Music

niedziela, 22 lutego 2015

7. Przeprowadzam się na chmurę



Kiedy się obudziłam było bardzo wcześnie. Do moich uszu nie dolatywały żadne dźwięki, nawet szum niedalekiej, bo oddzielonej odległością stu metrów ulicy. Zamrugałam kilkukrotnie, wbijając otępiały wzrok w sufit. Próbowałam przypomnieć sobie, jaki mamy dzisiaj dzień, lecz na próżno – mój umysł był równie pusty jak środki na moim koncie. Byłam zdezorientowana. Nie lubiłam tego uczucia. Podniosłam się do pozycji siedzącej, od razu podpierając głowę dłonią. Przetarłam oczy, rozglądając się ospale po pokoju.
Niestety, wszystko wyglądało normalnie. Porządek na podłodze, ład na biurku, dosunięte krzesło, zero kurzu na komodzie, odsłonięte okno. Jezu, czemu czułam się tak źle? Chciałam westchnąć i nawet wykonałam ku temu odpowiednie skurcze mięśni, tyle że pod sam koniec coś się zjebało i moje westchnięcie przemieniło się w cichy, bolesny jęk. Zamknęłam oczy. Co się dzieje?
Uniosłam powieki i przeczesałam dłonią włosy. Zachciało mi się zapalić. Odgarnęłam więc kołdrę zamaszystym ruchem i wysunęłam nagusie nogi poza łóżko. Ziewnęłam, przez moment podziwiając beznamiętnymi oczętami te wszystkie szramy i blizny widniejące na moich udach. Czasem, gdy dobry humor mi dopisywał trochę żałowałam tego, co zrobiłam swojemu ciału pod wpływem emocji. Ani to nie było ładne, ani tymczasowe. Tak głębokie cięcia zostają na zawsze, szpecąc ciało i upierdliwie przypominając o tym, co było i minęło. Lecz czasu nie cofnę, więc w gruncie rzeczy już było dla mnie bez różnicy czy one tam są, czy nie.
Podparłam się dłońmi o materac i podniosłam smętnie do góry. Trochę zakręciło mi się w głowie, jednak to był tylko moment. Podeszłam powoli do biurka, bardzo niezgrabnie stawiając kroki. Z blatu zabrałam paczkę papierosów i udałam się z nią w stronę okna. Po dwóch krokach byłam u celu. Chwilę siłowałam się z klamką, lecz w końcu udało mi się otworzyć je na oścież.
Do środka wtargnęła masa rannego, ciepłego powietrza. Zajęłam miejscówkę na parapecie, uważając, żeby nie spaść. Upadek z czwartego piętra w wieku dwudziestu dwóch lat? Chyba jeszcze nie jestem aż tak zdesperowana. Moje palce bez wyraźnego pozwolenia umysłu zwinnie wyciągnęły z paczuszki papieroska i zapalniczkę. Zamknęłam mój skarb i zrzuciłam na podłogę, żeby mi nie przeszkadzał.
– Co jest do jasnej cholery – wymamrotałam groźnie, po raz wtóry próbując odpalić fajkę, która ewidentnie nie współpracowała. Gdy spróbowałam po chwili, udało mi się. Zaciągnęłam się, czując przeogromną ulgę. Uwielbiałam to dławiące uczucie, które towarzyszyło dymowi przy wypełnianiu moich płuc. Wydmuchałam go z powrotem, zwracając oczy ku drzewom po drugiej stronie ulicy. W ogóle rozejrzałam się uważnie po panoramie, rozciągającej się od prawej do lewej.
Świeciło delikatne słońce, od czasu do czasu chowając się za chmurami. Ptaki w parku cichutko ćwierkały, zagłuszane przez szum ulicy. Nie miałam pojęcia, czemu leżąc w łóżku ich nie słyszałam. Zarówno aut, jak i przechodniów było dosyć sporo, toteż wywnioskowałam, że było po ósmej. Zaciągnęłam się ponownie, obserwując uważnie dach jednego z luksusowych bloków za parkiem. Choć mało co widziałam, to odniosłam wrażenie, że tam musi być ekstra. Nabrałam ochoty na krótki pobyt w tamtym miejscu i wygrzewanie się na prawie lipcowym słońcu.
– No tak… – westchnęłam, przywalając sobie w czoło. – Dzisiaj jest dwudziesty ósmy.
Dwudziesty ósmy czerwca, czy to nie brzmi pięknie? Na myśl momentalnie nasunęły mi się białe obłoczki na błękitnym niebie, komfortowe ciepło i przyjemna, rozgrzana kula nad naszymi głowami, oświetlająca cały horyzont. Wzięłam głęboki wdech. Szkoda, że lato nie mogło trwać całego roku! Ponownie się zaciągnęłam. Poczułam nieprzyjemny, palący dym w ustach i dziurkach nosa. Skrzywiłam się nieznacznie.
– Meh – mruknęłam wrogo – koniec tego dobrego. – Zaciągnęłam się po raz ostatni błogosławionym dymem, od którego zakręciło mi się nieco w głowie. Wydmuchałam go w przestrzeń przed sobą, gasząc niedopałek na zewnętrznej stronie parapetu. Wywaliłam peta przez okno, śledząc uważnie, jak spada w dół. Gdy swą nieśpieszną wędrówkę zakończył na małym daszku, który osłaniał przed słońcem i deszczem wejście na SOR zlazłam z parapetu. Zamknęłam okno i odwróciłam się w stronę łazienki.
– Przydałoby się umyć, brudzie jeden – skarciłam samą siebie. Zniknęłam w okafelkowanym pomieszczeniu.
Gdy już zmyłam z siebie odrzucający nocny pot i smród fajek poczułam się o niebo lepiej. Zdecydowałam się na umycie zębów przed śniadaniem, więc tak też zrobiłam. Rozczesałam jeszcze włosy, następnie zaplatając je w najprostszego na świecie warkocza, którego moje palce były w stanie jeszcze ogarnąć. Prawdę mówiąc, innych w dalszym ciągu nie potrafiłam robić. Wyszłam z łazienki, nucąc sobie wymyślaną na poczekaniu melodyjkę.
Podeszłam do komody, zrzucając z siebie mokry ręcznik w kolorze mdłej zieleni. Wysunęłam najwyższą z szuflad i wyjęłam z niej szare bokserki i czysty, również szary stanik, które natychmiast ubrałam. Poczułam się pewniej, będąc ubraną chociaż w to. Miałam dziwne wrażenie, że ktoś mnie obserwuje.
Moja logika, czy może raczej alter ego szybko jednak odrzuciło ode mnie tą myśl, tłumacząc mi, że może to początki schizofrenii, więc nie ma się czym przejmować. Zgodziłam się z nim, wzruszając ramionami.
Zasunęłam górną szufladę bez większych emocji. Kucnęłam i otworzyłam ostatnią. Westchnęłam, marszcząc z niezadowoleniem czoło. W co ja się miałam niby ubrać w taki upał? Miałam ochotę naciągnąć na siebie krótkie spodenki, najlepiej takie ledwo zakrywające pośladki a zamiast stanika górną część kostiumu kąpielowego. Letnie dni w mieście były do kitu. Tutaj żyć dało się dopiero ciepłą, lecz nie gorącą nocą. O tak!
– Marzą ci się melanże Sakura – zrugałam samą siebie. – Nie możesz się ubrać jak dziwka, bo jeszcze cię tu zgwałcą – kontynuowałam monolog. – Boże, za co?
Po paru minutach grzebania w starannie złożonych bluzkach, spodniach i tak dalej miałam ochotę się poddać. Jestem tylko kobietą! Dlaczego świat stawia mnie przed tak trudnymi zadaniami? Wie ktoś?
Z tego wszystkiego z kucek przeszłam do siadu. Moja pupa cicho zderzyła się z podłogą, co trochę mnie zabolało. Miałam wrażenie, jakbym się macała po siniaku, którego tam przecież nie miałam… chyba. Zgięłam nogi do siadu tureckiego, ukrywając twarz w dłoniach.
Co się dzisiaj ze mną dzieje?
Przez przerwy pomiędzy palcami spojrzałam raz jeszcze na ubrania. Zamrugałam, wędrując wzrokiem po markowych metkach.
Wtedy coś sprawiło, że zawiesiłam wzrok na jednej z kupek z tyłu szuflady. Zabrałam ręce z twarzy i wyciągnęłam ową kupkę spośród innych. Szybko przerzuciłam ciuchy, docierając do pożądanego.
Dlaczego by nie? – pomyślałam, unosząc w powietrze spódnicę do połowy uda, w kolorze smoły. Tą, w której Sasuke widział mnie po raz ostatni. Odwróciłam wzrok, spoglądając ku drzwiom. Na jednym z licznych wieszaków wisiała zwiewna biała koszula, którą miałam na sobie, gdy po raz pierwszy spotkałam się ze swoim nowym zespołem.
Położyłam spódnicę obok siebie, resztę wyciągniętych ubrań odkładając na miejsce. Zasunęłam szufladę i podniosłam się. Podeszłam do drzwi. Wzięłam do ręki owy wieszak, nieśpiesznym gestem zsuwając z niego materiał. Drut odwiesiłam na miejsce a koszulę założyłam przez głowę. Delikatna tkanina miękko opadła na moje ciało. Trochę mnie połaskotało. Wróciłam do spódnicy i bez zastanowienia również ją na siebie naciągnęłam. Wpuściłam białą bawełnę w czarną, pozwalając jej nieco wstawać i zasunęłam suwak. Odwróciłam się do lustra. Ubranie leżało na mnie idealnie.
– Chuj by to jebał – wymamrotałam pod nosem, sunąc wzrokiem po oszpeconych łydkach i udach. Wszyscy od teraz mogli je do woli podziwiać, co było dla dawnej mnie nie do pomyślenia. Lecz trudno, raz się żyje, prawda?
Wtedy ktoś zapukał stanowczo do drzwi. Usłyszałam szczęk przekręcanego zamka i skrzypnięcie zawiasów. W wejściu stanął doktor Morino.
