przywitał mnie mój brat.
Książę
siedział rozwalony na całej kanapie i mierzył mnie tymi swoimi przeklętymi
oczkami. Prychnąłem kpiąco i (umyślnie) z impetem usiadłem mu na piszczelach.
Mężczyzna zawył z bólu, niemal natychmiast zabierając nogi. Wymamrotał pod
nosem piękną (ale naprawdę piękną) wiązankę przekleństw.
–
Mówiłeś coś, tatusiu? – zapytałem przesłodzonym głosem. Chyba zostałem spalony
żywcem, a przynajmniej to mówiły jego oczy.
–
Że cię, szczylu jebany, nienawidzę – burknął cicho.
–
Itachi – upomniał go ojciec, który uważnie obserwował nas z fotela obok. Mama
wkroczyła do pokoju, niosąc w rękach tacę z czterema kubkami, w których
prawdopodobnie była herbata.
–
Chłopcy, czy wy kiedyś dorośniecie? – jęknęła bezsilnie, stawiając tacę na
stoliku pomiędzy kanapą a fotelami.
–
No to jak już jesteśmy wszyscy w komplecie – zacząłem od niechcenia – to może
się w końcu dowiem, o co chodzi?
Matka
spojrzała na ojca, a on na Itachi’ego. Westchnąłem, chcąc przygotować się na
szokującą prawdę. Mój brat wywrócił oczami.
–
Wciąż nie rozumiem, po co on ma o tym wiedzieć.
–
Może dlatego, że ta sprawa dotyczy też jego? Itachi, nie dyskutuj, tylko mu
pokaż.
Dobra,
kompletnie nie wiedziałem, co się stało podczas mojej nieobecności. Itachi miał
mieć bliźniaki, czy jak?
Mój
brat podniósł ociężale swoje tłuste cztery listery i podążył leniwie do stołu.
Z blatu podniósł list, który sam przyniosłem i wręczył mi go.
–
Po co mi to? – zapytałem. Brat spojrzał na mnie z niechęcią, ponownie
zasiadając obok. Wzruszył tylko ramionami, zasłaniając usta dłonią.
Obejrzałem
dokładnie kopertę. Nadawcę znałem, adresatem był Itachi. A to ci heca… żart,
nic wielkiego. Wyjąłem złożoną na trzy kartkę papieru i przeleciałem wzrokiem
po treści. Moje oczy zatrzymały się na zdaniu „Sprawa dotyczy przydzielenia
władzy rodzicielskiej nad małoletnimi: Haruno Yuriko, Haruno Sakurą oraz Haruno
Ochą.”
Poderwałem
się natychmiast na równe nogi niemal wpychając nos w kartkę. Gdybym mógł, to
bym w nią wszedł.
„Powód
Haruno Ikuo (ojciec nieletnich) w celu udowodnienia, iż to on powinien
sprawować pieczę nad dziećmi pragnie powołać na świadka w sprawie pana Uchihę
Itachi’ego. Sąd po rozpatrzeniu wniosku uznał, iż nie ma żadnych przeciwwskazań
co do świadka Uchihy, dlatego więc na mocy prawa mu nadanego powołuje Uchihę
Itachi’ego na oficjalnego świadka w sprawie.
Rozprawa
odbędzie się dnia 25 września b.r. w budynku Sądu Rodzinnego przy ulicy Fugi 28
w Tokio w sali numer 687 o godzinie 11.15. Prosi się o wcześniejsze przybycie
celem weryfikacji…”.
Sasuke
– oddychaj.
Jeden
głęboki oddech – zagryzłem wargę i niemal zgniotłem kartkę w dłoni.
Drugi
głęboki oddech – westchnąłem cicho.
Trzeci
głęboki oddech – podniosłem ostre jak żyletka spojrzenie na brata, który jak
gdyby nigdy nic siedział obok i obgryzał paznokcie.
–
Ty… – syknąłem, czym zwróciłem na siebie jego uwagę. – Ty wiesz, gdzie ona
jest, prawda?
Nie
żeby coś, ale wyjątkowo dałem mu czas na odpowiedź.
–
Może – mruknął. – Ale nie powiem.
Zamrugałem
kilkukrotnie, niedowierzając własnym uszom.
–
Co ty, kurwa, do mnie mówisz?
