Popołudnie mijało nam w
szampańskiej atmosferze, szczególnie, że byliśmy już po paru kieliszkach wina. Jedynie
Sasuke nie ruszał alkoholu (i chyba bardzo pijaczyna cierpiał z tego powodu),
ponieważ był u Hinaty razem z Sayą samochodem. Okazało się, że wszyscy, pomimo
paru lat przerwy w kontaktach nadal świetnie się dogadujemy. Cieszyło mnie to.
– Hinata – zawołała
zachwycona Ino, pochłaniając deser w zastraszającym tempie. – Idź do jakiegoś
kulinarnego show, czy coś. Marnujesz się jako nauczycielka!
Granatowowłosa
rzeczywiście, gotowała o niebo lepiej od innych. Cóż, los poskąpił jej
śmiałości i innych przydatnych cech charakteru, lecz nikt nie umiał zrobić
takich ciepłych truskawek w czekoladzie zmrożonej na kamień, jak ona. Te
truskawki umieszczone były na waniliowym kremie, którym przyozdobione zostało zwykłe
biszkoptowe ciastko. Na to wszystko wrzuciła startą na paćko–wiórki miętę.
Niebo w gębie na lato.
– Dziękuję Ino, ale ja
lubię swoją pracę – Hyuga zaśmiała się dźwięcznie, przymykając oczy. – Desery
jednak wychodzą mi najlepiej – przyznała.
– Nie przesadzaj –
mruknął Sasuke, również pałaszując słodkości.
– Widzisz –
zachichotała Saya, kładąc widelczyk na pustym już talerzu. – Przecież ten gbur
nienawidzi słodyczy! A zobacz jak się objada!
– Patrz na swój talerz,
grubasie – fuknął Uchiha, jak gdyby trochę zakłopotany faktem, iż przyłapano go
na odstępstwie od jego rygorystycznej natury.
– Nie jesteś gruba,
Saya – uśmiechnąłem się do właścicielki oczu koloru rozpływającej się
czekolady. – Nie słuchaj tego debila – dodałem, widząc jak Hiyugashi zaczyna
udawać, że zbiera się jej na płacz. Ponieważ Uchiha siedział naprzeciwko mnie
byłem w stu procentach pewien, że to właśnie on, słysząc to, kopnął mnie w
kostkę, aż mi się krzesło przesunęło. Wszyscy poza nim zaśmialiśmy się głośno.
Wszystko układało się po staremu. To było piękne!
Wtem po wnętrzu pokoju
rozniosły się pierwsze takty „Dopaminy” Pezeta. Wyprostowałem się jak struna,
czując wibracje na dupie, pochodzące od mojego telefonu. Chociaż byłem pewny,
co do tego, kto dzwoni odruchowo wyciągnąłem aparat i zerknąłem na wyświetlacz
pod takim kątem, żeby był on widoczny tylko dla mnie.
– Kurwa – przekląłem
cicho pod nosem, jednak i tak wszyscy to słyszeli. Jednocześnie pięć par oczu
skierowało na mnie podejrzliwe spojrzenia.
– Kto to? – zapytała
Hinata. Nie mogłem zdobyć się na uspokajający uśmiech, którym zawsze ją
zbywałem w takiej sytuacji. Pośpiesznie odsunąłem krzesło i wstałem. Wszystko
nie trwało nawet minuty.
– Nikt – odparłem
nienaturalnie wysokim głosem. – Przepraszam na momencik – okrążyłem stół,
jednocześnie przesuwając palcem po ekranie. – Co się stało? – zapytałem
rozmówcy.
– Naruto – usłyszałem zrozpaczony głos Sakury – nie mam przepustki – oznajmiła. Chyba dusiła w sobie łzy, ponieważ w
słuchawce słyszałem jej nierówny, głośny oddech. Dyszała tak, jakby od tego
miało zależeć jej życie.
– Ale jak to? –
zdziwiłem się trochę zbyt głośno. Wszyscy się na mnie obejrzeli. Pośpiesznie
skierowałem swe kroki do malutkiej kuchni Hinaty. Po drugiej stronie słuchawki
rozległ się odgłos, jakby ktoś upadł na podłogę oraz donośny szloch. Serce
zabiło mi trzy razy mocniej.