– Sakura – powiedział oschłym tonem na powitanie. Nawet nie mnie nie spojrzał. – Spóźniłaś się na śniadanie – wypomniał mi, na co ja uniosłam lewą brew z niedowierzaniem. Musiało by być już grubo po dziesiątej. Czyżbym się pomyliła? W sumie, to ani razu nie sprawdziłam godziny. Zegarek miałam w telefonie, więc jaki demon lenistwa* wybił mi taką możliwość z głowy?
Lekarz zamknął za sobą drzwi. W jego dłoni zauważyłam papierową torbę. W oka mgnieniu dotarł do mnie zapach świeżo upieczonego ciasta. Z kieszeni kitla wystawał mały kartonik soczku pomarańczowego z Kubusiem Puchatkiem na przedzie. Po pomieszczeniu rozniosło się głośne burknięcie, które pochodziło z mojego głodnego brzuszka.
W tym samym momencie psychiatra odwrócił się w moją stronę z groźną miną. Jego twarz w jednej sekundzie przybrała grymas zaskoczenia. Zmierzył mnie zdumionymi oczami od stóp do głów. Chwilowy zaskok szybko jednak minął.
– Ładnie wyglądasz – mruknął, ponownie przybierając maskę obojętności. Uśmiechnęłam się lekko, słysząc komplement z ust tak mało towarzyskiego człowieka jak Morino. – Gotowa jesteś?
– Na co? – Teraz to ja się zdziwiłam.
– Nie mówiłem ci – zaczął. – Umówiłem ci spotkanie w dyrekcji. Masz pięć minut.
Otworzyłam buzię szeroko. Potrzebowałam paru sekund, żeby uświadomić sobie, że muszę ją zamknąć. Tylko jak to się robiło?
– Co to oznacza dla mnie? – zapytałam podejrzliwie, pamiętając o złączeniu ze sobą dolnej i górnej szczęki. Przewrócił oczami.
– Powalczymy o przepustkę – oparł, posyłając mi niepełny uśmiech. Poczułam, jak moje serce przyspiesza tempa uderzeń.
– Och… – wyrwało mi się. Nastąpiła chwila wymownej ciszy.
– To gotowa? – ponowił pytanie.
– Nie jadłam śniadania – wyjąkałam – i muszę się umalować.
– Śniadanie zjesz po drodze. – Pomachał mi przed nosem torbą. – Masz minutę na nałożenie tapety, Haruno.
Te słowa zadziałały na mnie otrzeźwiająco.
– Sam nosisz tapetę – warknęłam.
W ciągu sekundy stałam już przed toaletowym lustrem. Z kosmetyczki wyjęłam dobrany podkład w naturalnym odcieniu, który pośpiesznie nałożyłam na twarz. Następnie atramentowym eyelinerem narysowałam na powiekach cienkie, delikatne kreski, rzęsy pociągnęłam czarnym tuszem. Zdecydowałam się na pomalowanie ust, dlatego też z kosmetyczki wydobyłam szminkę o kolorze krwistej czerwieni.
Po raz pierwszy od bardzo dawna moje odbicie w lustrze naprawdę mnie zachwyciło. Wygięłam kuszące czerwone wargi w radosnym uśmiechu i wymaszerowałam z pomieszczenia, gasząc za sobą światło.
– Gotowa – rzuciłam w stronę Ibiki’ego, kierując się na bosaka do drzwi. No właśnie, na bosaka… – Cholera – zaklęłam pod nosem, wróciwszy się po białe All Stary przed kostkę.  Naciągnęłam je pośpiesznie.
– Jeżeli chcesz uwieść dyrektora, to od razu ci mówię, że jesteś skazana na porażkę – zaśmiał się Morino, otwierając przede mną drzwi. – Jest żonaty.
– Wcale nie miałam takiego zamiaru – posłałam mu łobuzerski uśmiech. – Gościu jest nie w moim typie – wyjaśniłam, wychodząc na korytarz. Niemal natychmiast moi zwariowani sąsiedzi zwrócili na mnie uwagę.
– Haruno – zawołał Neo, facet spod 667 (również depresja). – Co ty taka odstawiona?
– Idę na łowy do dyrekcji – odkrzyknęłam, ponownie uśmiechając się szeroko. Inni obecni na korytarzu znajomi zawtórowali mi śmiechem.
– Myślałem, że to dla mnie – wymruczał zasmucony, w oka mgnieniu pojawiając się obok mnie. Z wyglądu był bardzo podobny do Shikamaru, jednak charakterem bliżej mu było do Hidana czy Kiby. Byliśmy w tym samym wieku, toteż dobrze się zawsze dogadywaliśmy. Widać było, że lubił mnie podrywać. Ja oczywiście, jako że byłam wolna, a jemu niczego nie brakowało nigdy nie pozostawałam mu dłużna.
– Wybacz – odpowiedziałam słodko. Jego uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej a w oczach pojawił się niebezpieczny błysk.
– Haruno – warknął Ibiki, natychmiast stając pomiędzy nami. – Uważaj, jeszcze cię zgwałci którejś nocy. A ty, Matsuda, do siebie. I żebym cię nie widział na tym korytarzu aż do obiadu, jasne? – zarządził.
Neo, nie widząc innego wyjścia posłał mi zawiedzione spojrzenie i odwrócił się na pięcie. Wzruszyłam bez większych emocji ramionami. W końcu ta znajomość nie miała innego celu, jak seks (do czego naturalnie jeszcze nie doszło), więc czemu miałoby mi być jej szkoda?
– Masz trzy minuty – upomniał mężczyzna. Wcisnął mi papierową torbę, popychając delikatnie w stronę wyjścia. Aby dostać się do dyrektora szpitala (nie oddziału) należało dotrzeć do windy i wjechać piętro wyżej. Potulnie ruszyłam do przodu.
Kierowana głodem zajrzałam do torebki. Była w niej drożdżowa bułka z ogromną ilością kruszonki na grzbiecie.
– Jezu… – wydukałam – dziękuję panu!
Rzuciłam się na szyję swojemu lekarzowi. Z moim wzrostem stu sześćdziesięciu ośmiu centymetrów był to skok na miarę polskich skoczków narciarskich. Zaskoczony wielkolud trochę się zachwiał.
– Co się stało? – zapytał zdezorientowany.
– Marzyłam o takim śniadaniu – wytłumaczyłam, opuszczając się na ziemię. Podczas tego krótkiego lotu miałam uczucie, jakbym spadała z Mount Everest. – Wszystko lepsze od tej owsianki. Rzygam już tym jedzeniem.
– Och… – odparł. – Proszę bardzo.
Wgryzłam się w bułeczkę i ze zdumieniem odkryłam, że w środku jest nadziewana białym serem. Gdybym nie była umalowana, to bym się rozpłakała ze szczęścia. Ibiki zauważając mój błogi uśmiech powielił ten gest. Widać było, że był z siebie zadowolony. Po około dwóch minutach kroczenia korytarzami, zamykania i otwierania drzwi oraz monotonnej podróży widną wraz z innymi lekarzami, którzy otwarcie prawili mi komplementy (byli wielce poruszeni faktem, że ubrałam się jak dziewczyna) byliśmy na miejscu.
Ibiki zapukał kulturalnie, a gdy usłyszał pozwolenie na wejście, otworzył drzwi. Przepuścił mnie w wejściu w dżentelmeńskim geście.
– Dzień dobry – przywitałam się uprzejmie, ciekawsko rozglądając się po pomieszczeniu. Morino wszedł za mną, zamykając starannie drzwi.
Dyrektorskie lokum, a raczej sala była ogromna w porównaniu z moim pokoikiem dwa na trzy. Szarości, skórzane czarne meble, ogromne okno zamiast ściany naprzeciwko wejścia. Przed szybą biurko z hebanu, za którym ku mojemu zdziwieniu siedział dyrektor oddziału psychiatrycznego. Przed nim dwa drogie, skórzane fotele. Pod prawą ścianą ogromny, również hebanowy regał z mnóstwem akt i książek. Lewa przyozdobiona była obrazkami przedstawiającymi różne gatunki ptaków w różnych sytuacjach. Wnętrze to wydawałoby się być gabinetem luksusowym i godnym biznesmena na miarę Christiana Grey’a.
Niestety, ten wizerunek psuła jedna rzecz, stojąca na biurku. Tym czymś był… OBSKURNY BIAŁY WIATRAK PODŁĄCZONY DO KONTAKTU NA LEWEJ ŚCIANIE. Wydawał z siebie tyle szumu, wiercąc się w tę i z powrotem, że można było oszaleć. Do tego wyglądał, jakby kupiony został w supermarkecie typu TESCO za cenę nowych kaloszy. Miałam ochotę ryknąć śmiechem.
– Piętnaście… szesnaście sekund spóźnienia – usłyszeliśmy na powitanie. – Dzień dobry. –Mężczyzna podniósł na nas swe zaspane oczy. – O, pani Haruno, cóż za zmiana – zauważył, znudzonym spojrzeniem mierząc mnie od stóp do głów.
Nic sobie z jego pogardy nie robiąc odważnie podeszłam do biurka, rozsiadając się wygodnie na jednym z foteli. Oczywiście dalej pałaszowałam bułkę, która z każdym kęsem stawała się coraz to smaczniejsza i wilgotna. Jego wkurzona mina była bezcenna. Wszyscy doskonale wiedzieli, że nienawidził tego typu zachowań.
Mój oddziałowy dyrcio, chociaż mógłby być moim starszym bratem, znany był z tego, iż zachowywał się jak najbardziej upierdliwy staruszek na świecie. Gdyby mógł, to sam by nas pozabijał. W pewnym sensie przypominał mi on Sasuke. Te jego stalowe oczy dosłownie zamrażały mnie przy każdym spotkaniu. Zarumieniłam się lekko i posłałam mu najbardziej szyderczy uśmiech na jaki mnie było stać z buzią pełną sera i drożdżowego ciasta.