–
Sasuke! – oburzyła się matka. Kij z mamą – ten złamany kutas wie, gdzie jest
Lo!
–
To co słyszysz – burknął, zamykając oczy. – Z nią nie ma teraz kontaktu, a
jeżeli chodzi o ciebie, to już raczej nigdy nie będzie. Miałeś swoje pięć minut
na popisanie się i udało ci się to na tyle, że masz teraz efekty. – Wzrokiem
wskazał na kartkę przede mną. – Zapomnij o niej w końcu.
–
Ty tępy chuju… – Naturalnie, że rzuciłem się na niego z pięściami.”
Tak jak wspominałem,
moja reakcja była aż nadto ludzka.
– Sasuke –
usłyszałem głos mojego brata. Był zniecierpliwiony, a gdy spojrzałem na niego
to sprawiał wrażenie, jakby mówił tak do mnie już od dłuższego czasu.
Rozejrzałem się wokół. Zabawne, ale pogrążony we własnych wspomnieniach nawet
nie zauważyłem, jak zaparkowaliśmy na podziemnym parkingu, należącym do mojego
bloku. – Sasuke – powtórzył stukając palcem w kierownicę.
– No co? – ponownie
zwróciłem ku niemu znudzone spojrzenie.
– Musiałeś? –
zapytał, a ja przewróciłem oczami. Nie potrzebuję kazań, mamo.
– Nie musiałem – mruknąłem
zdawkowo, uparcie przyglądając się jego pomalowanym na czarno paznokciom. Serio
Itachi? Kiedy ty z tego wyrośniesz?
– No to po jaką
cholerę to zrobiłeś?! – krzyknął, a ja zmarszczyłem brwi. Co on się tak
pieklił?
– No a jak miałem
się twoim zdaniem dostać do domu, będąc na drugim końcu miasta i to w środku
nocy? – odparłem kpiącym tonem. Itachi zatrzymał swoją złość w ryzach, co
objawiło się nerwowym i częstym mruganiem. Mierzyliśmy się przez chwilę
spojrzeniami.
– Nie o tym mówię –
wyjaśnił poważnym tonem. Westchnąłem.
– A o czym?
– Jak mogłeś tak
potraktować Naruto? – spytał cicho, trochę z bólem. Otworzyłem szerzej oczy.
– A ty skąd o tym
wiesz? – mój głos przesiąknięty był podejrzeniami spisku. – Saya ci wygadała?
– Nie – odpowiedział
spokojnie, wbijając wzrok w przednią szybę. – Sakura mi powiedziała.
* * *
Obudziło mnie
spojrzenie mojej pseudo–bratanicy. Nawet podczas snu miałam wrażenie, że ona
dokładnie wie, o czym myślę. Wystarczyło tylko na mnie spojrzeć. Nawet dla
czterolatki byłam, jak otwarta księga. Otworzyłam z przestrachem oczy, gdy
dotknęła mojego policzka delikatnymi niczym skrzydła motyla paluszkami.
– Ichigo… co ty tu
robisz? – zapytałam, przyglądając jej się uważnie. Mała zagarnęła kosmyk
długich czarnych włosów za ucho i uśmiechnęła się łagodnie.
– Lubię na ciebie
patrzeć, ciociu – mruknęła i wybiegła z pokoju. Uniosłam brwi w kpiącym
grymasie. Czyżby? Podniosłam się z mojego malutkiego łóżeczka i przetarłam
oczy.
Nie lubiłam spać w
dzień z dwóch powodów. Po pierwsze, w nocy nigdy nie mogłam zasnąć o normalnej
porze. Po drugie… ta zamuła po poobiednim śnie była doprawdy wykańczająca.
Widząc na wyświetlaczu telefonu dochodzącą godzinę dziewiętnastą miałam wrażenie, jakbym
wstała z martwych po ostrym detoksie. A przecież spałam tylko dwie godziny!
Westchnęłam ciężko, opadając z powrotem na materac.
Nudziło mi się, gdy
nie było mnie w szpitalu. Tam zawsze można było iść do innych świrów, których
chociaż delikatne jazdy przyprawiały pozornego obserwatora o dreszcze
podniecenia. No dobra – mnie przyprawiały, inni woleli twierdzić, że należy
wezwać pomoc. A tu? Co mam niby robić,
nie będąc w studiu? Pomagać Konan z dziećmi? Ej, ty na górze, błagam przestań,
bo się porzygam ze śmiechu! Ja i małe dzieci.