– To może ja pozmywam?
– usłyszałem głos zadowolonej Hinaty. Po chwili po całym mieszkaniu zaczęło
roznosić się łoskotanie składanych na siebie talerzyków.
– Pomogę ci –
zaproponowała energicznie Saya. Ktoś prychnął głośno. – No co?!
– Przecież ty nie
umiesz zmywać – sarknął Sasuke. – Nie wiesz nawet, jak dobrze ułożyć naczynia w
zmywarce. W czym ty chcesz niby pomagać?
Przewróciłem oczami.
Jak on chce ciągnąć taki związek do końca życia? Myśli, że może sobie tak
bezkarnie, za darmo posuwać Hiyugashi, a po wszystkim wylewać na nią wiadro
pomyj i tak do usranej śmierci? A Saya? Albo jest głupia, że się na takie coś
zgadza, albo Sasuke jest wyjątkowo dobry w te klocki i kiedy są sami zamienia
się w jakiegoś uroczego, wymarzonego chłopaka… lub po prostu zbyt dobrze ją
zadawala.
– Opowiedz mi o
wszystkim – poprosiłem czułym głosem. Przymknąłem powieki, wsłuchując się w
płacz różowowłosej. Mijały kolejne sekundy milczenia z jej strony.
– To może ty pójdziesz
Hinacie pomóc, a ja sobie usiądę spokojnie na twoim miejscu i też będę cię tak
opierdalać? – burknęła Saya.
– Niech będzie – fuknął
Uchiha. Usłyszałem szurnięcie krzesła. Ktoś wstał, a łoskot podwoił się.
Podświadomie czułem, że kasztanowowłosej opadła szczęka. Przez chwilę miałem
ochotę się uśmiechnąć, lecz zaraz przypomniałem sobie o Sakurze. Ona się nie
śmieje – ona płacze. Otworzyłem szeroko oczy, słysząc powolne kroki przyjaciół w
moją stronę.
Gdybym teraz wyszedł,
wyglądało by to co najmniej podejrzanie. Nie miałem zbyt dużo czasu na
myślenie, więc zdecydowałem się pozostać w kuchni. Dla niepoznaki oparłem się o
jeden z blatów a twarz razem z resztą ciała zwróciłem ku oknu. Słońce było
takie piękne dzisiaj. Sakura na pewno cieszyła się nim… do czasu. Ciekawe jak
długo trzymała to wszystko w sobie, zanim do mnie zadzwoniła. Głupia myśli
zawsze, że poradzi sobie ze wszystkim sama, ale tak łatwo, to w życiu nie ma.
Wtem do kuchni wkroczyła
promienna Hinata i lekko uśmiechnięty Sasuke. Zaplotłem ręce na klatce
piersiowej, nadal, prawą dłonią trzymając tuż przy uchu telefon.
Chociaż białooka nie
zwróciła na mnie większej uwagi, zbyt skupiona na utrzymaniu talerzy w pionowej
pozycji, to Uchiha już tak. Spojrzał na mnie pytającym wzrokiem. Udałem, że go
nie zauważyłem.
– Bo to było tak – zaczęła łamiącym się głosem – że dzisiaj wezwano mnie do dyrekcji. I tam był dyrektor, doktor Morino…
i jeszcze jacyś ludzie. To chyba była jakaś rada szpitala, czy coś –
wyjaśniła. – Zaczęli zadawać mi pytania
i… – urwała. Po chwili w słuchawce ponownie dało się słyszeć głuchy,
donośny szloch.
Odwróciłem się, żeby
się upewnić, że tylko ja go słyszę. Niestety, wesoła dwójka za mną, patrzyła na
mnie poważnymi oczami. Zagryzłem dolną wargę. Nie chciałem jej przerywać, czy
wyjść na szorstkiego, ale musiała sobie zacząć popłakiwać trochę ciszej.
– Naruto… kto to? –
zapytała cicho Hinata. Odsunąłem aparat od ucha.
– Nikt, kim powinniście
się przejmować – odparłem. Wtedy w słuchawce zaległa cisza. – Ej… – mruknąłem
zdenerwowany, z powrotem przykładając ją do ucha – jesteś tam?