– Gdzie dyrektor? – zapytał Morino, zasiadając obok mnie.
– Poszedł się odlać – fuknął jasnowłosy. Pomimo tego, że zapewne na tym mu zależało, nadal nie robił na mnie wrażenia bezpośredniością. – Powinien być tu za chwilę.
– Aha – mruknął Ibiki, zaplatając ręce na wysokości klatki piersiowej. Jego bicepsy niemalże rozpruwały rękawy fartucha. Wyglądało to dosyć imponująco. – Skończyłaś już? – zapytał, gdy zaczęłam wyjadać z papierowej torby kruszonkę, która odpadła od bułki w między czasie.
– Prawie – odparłam. Po chwili torebka wyczyszczona była do cna.
Obydwaj mężczyźni obserwowali z pewną dozą zainteresowania, jak składam papier na równe kwadraciki. Nie skomentowali jednak tego. Stalowooki spod biurka wyciągnął metalowy kosz pełen podartych papierów oraz brudnych chusteczek higienicznych i umożliwił mi tym samym pozbycie się torby, co z chęcią uczyniłam. Kosz powędrował na miejsce, a ja spojrzałam wyczekująco na Ibiki’ego.
– Masz dla mnie coś do picia? – zapytałam. – Czegoś bym się napiła, to niezdrowo nie popijać posiłków.
Doktor wyjął z kieszeni kitla wspomniany przeze mnie wcześniej soczek i wręczył mi go w milczeniu.
– Dziękuję. – Posłałam mu szeroki uśmiech. Ponieważ naprzeciwko nas siedział szef Morino ten bez większych emocji skinął głową, wpatrując się w miasto za oknem.
Podczas, gdy ja bawiłam się ze słomką, drzwi ponownie się rozwarły, a w wejściu stanął dyrektor szpitala. Trzeba było przyznać, że ten człowiek to miał w życiu dobrze.
– Przepraszam cię Ibiki, że musieliście na mnie tyle czekać, ale pielęgniarki miały jakiś problem w papierach i musiałem to wyjaśnić – skłamał. Całą trójką wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia.
– Nic się nie stało – mruknął Morino od niechcenia. Ordynator wstał z fotela i puścił na niego szefa wszystkich szefów.
– Ależ mi nagrzałeś Takeuchi – jęknął dyrektor. – Boże, to nie do pomyślenia, żebyśmy w taki upał musieli zapierdalać w tych cholernych garniturach – zirytował się.
– Napisz donos do ministerstwa, jak ci nie pasuje – fuknął w odpowiedzi ordynator, stając twarzą do okna. Musiałam przyznać, że miał bardzo przystojny profil, szczególnie będąc skąpanym w słonecznym świetle.
To nie jego ciało ci się podoba, a charakter idiotko – wysyczało w moją stronę moje alter ego. – Jest podobny do Sasuke i tyle.
– Zamknij się – burknęłam pod nosem, gdy po raz kolejny ciągu pół godziny przypomniał mi o brunecie. Tym cichym mruknięciem zwróciłam na siebie uwagę pozostałej trójki. Najwyżej brwi uniósł Takeuchi, który jako ostatni się odzywał i mógł to wziąć do siebie. Posłałam mu przepraszające spojrzenie.
– Pani Haruno – upomniał mnie dyrektor. Zwróciłam na niego swoje wystraszone oczy. – Co to miało być?
– Nic – stęknęłam. – To nie do panów.
– W takim razie do kogo? – żądał odpowiedzi. Westchnęłam, pociągając soku przez zieloną słomeczkę.
– Bardzo dobry sok panie Morino – zmieniłam temat. Przecież nie powiem, że gadam sama do siebie, bo już na bank mnie nie wypuszczą. Jak byłam młodsza, to łatwiej było mi wyrwać się stąd.
– Pani Haruno – zaczął dyrektor, odpuszczając. Odetchnęłam z ulgą. – Czy wie pani, po co się tu zebraliśmy?
– Doktor Morino powiedział, że będziemy rozmawiać o mojej przepustce – powiedziałam niepewnym tonem.
– Tak – potwierdził, uśmiechając się do mnie towarzysko. Zmarszczki w kącikach jego ciemnych oczu pogłębiły się nieznacznie. – I co ty o tym sądzisz?
– Ja? – Zdziwiłam się. – Myślałam, że po ostatnim nie mam za bardzo nic do gadania.
– Bo nie masz – wtrącił oschle Takeuchi. Zmarszczyłam brwi. – To było z grzeczności, mam rację? – zwrócił się do mężczyzny w podeszłym wieku, siedzącego naprzeciwko mnie. Ten przewrócił oczami, odwracając z niechęcią twarz w stronę stalowookiego.
– Mógłbyś mnie z łaski swojej nie traktować jak swojego pacjenta? – poprosił poddenerwowany. Zachichotałam. – A ciebie co śmieszy?
– Witam w moim świecie – odparłam, łobuzersko się uśmiechając. Zarówno Morino, jak i jasnowłosy minimalnie podnieśli kąciki ust do góry. – Pan nie ma pojęcia, co to znaczy być podpuszczanym przez psychiatrę – kontynuowałam. – To było nic. No, ale taką mają pracę.
– Bo rozumiem, że ty masz takie pojęcie – zakpił.
– Mniej więcej dziesięć lat – przyznałam z dumą. – Proszę mi mówić weteran, bądź ekspert, jak pan woli.
Mężczyzna uniósł brwi wysoko w górę. Natomiast Morino wyraźnie się spiął.
– Może wrócimy do głównego tematu? – zaproponował Ibiki. Dyrektor chwilę gapił się na niego jak na debila.
– Więc? Haruno, czekam na twoją odpowiedź – ciągnął dalej. Westchnęłam.
– Byłoby fajnie żyć już normalnie – szepnęłam. Delikatny uśmiech wpełzł na jego twarz. Chyba wybaczył mi tą wcześniejszą zniewagę.
– Jesteśmy tu po to, żeby ci pomóc – wstał, okrążając biurko. Stanął nade mną, zakładając ręce i przypatrując się mi uważnie. Trochę mnie to speszyło. – Powiedz mi, jak według ciebie powinno się to wszystko ułożyć?
– To znaczy? – Nie za bardzo rozumiałam.
– Twoje życie – uprościł. Zmarszczyłam brwi. – Jak by ono wyglądało, gdybyśmy cię dzisiaj wypuścili?
– Nie miałabym się gdzie podziać – zastanowiłam się. Nie pójdę przecież do ojca, zwariowałabym. Poza tym, w jego mieszkaniu nie było dla mnie miejsca, był tylko pokój dla Kaigo oraz sypialnia taty i Sayuri.
– Rodzice? – zaproponował. Rzuciłam mu spojrzenie pełne pogardy.
– Jak już mówiłam te… półtora tygodnia temu, rozwiedli się pięć lat temu – wyjaśniłam. – Matka ma mnie w nosie, a u taty nie ma miejsca.
– To rzeczywiście problem... Masz kogoś zaufanego? – zapytał, a jego dotąd radosna twarz przybrała wyraz skupienia i zmartwienia.
– To znaczy? – Do czego on w ogóle zmierzał?
– Rodzeństwo, przyjaciele – zaczął wymieniać Takeuchi. Przygryzłam dolną wargę. Cholera!
– Naruto Uzumaki – palnął Ibiki. Zwróciłam ku niemu swoje pogardliwe oczy. – No co? Zły przyjaciel? Zawsze tu jest, kiedy go potrzebujesz.
– Ale jest najbardziej nieodpowiedzialnym człowiekiem na świecie – fuknęłam. – Poza tym, nie jestem pewna, czy nie mieszka ze swoją dziewczyną.
– A Uchiha? – zaproponował.
– Sasuke?! – zbulwersowałam się. – Nudzi ci się w życiu, czy jak? – Ibiki zdawał się być urażony moimi słowami, jednak ja nic sobie z tego nie robiłam. Pojebało go, czy co?
– Czekajcie… – wtrącił platynowowłosy. – Czy wy mówicie o członkach Night Logs?
– Co? – Zdziwił się Morino. – Znasz ich?
– Niestety tak – mruknął z niezadowoleniem. Podszedł do biurka i usiadł na nim bokiem. Natomiast dyrektor powrócił na swój fotel, głęboko nad czymś główkując.
– No nie mów mi, że słuchasz idoli nastolatek – zakpił mój lekarz.
– Ja nie – zaśmiał się. – Ale mam szesnastoletniego syna, który wprost ich uwielbia. Dobrze, że grają. Przestał się ciąć – wyznał smutnym głosem. Spojrzał na mnie wymownie. Zrobiło mi się go szkoda. Czy mój ojciec też tak wyglądał, gdy mówił o mojej chorobie? Nie, ja nie byłam chora. Ja po prostu byłam szczera i śmiała.
– Och… – zawstydził się Morino. – Wybacz.
– Nie szkodzi – odparł, nadal na mnie patrząc. – To co, znasz?
– Uzumaki Naruto to mój najlepszy przyjaciel – powiedziałam z nikłym uśmiechem.
Serce rozpierała mi duma. Moi chłopcy, którymi kiedyś przewodziłam wzbili się na szczyt i mieli fanów w dzieciakach, takich jak ja. Wzruszyłam się.
– A Uchiha?
Uśmiech, który poszerzał się na mojej twarzy z minuty na minutę, w jednej chwili poszedł się jebać.
– Sasuke… – szepnęłam przygaszona. – To przez Sasuke tu jestem – westchnęłam, nie chcąc mu nic więcej opowiadać o brunecie. Coś w tamtym momencie we mnie pękło. Oni to zauważyli, nic jednak nie mówiąc. – Chłopcy chodzili ze mną do podstawówki, gimnazjum i liceum. Wszyscy jesteśmy z Konohy. Dopóki tu nie trafiłam, byłam liderką naszego zespołu. Można powiedzieć, że jesteśmy rodziną.
– Rozumiem – powiedział Takeuchi. – Fajni znajomi, wyglądają na porządnych.