Wtedy mój mózg
wysilił się i znalazł mi całkiem pożyteczne zajęcie. Mogłabym zadzwonić do
Sayuri, żeby dowiedzieć się o biednego Naruto. Wzięłam do ręki telefon i
odblokowałam go. W książce telefonicznej przez praktycznie całe moje życie
nagromadziło się bardzo dużo nowych znajomych, a co za tym idzie, ich numerów
telefonów. Przesuwałam palcem w dół a lista kontaktów zdawała się nie mieć
końca. Wreszcie dotarłam pod literę „S”. Zaśmiałam się cicho.
Pod tajemniczym
znakiem „S” kryły się tylko trzy numery: Sai
(zapewne nieaktualny), Sasuke (za
żadne skarby nie chciałam sprawdzać, czy aktualny) oraz Sayuri (jak najbardziej dobry). Już przymierzałam się do kliknięcia
w zdjęcie swojej macochy, gdy mój palec – jak kretyn – powędrował na miejsce
wyżej. Moim oczom ukazał się numer, który do tej pory znałam na pamięć.
Zdjęcie przedstawiało
Sasuke jeszcze z czasów liceum, gdy to razem mieliśmy zespół i tworzyliśmy
naprawdę dobrą muzykę. Razem. Zrobione podczas imprezy sylwestrowej przywodziło
na myśl tyle wspomnień. Dotknęłam ekranu opuszkiem palca wskazującego,
przesuwając nieznacznie po twarzy Uchihy. Poczułam, jak coś ciągnie mnie w dół;
ucisk w żołądku narastał.
Coś się zmieniło.
Diametralnie i nieoczekiwanie moje uczucia zrobiły obrót o 180 stopni.
Zatęskniłam do Sasuke Uchihy.
Brakowało mi go – i
to cholernie – jednak sama przed sobą próbowałam udowodnić, że to nie prawda.
Jego spojrzenie, które przeszywało do samego kręgosłupa teraz skupiało się na
ścianie przed nim, ponad skandującym tekst piosenki tłumem. On sam
niedościgniony w swoim geniuszu, niedostępny dla nikogo, pochłonięty muzyką –
pasją – nie oglądał się na nikogo. Jego ignorancja podniecała mnie już od
samego początku naszej znajomości. Dlatego przyciągał mnie jak magnes.
Pod wpływem impulsu
poderwałam się do góry, niczym wybudzona z koszmaru. Drżącymi palcami wyszłam z
kontaktów i kliknęłam z ikonkę You Tube.
Po bardzo dłużącej się minucie serwis załapał i udostępnił mi swoją stronę. Bez
zastanowienia, pochylona nad ekranem niczym Dexter nad nowymi zwłokami wpisałam
żądane hasło do wyszukiwarki. Minęło kolejne paręnaście sekund zanim pojawiły
się linki do klipów. Kierowana wrodzoną intuicją oraz własnym wzrokiem
kliknęłam opuszkiem w pierwszy na liście.
Zaczynało się od
przedstawienia sponsorów. Dwie, czy trzy sekundy napięcia szybko zastąpiły
anielskie głosy. W tle poza narastającymi chórami najpierw słyszałam wiolonczelę
lub skrzypce (nigdy nie potrafiłam rozróżnić). Następnie ktoś sprytnie i
nienachalnie włączył do gry gitarę elektryczną, która nadawała muzyce nieco
mniej melancholijny charakter, dużo bardziej realny i ostry. Wraz z wejściem
konsoli, a co za tym idzie typowego dla rapu beatu pojawił się ten, o którym w
moim życiu było tak głośno.
