– Itachi –
wydukałam. Poczułam, jak moje oczy wysychają, niczym studnia i szykują się do
opuszczenia oczodołów. Pomieszczenie, w którym się znalazłam było… jak z innej
bajki.
Pokój nie był bardzo
duży, nie była to też komórka pod schodami z Harry’ego Pottera. Królowały tu
szarości, szczególnie na ścianach. Całą lewą stronę zajmowała ogromna szafa z
przesuwanymi drzwiami. Jej środkową część stanowiło lustro o wysokości mniej
więcej dwóch i pół metra. Równoległa ściana od połowy była łagodnym skosem. Pod
nią stało wąskie, jednoosobowe łóżeczko. Pościel zasłaniająca materac była jasnoniebieska,
niczym oczy mojej biednej, bestialsko opuszczonej przeze mnie Ino – innymi
słowy, piękny kolor.
Na ścianie
naprzeciwko drzwi znajdowało się kwadratowe okno z luftem zasłoniętym mysim
materiałem. Za łóżkiem a pod oknem stało białe biurko z intensywnie niebieskimi
nogami oraz równie turkusowym, metalowym stołeczkiem. Na podłodze wyłożonej
klepką w nieco przygasłym, ciemnobrązowym odcieniu leżał puchaty dywan w
kolorze jasnego betonu. Pod białym sufitem zaś wisiał żyrandol, na który
składała się żarówka otoczona papierowymi krążkami połączonymi grafitowym
drutem.
Moja nowa sypialnia
była pomieszczeniem urządzonym w nowoczesnym, jednak przytulnym stylu.
– Rozumiem, że ci
się podoba – rzekł niepewnie, kładąc mi dłoń na ramieniu. Zerknęłam na niego z
otwartą buzią.
– Pojebało cię? –
zapytałam poważnym tonem. Na jego przystojnym obliczu wykwitło coś na kształt
zdezorientowania połączonego z przygnębieniem. – Co to za głupie pytanie? No
pewnie, że mi się podoba! – Tupnęłam nogą.
Wtedy też poczułam,
że być może moja reakcja mogła być nie na miejscu. W takich sytuacjach powinno
się dziękować, a nie warczeć. Zrobiło mi się głupio. Żeby jakoś załagodzić jego
opinię o moich dobrych manierach zagarnęłam grzywkę za ucho i spięłam się w
sobie. Po sekundzie przylegałam już do torsu przyjaciela, uczepiając się go
najmocniej, jak tylko dałam radę. Czego się nie robi dla przyjaciół?
– Debilu –
dorzuciłam, gdy brunet pomimo początkowego zdziwienia pogłaskał mnie po
włosach. Czy tak właśnie okazuje się to coś na kształt podziękowania? Takiego
dozgonnego i nieopisanego?
– Cieszę się, że w
końcu zmądrzałaś – wyznał, a moja dozgonna wdzięczność przerodziła się w
irytację.
– Co proszę? –
odskoczyłam od niego, jak oparzona. Zmierzyłam go groźnym spojrzeniem.
– A tobie o co się
rozchodzi? – Zdumiony uniósł brwi do góry.
– Zapomniałeś już
kto mi żyletki wciskał od małego? – fuknęłam. Nastąpiła chwila ciszy. Itachi
analizował moje słowa lub takie przynajmniej sprawiał wrażenie. – No co żeś tak
zamilkł? To wszystko?
– Zgoda – mruknął
nieoczekiwanie, wiążąc wargi w filozoficzny supełek. – Może to i była moja
wina, jednak to nie zmienia faktu, że odkąd trafiłaś znowu do psychiatryka
cięcie się, czy inne takie to była tylko i wyłącznie twoja decyzja – rzekł
tonem osoby dorosłej. Nie minęła
godzina, a ja już zdążyłam go znienawidzić. – Dlatego cieszę się niezmiernie,
że od teraz to ja będę cię mieć na oku – dorzucił, a ja wywróciłam oczami.
Uświadomiłam sobie,
że zaczęłam zachowywać się jak jakaś rozkapryszona nastolatka, a nie
prawie–pełnoletnia. Czy tak powinna egzystować stabilna emocjonalnie Sakura
Haruno? Nie, zdecydowanie musiałam się ogarnąć.
– Niech będzie –
westchnęłam – przepraszam. – Itachi odpowiedział mi uśmiechem.
– Pójdę wspomóc
Konan – oznajmił, wycofując się na korytarz. Zrozumiałam, że chodziło mu o
Minto i Ichigo. Zmarszczyłam brwi.
– W czym? –
zapytałam. – Radzi sobie świetnie.
– Ech. – Podrapał
się po głowie. – Musimy spakować dzieciaki i odwieźć je do Sasuke – wyznał. Zamrugałam.
– Po co? – Zdziwiłam
się. Na jego obliczu wyrósł uśmiech numer pięć, ten łobuzerski; taki jak u
Sasuke.
– Wiesz – ponownie podrapał
się za uchem – mamy pewien pomysł…
– Jaki?
Jego uśmiech z
numeru piątego zmienił się w ósmy; promieniujący.
– Ja i Konan chcemy
zrobić mały nieszkodliwy melanżyk z okazji twojej wolności – wyjawił, a mnie
wbiło w panele. A ja już myślałam, że zniknął ten poczciwy nieogarnięty Itachi,
a tu proszę! Chłopcy naprawdę nigdy nie dorośleją.
– Melanżyk? –
Uniosłam prawą brew.
– Jak za dawnych
czasów… – rozmarzył się. – Przyszli by wszyscy ze starego składu.
– To znaczy? –
zapytałam niepewnie. Bałam się konfrontacji z niektórymi osobami, szczególnie z
najbliższego otoczenia młodszego brata mojego rozmówcy. Jakość nie paliłam się
do ujawniania wszystkim nienawidzącym mnie dookoła faktu, iż jednak jeszcze
żyję.
– Nasza grupka
cosplay’owa i reszta – rzucił lakonicznie. Dobra, mniej więcej wiedziałam, o
kogo chodzi. Nie wszystkich kochałam, ale w miarę lubiłam. Dobre chociaż to.
Jednakże…
– Co rozumiesz przez
resztę?
– Naruto – odparł
beznamiętnie. Włożył ręce w kieszenie tych swoich idealnie dopasowanych jeansów
i spojrzał na mnie badawczo. W sumie to… od pięciu lat nie byłam na imprezie.
Czas to zmienić. Strasznie się rozleniwiłam i chyba wypadłam z wprawy. No, ale
od czego ma się przyjaciół?
– Aha… ok –
mruknęłam. Już się bałam, a to tylko Naruto. Poczułam, jak krew ponownie
zaczyna krążyć w moich żyłach. – To może lepiej idź już do Konan, co?
– Hm, masz rację –
powiedział. – Co będziesz teraz robić? – zapytał od niechcenia. Oparł się o
framugę w nonszalanckim geście. Zarumieniłam się. W tych ubraniach i pozie
wyglądał naprawdę oszałamiająco.