– Bo są! – zapewniłam. – Tyle że dziecinni – zażartowałam.
– Sakura – warknął Morino. – Ja nie miałem na myśli Sasuke, tylko Itachi’ego. Byłoby bardzo miło i dojrzale z twojej strony, gdybyś chociaż raz dała mi skończyć myśl. Uważasz się za dorosłą a zachowujesz się jak dziecko!
Itachi!
Kompletnie zignorowałam karcenie Ibiki’ego i popadłam w zamyślenie. Zapomniałam o nim na tle ostatniego miesiąca. Dawno się nie widzieliśmy, pewnie od świąt. Jednak to nie było nic złego, w końcu miał teraz na swoich barkach rodzinę.
– Opowiedz nam o nim – zażądał dyrektor, wyrywając mnie z zadumy. Skupiłam się, starając sobie jak najwięcej przypomnieć o starym, poczciwym Itachim. Niestety, pierwszym, co mi przyszło na myśl były jego domówki w Konoha.
Pierwszy papieros.
Pierwszy alkohol.
Pierwszy skręt.
Przez większość życia Itachi Uchiha kreował się na niestabilnego emocjonalnie buntownika i narkomana. Czy to był człowiek, do którego można było mnie spokojnie puścić? Szczególnie, że Ibiki znał prawdę o nim. Zadziwiło i jednocześnie zastanowiło mnie to, że sam go zaproponował.
– Cóż… – Wzięłam głęboki oddech. Może najpierw jak najogólniej?  – To starszy brat Sasuke. Jego również znam z dzieciństwa. Zeznawał na rozprawie rozwodowej moich rodziców. Ostatnio widziałam się z nim na gwiazdkę.
– Gdzie mieszka?
– Ma mieszkanie w Nakano – wyjawiłam. – O jeżeli się nie mylę, mieszka w takim drapaczu chmur gdzieś, skąd jest dobry dojazd do centrum.
– Sam? – Dyrektor notował to wszystko na kartce. Spojrzałam mu w oczy. Głęboko i z powagą. Prawdopodobnie zatopił się w moim spojrzeniu, a taką przynajmniej miał minę. Nie mrugałam, nie odwracałam wzroku. Patrzyłam dzielnie, czując uwielbioną przeze mnie dominację.
– Nie… z narzeczoną i dwójką dzieci – odparłam po krótkiej chwili cichym i zdecydowanie uwodzicielskim głosem. Cóż to we mnie wstąpiło?
– Czyli żadnych imprez i tak dalej? – Ocknął się po paru sekundach przetwarzania mojego komunikatu. Posłałam mu uśmiech.
– Nie wiem, dawno tam nie byłam – żachnęłam się. – Wydaje mi się, że raczej nie.
– Aha, rozumiem. – Pokiwał głową. Zaczesałam palcami grzywkę do tyłu a warkocz z pleców zagarnęłam na lewe ramię. – Zawód? Charakter? A ta żona? W porządku tam wszystko? – obrzucił mnie gradem pytań. Przewróciłam oczami. Męczące było to przesłuchanie. Rzeczy, które dla mnie były oczywiste, dla nich wydawały się być jakąś abstrakcją.
– Skończył psychologię, chyba teraz pójdzie na psychiatrię. Ma staż w prywatnej klinice w północnej części miasta. Nie, żeby coś, ale od roku już stara się o posadę w waszym szpitalu. – Zmierzyłam go morderczym spojrzeniem. Mężczyzna speszył się nieco. – Jest towarzyski i uczciwy. Chociaż nie wygląda, to jest też bardzo wrażliwy, znakomicie się zawsze rozumieliśmy.
– Świetny przyjaciel – pogratulował mi dyrcio.
– Zapomniałaś wspomnieć, że cztery razy uciekł z domu i miał ze trzy, cztery próby samobójcze – mruknął Ibiki.
Jak go zaraz jebnę to spadnie z krzesła. Wszystko mi zepsuje. Rozumiałam, że chciał być fair w stosunku do szefa, ale wcale mi tym nie pomagał, a miał! Tym bardziej zaczęłam podejrzewać go o jakiś spisek przeciw Itachi’emu lub mi.
– To prawda? – Facet zmarszczył brwi.
– Tak – odparłam ciężko. – Jednak mój ukochany lekarz ZAPOMNIAŁ wspomnieć, że Itachi jest po terapii i już nic sobie nigdy nie zrobi – wycedziłam.
– Skąd ta pewność? – zapytał Takeuchi.
– Jest ojcem – szepnęłam, przyglądając się mu uważnie. – Skrzywdził by swoje dzieci, dając sobie skopać dupę przez życie, co nie? A on kocha je bardziej od Sasuke, o jeżeli tak się da. Dwa lata po tym jak tu trafiłam – ponownie zamknęłam oczy, wciągając powietrze – oświadczył się Konan Ame. Jest artystką, ma własną galerię gdzieś w Harajuku. Wystawia tam swoje prace z papieru, mówię wam, prawdziwe arcydzieła. To dobra kobieta. Ich dzieci widziałam może dwa razy w życiu, ze względu na to, że unikam Sasuke a ten widuje się z nimi dosyć często.
– Rozumiem. Wiesz Haruno – dyrektor zerknął kontrolnie na kartkę. – wszystko wydaje się być w porządku…Panie Morino – ciemnooki zwrócił się do pana obok mnie. – Czy nic panny Haruno nie będzie tam kusiło do odebrania sobie życia?
– Myślę – zaczął po chwili namysłu Ibiki – że najlepiej będzie, jak pan zadzwoni do pana Uchihy i z nim porozmawia. Mam w swoim telefonie numer do niego.
– Proszę podać – poprosił dyrektor. Uniosłam brwi w zdumieniu. Co to tak szybko się wszystko dzieje? Nie zapytają się mnie o chęci do życia i tak dalej? Nie będą wałkować tematu anoreksji i depresji? Co się dzieje?
– Zadzwoni pan do niego tak teraz? – zdumiał się stalowooki. – Nie wypada.
– Ale sprawa pani Haruno jest pilna – usprawiedliwił się, odbierając od Ibiki’ego smartphone’a. – Rozmawiał pan kiedyś z tą nawiedzoną babą z wytwórni?
– Z panią Senju? – Otworzyłam szeroko oczy. Czyżby maczała palce w tej rozmowie?
– Tak, Tsunade Senju. Proszę sobie wyobrazić, że ta kobieta nie ma za grosz poczucia czasu, winy, tym bardziej godności ludzkiej. W życiu nie spotkałem się z tak upartą babą, doprawdy. Od blisko dwóch miesięcy nieustannie do mnie wydzwania, cały czas pierdzieląc o tej przepustce. No kota można dostać!
– Dlatego mówią, że jest najlepsza – zwrócił się do mnie Morino. Pokiwałam głową, śmiejąc się cicho. To mi się trafiła menadżerka.
W milczeniu oczekiwaliśmy na to, że Uchiha Itachi odbierze telefon. W duszy modliłam się ze wszystkich sił, do wszystkich bóstw o to, żeby przyjaciel i tym razem mi pomógł. Chciałam być już wolna!
Itachi, błagam cię! – krzyczałam w myślach. – Jesteś moją ostatnią deską ratunku!
Pan Uchiha? – odezwał się znienacka dyrektor. – Nie przeszkadzam? W porządku... Z tej strony doktor Yume Daiki, jestem dyrektorem Szpitala Centralnego w Tokio, mogę zająć chwilę? Chodzi o Haruno Sakurę… Czy jest pan w stanie pojawić się tutaj szybko? Och… rozumiem… to świetnie. Niech się pan przy wejściu powoła na moje nazwisko… Dziękuję. – Dyrektor rozłączył się, posyłając mi triumfalny uśmiech. – Będzie za kwadrans, musi odwieźć córkę do lekarza.
Od dzisiaj jestem wierząca!
* * *
Wieczorem
U Hinaty

Lipcowe wieczory były nie do zniesienia! Poza tym, że było komfortowo ciepło nie potrafiłem znaleźć żadnego pozytywu ani dla tej pory dnia, ani dla obecnej sytuacji. Najgorsze były te cholerne komary.
– Jejku, ale tną – jęknęła Hinata, gwałtownie wstając. Zmarszczyłem brwi. Jeszcze nigdy w życiu nie widziałem jej tak zirytowanej.
– Może zamknij okno? – zaproponowałem.
– Ale wtedy się udusimy – zaprotestowała, zerkając na mnie bezradnie. Westchnąłem, rozciągając się na kanapie. – Zgaszę światło – rzuciła, ruszając w stronę wyłącznika. Dobry pomysł, może sobie chociaż trochę odpuszczą. Zamknąłem oczy, wsłuchując się w filmowy dialog, bowiem komary przerwały mi i Hyudze przyjemne spędzanie wieczoru w kinie domowym.
Jesteśmy tylko przyjaciółmi – dosłyszałem głos głównego męskiego bohatera.
Ale ja cię kocham! – krzyknęła ona. – Jesteś gnojem! Jesteś nikim!
Anno – wymówił jej imię z politowaniem. Nastąpiła chwila ciszy. – Uspokój się. Chodź, odprowadzę cię do domu…
Kiedy ja nie chcę do domu! Ja… ja… ja chcę być przy tobie!
Jesteś pijana, głupoty gadasz – warknął. Wtedy nastąpił mały przerywnik, jakaś denna pioseneczka o nieszczęśliwej miłości w tle. Zerknąłem jednym okiem na ekran.
Chicago nocą. Samochody. Nocne niebo. Drapacze chmur. Księżyc. Przedmieścia. I w końcu jej uroczy, mały domek.
Chłopak ułożył tą durną i marną podróbkę Izabelli Swan na kanapie w salonie. Była teraz w tej samej pozycji co ja.
Rick… proszę – wyszeptała cicho, dławiąc szloch. Jezu, moje flaki! Główna bohatera zdecydowanie była do dupy. Faceta, który miał na imię Rick wręcz podziwiałem za cierpliwość. – Nie zostawiaj mnie samej… ja… ja nie mogę bez ciebie żyć!