Znowu
zamykam oczy
Ale nie kładę się spać
Więc przesuwam w głowie myśli
Nic innego nie jest ważne
Wyobraźnią wspinam się na wydmę
Gdzie tylko ja i Ty
A tutaj ja i bit znów tak na siebie zły
Dziś zgasły te wspomnienia jak nasz wczorajszy melanż
Ja samotny w wspomnieniach
Choć Ciebie już nie ma
I choć jestem już u celu naszych wspólnych marzeń
Jestem tu sam jak palec i nic na to nie poradzę
Tak blisko, jednak tak daleko
Posłuchaj pragnień niesionych wiatrem
Te szeptane Ci do ucha
Choć jesteśmy niezależni
Cały czas mam tą nadzieję, że on będzie mi przychylny
I zaniesie mnie do Ciebie
To Ty mnie obudziłaś bym poznał co to siła
Ni jak chcę czuć tą samotność, ten strach co nas zabija
I choć jestem prawie sam, uwierz, że się postaram
Oddany tylko Tobie dziś ja i dym cygara.*
Ale nie kładę się spać
Więc przesuwam w głowie myśli
Nic innego nie jest ważne
Wyobraźnią wspinam się na wydmę
Gdzie tylko ja i Ty
A tutaj ja i bit znów tak na siebie zły
Dziś zgasły te wspomnienia jak nasz wczorajszy melanż
Ja samotny w wspomnieniach
Choć Ciebie już nie ma
I choć jestem już u celu naszych wspólnych marzeń
Jestem tu sam jak palec i nic na to nie poradzę
Tak blisko, jednak tak daleko
Posłuchaj pragnień niesionych wiatrem
Te szeptane Ci do ucha
Choć jesteśmy niezależni
Cały czas mam tą nadzieję, że on będzie mi przychylny
I zaniesie mnie do Ciebie
To Ty mnie obudziłaś bym poznał co to siła
Ni jak chcę czuć tą samotność, ten strach co nas zabija
I choć jestem prawie sam, uwierz, że się postaram
Oddany tylko Tobie dziś ja i dym cygara.*
Z moich oczu, po raz
pierwszy od pięciu lat, popłynęły szczere łzy spowodowane przez słowa Sasuke.
Nie ranił mnie. On poruszał cały ten ból, który próbowałam trzymać w ryzach
przez całe swoje życie. Próbowałam, ale on wychodził na wierzch pod postacią rozcięć.
Nie pytaj co u mnie, ma miła, po
staremu
Rap rozkwita, jak drzewo
Praca, studia, remont
Wciąż oddany marzeniom swoim
Nic się nie zmieniło
Ten czas to dla mnie przełom
Na tle tego co było
Ty przestań się już martwić
Też mam ochotę nie raz
Nie ma, sensu rozpaczać gdy Cię nie ma kto wspierać
Emocje w sobie zbieram
Co pomaga jak esperal
Silniejszy jestem teraz
Odnalazłem się w korzeniach
Choć, nie raz, nie dwa, wracam do Ciebie myślami
Aby nie iść przez swe życie z przymkniętymi oczami
Sporo się już nauczyłem, jak żyć tu jestem pewien
Kiedy raz spoglądasz w grzech
On tez spogląda w Ciebie
Choć nie jest mi jak w niebie
Na razie to wystarcza
Nie chce w trybie iść na niby
Niczym mechaniczna lalka
A zwłaszcza teraz gdy ja ją, a ona mnie – kocha
I jestem tego pewien, ze to nie miłość na pokaz.**
Rap rozkwita, jak drzewo
Praca, studia, remont
Wciąż oddany marzeniom swoim
Nic się nie zmieniło
Ten czas to dla mnie przełom
Na tle tego co było
Ty przestań się już martwić
Też mam ochotę nie raz
Nie ma, sensu rozpaczać gdy Cię nie ma kto wspierać
Emocje w sobie zbieram
Co pomaga jak esperal
Silniejszy jestem teraz
Odnalazłem się w korzeniach
Choć, nie raz, nie dwa, wracam do Ciebie myślami
Aby nie iść przez swe życie z przymkniętymi oczami
Sporo się już nauczyłem, jak żyć tu jestem pewien
Kiedy raz spoglądasz w grzech
On tez spogląda w Ciebie
Choć nie jest mi jak w niebie
Na razie to wystarcza
Nie chce w trybie iść na niby
Niczym mechaniczna lalka
A zwłaszcza teraz gdy ja ją, a ona mnie – kocha
I jestem tego pewien, ze to nie miłość na pokaz.**
Straciłam go. Moja
jedyna szansa, żeby być szczęśliwą przy boku Uchihy przeszła mi obok nosa.