Tak… podobnie do
Sasuke. Poczułam niemiłe ukłucie w sercu.
– Rozpakuję się. –
Rozejrzałam się ciekawsko po pomieszczeniu, chcąc odgonić od siebie przeszłość.
– Trochę za dużo tu półek, jak na moje rzeczy, więc w najbliższym czasie
wybiorę się może na zakupy. Trzeba by zaktualizować garderobę, prawda? – Zaśmiałam
się. – A później zadzwonię do taty, że nic mi nie jest i tak dalej. – Zrobiłam
minę, jakby telefon do ojca był najnudniejszą rzeczą na świecie.
– Lo. – Zmarszczył
brwi. – Dlaczego właściwie twojego ojca nie było przy wypisie? Jesteś przecież
niepełnoletnia.
– Wiem – mruknęłam,
odwracając się na pięcie i podążając w głąb mojej Szarości. Klapnęłam na łóżku,
dokładnie naprzeciwko lustra. Materac dopasował się do mojej kościstej pupy,
uginając się miękko pod moim ciężarem. – Tata nie był po prostu dostępny –
rzuciłam, smutno przyglądając się swoim kolanom w lustrze. Czemu one były
doprawdy takie sine?
– Jak to?
– No normalnie –
warknęłam. Itachi przewrócił oczami. – Jest w delegacji, chyba w Korei
Południowej – zastanowiłam się.
– Nie wiesz? – Do
moich uszu doleciało cichutkie stukanie w parapet. Odwróciłam się gwałtownie i
ujrzałam istną ścianę deszczu.
– Nie. Nie obchodzi
mnie to.
Uchiha uśmiechnął
się do mnie ciepło. Po niebie przetoczył się batalion grzmotów. Poczułam jak
dolne partie mojego brzucha kurczą się rozkosznie.
Naprawdę mnie to nie
obchodziło. Odkąd zamieszkał z Sayuri miałam odczucie, że wcale nie musi. Miał
ją, czasami Kaigo, no i mnie okazjonalnie, gdy tylko mnie odwiedzał. Byłam już
całkiem dużą samodzielną kobietą i szczerze wierzyłam w to, że jeden telefon na
tydzień nam wystarczy.
Pomimo tego, trochę
jednak żałowałam, że go przy mnie nie było, gdy wychodziłam. Taki ważny przełom
mojego życia, a on w delegacji. Sayuri też nie mogła przyjść, praca to jednak
praca, więc koniec końców zostałam sama. Lecz najważniejsze dla mnie było to,
że był ze mną Itachi, a ja już nigdy w życiu nie miałam ponownie zagościć na
oddziale psychiatrycznym.
– Rozumiem – rzucił Uchiha
i zniknął mi z oczu. Zamknął za sobą drzwi, a w pokoju zapanowała cisza.
Ucichły wrzaski dzieci, nawet deszcz nieco odpuścił. Zostałam sama ze swoimi
myślami.
W tamtym momencie
uświadomiłam sobie, jak bardzo się cieszę, że Itachi jest, jaki jest. Nie wiesz
gdzie jest twój ojciec? Ok, nie ma sprawy, mnie też by to nie obchodziło. Nigdy
nie pytał i nie oceniał, a ja się przecież sama proszę o zbesztanie! Jak można
tak mówić o ojcu? Byłam okrutna i Itachi dobrze o tym wiedział, akceptując to.
Kocham go.
*
Dzień minął mi
bardzo neutralnie.
Gdy już się
rozpakowałam oraz zadzwoniłam do taty razem z Itachim i jego rodziną zjedliśmy uroczy obiad. Ustaliliśmy, kto dokładnie
będzie na imprezie, kiedy trzeba będzie odwieźć dzieciaki, a także plan
działania na jutrzejszy dzień. Chociaż Konan zdecydowanie należała do tego
jednego procenta populacji kobiet, który nienawidził zakupowego szaleństwa, to
zgodziła się zabrać mnie jutro do najbliższego centrum handlowego. Musiałam
poważnie uzupełnić swoją garderobę. Poza szpitalem nie mogę przecież chodzić
tylko w dresie i starej wyciągniętej koszulce. Od Uchihy otrzymałam wizytówkę z
numerem pani Senju. Oczekiwała na mój telefon w sprawie płyty, który należało
wykonać jak najszybciej.
Westchnęłam.
Łazienka w mieszkaniu Itachi’ego i Konan była nie za duża. Zmieściła się tu
lekko za ciasna wanna, umywalka i pralka. Ubikacja była w pomieszczeniu obok. W
zamyśleniu podziwiałam parującą wodę. Ta delikatna, dusząca mgiełka unosiła się
w powolnym tempie do sufitu, wprawiając artystyczną część mojej duszy w swego
rodzaju zachwyt. Dzięki beżowym kafelkom moje oczy z dziecinną łatwością
obserwowały białe obłoczki na kwiatowej mozaice.
Woda zapluskała
cicho, gdy podniosłam się do pozycji siedzącej, podciągając do siebie nogi.
Schowałam twarz w dłoniach. Radość z nowego życia jakoś sama się ulotniła. Nie
rozumiałam tego. Po łazience roznosiło się moje przytłumione, miarowe
oddychanie. Woda powoli stygła, a ja jakoś nie mogłam się zmusić do złapania za
gąbkę i zmycia z siebie całodziennego potu. Zmycia z siebie odoru psychiatryka.
Wzdrygnęłam się.
– Nigdy tam już nie
wrócę, nie ma mowy – warknęłam sama do siebie.
Poniosłam znudzone
oczy na telefon i wizytówkę Tsunade, leżące obok na pralce. Bez większego
zastanowienia złapałam za nie, ponownie opierając plecy o tył wanny.
Odblokowałam aparat i wystukałam numer do menadżerki. Przyłożyłam bez większego
entuzjazmu słuchawkę do ucha.
Jeden sygnał.
Drugi.
Trzeci.
– Halo? – przywitał mnie dźwięczny sopran.
– Tu Tsunade Senju, Matryoshka Records,
słucham.
Cholera, co się mówi
w takich sytuacjach? Nagle w mojej głowie zapanowała pustka. Przedstawić się
mam, czy co? Przygryzłam dolną wargę. Po co ja w ogóle do niej dzwonię?
– Eem… dobry wieczór
pani Tsunade – wykrztusiłam po sekundzie niezręcznej ciszy. – Tu Haruno.
Po drugiej stronie
słuchawki rozległ się szelest przekładanych papierów. Coś spadło. Zmarszczyłam
brwi.
– Och, Sakura! – Wyraźnie się ucieszyła. –
To twój numer? Muszę zapisać.
– Tak – odparłam,
odczuwając swego rodzaju ulgę. Moja menadżerka roztargniona jak zawsze. –
Chciałam pani przekazać, że wypisano mnie już ze szpitala i jestem już
rozpakowana u tego kolegi.