Przestań An! – burknął, kucając przy niej. – Jezu, jak od ciebie śmierdzi alkoholem.
Jesteś taki zimny… bez uczuć – zauważyła aktorka, udając wpółprzytomną, schlaną desperatkę z dwoma kotami. – Chyba to mnie zawsze w tobie najbardziej pociągało. – Rick uniósł brwi wysoko w górę. – To, że chowasz w sobie wszystko i żeby odkryć o czym rozmyślasz, trzeba się bardzo dużo nachodzić.
Czyżbym widział typową scenę z życia Sakury Haruno i Sasuke Uchihy? Brawo Hinata, znalazłaś idealne kopie naszych przyjaciół i ich relacji. Powinienem im to puścić.
– Naruto–kun – usłyszałem delikatny, melodyjny głos tuż przy uchu. Niedługo po tym włosy mojej dziewczyny opadły na mój tors i prawy policzek. – Wyłącz telewizor. Chcę pogadać.
Spełniłem jej prośbę w wielką chęcią. Film oceniliśmy po obsadzie, sądząc że jest dobry... aha, akurat! Telewizor zgasł, a w pokoju zrobiło się całkowicie ciemno.
– Weź to piwo i chodź do okna – szepnęła, odchodząc we wspomnianym wcześniej kierunku. Zdziwiłem się. Westchnąłem ciężko i podniosłem się do siadu. Moje oczy jakoś tak mimowolnie powędrowały za Hyugą.
Granatowowłosa stała przy – na powrót – otwartym oknie, beztrosko opierając się łokciami o parapet. Głęboko zaciągała się urzekającym zapachem nocy. Miała zamyśloną twarz, zdawać się mogło, że smutną. Zmarszczyłem brwi, zgarnąłem ze stolika swoją puszkę chmielowego wywaru i poszedłem w jej ślady. Już po sekundzie razem dzieliliśmy ten półtora metrowy fragment kamienia.
– Naruto–kun – zaczęła cicho, a ja zerknąłem na nią niepewnie. Miałem złe przeczucia. – Pamiętasz, jak rozsyłałam do różnych uczelni podania o przyjęcie na muzykologię?
Upiłem łyk piwa. Czyżby moja dziewczyna w końcu spełniła wszystkie swoje marzenia?
– Aha – mruknąłem, mrużąc oczy i wyginając usta w półuśmiechu.
– Dostałam się – wyznała, patrząc uważnie w moje oczy.
– Gdzie? – zapytałem się, wyszczerzając ząbki w szerokim uśmiechu, który ona odwzajemniła w mniejszym czy większym stopniu. Hinata spuściła głowę, obracając w palcach szklankę z wodą.
– W Stanach – szepnęła. – Naruto–kun, dostałam się na Oxford.
Moje oczy na chwilę wyschły doszczętnie. To takie uczucie, jakby mi je traktowali suszarką na pełnych obrotach. Wszystko przez to, że z tych emocji zapomniałem o mruganiu. Na szczęście w porę sobie przypomniałem i mocno zacisnąłem powieki.
Chwila… Oxford. Hinata i Oxford. Hinata leci do Anglii. Hinata Hyuga, moja dziewczyna, mnie zostawia.
– Co? – wydukałem nieprzytomnie. Otworzyłem oczy i spojrzałem na nią z rozbawieniem. – Żartujesz?
Sądziłem, że robiła sobie ze mnie jaja. Nie potrafiłem do siebie przyjąć w ogóle takiej myśli, że z dnia na dzień przestałbym ją widywać. Chociaż nie kochałem jej jak Sakury, to jednak darzyłem ją na swój sposób miłością. Poczułem, jak pocą mi się dłonie. Z drugiej jednak strony, czy nie powinienem cieszyć się jej szansą na lepsze życie?
– Czy ja umiem żartować, Naruto–kun? – zapytała, uśmiechając się delikatnie. – Oczywiście, że nie.
Z tej euforii upuściłem puszkę na trawnik. Porwałem Hyugę w ramiona, co wywołało na jej twarzyczce ogromne rumieńce. Obróciłem ją parokrotnie wokół siebie, śmiejąc się  donośnie. Naturalnie, wcale nie przyjąłem się wodą ze szklanki, która oblała całe moje plecy – a co!
– No to gratuluję Hinata! Jejku, jak fajnie! Cieszysz się, co? Kiedy się dowiedziałaś? Pewnie ukrywałaś to przede mną już od dawna… powinnaś być aktorką, a nie nauczycielką! – darłem się jej do ucha. Wywołałem u niej pokłady perlistego śmiechu.
– No może i racja – przyznała, zarzucając mi ręce na szyję i odchylając głowę do tyłu. Odstawiłem ją na ziemię, chcąc wyciągnąć od niej jak najwięcej informacji.
– Opowiadaj – zażądałem.
– Cóż – złapała pośpiesznie oddech. – Dowiedziałam się przed wczoraj, przysłali mi list, w którym napisali o przyjęciu zarówno na uczelnię, jak i do akademika.
– Och… – wymsknęło mi się. – Kiedy jedziesz? Rok akademicki się jeszcze nie zaczął.
– Mam samolot w przyszłym tygodniu – wyznała. Mina mi zrzedła i ona również niezbyt się cieszyła. – Muszę tam lecieć już teraz, pozałatwiać wszystkie formalności.
– Rozumiem – wymruczałem, przytulając ją. Zaplotła ręce wokół moich żeber. Czułem, że potrzebowała takiego gestu. W końcu… – Wyjazd z ojczyzny do tej zasranej Ameryki to nie taka prosta sprawa, co?
– Tak.
Staliśmy tak chwilę w ciszy.
– Co będzie z nami? – spytałem.
W moim umyśle zrodził się już plan likwidujący wszelkie przeszkody do Sakury. Gdy nie będzie Hinaty, nareszcie będę mógł być dla Sakury w pełni. Walić Sasuke!
Teraz pora na moje szczęście.
Chwila! Naruto, uspokój się – ganiłem się w myślach. – Hinata wciąż tu jest.
– Nie wiem – odparła. – Myślę, że najlepiej będzie… – zawahała się – zostać przyjaciółmi.
Szok? Zdecydowanie tak. Czy Hyuga właśnie proponowała mi rozstanie? Czy to aby możliwe? Przecież ona mnie kochała ponad życie od samego początku! Nie… to mi się nie trzymało kupy.
– Skąd taki pomysł? – Odsunąłem się od niej o metr. Puściła mnie, nie zmieniając pozycji. Kobieta wyglądała, jakby walczyła sama ze sobą. Zacisnęła ręce w pięści i spojrzała mi w oczy z powagą.  
– Wiem o niej, Naruto–kun – powiedziała odważnie, zupełnie nie jak ona. Moje serce zatrzymało się na ułamek sekundy. – Wiem o Sakurze – powtórzyła.
– Co wiesz? – Zmarszczyłem brwi. Czyżby problem rozwiązał się sam?
– Wiem, że od pięciu lat ją kryjesz.
– Niby skąd?
– Nie jestem ślepa, Naruto–kun – warknęła. Boże, co w nią wstąpiło? A może ona ma alter ego jak Sasuke czy Sakura? – Ostatnio to ona dzwoniła, co nie? W sensie wtedy, gdy byli tu Sasuke–kun, Ino i tak dalej. Poznałam jej głos przez słuchawkę – wyznała. – Do tej pory się zastanawiam, jak Sasuke–kun mógł się nie zorientować, że to dla niej rzucasz całe swoje życie, jego i… mnie.
– Hinata – wtrąciłem. Białooka uciszyła mnie jednak spokojnym skinięciem dłoni. Zamknęła oczy na chwilę, by zaraz je otworzyć.
– Ja wiem, że ty ją kochasz. – Zdobyła się na smutny uśmiech. – Rozumiem cię doskonale, bo sama kocham kogoś, kto nie widzi świata poza Nią. – Spojrzałem w okno. Zbierało się na burzę. I dobrze, Lo powinna się cieszyć. – Dlatego teraz, gdy mam szansę uwolnić się od ciebie, zrobię to. Kocham cię, Naruto–kun – podeszła do mnie i dotknęła czule mojego policzka. – Jednak wiem, że dla ciebie mogę być tylko nie tyle przyjaciółką a zwykłą koleżanką. I niech już nic tego nie zmieni. Tak więc, proszę cię, zostaw mnie już. Samą – dodała, a z jej oczu pociekły liczne łzy.
Bolało mnie, że tak bardzo ją zraniłem tym, że nie potrafiłem się zmienić. Miała rację – byliśmy tacy sami.
– Żegnaj, Hinata – wyszeptałem, całując jej czoło. Posłałem jej jeszcze rozweselający, promienny uśmiech. – Nie martw się. Jesteś na tyle pocieszną i uroczą osobą, że z pewnością zaraz zakręci się wokół ciebie tryliard dużo lepszych ode mnie.
Odwróciłem się na pięcie i bez pośpiechu opuściłem mieszkanie. Wraz z zamknięciem drzwi poczułem niesamowitą ulgę. To było dziwne. Przecież rozstania bolą.

* * *

Dwa tygodnie później

Obudziło mnie upierdliwe brzęczenie budzika. Jęknęłam głośno, zakopując się głębiej w pościeli.
Jaki dzisiaj dzień? Czwartek?... Tak, Itachi przyjeżdża jutro, mogę pospać.
Czekaj… co?
Nie!
Dzisiaj jest piątek… Kurwa.
Otworzyłam szeroko oczy niemal podskakując na łóżku. Odrzuciłam kołdrę, łapiąc w ręce telefon. Wyłączyłam budzik, orientując się, że jest już godzina siódma dwadzieścia.