Przetrwalibyśmy rozwód rodziców, przetrwalibyśmy moją depresję i
przetrwalibyśmy Sayę. Gdybym tylko nie wciągała tej cholernej koki tuż przed
imprezą. Niby tylko parę godzin trzymało, ale wystarczyło, żeby mi odbiła palma
– gdyby nie to gówno, zapewne nie przyszłoby mi do głowy, żeby się zabić.
Chociaż obudziłam
się rano i z miejsca podjęłam decyzję o samobójstwie, to czując na sobie dotyk Sasuke
i widząc w jego oczach uczucie, które zapewne było wypuszczone na wolność tylko
do mojego wglądu czułam, że to nie jest dobry pomysł – że mogę żyć dla tych
oczu pełnych szczęścia i akceptacji, których potrzebowałam.
Może to ta
wyprowadzka, czy raczej ucieczka zmieniła mój pogląd na życie. To wszystko
przeze mnie. Znowu wszystko zniszczyłam.
Zaufaj mi pamiętam, jak pięknie
było wtedy
Tylko ja, tylko my, razem tak w siebie wtuleni
Aby nie liczył się czas, choć on też chciał dla nas zwolnić
Byś nie miała wątpliwości, ile w nas jest z nas miłości
Wiesz co w Tobie kocham, gdy jestem przy Tobie blisko
Rozpalasz we mnie płomień, który wpada w palenisko
W którym zwyczajny człowiek widzi ogień, żar, nic więcej
Ty widzisz ten jeden płomień i czujesz me intencje
Dlatego ten list piszę i ważne jest to wszystko
Gdy oni się cieszą ogniem Ty zachwycasz jedną iskrą
Życzę Ci z całego serca by dzień zawsze się układał
I już na samiutkim końcu serdecznie Cię pozdrawiam.***
Tylko ja, tylko my, razem tak w siebie wtuleni
Aby nie liczył się czas, choć on też chciał dla nas zwolnić
Byś nie miała wątpliwości, ile w nas jest z nas miłości
Wiesz co w Tobie kocham, gdy jestem przy Tobie blisko
Rozpalasz we mnie płomień, który wpada w palenisko
W którym zwyczajny człowiek widzi ogień, żar, nic więcej
Ty widzisz ten jeden płomień i czujesz me intencje
Dlatego ten list piszę i ważne jest to wszystko
Gdy oni się cieszą ogniem Ty zachwycasz jedną iskrą
Życzę Ci z całego serca by dzień zawsze się układał
I już na samiutkim końcu serdecznie Cię pozdrawiam.***
Ta piosenka… ten
list, on był prawdziwy. Naprawdę, Sasuke wiedział – o jeżeli zakładał, że
jestem na terenie kraju, bądź jeszcze żyję – że kiedyś to usłyszę i zrozumiem.
Poczułam się dotknięta… intymność przekazu mnie przytłaczała.
Odrzuciłam telefon w
pościel i gwałtownie wstałam z łóżka. Wokół mnie panowała cisza totalna,
zupełnie nie jak u Itachi’ego w domu. Po cichu, jednak niezbyt powolnym krokiem
wyszłam ze swojego pokoju. Na korytarzu również było niewiarygodnie spokojnie.
Niesiona refleksyjnością i impulsem zbiegłam na dół i w depresyjnym amoku
wpadłam do łazienki. Tuż przed zamknięciem drzwi w progu salonu dostrzegłam
zdziwionego Uchihę. Trzymał płaczącego Minto na rękach.
Nie martw się mały,
nie jesteś sam – pomyślałam. – Mi również jest teraz smutno i źle.
Byłam głupia od
zawsze i to się nigdy nie zmieniło. Dlatego teraz podeszłam do półki, na której
Itachi trzymał swoje przybory toaletowe. Wolałam rozwalić jego maszynkę niż
Konan, której kobieta prawdopodobnie używała nie tylko do golenia nóg, ale
także łechtaczki i tym podobnych. Jako że w dzieleniu na czynniki pierwsze
maszynek do golenia byłam już mistrzem z tą poradziłam sobie równie łatwo.
Raz. Jeden.
Dwa. Auć.
Trzy. Dwa.
Cztery.
Pięć. Trzy.
Sześć. Cholera – piecze.
Siedem. Cztery.
Osiem.
Dziewięć. Dam radę pięć?