– Tak? To świetnie! – zachwyciła się.
Przewróciłam oczami. – Mieszkasz u tego
znajomego?
– Uchiha przekazał
mi, że oczekiwała pani na mój telefon, tak więc dzwonię. – Postanowiłam przejść
do konkretów.
Odpowiedziała mi
cisza. Odniosłam wrażenie, że Tsunade nie za bardzo wie, o co mi chodzi. Na
szczęście, były to tylko moje domysły. Senju ożywiła się, niczym pacjent z
nadpobudliwością ruchową.
– Zgadza się – zapiała. – Podczas, gdy ty walczyłaś z tą bandą czubów
w kitlach TA spotkali się parę razy i wspólnie nagrali melodię. Muszę ci
powiedzieć…
– TA? – powtórzyłam niepewnie. Nic mi to
nie mówiło.
– The Avengers – wyjaśniła pobłażliwie. – Powinnaś wiedzieć.
Przewróciłam oczami,
wolną dłonią uderzając się w czoło. Wiedziałam, że miała rację, jednak mimo
tego moja duma kazała mi całą winę zwalić na zmęczenie i wysoką temperaturę w
łazience.
– I jak wyszło? –
zapytałam beznamiętnie. Miałam wrażenie, że sprawa z kapelą w ogóle mnie nie
dotyczyła. Z niewiadomych powodów, zaczęłam mieć to gdzieś.
–
Jak? – Wydawała
się ze mnie kpić. – Wyszło… lepiej niż
można by tego oczekiwać. Prawdę mówiąc, nie sądziłam, że tak to pociągną, sama
miałam inną koncepcję. Jednak tak tez jest dobrze, a nawet lepiej, bo wieje
taką młodzieńczą energią.
– Wieje młodzieńczą
energią? – powtórzyłam za nią. Uniosłam brwi i prychnęłam cicho.
Zza drzwi dobiegły
mnie odgłosy wieczorynki i śmiechy dzieciaków. Spojrzałam kontrolnie w tamtą
stronę. Powinnam wychodzić, żeby Konan mogła je wykąpać jeszcze u siebie w
domu, by nie robić… im kłopotów. Z dziwnego powodu nawet w myślach nie mogłam
wymówić ich imion.
– Tak – mruknęła. – Z resztą sama się przekonasz. Rozłączymy się, a ja ci wyślę numer do
Naoki’ego, on jest najbardziej ogarnięty z całego towarzystwa, wszystko ci
wyjaśni. Tylko pamiętaj, macie się na jutro umówić w studiu, posłuchasz ich i
dogramy twój wokal. Później nagramy teledysk. Trzeba w końcu ruszyć z kopyta
– dodała entuzjastycznym tonem.
– Ok – westchnęłam,
opuszczając się w wannie. – No to do jutra, proszę pani.
– Właśnie – rzuciła i rozłączyła się.
Odsunęłam aparat od ucha, patrząc zamroczonymi oczami na wyświetlacz. Andy
Bierstack na tapecie wiecznie modny.
Już po chwili
telefon zawibrował w mojej ręce, a na ekranie pojawiła się ikonka nowej
wiadomości. Otworzyłam ją bez chwili zwłoki. Poza numerem telefonu do Smitha
nie zawierała nic. Wybrałam numer i ponownie aparat wylądował na wysokości
mojego ucha.
* * *
– Ła! – wrzasnął
Kiba, gdy po niebie rozniosły się kolejne gromy i pioruny. Przewróciłem oczami.
Co to miało w ogóle być?
– Kiba, błagam –
warknął Shikamaru. – Jesteśmy dorośli.
– A–ale – jąkał się
Izunuka – to brzmi strasznie. Te wszystkie grzmoty i błyski są… brr – niczym
jakieś naloty!
– To tylko burza. –
Przetarłem dłonią twarz. – Robisz wstyd przed ważnymi ludźmi.
– Och jacy tam ważni
ludzie! – żachnął się Jiraya, siedząc przed nami z założonymi rękami. Rzuciłem
mu litościwe spojrzenie. – Jestem tylko ważniejszy od was.
– Jezu… – stęknął
Kiba, gdy po niebie przetoczyła się nowa fala grzmotów.
– Że o skromności to
już nie wspomnimy – wymruczał Shikamaru przesłodzonym tonem. Zamrugał do tego
parokrotnie i ułożył dłonie pod brodą. Zaśmiałem się szyderczo.
– Chłopcy, może
skupimy się na ważnych kwestiach? – przerwał nam Choji, wyjadając palcami
czekoladę w rożka. Spojrzałem na niego kpiąco. On to szczególnie zajmował się
ważnymi sprawami, jak na tą chwilę.
– Ta burza jest
coraz bliżej – szepnął Izunuka, błądząc podejrzliwym wzrokiem po pomieszczeniu.
– Dobra, koniec,
dzieciarnia – zarządził Jiraya a my momentalnie poprawiliśmy się na krzesłach.
Powiało grozą. Gdzieś nieopodal rozległo się głośne huknięcie pioruna. Siedzący
dwa krzesła dalej Kiba podskoczył w miejscu. Tym razem go zignorowałem,
zaszczycając swoim spojrzeniem menadżera. – Chyba nie wszyscy mnie usłyszeli,
więc powtórzę… KONIEC – krzyknął, a nawet moje serce przeżyło skurcz. O co mu
chodziło?
Podążyłem za jego
zirytowanym spojrzeniem. Moje oczy skupiły się na Naruto, który nic sobie nie
robiąc z panującej wokół ciszy cieszył japsko do telefonu. Na początku wydawało
mi się fascynującym zajęciem czekanie na jego zreflektowanie się, jednak w miarę
upływu czasu i we mnie rósł potwór zwany „Frustracją” w wykonaniu Sasuke
Uchihy.
– Naruto –
burknąłem, podpierając twarz dłonią. – Ziemia cię wzywa.
Chłopak podniósł na
mnie zdezorientowane oczy, które… kipiały szczęściem. Coś mi tu nie grało.
Naruto Uzumaki i szczęście po wyjeździe Hinaty?
– A ty co taki
zadowolony z siebie, tłumoku jeden? – wycedził Kiba.
– A guzik ci do tego
– odparował.
– No z kim tak
zawzięcie gadasz, co? – zaśmiał się Nara. – Już od godziny trzymasz nos w tym
telefonie, a my tu ważne sprawy omawiamy.
– Ja zatrzymałem się
na tym, że Kiba boi się burzy i nie jestem pewien, czy to jest taka strasznie
ważna sprawa… – wtrącił Akimichi, za co wszyscy zgromiliśmy go wzrokiem. Wcale
nam tym nie pomagał.
– Nie pomagasz –
fuknąłem. Grubasek wzruszył ramionami i powrócił do rożka, a my ponownie
skupiliśmy się na Naruto.