– Itachi przyjeżdża o ósmej… – wyszeptałam sama do siebie, gasząc telefon. Wstałam z łóżka i odłożyłam aparat na stół. Ogarnęłam zaspanym spojrzeniem pomieszczenie. Miałam ogromne szczęście, słuchając wczoraj głosu rozsądku, który zawczasu kazał mi się spakować. Z chwilowym zadowoleniem zerknęłam na dwie wypchane po brzegi torby podróżne. W jednej były ubrania i kosmetykowe rzeczy (poza tymi najpotrzebniejszymi), a w drugiej przeważającą większość stanowiły książki (ta była znacznie cięższa). Mniejszością były graty typu… różnych drobiazgów. Przetarłam dłonią oczy. Chała człowiekowi – technikowi!  Na krześle dostrzegłam flanelową koszulę w zielono–czarną kratę oraz grafitowe szorty. Uśmiechnęłam się, podchodząc do siedziska. Na blacie zauważyłam jeszcze czarne Conversy, zwinięte w kulkę czarne stopki i czarne figi.
– Jestem z ciebie dumna – wymruczałam do mnie.
Naciągnęłam na siebie majtki i skarpetki. Wtedy też zorientowałam się, że kompletnie zapomniałam o staniku. Po dłuższej chwili machnęłam jednak na to ręką. Raz się żyje, od czasu do czasu można sobie zrobić wolne od kanonów, prawda? Z tą myślą pozbyłam się rozciągniętej koszulki z logiem Three Days Grace i naciągnąwszy na ramiona koszulę zaczęłam zapinać guziki. Postanowiłam zostawić trzy wolne u góry, dla zasady. U dołu również paru nie zapięłam, chcąc zawiązać sobie supeł na wysokości bioder, co zresztą zaraz uczyniłam. Na pupę naciągnęłam niezbyt zakrywające wszystko szorty. A co tam! Gdy już uporałam się ze skarpetkami, a następnie butami podniosłam się i przyjrzałam się sobie uważnie w lustrze.
Zdecydowałam się zrobić użytek z gumki, odcinającej mi dopływ krwi do dłoni przez całą noc i związałam nią włosy w wysokiego, acz niezbyt dopracowanego kucyka. Zerknęłam na wyświetlacz telefonu. Widząc, że mam już tylko dwadzieścia minut, zrezygnowałam z makijażu. Nie będę się stroić dla tego starego zboczeńca, prawda? Jeszcze raz zwróciłam oczy ku lustru, obracając się wokół własnej osi.
– Jest ok – szepnęłam.
Uznałam, że nie mam już zbyt wiele do roboty w moim pokoiku dwa na trzy. Swoje kroki zwróciłam więc w stronę drzwi. Chciałam jeszcze zdążyć się pożegnać ze wszystkimi. Wbrew pozorom (czytaj – siódma czterdzieści) oddział powinien już tętnić życiem. Przekroczyłam próg, olewając fakt, iż nadal powinnam zawołać siostrę, żeby za mną zamknęła na klucz. Sama cicho domknęłam drzwi i rozejrzałam się po korytarzu. Życie powoli witało każdego, nawet jeżeli tego nie chcieliśmy. Z tą myślą ruszyłam na swój osobisty obchód.
*
Wracając korytarzem do pokoiku dwa na trzy na jego końcu dostrzegłam trzy znajome mi postaci. Rozpoznając smukłą, wysoką sylwetkę przyjaciela niemal rzuciłam się do biegu. Moje głośne kroki zwróciły uwagę mężczyzn. Przyspieszyłam tępa i już sekundę później wisiałam Itachi’emu bezwiednie na szyi.
– Hej maleńka – zarechotał głośno. Ja również się zaśmiałam. Moje ciało idealnie komponowało się z jego. To było takie cudowne i, wbrew pozorom ekscytujące uczucie znów czuć jego silne ramiona na sobie. Westchnęłam.
– Hamulce Haruno, to ty posiadasz? – zapytał drwiącym tonem Takeuchi. – On ma żonę!
– Narzeczoną, jak już i dwójkę dzieci, wiem – warknęłam w apetyczny tors Uchihy. – Sama wam to powiedziałam!
– Hamulce – przypomniał mi lodowatym tonem. Zirytowana oderwałam się od przyjaciela, mierząc arktycznym spojrzeniem ordynatora. Kurwa, jaki on był czasami nie do wytrzymania!
Za tą dwójką stał jeszcze nienagannie się prezentujący Ibiki Morino. Patrzył na mnie błagalnym spojrzeniem. W jego masywnych dłoniach dostrzegłam jakieś papiery. Domyśliłam się, że musiał być to mój wypis.
– Chodźmy do ciebie – zaproponował. – Musimy ci wszystko objaśnić.
– Ale jak to? – Zdziwiłam się. – A co tu jest trudnego? Dajecie mi papierek i cześć.
– No nie do końca – fuknął stalowooki. Zmarszczyłam brwi. Po co komplikować sobie życie? Popadłam w zadumę, z której wyrwała mnie ciepła, znajoma dłoń Itachi’ego.
– Chodź, Lo – zachęcił, patrząc na mnie ciekawsko. Posłałam mu lekki uśmiech, który odwzajemnił ochoczo. Stary poczciwy zjeb. Pociągnęłam go za rękę, prowadząc ich do siebie.
Otworzyłam drzwi, czując na plecach karcące spojrzenia lekarzy. Zasady są po to, żeby je łamać, i tyle. Wpuściłam ich wszystkich do środka, obserwując uważnie korytarz. Nagle zrobiło się niewiarygodnie pusto. Przegarnęłam grzywkę na górę i z umęczoną miną przekroczyłam próg, trzaskając jednocześnie drzwiami.
– Proszę usiąść – zwróciłam się do nich. Sama podeszłam do okna, uchylając je pospiesznie. Nagle zrobiło mi się niewiarygodnie duszno. Gdy się odwróciłam, cała trójka zajmowała moje łóżko. Zebrało mi się na sarkastyczny śmiech, który jednak powstrzymałam. Lepiej pomilczeć. Z powodu tego, ze przez uchylone okno siedzisko na parapecie stało się kompletnie niepraktyczne, zasiadłam na krześle przy biurku.
– Więc… – ponagliłam, zakładając nogę na nogę.
– Sakura – mruknął Ibiki – nie widać cię. – Dla potwierdzenia swoich słów wychylił się nieco. No tak, Takeuchi mnie zasłaniał. Westchnęłam ciężko, przewracając oczami. Zaczęłam wykonywać jakieś dziwne wygibasy, żeby przesunąć krzesło dokładnie przed nich. Na szczęście, kółka miały dobry humor i zechciały się mnie posłuchać. Tak więc po niecałej minucie byłam już przed mężczyznami.
– A teraz? – zapytałam ironicznie.
– Idealnie – odparł psychiatra. – Posłuchaj mnie teraz uważnie – zmienił ton na bardziej rzeczowy.
– No? – wtrąciłam.
– Od dzisiaj będziesz mieszkać u tego oto mężczyzny – tu wskazał na poważnego Uchihę – i jego rodziny. Będziesz się im dokładać do czynszu dopiero wtedy, gdy sama zaczniesz zarabiać, czyli na oko za pół roku. Do tego czasu państwo Uchiha zgodzili się łożyć na twoje utrzymanie, choć liczą na twoją ewentualną pomoc.
– Co to znaczy „pomoc”? – zapytałam, marszcząc brwi i zagryzając dolną wargę.
– Na przykład przy dzieciach lub w sprzątaniu – wyjaśnił Itachi, puszczając mi oczko. Pilnowanie bachorów lub sprzątanie? Ok, nie ma problemu. To nie są rzeczy, które byłyby arcy trudne. – Może czasami przy zakupach i innych takich.
Pokiwałam głową. Byłam im bardzo wdzięczna za zrozumienie i pomoc. Mało kto w tych czasach zgodziłby się przyjąć niemal za darmo dorosłą kobietę na utrzymanie. Zarówno Itachi, jak i Konan wykazali się wielkodusznością, której ja mogłam im tylko pozazdrościć. Cudowni ludzie.
– Rozumiem – mruknęłam, zakładając za ucho kosmyki grzywki. – A gdzie jest wasz haczyk?
– Nie nazwał bym tego tak – powiedział lodowatym tonem blondyn. Przeniosłam na niego ciekawskie spojrzenie. – Będziesz się tu pojawiać co tydzień, w każdą niedzielę. Na jedenastą u doktora Morino w gabinecie – dodał beznamiętnie. Pochylił się do przodu, zaplatając dłonie pomiędzy rozkraczonymi po męsku nogami. – Przewidzieliśmy oczywiście, że zdarzą się ekstremalne sytuacje, takie jak trasy koncertowe, czy inne takie.
– I co wtedy? – spytałam cicho. Jego spojrzenie złagodniało. Mogłam wręcz stwierdzić, że patrzył na mnie z jakimś bliżej nieokreślonym, ciepłym uczuciem. Ordynator wyglądał wtedy o tysiąc razy bardziej pociągająco niż normalnie. Musiałam przyznać, iż był bardzo przystojnym mężczyzną. Przypominał mi trochę Carlisle Cullena ze Zmierzchu.
– W takich wypadkach oddelegowany zostanie pan Uchiha, który z tobą pojedzie, w ramach pracy oczywiście – wyjaśnił.
Ach tak! Zapomniałam wspomnieć, że po mojej interwencji oraz rozmowie Itachi’ego z dyrektorem mój przyjaciel dostał tu małą, ale jednak jakąś posadkę.
– Będzie mnie kontrolować? – zażartowałam. Gdy Uchiha pokiwał smutno głową znieruchomiałam. Ja tego nie widziałam. Itachi i kontrola mnie? Niemożliwe.
– Pisać raporty po powrocie też – Brunet przewrócił oczami. Nie podobało się to ani mnie, ani jemu, jak widać.
– Aha – westchnęłam.
– Masz jakieś pytania? – zapytał Morino.
Tak, za co do cholery? – Wkurzyłam się.
– Czy to wszystko jest konieczne? – Ukryłam twarz w dłoniach.