Dziesięć. Pięć – jestem silna.
– Sakura – usłyszałam zza drzwi. – Dziewczyno, wszystko gra? Siedzisz tam już
dosyć długo…
To
Konan.
–
Oczywiście, że nie – mruknęłam
nie na tyle głośno, by usłyszała. – Ta – odkrzyknęłam. Po chwili usłyszałam, jak odchodzi.
Westchnęłam. Już
zapomniałam, jak to cholernie piekło. Jednak czy coś zastąpi to uczucie
spływającej po krtani krwi? O nie! Uwielbiałam tą ciepłą ciesz, powoli sunącą
po tafli mojej skóry. Obejrzałam się w lustrze.
Zupełnie, jakby mnie
napadł wampir. Biała męska koszulka z dekoltem w serek już nie nadawała się do
użycia. No chyba, że w roli szmaty do podłóg. Schowałam żyletkę do kieszeni
szortów a resztę zostawiłam w umywalce. Ponownie przejrzałam się w lustrze, a spływające
po całej mojej twarzy łzy mówiły same za siebie – chcę do Sasuke! Chcę być
bezpieczna przy nim!
Musiałam zrobić coś
jeszcze.
Otworzyłam drzwi i
pierwsze na co się natknęłam to nieprzystępne i czujne oczy Itachi’ego.
Zacisnęłam usta w kreskę, a przyszywany brat sunął po lewej stronie mojej szyi wzrokiem
niewyrażającym absolutnie nic.
– Dlaczego? –
zapytał głucho.
Wiedziałam, że
pomimo swojego obowiązku, nie wyda mnie. Za dobrze wiedział, co to znaczy kontrola w słowniku masochistów. Zbliżył
się znacznie i przyłożył ciepłe, chude palce do ran. Może nie były pokaźnych
rozmiarów, jednak były głębokie, ponieważ zamiast ciąć wzdłuż po prostu żyletkę
wbiłam. Pięć razy. O piątym mogłam napisać w CV. Zapiekło jeszcze bardziej,
jednak przynajmniej przestałam brudzić jeden z t–shirtów bruneta.
– Zabierz mnie do
niego.
_______________________
Dwa miesiące
przerwy, to sporo czasu. Wiecie, jak to jest w ostatniej klasie: świadomość
końca, koniec, okres po końcu, kiedy wszystko jest puste. Mam swoje powody, żeby
chcieć zostać w gimnazjum i bynajmniej nie jest to moja była – już teraz –
klasa. A przynajmniej nie jej większa część, którą naturalnie uwielbiałam, lecz
bez ekscesów. Przepraszam, jeżeli ktokolwiek umarł z powodu nudy i czekania.
Zjadłam dwa wiadra czereśni, co w moim świecie oznacza, że się starałam, więc
czekam na opinie, z resztą – jak zawsze. Do zobaczenia przy następnym razie,
który nastąpi – być może! – na początku lub w środku sierpnia.
Tytuł: „Let It Die” Three Days Grace
*; **; *** – „List”
The Ostprausters ft. Magdalena Baś
PS. Kasiu, załóż
sobie konto na bloggerze, to będzie łatwiej z tymi komentarzami ^^
Cierpiąca
Nanase
Pierwszy raz komentuje to opowiadanie...
OdpowiedzUsuńI jestem na siebie zła, że dopiero teraz, choć zaglądam regularnie od ponad pół roku.
Co mogę powiedzieć? Nie ma w blogu detalu, który by mi się nie podobał (oprócz Sayi xd nienawidze suki...). Za to kocham Lo i Sasuke i tą ich chorą miłość.
Czytałam to opowiadanie z zapartym tchem mając nadzieje, że się spotkają... Ech :/ liczę na to w kolejnym rozdziale.
Biedny Naruto, oby nic mu nie było... Podziwiam go za jego poświęcenie względem Saki. On naprawde ją kocha, ale... I tak nigdy nie zaakceptowałabym tego paringu.
Czekam z niecierpliwością na następny rodział! Mam nadzieję, że pojawi się jak najszybciej.
Pozdrawiam i jeszcze raz chcę powiedzieć, że podziwiam <3
Trzymaj się kochana :D
Dziękuję za miłe słowa. Jak to się mówi, lepiej późno niż wcale :) Jest mi lepiej z myślą, że mam w Tobie wierną czytelniczkę oraz że to co tworzę Ci się podoba, dziękuję Ci.