– A może ty się
zakochałeś, co? – dalej dociekał Shikamaru. Zmarszczyłem brwi, w zaciekawieniu
obserwując całą sytuację z boku.
– No właśnie – dodał
Kiba. – Któż to cię tak szybko uwiódł po Hinacie, co? A tacy byliście w sobie
zakochani.
– To chyba ona, bo
ja na pewno nie – mruknął blondyn. – Poza tym, to chyba nie wasz interes –
bronił się.
– No wiesz! – Wykrzywiłem
usta w perfidnym uśmiechu. – Bo się obrażę. Jesteśmy przyjaciółmi, a ty się nie
chcesz podzielić nawet zdjęciem.
– Ładna chociaż?
– A charakter ma w
porządku? Bo w głowie to chyba nie, skoro się z tobą trzyma.
– Nie żeby coś, ale
wy też się ze mną zadajecie.
– No w sumie racja.
– A fajne ma cycki?
A tyłek? Było coś ten tego tam tego?
Burzę pytań
skierowanych w stronę biednego osaczonego Naruto przerwało nam coś na kształt
warknięcia groźnego tygrysa. Ten dźwięk wywodził się z gardła Jirayi.
– Kurwa… ludzie,
błagam – fuknął – ja już chcę do domu.
– No to idź – Kiba
zmarszczył brwi, rozkładając ręce. Nasz menadżer miał przez chwilę minę, jakby
miał mu przywalić. Izunuka właśnie zdobył u mnie dziesięć punktów na plus.
Szczerość zawsze w modzie.
– Nie mogę, dopóki
tego nie podpiszecie. – Pomachał mu przed oczami plikiem papierów, które od
jakiegoś już czasu przeglądał. – A nie podpiszecie, dopóki z wami tego nie
omówię.
– A co to w ogóle
jest? – spytał Uzumaki z głupią miną. Przewróciłem oczami, odwracając twarz w
przeciwną stronę od tych idiotów. Wyjrzałem przez okno, zasłaniając usta
dłonią. Burza była coraz bliżej.
– Jak ja cię zaraz
pierdolnę, to cię, kurwa, zabiję, rozumiesz? – wysyczał siwowłosy. – A po jaką
cholerę my tu siedzimy już od dwóch godzin?!
– No nie wiem –
oburzył się Naruto. – Sasuke do mnie zadzwonił i powiedział, że dzisiaj jest
spotkanie, więc przyszedłem. – Na dźwięk swojego imienia powróciłem do zespołu.
I zaraz tego pożałowałem. Jiraya był aż czerwony od złości.
– Podpisujemy umowę,
która zatwierdza wydanie naszej płyty, jełopie – warknął Shikamaru, wyrywając
mu telefon. Z nie małą satysfakcją wszyscy podziwialiśmy, jak Nara wyłącza
urządzenie. – Twoja Miss Universe nie będzie cię już rozpraszać.
– Ale… – jęknął,
błądząc błagalnym spojrzeniem po naszych twarzach. Owszem, byliśmy bezlitośni,
ale Uzumaki sobie zasłużył i tyle.
– I skup się – dodał
Nara, odkładając aparat na biurko, daleko od chciwych paluszków
niebieskookiego. Naruto zrobił naburmuszoną minę, zaplótł ręce na klatce
piersiowej i w teatralnym geście opadł gwałtownie na krzesło.
– Dobrze –
powiedział łagodząco siwowłosy. Widać po nim było, że ten spokój wiele go
kosztował. – Tak więc skoro już omówiliśmy kwestię graficzną to możemy przejść
do listy utworów. Oto ona – wręczył nam kartki, którymi wcześniej wymachiwał
nam przed nosami. Tylko rzuciłem na nią okiem. Znałem ją na pamięć. –
Kolejno: Feel Again, Demons, List, Heart
Skips A Beat, The Kill, If I Lose Myself, Story Of My Life, Waves, Counting Stars, Peron, Black Night Town i
Never Change. Jakieś obiekcje?
– To ostateczna
kolejność? – zapytał Naruto. Jiraya pokiwał potwierdzająco głową. – Niech
będzie – dodał blondyn.
– Sami ją
układaliście– mruknął. – A reszta? – mężczyzna spojrzał na nas uważnie.
Milczeliśmy, patrząc po sobie zgodnie. – Ok, w takim razie lista zostaje
zatwierdzona. Podsumowując, premiera krążka nastąpi dwudziestego sierpnia. Do
tego czasu nie macie żadnych koncertów, za to dwie konferencje, na których
będziecie opowiadać o powstawaniu płyty. Poza tym, parę wywiadów dla radia i
telewizji. Sami się podzielicie, kto ma iść na co. Ja wam tylko dam papiery do
podpisania., takie tam formalności. Spokojnie, nie będzie tego za dużo. Trasę
koncertową po całej Japonii, promującą waszą płytę przesuwam na wrzesień i
październik, jak dobrze pójdzie. Chwilowo jest lato i większość naszej ekipy,
którą wam przydzieliłem jest na urlopie, trzeba to uszanować, bo jeszcze zdążą
się napracować. Poza tym, za trzy tygodnie odbędzie się ten koncert
charytatywny, na który dostaliście zaproszenie. Spokojnie, zapłacą wam, tyle że
o połowę mniej – dorzucił, widząc nasze zmartwione miny. – Pozostało wam tylko
podpisać się na dole strony i jesteście wolni.
Wzięliśmy
przygotowane dla nas wcześniej długopisy i niemal równocześnie wstaliśmy. Każde
z nas podeszło do biurka i podpisało się na umowie. Złożyliśmy pliki na
nierówną kupkę. Zmierzyłem ją ciekawskim spojrzeniem. Trochę dużo poszło tych
drzew.
– Dobra, a teraz
zejdźcie mi z oczu wy niedoroby społeczeństwa – mruknął, kryjąc twarz w
dłoniach. W milczeniu opuściliśmy gabinet. Ucieszyłem się, że mamy to już za
sobą. Za niedługo spełni się nasze wspólne marzenie.
Na korytarzu
pachniało farbą, niedawno został przemalowany z zielonego na pomarańczowy. Było
dosyć ciemno, jedynym źródłem światła była mała lampka na biurku sekretarki
Jirayi, Yukino. Całkiem miła kobieta z niej była.
Gdy zobaczyła, jak z
wyraźną ulgą kierujemy się w stronę windy uśmiechnęła się do nas ciepło.
Naruto, Kiba i Choji odwzajemnili ten gest, zawsze im się podobała, chociaż
mogło wynikać to też z tego, że po prostu ją lubili. Shikamaru kompletnie olał
fakt jej istnienia. Ja tylko obrzuciłem ją trochę mniej wrogim spojrzeniem niż
zazwyczaj i udałem się w stronę windy.
Wyprzedziłem
chłopaków i dogoniłem młodego Narę. Stanęliśmy przy metalowych drzwiach.