– No chyba nie myślałaś, że tak po prostu cię puścimy – zaśmiał się Morino. Posłałam mu kpiące spojrzenie.
Tak, tak właśnie myślałam. Jakiś problem?
– I tak masz zbyt dużo swobody – zironizował Takeuchi.
– Też mi kuźwa swoboda – syknęłam. – Kontrole… ale ok – odpuściłam. Nie chciałam się z nimi kłócić, bo jeszcze by mi to wszystko cofnęli i do usranej śmierci bym stąd nie wyszła.
– No to skoro mamy już to wszystko za sobą – przemówił Ibiki – to pozostaje tylko się pożegnać.
Słysząc to, ożywiłam się wyraźnie. To już? Nagle, jak nigdy dotąd poczułam, że zaraz zrobi mi się co najmniej smutno.
– Chyba tak – mruknęłam, wstając. Oni również się podnieśli.
Odsunęłam krzesło na miejsce. Kątem oka zauważyłam jak Itachi sprawdza wagę moich bagaży i łapie się za ten cięższy, z książkami. Odwróciłam się do niego przodem, uśmiechając się w podzięce. Byłam mu wdzięczna za to, że nie brał wszystkiego na siebie, a chciał się podzielić pracą.
– Czy jest gorąco, czy tak straszliwie gorąco? – zapytałam go. Chwilę się zastanawiał nad odpowiedzią, wyglądając przez okno.
– Jest raczej ciepło, niż gorąco – odparł, zwracając ku mnie oczy. Dopiero teraz zwróciłam uwagę na to, że ma na sobie długie, czarne spodnie (w których swoją drogą wyglądał bardzo seksownie), biały podkoszulek i skórzaną kurtkę. – Może lepiej narzuć coś jeszcze na te kości.
– Jakie kości? – Oburzyłam się. – Przecież przytyłam dziesięć kilo!
– Nie widać. – Wymownie zmierzył mnie krytycznym spojrzeniem zatrzymując wzrok na moich piersiach. Zarumieniłam się.
– Nie mam stanika – usprawiedliwiłam się, patrząc na niego spod byka.
– Wiem… poczułem – wyznał rozbawiony. Myślałam, że mu przywalę.
Pomimo złości, skorzystałam jednak z rady i podeszłam do pozostawionej dla mnie torby. Odsunęłam suwak i z wierzchu wyjęłam złożoną kurtkę z czarnej skóry. Była cienka a więc idealna na dzisiaj. Założyłam ją nieśpiesznie. Usłyszałam jak pozostała dwójka wychodzi na korytarz, dyskutując o czymś, co mało mnie w tamtym momencie interesowało. Zasunęłam suwak, złapałam za pasek i wstałam, jednocześnie torbę podnosząc. Naciągnęłam ją na ramię i rozejrzałam się kontrolnie po pomieszczeniu.
Pokój, opróżniony ze wszystkich moich rzeczy wydał mi się dziwnie pusty i smutny. I chociaż zdecydowanie cieszyłam się z tego, że moja noga w nim więcej nie postanie, poczułam dziwne ukłucie w sercu. Zobaczyłam jak Itachi domyka okno. Sama zaś złapałam jeszcze telefon, który pozostał na biurku.
– Gotowa? Wzięłaś wszystko?
– Tak – odparłam zdecydowana. Zawróciłam na pięcie i dramatycznym krokiem opuściłam pomieszczenie, w którym toczyło się ostatnie pięć lat mojego nędznego życia.
Na korytarzu czekali na nas doktor Morino i doktor Takeuchi. Pomimo lekkich oporów z ich strony uściskałam każdego z nich. Ibiki przekazał mi papiery i obiecał, że jeżeli nie zastosuję się do umowy to nie wypuści mnie stąd już nigdy, co uznałam za bardzo kiepski żart. Następnie razem ze starszym Uchihą ruszyliśmy żółtym korytarzem. Uświadomiłam sobie, że idę nim po raz ostatni. Może wydać się to wam dziwne jak na mnie, ale się wzruszyłam. Prawdziwie. Żeby powstrzymać łzy szczęścia, przymknęłam na chwilę powieki, licząc do dziesięciu. Podziałało.
Żegnaj, psycholko. Powrót do świata żywych.
*
Itachi jeździł kilkuletnim, terenowym Audi, które prezentowało się nadzwyczaj elegancko (pewnie była to zasługa czarnego koloru karoserii i skórzanego, beżowego wnętrza). Słuchaliśmy sobie „Never Surrender” Skilleta na samochodowym stereo. Była to istna przyjemność. Po raz pierwszy od ładnych paru miesięcy jechałam autem, w którym grała muzyka, którą ubóstwiałam, a nie jakiś podrzędny chłam. I chociaż wydawać by się mogło, że Uchiha również upajał się tym cudownym utworem, z którym obydwoje się bardzo utożsamialiśmy, to nie było nic bardziej mylnego. Mój kompan po prostu nie potrafił się zamknąć. Gadał jak najęty, zupełnie, jak gdyby mu za to płacili.
– Itachi, kochanie – zdołałam mu przerwać, jakże pasjonującą dla moich uszu opowieść o wypadaniu mleczaków u jego starszej córki. – Może cię zaskoczę, ale czy nie moglibyśmy pogadać o czymś innym? Albo po prostu pomilczeć razem, jak kiedyś?
– Ale Sakura – wydukał, robiąc minę, jakbym właśnie zakwestionowała którąś z ważnych teorii, które rządzą światem. – Nie ma już kiedyś. Czasy się zmieniły, ja się zmieniłem i ty się zmieniłaś. Jesteś już prawie dorosła, powinnaś zrozumieć, że ja teraz żyję innymi sprawami niż pięć lat temu. Jestem już stary – Zasmucił się. I ja poczułam się nagle osamotniona. Miał rację. – Jestem tatą, nie mogę nie mówić o swoich dzieciach, szczególnie, że są dla mnie całym życiem – dodał tonem osoby dorosłej, która wie o życiu dużo.
– Jak dragi? – zażartowałam. Brunet ni z tąd, ni z owąd wybuchł śmiechem. Nie chciałam go rozśmieszyć aż do takiego stopnia, jednak… może to i lepiej?
– Tak… – zgodził się. – Zdecydowanie są dla mnie jak narkotyk.
Potem umilkliśmy. I tak, pogrążeni we własnych rozmyślaniach wsłuchiwaliśmy się w słowa piosenki. Oparłam twarz o pięść, wspartą na oknie i wyglądałam przez nie.
Może to się wam wyda dziwne, ale miałam takie specyficzne hobby, choć bardziej wyglądało to na zboczenie. Otóż podczas jazdy wprost nie mogłam się odpędzić od odczytywania tablic rejestracyjnych mijanych przezeń aut. Nie przepuszczałam żadnej. Tak więc na tym zajęciu koncentrowałam się aż do samego końca trasy, którym okazało się być osiedle bloków mieszkalnych.
Na osiedle składało się sześć czteropiętrowych bloków, które otaczały niczym fosa trzy dziesięciopiętrowe wieżowce. W wieży numer dwa, sąsiadującej z blokami numer cztery i pięć, na dziesiątym piętrze mieszkała rodzina starszego Uchihy. Wszystko było tak, jak zapamiętałam. Niebieska farba i białe framugi w oknach z luftami.
Oderwałam oczy od szyby i przeniosłam je na Itachi’ego, który właśnie wykonywał manewr pakowania. Przypomniałam sobie o tym, że sama powinnam zrobić prawo jazdy. Gdy brunet uznał, że samochód stoi już we właściwym miejscu, we właściwej pozie przekręcił kluczyki w stacyjce i je wyjął. Radio umilkło, podobnie jak silnik. Mężczyzna wysiadł, zatrzaskując za sobą drzwi. Okrążył maskę i po chwili znalazł się przed moimi drzwiami. Otworzył je w szarmanckim geście a ja wysiadłam, cicho chichocząc.
– Chodź, chyba zbiera się na burzę – ponaglił mnie Itachi, patrząc w niebo przymrużonymi oczami.
– Wątpię – skwitowałam. – Za zimno jest na burzę.
– Tak czy siak, pośpiesz się. – Brunet wzruszył ramionami.
Razem podeszliśmy do bagażnika, a gdy wyjęliśmy z niego moje bagaże szybkim krokiem podążyliśmy do naszego bloku. Itachi wstukał kod na domofonie, otwierając nam drzwi. Nie minęło parę minut, a ja już wciskałam guzik z 10 w windzie. Jechaliśmy w ciszy, która mi się bardzo podobała.
Drzwi wkrótce się otworzyły, a ja puściłam kompana przodem. Uchiha poprowadził nas przez wąski, pomalowany na różowo korytarz, prosto do drzwi ich mieszkania. Otworzył je bez ceregieli i wszedł do środka. Potulnie podążyłam za nim.
Moim oczom ukazał się ciasny, pomalowany na beżowo przedpokój, w którym już nie raz się znalazłam. Podłoga była wyłożona klepką, a ja właśnie stałam na ciemnoszarym dywaniku. Po prawej znajdował się metalowy wieszak, pomalowany na srebrno z płaszczykami domowników. Dodam, że każdy z nich oznaczony był naklejką. Od lewej była żabka, kot, lalka i samochodzik. Pozostałe dwa miały takie same, żółte kwiatki. Uznałam to za ciekawy pomysł. Postawiliśmy torby, głośno wzdychając. Moje ramię potrzebowało chwili, żeby przywyknąć do braku obciążenia. Zamknęłam za nami drzwi, uważnie obserwując Itachi’ego, który zaczął nasłuchiwać.
– Coś za cicho tutaj – wyjaśnił, widząc moje pytające spojrzenie. Wtedy z salonu, który znajdował się po lewej, na końcu mieszkania rozległy się kolejno: piski, wrzaski, jęki i dźwięk upadającego plastiku.
– Tata! – usłyszeliśmy.
– A jednak nie – zanuciłam złośliwie. Przyjaciel spojrzał na mnie z kpiną.