UsuńPozdrawiam, Nanase <3
PS. Świetna nazwa :D
Cześć!
OdpowiedzUsuńKomentuje pierwszy raz, lecz czytam prawie od samego początku.
Dlaczego wcześniej nic nie pisałam?
Kiedyś notki były w miarę regularne, teraz no cóż co 2-3 miesiące. I pisze właśnie dlatego, że komentarze może chociaż troszeczkę Cie zmotywuje.
Pamiętam Twoje początki jak zaczynałaś pisać, opowiadanie nie zawsze było w miarę czytelne i spójne co do treści.
Teraz czytając najnowsze notki, zaczynając od serii drugiej to jest niebo, a ziemia.
Poprawiłaś się niesamowicie. Każdą notkę czytam z zapartym tchem.
Fabuła, akcja, poprawność językowa- czyta się to jak prawdziwą książkę.
Zrobiłaś ogromne postępy, oby tak dalej.
Rozumiem, że teraz będziesz szła do liceum, nowa szkoła, nowi znajomi lecz mam nadzieję, że nie wpłynie to zbytnio na czas oczekiwania na notkę.
Przesyłam całuski, życzę weny! :*
Cześć :D
UsuńNa początek: łap serce za szczerość i wytrwałość <3
Cieszę się niezmiernie, że chociaż minęło już tak dużo czasu osobom takim jak ty wciąż chce się to czytać. Miło jest czytać o tym, że ktoś widzi, jam się zmieniasz i uważa, że jest to zmiana na lepsze.
Masz rację - notki przestały być regularne, jednak cały czas pracuję nad tym, żeby to poprawić. Choć na razie jestem w trakcie prac nad nową historią, to obiecuję - chociażby dla ludzi takich, jak ty - że to się już niedługo zmieni.
Dziękuję, Nanase
Jak przystało na czytelnika,Natsume melduje się :D.
OdpowiedzUsuńWystarczy jeśli opiszę rozdział jednym określeniem,takim jak ''nagły i dziwny zwrot akcji''?.
Naruto...Uchiha prawie go zabił,lecz nie jest mi go szkoda.
Mój ulubiony Uchiha nagrabił sobie u policji,ale i tak go kocham.Oby policja nie dowiedziała się o pobiciu Naruto,gdyż Sasuke-krótko mówiąc- ma przerąbane.Wiadomo też jedno-on nie chce widzieć ani znać Sakury.
Sakura...mówią,że kobiety są zmienne jak wiatr i się z tym zgodzę.Czy tylko mi trójkąt miłosny zwany ''Naruto/Sakura/Sasuke'' przypomina motyw z ''Pamiętników Wampirów''?.Tak na boku,Sakura kojarzy mi się z Eleną.Jak nie Sasuke to Naruto i na odwrót.Lepiej,aby nie jechała do Uchihy.Nie przeżyję tego spotkania.Na jej słowa patrzę z przymrużeniem oka.
W mojej głowie rodzi pytanie:co dalej?.Na logikę-na miejscu Uchihy nie grałabym w zespole ze zdrajcą.Stawiam na opuszczenie zespołu przez Sasuke.Coś czuje,że rozwiązanie wszystkich wątków(delikatnie mówiąc)trochę potrwa.
Mam też nadzieję o (nie)spotkaniu Sasuke i Sakury w następnym rozdziale.To byłoby zbyt proste-oraz delikatnie mówiąc-nie na miejscu.Uchiha jej nienawidzi bardziej niż kogokolwiek innego.Nasza Sakura nie wróciłaby żywa lub pobita.
Weny i jeszcze raz weny :D.
Cóż, Pamiętników Wampirów nigdy nie oglądałam i szczerze mówiąc to to porównanie nieco mnie zdziwiło oraz rozbawiło :) Masz rację, spotkanie, które odbyłoby się na dniach od afery z pobiciem byłoby za proste jak na Nanase :3
UsuńDziękuję i również pozdrawiam, Nanase.
Najpierw chcę pochwalić szablon. Do tej pory czytałam na komórce, więc nie widziałam go, a jak weszłam na stronę to od razu mi się spodobał.