Kucykowaty wcisnął guzik przywołujący windę. Z niezadowoleniem spojrzałem w
górę, bowiem tak, jak się spodziewałem, wyświetlacz pokazywał, że nasz pojazd
znajdował się na 12 piętrze, podczas gdy my byliśmy na 20. Fajnie.
– Co będziesz
dzisiaj robić? – zagadnął mnie od niechcenia Shikamaru, wbijając znudzone
spojrzenie w metalowe drzwi. Przeczesałem dłonią włosy, wzdychając cicho.
– Ten debil Itachi
podrzucił nam dzieciaki na noc, robią jakąś popijawę – wyjawiłem, a mój kompan
zagwizdał głośno. Zamknąłem oczy. Do moich uszu doleciały głośne chichoty
chłopaków i sekretarki. Jak znałem życie, pewnie rwali ją na całego.
– No to grubo –
przyznał. – Powinieneś się zatem pośpieszyć, dochodzi dwudziesta.
– Saya jest w domu –
rzuciłem. – A poza tym, mam do załatwienia sprawę na mieście.
– Nie, żeby mnie to
jakoś bardzo pasjonowało, ale co to? – zapytał szatyn, a ja uśmiechnąłem się do
niego pobłażliwie. I za to go właśnie lubiłem. Miał moje życie w dupie i pytał
dla zabicia czasu. Człowiek tak cudowny, jak Shikamaru, trafiał się raz na
milion.
– Muszę się o coś dowiedzieć
w Szpitalu Centralnym – odparłem, wkładając ręce w kieszenie. – Takie tam
formalności. A ty?
Oho, zaczęły się
schody. Nara westchnął zdecydowanie zbyt głośno, przewracając oczami bardziej
teatralnie od oscarowego aktora.
– Ta Pindzia
postanowiła zacieśniać więzy rodzinne i sprowadziła nam na chatę swoich
pojebanych braci – wyżalił się, a ja mało co nie parsknąłem śmiechem. Biedny
Shikamaru, co on miał z tą Temari?
– Ale że co,
mieszkają z wami?
– Ta – mruknął. –
Zachowują się gorzej od nich – wskazał głową na resztę naszej paczki. – A
przecież są od nas starsi. Cały czas coś psują, coś demolują, a miałem taki
piękny, kurwa, w życiu spokój. I jeszcze Pindzia się cały czas do mnie o coś
pruje, że niby jej nie pomagam, a to przecież są jej dzieci!
– To jej bracia –
sprostowałem, a on posłał mi kpiące spojrzenie.
– Bracia, dzieci, w
ich przypadku to jeden chuj. – Wzruszył ramionami. – Włażą jej na głowę, lepiej
od szympansów. A że ja się im nie daję, no to ja jestem ten zły – mruknął. Tymczasem
drzwi od windy rozsunęły się, ukazując nam swoje nieprzyjemne, zimne metalowe
wnętrze. Zero kobiecości. Wkroczyliśmy powoli do środka, naciskając parter. – A
jebać to. Ważne, że to nie potrwa długo.
– Jak to? –
spytałem, z rozbawieniem obserwując, jak ci debile biegną w naszą stronę.
Niestety drzwi się już zamknęły a winda ruszyła w dół. Oj, jaka szkoda.
– Jak ich wyjebię
jeszcze w tym tygodniu na zbity pysk, to się im, kurwa, odechce więzi
rodzinnych ze mną – wytłumaczył, opierając się ostentacyjnie o ścianę. –
Najgorsze jest to, że…
– Że? – zapytałem,
gdy urwał. Chłopak spojrzał na mnie oniemiały. Wyglądał, jakby właśnie wpadł na
jakiś genialny pomysł. Był taki ożywiony – zupełnie nie jak on.
– Idziesz do
Centralnego? – zapytał z przebiegłym błyskiem w oku.
– Ano – odparłem. –
A co?
– A nic – parsknął.
– Odprowadzę cię.
*
Prawdę mówiąc, byłem
zły. Wściekły do tego stopnia, że miałem ochotę kogoś zabić. Od tak, podejść do
przypadkowej osoby i odciąć jej łeb siekierą czy piłą łańcuchową. Najprościej,
jak się tylko dało. I żeby było dużo krwi.
Nie chciałem
zachowywać resztek człowieczeństwa, które tliły się w moim sercu ostatkiem sił
– chciałem w końcu pokazać, jaki jestem naprawdę. Żywy i czujący. Po prostu
wściekły.
Pchnąłem z rozmachem
szklane drzwi opuszczając teren oddziału. Zdecydowanym krokiem kierowałem się
wąskimi, obskurnymi korytarzami do windy. Patrzyłem prosto przed siebie,
starając się nie oddychać. Czułem, że nawet mój własny oddech doprowadziłby
mnie do furii. Bez wzruszenia przeszedłem przed imponujących rozmiarów
stołówkę. W gruncie rzeczy, po trzech minutach dotarłem do windy.
Agresywnie walnąłem
w przycisk; zaświecił się zielonym światłem. Odczekałem chwilę. Nie minęła
minuta, a metalowe drzwi rozwarły się przede mną na oścież. Wnętrze windy
wypełniała chmara zaaferowanych rozmową lekarzy. Zirytowałem się jeszcze
bardziej. Czy, naprawdę, nie mogłem być sam? W ciszy? Mężczyźni, widząc moje
rozwścieczone spojrzenie umilkli na ułamek sekundy i ustąpili mi miejsca. W
milczeniu wszedłem do środka, odwracając się do nich plecami. Drzwi się
zamknęły a winda ruszyła.
Wcisnąłem ręce w
kieszenie czarnych spodni. Wymacałem w prawej fajki i odetchnąłem z ulgą. Nie
chciało mi się czekać w kolejce w monopolowym. Rozmowa lekarzy ponownie się
rozwinęła, wypełniając wnętrze windy nieprzyjemnym szmerem. Dyskusja była o
przeszczepach serca, z tego, co zdążyłem wyłapać.
W milczeniu
patrzyłem wrogo na wyświetlacz u góry drzwi. Czerwone cyferki zmieniały się
cholernie wolno, co mnie cholernie denerwowało. Tymczasem szmery za mną,
przerodziły się w kłótnię. Przewróciłem oczami. Głupi medyczny bełkot. Jeszcze
tylko dwa… jeszcze jedno… parter. Coś zabrzęczało, a drzwi otworzyły się
szeroko.
Ruszyłem z buta,
zostawiając facetów w kitlach za sobą. Ponownie podążałem zielonym, pełnym
schorowanych i zdecydowanie irytujących ludzi korytarzem SOR’u. Moim celem były
szklane, otwierane automatycznie drzwi na samym jego końcu. Przyspieszyłem
kroku, uważając jednak by nikogo nie potrącić. Jeszcze tego mi brakowało, żebym
musiał przepraszać jakąś stetryczałą staruszkę za to, że mi wlazła pod nogi.
I w końcu nadeszła
wolność.