Po chwili w wejściu ukazały nam się dwa rozbiegane i spocone szkraby. Obydwa rzuciły się na Itachi’ego, którego najwyraźniej bardzo ten fakt ucieszył, bo ochoczo je do siebie przytulił. Dzieciaki śmiały mu się w szyję, z pewnością łaskocząc go oddechem. Zaplotłam pod biustem ręce i oparłam się o ścianę po lewej. Przyglądając się temu jakże pięknemu obrazkowi poczułam niemiły ucisk gdzieś w miejscu, w którym powinnam mieć serce.
Czy ja kiedykolwiek założę rodzinę? Czy będę tak szczęśliwa, jak mój przyjaciel w tym momencie? Czy ja również kiedyś poczuję, że życie ma sens? Tak bardzo chciałabym już nie być sama!
– Ciociu? – usłyszałam cieniutki, dziewczęcy głosik. Wyrwana z zadumy, spojrzałam zdezorientowana na dziewczynkę, która zdążyła już przyczepić się do mojej nogi. – Czemu płaczesz?
– Co? – Zdziwiłam się. Uniosłam wzrok na lustro, wiszące naprzeciwko drzwi. Zobaczyłam w nim zdezorientowaną siebie, z zarumienionymi policzkami i przeszklonymi oczami. Wtedy też po twarzy pociekły mi piekące łzy. Nawet nie zdążyłam mrugnąć, a Itachi już mi je wycierał kciukiem, patrząc na mnie czule.
– Ciocia się po prostu cieszy, że będzie z nami mieszkać – wytłumaczył jej. Nie mogłam znieść tych oczu pełnych uczuć. Zbyt bardzo przypominały mi oczy Sasuke. Spojrzałam ponownie w dół na dzieciaki i zdobyłam się na uspokajający, blady uśmiech.
– Ja też się cieszę ciociu – wymruczała, tuląc się do moich nóg. Gdy już skończyła mnie oznaczać (czytaj, zostawiła moje nogi w spokoju, dając mojej krwi dotrzeć do palców) odsunęła się, pozwalając mi przyjrzeć się jej.
Ichigo, bo tak miała na imię ta urocza pięciolatka była istną kopią Itachi’ego. Jej krótkie, ciemne włosy były nastroszone w artystycznym nieładzie a roziskrzone węgielki oczu patrzyły się na mnie radośnie. Lubiłam ją.
– U la la – zanuciłam. – Ktoś tu urósł, co?
– No. – Klasnęła w dłonie. – Pięć centymetrów! – wykrzyczała.
– Nie podnoś głosu – upomniała ją matka.
Zwróciłam spojrzenie ku wejściu, w którym nie wiadomo kiedy pojawiła się Konan. Widząc starą przyjaciółkę, odzianą w bawełnianą niebieską sukienkę na ramiączkach i z włosami rozczochranymi równie bardzo jak u jej córki nie mogłam powstrzymać emocji. Nie czekając na pozwolenie i łamiąc absolutnie wszystkie moje zasady rzuciłam się jej na szyję.
– Konan – pisnęłam jej do ucha. Przylgnęłam do niej mocno, zatapiając twarz w jej fioletowych włosach.
– Och, cóż za zmiana, Lo! – Zaśmiała się cicho i pogłębiła uścisk.
Jezu, jak ja kochałam tą kobietę.
Gdy już się sobą nacieszyłyśmy odsunęłam się na stosowną odległość. Wtedy też przyszła pani Uchiha wzięła na ręce swojego trzyletniego synka, Minto. Tak, córeczka tatusia i synek mamusi – tak bym skomentowała ich wygląd. Widać było, że mały najbardziej na świecie lubi kłaść głowę na piersiach mamy, no bo kto nie lubi? Najbezpieczniejsza pozycja świata.
– Przygotuję obiad, a ty w tym czasie pokaż Saki co i jak – rozkazała Ame, patrząc wyczekująco na swojego narzeczonego.
– Niech będzie – mruknął. – Skarbie – zwrócił się do córki – idź pomóc mamie.
Mała bez protestów wykonała polecenie ojca, znikając w głębi mieszkania. My natomiast podążyliśmy w przeciwnym kierunku, prosto do części, w której znajdowały się łazienka i schody. Itachi poprowadził mnie na górę. Będąc już na górze starałam się nie zwracać żadnej uwagi na wszechogarniający syf, na którego większą część składały się zabawki dzieci.
– Specjalnie dla ciebie odnowiliśmy mój gabinet – rzucił Uchiha.
– Och – wykrztusiłam. – Nie musieliście. – Czułam się bardzo zakłopotana ich poświęceniem dla kogoś tak nędznego, jak ja.
– Wiem – odparł cicho. – Odwdzięczysz się nam kiedyś. – Posłał mi szeroki uśmiech, który odwzajemniłam. Zatrzymaliśmy się na końcu pomalowanego na granatowo korytarza. Ostatnie drzwi na lewo. – To tu – rzekł. – Gotowa?
– Tak – szepnęłam. Itachi pchnął drzwi z bananem na ryju i w milczeniu obserwował, jak moja twarz coraz bardziej przypomina twarz człowieka w ciężkim szoku.
– Ta–dam! – dodał. – Podoba się?
– Och – zdążyłam tylko wykrztusić, pogrążając się w swoim własnym, cichym zachwycie.

_______________________
No to tak. Na sam początek chciałabym serdecznie, gorąco i szczerze (i tak dalej) Was przeprosić za tak długą przerwę w pisaniu. Po prostu nagle, tak z dupy w sumie straciłam wenę. Kompletnie i nieodwracalnie, na szczęście do czasu (czyt. do wczoraj). Nie zdarzyło mi się to od mniej więcej 9 rozdziału, więc jestem jeszcze w lekkim szoku. No ale rozdział napisany, więc chyba nie ma się czym martwić. Teraz już bardziej wdzięczna część, czyli podziękowania :)
Na początek WIELKIE, OGROMNE I POTĘŻNE (kłania się Selcia) xd DZIĘKUJĘ dla Is, która jest autorką tegoż oto pięknego nagłówka, jak i całego Zimowego szablonu. Tak, to ta, co powraca z zaświatów Internetu. Kocham Cię, wdzięczność po wsze czasy i wgl (tak, wiem, że masz mój głos w głowie, gdy to czytasz). Mam nadzieję, że przy Wiosennym i Letnim i Jesiennym również będę mogła liczyć na Twoją pomoc.
Wielkie DZIĘKUJĘ również się należy Shanie, Aerix, Voodoo, Heiwie (dobrze odmieniłam?), Polly–chan i jakiemuś Anonimkowi oraz pani Beacie G (xd). Motywacja pierwsza klasa, kocham Was. Dzięki Waszym komentarzom odzyskałam wenę oraz zdobyłam się na parę fajnych pomysłów. Bóg zapłać <3
Do następnego, na który również będę potrzebowała trochę czasu, więc ukaże się raczej nieprędko. Mam nadzieję, że mimo to dotrwacie, podobnie jak ja. Pozdrawiam i dobranoc.
Tytuł: „Chmura” Pezet
Cierpiąca Nanase

3 komentarze:

  1. Rozdział cudowny jak zwykle, naprawdę uwielbiam twojego bloga ^.^ jestem strasznie ciekawa, kiedy się spotkają...:3
    ~Valentine

    OdpowiedzUsuń
  2. Przeczytane ! :3
    Tyle uczuc, szczescia, lez i przystojnego Itachiego *-* grr...
    Rozdzial jest super jak zawsze, dostrzegam zmiany w zachowaniu Lo i to mnie ogromnie cieszy niczym czekolada po diecie xd
    Kurna, pol czekolady na rozdzial dobry wynik. Brawo Polly : d
    Dziekuje za dziekuje xd Polecam sie na przyszlosc :*! Weny i czasu moja droga :3
    Pozdrawiam gruba i umazana czekoladowa breja Polly-chan ~

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak! Sakurze się udało, choć dziwi mnie fakt że jej ojciec nie wykazał żadnego udziału w tymże rozdziale, no bo bądź co bądź to jego córka, powinien być jakoś przygotowany że w niepewnej przyszłości jego córcia w końcu wyjdzie z psychiatryka, nonie? a zresztą... Nie było Saska... no do jasnej ciasnej nie było Saska! To wręcz niewybaczalne ale mniemam że będzie brał udział w kolejnym rozdziale, zresztą moje mniemanie każe mi twierdzić że od następnego rozdziału wszystko nabierze tempa, zazwyczaj moje domysły spalały na panewce, ale może tym razem... W każdym razie rozdział mało porywający (bo nie było Saska!), ale to chyba oczywiste że pakowanie gratów nie będzie porywające, no bo czy kiedykolwiek było?!
    Mam nadzieję że pomimo CZĘSTYCH odwiedzin Saska u Itachiego, ich spotkanie nie będzie miało tam miejsca, może Saki by się usamodzielniła tak raz dwa i było by po sprawie? Ale nie... ty coś knujesz Nanase, ja to dobrze wiem i ty to wiesz, zaraz wszyscy będą to wiedzieć i, moja droga liczę na plan iście szatański więc nie spoczywamy na laurach,jedz snickersy żebyś dłużej nie zachowywała się jak ten gremlin z reklamy bo chcę widzieć wspaniałe rozdziały, przepełnione akcją! a nie Naruto myślącego jak totalny kretyn... bo sorry, ale to co siedzi mu w głowie było dziwne, o takie takie dziwne O_o czy on się dobrze czuje, z jego główką wszystko ok? Mam taką nadzieję :D
    Tak więc pozdrawiam, i czekam z niecierpliwością na postępujące procenty w następnym rozdziale... już nie mogę się doczekać, tak bardzo, bardzo,bardzo.
    Ps. Nienawidzę polskiego hip hopu... dla tego aby uchronić swoje morale zapuściłam Taylor Swift - Style, nikt nie zmusi mnie do słuchania hip hopu pókim żywa!
    :*

    OdpowiedzUsuń