OdpowiedzUsuńOd razu uprzedzam, że nie przeczytałam całej historii, jedynie drugą część, a na dodatek niektóre fragmenty omijałam, ale to dlatego, że szukałam tych z Naruto :). Mam nadzieję, że naszemu ukochanemu blondasowi nic nie będzie. Jest to nietypowe dla mnie, że czytam tę historię, ponieważ nie cierpię dwójki głównych bohaterów xD.
Sasuke jest dupkiem i ja nic fajnego w nim nie widzę. Jest z dziewczyną, którą nie kocha i traktuje ją jak dmuchaną lalę i dziewczynkę do "bicia", a ma obsesję na punkcie Sakury. Wydaje mi się, że poniewczasie, bo nie myślał o niej, gdy bzykał Sayę. (Oczywiście przez nieznajomość całości, mogę się mylić, ale zamierzam nadrobić całość.) To czyni z niego hipokrytę. A Sasuke nie jest z Sakurą, a jest narzeczonym Sayi, więc nie ma prawa tak traktować Naruto, ponieważ nie ma do niej prawa.
Sakura za to jest egoistką. Wykorzystuje Naruto i jego dobre serce. Wie, że źle robi, ale będzie robić to dalej, bo ona jest taka biedna i pokrzywdzona.
Nie rozumiem też, dlaczego niektórzy uważają, że Naruto słusznie oberwał od Sasuke. Sakura poprosiła go, aby nikomu nie mówił o niej, więc tak zrobił. Byłby dobry, gdyby zdradził tajemnicę przyjaciółki? Według mnie zachował się w porządku. Potrafię zrozumieć, dlaczego nie cierpią Sayi, ale za to nie wiem, dlaczego wszyscy wybielają Uchihę? Zmusza go ktoś, aby z nią był, czy jest z nią z własnej woli? Sasuke zranił Sakurę i tego nie cofnie. Bardzo dobrze, że ponosi konsekwencje swoich własnych czynów.
Tyle nagadałam się odnośnie fabuły. Bardzo podoba mi się twój styl pisania. Jest dojrzały i książkowy, a nie blogowy. (Jeżeli czytasz inne opowiadania to zapewne wiesz, o co mi chodzi. W niektórych fanficach język jest typowy dla ucznia podstawówki.) Bardzo też lubię narrację pierwszoosobową. Bardzo dobrze, że zmieniasz perspektywy, a najbardziej lubię tą Naruto. Potrafimy dzięki temu spojrzeć z kilku punktów widzenia na sprawę, więc jest to poniekąd bardziej obiektywne.
Życzę weny i czekam na kolejny rozdział.
Witaj :D
OdpowiedzUsuńW pierwszym akapicie chciałabym ci podziękować za te wszystkie komplementy odnośnie szablonu (z którego jestem dumna, jak mało kto) oraz stylu pisania (który ciągle wymaga szlifierki xd). Bardzo miłe słowa.
Zdziwiłam się faktem, iż czytasz tę historię tylko ze względu na Naruto, bowiem jest to bądź co bądź blog o Sasuke i Sakurze. Ale wiesz co? Bardzo dobrze, że jesteś :D
Czasami potrzeba mi ludzi, którzy spojrzą na opowiadanie bez zbędnych emocji i napiszą prawdę o postaciach.
Pozdrawiam i życzę powodzenia z nadrabianiem ;)
Nanase
Naprawdę kocham twój blog i mimo, że czytam go od dobrych paru miesięcy, to dopiero teraz zebrałam się za komentarz.
OdpowiedzUsuńCóż, lenistwo. :D Historię tę kocham niemalże za wszystko. Postacie, fabuła, styl pisania, po prostu wszystko!
Mam nadzieję, że niedługo czyli za kilka dni pojawi się nowy rozdział. Od paru dni cierpię po usunięciu ósemki dlatego moja jedyną rozrywką jest siedzenie i czytanie czegokolwiek xD Na nic innego nie mam siły.
Powodzenia w pisaniu!
Hej i z miejsca dziękuję :) Biedna twoja ósemka :( Łączę się w bólu i wysyłam sms'a o treści POMAGAM XD Do napisania tylko dwie sceny, także do "czegokolwiek" dołączy także ten blog.
UsuńPozdrawiam, Nanase