Wyszedłem z SOR’u na
zewnątrz i automatycznie skręciłem w prawo. Po paru metrach dostrzegłem
Shikamaru opartego nonszalancko o białą ścianę budynku. Właśnie zapalał
papierosa. Gdy znalazłem się na tyle blisko niego, by mógł mnie usłyszeć,
zwrócił obojętnie ku mnie twarz. Moja wściekłość nie wywarła na nim absolutnie
żadnego wrażenia, co też trochę mnie otrzeźwiło. I dobrze, bo naprawdę bym
kogoś zabił. Westchnąłem głośno, zatrzymując się przy nim. Również oparłem się
o ścianę, poświęcając uwagę swoim butom.
– I co? Załatwiłeś?
– zapytał Shikamaru, zaciągając się dymem. Przeniosłem spojrzenie na pobliską
ulicę. Na teren szpitala właśnie wjechała karetka na sygnale. Przyjemna cisza
wypełniła się głośnym warkotem silnika i wyciem syreny.
– Powiedzmy – mruknąłem,
przypatrując się energicznej pracy lekarzy. Wygrzebałem z kieszeni własną
paczkę fajek. Zerknąłem na nią z nadzieją, która momentalnie zgasła, gdy
odkryłem, iż jest kompletnie pusta. Warknąłem cicho. – Daj fajkę.
– A co ja, kiosk
Ruchu jestem? – fuknął Nara.
Przewróciłem oczami,
zwracając ku niemu mętne spojrzenie. Wygrzebał jednak z kieszeni szarej bluzy
pudełko. Otworzył je i wysunął mi papierosa. Wziąłem go i wcisnąłem sobie do
ust. Po chwili obydwoje delektowaliśmy się tytoniem.
– Co przez to
rozumiesz? – powiedział po chwili. Zmrużyłem nieco oczy. Chociaż burza zdała
się już dawno przejść bokiem, to w powietrzu nadal wisiało jakieś napięcie.
– Ano to, że z
Naruto jest straszny skurwesyn – wypaliłem bez mrugnięcia okiem. Twarz
Shikamaru stężała, a rozbiegane oczy skupiły się na jakimś punkcie na mojej
twarzy.
– Co masz na myśli?
– Jego głos przybrał poważny ton.
Zaśmiałem się cicho,
gasząc fajkę na ścianie.
* * *
Cały zziajany
dotarłem w końcu pod drzwi domu Uchihów. Wcisnąłem elektryczny dzwonek przy
drzwiach i oparłem ręce na kolanach, głośno dysząc.
– Ostatni raz
przepuszczam matkę z dzieckiem w windzie – wysapałem. – Ostatni, kurwa, raz na
dziesiąte po schodach, rozumiesz, debilu? – zganiłem samego siebie.
Wtedy drzwi się
otworzyły i w wejściu ujrzałem kompletnie nieprzytomnego Itachi’ego. A
przynajmniej to mówiły mi jego oczy; błądzące i jakby obecnie nieobecne.
– Naruto? –
wybełkotał, przeczesując dłonią długie włosy. – Właź. – Niepewnie wkroczyłem do
środka, a brunet zatrzasnął z hukiem drzwi. – Lo już od godziny dostaje srania
o to, że cię nie ma. Zaraz wyjdzie przez okno z tych emocji.
– Co? – Zmarszczyłem
brwi. Itachi nic nie odpowiedział, za to odwrócił się na pięcie i w bardzo
gościnnym geście zostawił mnie samego. Zdjąłem szybko buty i ruszyłem za
wpółprzytomnym Uchihą ich wąskim korytarzem, prosto do salonu. To, co zastałem niczym
nie różniło się od niedopracowanych pod każdym względem, lecz jakże świetnych
melanży w stylu Uchihów.
Pomieszczenie
przepełnione było nawalonymi ludźmi. W powietrzu unosił się mało przyjemny dla
nosa oczu dym papierosowy oraz mieszanka
potu i alkoholu. Skrzywiłem się. Na kanapie zauważyłem Deidarę oraz Sasoriego
liżących się w najlepsze, zaś w drugim jej kącie nadzwyczaj skupionych Konan i
Nagato wciągających amfę ze szklanego blatu stołu. Robili to na tyle ostentacyjnie,
iż nie sposób się było nie uśmiechnąć. Przed oczami mignął mi rozochocony Hidan
w pogoni za nieznaną mi dziewczyną, która zniknęła gdzieś w kuchni. W ślad za
nim pląsali Kakazou oraz Kisame, wyglądało to dziwnie. Dorośli napakowani
faceci gnający niczym Bambi przez sam środek salonu. W tle smętnym głosem
Cobain śpiewał o życiu. Przetarłem oczy, tak jakby nie wierząc ich magicznej
mocy i rozejrzałem się ponownie po pokoju. Przekląłem cicho pod nosem; ten
cholerny dym z fajek sprawiał, że moje powieki miały trzy razy więcej roboty.
Gdy już myślałem, że
będę musiał odnaleźć Itachi’ego, żeby pokazał mi łaskawie, gdzie jest wyjście
stało się coś zupełnie dla mnie niespodziewanego. Na balkonie ujrzałem moją
Afrodytę, obecnie będącą w stanie nieważkości.
Sakura, na wpół była
już za barierką. Widziałem jedynie jej tyłek i długie nogi. Krew w moich żyłach
przyspieszyła, a w ustach zawitała susza. Kiedy dotarło do mnie, w jakim Haruno
jest położeniu, poczułem, że adrenalina wypełnia całe moje ciało oraz duszę. W
mgnieniu oka podbiegłem do niej i podciągnąłem ją do siebie.
– Ej! – krzyknęła
oburzona. – Tu się lata! – Obrzuciła mnie oskarżycielskim spojrzeniem, próbując
się wyrwać. Zacisnąłem szczęki. Co ona sobie, kurwa, wyobrażała?
– Pogrzało cię? –
warknąłem, puszczając ją. Haruno przyjrzała mi się uważnie, jak gdyby mnie nie
rozpoznając.
– Naruto? – spytała,
marszcząc brwi.
Westchnąłem.
Jej źrenice były tak
szerokie, że spokojnie mogłaby być główną postacią jakiejś mangi, które obydwoje
tak lubiliśmy czytać, jako dzieciaki. Znowu była naćpana. Nie minęło nawet pełne
dwanaście godzin od jej wyjścia ze szpitala, a ona już zmarnowała pięć lat
swojej ciężkiej pracy. Wiedziałem od samego początku, że Itachi to nie jest
najlepszy opiekun na świecie, jednak nie chciałem się mieszać. A powinienem!
– Sakura, co ty ze
sobą robisz? – mruknąłem, kładąc dłoń na jej ramieniu. Zerknęła na nią spod
wachlarza czarnych rzęs i uśmiechnęła się szeroko.
– Latam – wyznała,
śmiejąc się. Prychnąłem.
Nagle różowowłosa
zupełnie bez uprzedzenia zawiesiła swoje ramiona na mojej szyi, przylegając do
mnie całym ciałem. Oplotła mnie nogami w pasie, dysząc mi do ucha. Leciało od
niej wódą na kilometr, jednak ja nie skomentowałem tego. Objąłem ją rękami w
tali i schowałem twarz w jej rozczochranych pachnących włosach, nieco się
chwiejąc.
– Naruto –
wymruczała. Subtelnie wplotła dłoń w moje włosy. Poczułem przyjemne dreszcze w
miejscu, gdzie jej palce dręczyły moją skórę. – Naruto, chcę dzisiaj polecieć –
wyznała, a ja struchlałem, nie wierząc własnym uszom. Odsunąłem głowę i
spojrzałem w te piękne żywe oczy, które patrzyły na mnie odważnie i błagalnie
jednocześnie. – Unieś mnie – szepnęła.
Nie zdążyłem nawet
mrugnąć, a jej usta już stykały się z moimi w pocałunku tak gwałtownym, że
mógłby spokojnie wywołać uśpioną na horyzoncie burzę.
Odpuściłem.
Wszystko działo się
szybko i bez zastanowienia.
Oderwałem się od
Sakury. Skupiłem oczy na jej rozchylonych ustach, lekko sinych od siły nacisku,
jaką włożyła w to, żeby połączyć je z moimi. Pochwyciłem jej spojrzenie, oparła
swoje czoło o moje. Nie musiała nic mówić i może to i lepiej, bo mogła by
czegoś pożałować.
Odwróciłem się na
pięcie i w milczeniu przeszedłem z wiszącą na mnie Sakurą przez salon. Nie
zdziwił mnie fakt, że nikt nie zwrócił na nas uwagi. Kątem oka zauważyłem, że
Dei i Sasori poszli już na całość, kompletnie nie przejmując się siedzącymi
obok Konan i Itachim, którzy i tak chyba zgonowali. Niepotrzebnie zdejmowałem
buty; podłoga cała była uwalona jedzeniem i innymi brudami. Z kuchni dochodziły
głośne jęki prawdopodobnie tej dziewczyny, za którą uganiali się chłopcy. Impreza
z typowej parapetówki przerodziła się w orgię najczystszej możliwej postaci.
– Na górę – mruknęła
zielonooka, gdy znaleźliśmy się obok wejścia. Ciężko oddychała w moją szyję, co
tylko mnie napędzało.
Bez trudu wdrapałem
się na górę. Wszedłem do pierwszego lepszego pokoju, którym okazała się być
prawdopodobnie sypialnia Uchihów. Wcisnąłem łokciem pstryczek po prawej, a
pokój rozświetliło ciepłe, lekko tlące się światło. Delikatnie położyłem
dziewczynę na łóżku a ona, nie dając mi szansy na wyprostowanie się, złapała
mnie za koszulkę i brutalnie przyciągnęła do kolejnego namiętnego pocałunku.
Jezu.
Jaki ja byłem wtedy
szczęśliwy.
Zdjęła ze mnie
koszulkę i wygłodniałymi palcami błądziła po moim torsie. Nie będąc jej dłużnym
ściągnąłem z niej męską koszulkę z logo BVB. Gdy moim oczom ukazały się
jej piękne piersi oraz brzuch… och, nie
do opisania. Po tylu latach… . Odleciałem, bez narkotyków i alkoholu.
Chciałem jej.
Nigdy nie czułem do
nikogo czegoś takiego, jak do tej zdemoralizowanej i wrażliwej dziewczyny. Była
przecież taka krucha, niewinna. Potrzebowała mnie i ja potrzebowałem jej.
Zawsze, od początku.
Wzajemnie badaliśmy
swoje ciała dłońmi i ustami, co jakiś czas pozbywając się poszczególnych
fragmentów garderoby, aż zostaliśmy zupełnie nadzy. Bez wstydu i tajemnic. Chociaż
sekretów nie mieliśmy przed sobą nigdy.
Uwielbiałem jej
usta. Takie zimne i słodkie.
No i ciało. Szczupłe
i miękkie, idealnie wpasowujące się w moje. Ciepłe.
Niespodziewanie
Lolita naparła na mnie, przewracając na plecy. Nie marnując czasu złączyła
nasze ciała pieczętując to cichym jękiem. Nie było to absolutnie w żadnym calu
subtelne, jednak czy musiało? Nie to zaprzątało moje myśli.
Nie była dziewicą.
Zabolało…
Kto?
Jednak nie
zastanawiałem się nad tym dłużej. Nie to było ważne. Teraz była moja i tylko
dla mnie.
– Naruto –
wymruczała moje imię, unosząc biodra to w górę, to w dół, nadając tempa tym
uniesieniom. Z dołu dobiegały nas szaleńcze takty Breed Nirvany, co tylko potęgowało w
nas pożądanie i to coś, co zawsze mnie do niej przyciągało.
Gdy byliśmy już
blisko tego momentu, w którym z całą pewnością mogliśmy polecieć Lo
zastopowała. Zniżyła się do mnie, przytulając się ufnie. Dyszała ciężko.
Przekręciłem ją na plecy, samemu przejmując inicjatywę. Nie chciałem
odpoczywać. Jeszcze nie. Przez tyle lat musiałem na nią patrzeć, licząc się ze
świadomością, ze wolała innego. I teraz nie mogłem zmarnować swoich pięciu minut.
Kto wie, co
przyniesie świt?
Nie miała nic przeciwko.
Po raz kolejny objęła mnie nogami w pasie, pojękując mi do ucha.
Och, to brzmiało,
jak chór aniołów. Zanurzyłem nos w jej włosach, opierając dłonie po obu
stronach jej cudownej twarzy, wygiętej w przyjemnym dla oka grymasie. Jej skóra
pokryła się drobinkami potu. Słyszałem bicie jej serca; dudnienie pompy, która
zamierała już tak wiele razy, by patrzeć śmierci prosto w twarz i odwracać się
na pięcie i dalej iść pod prąd.
– Naruto – stęknęła
niespodziewanie, zamierając.
I ja
znieruchomiałem, lecąc.
A Kurt darł mordę
dalej.
__________________
Rozpisywanie
się o tym, że nie mam czasu na pisanie, bo egzamin jest nudne, więc w kwestii
usprawiedliwiania ograniczę się do tylko tego jednego zdania.
Wielkie
dziękuję dla Voodoo, Polly i Kasieńki, heh. Komentarze i krótka rozmowa na GG o
tym, że komuś zależy na tym, żeby to coś czytać – to właśnie daje kopa do
pisania.
W tym
rozdziale trochę się wydarzyło, nie wiem, czy było to dobre, czy złe – jakieś
było, ocenę zostawiam Wam.
Następny
może, podobnie jak „Przeprowadzam się na chmurę” okazać się trochę nudny (jak
to zaskarżyła Voodoo), nic na to nie poradzę, taki mam koncept. Postaram się
uczynić go jak najmniej monotonnym i przewidywalnym, jednak nie wiem, czy mi to
wyjdzie. Na bank się postaram, tylko proszę o trochę czasu. Po egzaminach
pozostanie mi tylko dostać się do jakiegoś w miarę dobrego liceum, bo
podręczniki już skończone, więc rozdziały może będą ukazywać się nieco częściej.
Na
razie dobranoc, czekam na opinie, skargi i tak dalej.
Tytuł: Rick Springfield „Jessie’s Girl”
(inspiracją
był cover w wykonaniu Children Of Bodom)
Cierpiąca Nanase
Coo tuu sie stalo ?!?!?!!
OdpowiedzUsuńAle co, czekaj, bo nie ogarniam?! XD Hah
UsuńWow.....nie znam słowa do opisania chaptera.Sakura przespała się z Naruto....jestem w szoku.Naprawdę :D.
OdpowiedzUsuńNanase mogę zadać jedno pytanie?.To blog NaruSaku czy Sasusaku?.Kogo kocha Sakura??.Naruto czy Sasuke?.Patrząc na obecne wydarzenia nie przesadzę,jeśli powiem,że Naruto.Swoją drogą kiedy Sasuke spotka Sakurę?.Kiedy powie mu,że nigdy go nie kochała to,że mam go gdzieś oraz woli Naruto?.
Co do Naruto....nie chciałabym być w jego skórze.Znając życie Sasuke pobije go na śmierć.Zarzuty dla Naruto:przespał się z Sakurą,okłamywał najlepszego przyjaciela.Powiedz kiedy Sasuke spotka jakąś dziewczynę,która go będzie kochała i da powód do życia?.Sakura ma go w głębokim poważaniu więc nie widzę jej w roli żony bądz partnerki Uchihy.Kiedy Sasuke zerwie z Sayą??.Tyle pytań i szoku po óśmym rozdziale.
No rzeczywiście dużo tych pytań. Najchętniej, to odpowiedziałabym ci, że dowiesz się, czytając rozdziały ;) Ale na kilka, tych chyba najistotniejszych odpowiem tu.
Usuń1. To blog zdecydowanie SasuSaku, chwilow odłam NaruSaku to tylko moment.
2. Sakura się waha, jak każdy zdrowy człowiek. No i weźmy pod uwagę jej stan oraz siłę relacji z Naruto. Długo myślałam nad rozwinięciem postaci Naruto, uwierz.
3. Sasuke spotkał Sakurę w 6 rozdziale II serii, choć o tym nie wiedział. Jest inteligentny, więc się domyślił, że coś jest nie halo. Skoro Haruno mieszka u Itachi'ego ich spotkanie jest tylko kwestią czasu, słowo.
Pozdrawiam :)
Bardzo fajna notka ale jezeli Sakura wykorzystala tylko Naruciaka to cos czuje ze sie pogniewamy.
OdpowiedzUsuńNajgorsze jest to, ze nie umiem sie zdecydowac kogo przydzielic Sakurce, bardzo pasuje do "Pana Idealnego" ale blondasek ze swoim genialnym charakterkiem duzo nadrabia. Jestem bardzo ciekawa jak rozwiazesz ta sytuacje:)
Czekam, czekam i jeszcze raz czekam na kontynuacje!
O MÓJ BOŻE! Ty żyjesz?! Dawno się nie słyszałyśmy... tęskniłam!
UsuńSpokojnie, Sakura jest tylko trochę suką (ma to po mnie, niestety ;)), Naruciakowi krzywdy nie zrobi. Nie gniewajmy się, nie lubię, jak ktoś jest na mnie zły, hah.
Pozdrawiam ^^
Mówię NIE, no dobra bardziej krzyczę, ale tego nikt nie słyszy :P A to się tyczy ostatnim wydarzeniom, no bo Sakura i Naruto... Sakura i Naruto... nie, Nie, NIE !!! Normalnie powaliło mnie na glebę, a potem to już słoń nie znalazł względem mnie ani grama litości...
OdpowiedzUsuńRozdział szokuje, i to bardzo, bardzo.
Fajnie sobie myślę, będzie imprezka, Sakura się rozerwie... ale no bez przesady, tego że się śćpie nikt chyba się nie spodziewał, czy jednak spodziewał? Nie to raczej niemożliwe... nikt nie jest aż tak sprytny.
Ale Itachi to dupa nie Uchiha, jak on mógł zrobić z Sakury naćpaną dziewczynę... niedorozwój pod płaszczykiem odpowiedzialnego rodzica!
A skoro ja od końca rozdziału jakoś tak lecę, to teraz najważniejsze: SASUKE WIE!!! Strzeż się Naruto bo Sasuke da ci wpierdol, tylko patrzeć jak Sasuke dostanie furii gdy się dowie że Sakura u Itachiego pomieszkuje, a najlepsze jak się do wie po fakcie gdy ona się już wyprowadzi, zresztą dzieci dużo mówią, no nie? To się same mogą wygadać "niechcący". Biedny Sasuś nie ma komu ufać, trudne to życie młodego Uchihy, ale to minie, zwłaszcza jeśli będzie się mógł wyładować na Naruto. Coś wyczuwam limo pod okiem blondaska.
No i ciekawi mnie dalszy rozwój wydarzeń, bądź co bądź Sakura się obudzi, bo w końcu musi, no nie? A jak się obudzi z Naruto w łóżku to reakcji spodziewać się możemy przeróżnych, tudzież tyle kolorów ma tęcza. Liczę na to że zadowolisz moje wymagania, pamiętaj spodziewam się niespodziewanego, i dawaj mi Sasuke, więcej Sasuke poproszę :) a raczej następstwa ostatnich wydarzeń raczej podniosą kolejny rozdział na wyższy stopień niż ten poprzedni. Więc chyba nie będę marudzić ;)
Ten rozdział to istna burza wydarzeń, więc na głowę bije poprzedni na który okropnie marudziłam, ale ten rozdział pobił chyba wszystkie, tyle tego jest ehh... normalnie seria niefortunnych zdarzeń tak to nazwę.
Z ogromną niecierpliwością czekam na kolejny rozdział, uwielbiam tu gościć, tyle niespodzianek potrafi wnieść jeden rozdział że aż się miło robi na duszy.
Pozdrawiam :D
Kolorów tęczy? Wykorzystam - będzie to nieoczywista mała drobnostka, więc wypatruj ;)
UsuńLimo?... A ŻEBY TYLKO! Już mnie nosi.
Cieszę się, że udało mi się ciebie zaskoczyć, chyba raczej pozytywnie, choć po twojej reakcji na mały plot NS sądzę, że pozytywne uczucia tutaj nie wchodzą w ogóle w rachubę.
Również pozdrawiam! :)
Twój blog został nominowany do LA więcej informacji tutaj ----- > http://moje-nominacje-wiktoria-bugno.blogspot.com/p/liebster-award-12.html
OdpowiedzUsuń