– Nie jesteś sam? – szepnęła Sakura. Cholera jasna. Dałbym sobie
głowę uciąć, że się przestraszyła.
– Jestem z Hinatą i – uciąłem,
wahając się przez moment – z Sasuke.
Przez ładne parę minut
odpowiadała mi cisza.
– Słyszą mnie? – zapytała beznamiętnym tonem. Westchnąłem,
przecierając twarz dłonią.
– Trochę – mruknąłem,
jeszcze raz się na nich oglądając. Udawali, że są pochłonięci, płukaniem naczyń
i wstawianiem ich do zmywarki. – Słuchaj, musisz mówić ciszej, bo jeszcze cię
KTOŚ usłyszy i COŚ sobie pomyśli – stwierdziłem cicho. Dobrze. Teraz to już się
Sasuke nie pozbędę do końca życia. Hyuga na pewno nie zastanawiała się zbytnio
nad tym, z kim rozmawiam, jednak Uchiha… cóż, on mógł coś podejrzewać. Odwróciłem
się delikatnie. Tak. Brunet gdyby mógł, to przewierciłby mi duszę młotem
pneumatycznym.
* * *
Nie lubiłem mieszkania
Hinaty. Ciasno, wszyscy na siebie włazili.
Nie lubiłem spotkań z
ludźmi. Wszyscy nabijali się ze mnie tylko dlatego, że nie śmieszyły mnie ich
żarty. Żałosne.
– Eee – chrząknął
przerażony Uzumaki. – Mów dalej.
Wpatrywałem się uparcie
w jego plecy. Z kim się tak krył? Niemożliwym przecież było, żeby Naruto zdradzał
z kimś Hinatę. Owszem, może z jego strony nie była to wielka miłość, jednak on
nie byłby zdolny do ciągłego okłamywania Hyugi. Był na to za dobrym
człowiekiem. Poza tym, białooka na dziewczynę była materiałem idealnym.
Hinata, z charakteru
raczej cicha i spokojna dziewczyna. Nie wpierdalała się w nie swoje sprawy, o
nic nigdy nikogo nie podejrzewała. Poświęcała się dla ważnych dla siebie osób w
stu procentach, nie licząc się z konsekwencjami, podobnie jak Uzumaki. W
dodatku była naprawdę ładną kobietą. Choć drobna nie była to i tak, darząc ją
głębszymi uczuciami, chciało się ją ochronić przed złem. Naruto nie mógł żądać
więcej. Jedyną osobą, z którą mógłby może coś zrobić była… Sakura.
– Co? – wrzasnął
blondyn trochę za głośno. Uniosłem wysoko brwi. Hinata zerknęła na mnie
niepewnie, lecz ja tylko wzruszyłem ramionami. – Czekaj! Nic nie rób! Zaraz…
już jadę do ciebie! Poczekaj… nie! Sa… – urwał, a moje brwi podeszły wysoko do
góry.
Ton tej rozmowy… tylko
z jedną osobą Uzumaki tak rozmawiał i z pewnością tylko tą jedną by się na tyle
przejął. Lecz… przecież to niemożliwe!
Nie. O nie – on by mi
tego nie zrobił. Wszyscy, tylko nie Naruto.
To nie mogła być
prawda!
– Naruto, co się stało?
– zapytała przestraszona Hyuga, gdy blondyn walnął pięścią w blat, aż nam w
uszach zahuczało. Odsunął szybkim gestem słuchawkę od ucha; na ekranie
wyświetliła się informacja o zakończeniu połączenia. Odwrócił się przodem do
nas. Jego twarz co i rusz zmieniała swoją barwę – to robił się czerwony, to
znacznie bladł, żeby później jego skóra mogła przybrać opalony, zdrowy odcień.
– Naruto… – podeszła do niego i dotknęła dłonią jego twarzy. Odtrącił ją mało
delikatnym gestem.
Spojrzał na mnie
rozwścieczony. Zacisnął usta w kreskę i wiercił mi tak dziurę przez dobrą
minutę. Z łatwością wytrzymałem to. Kątem oka widziałem zdezorientowaną Hinatę.
Było mi jej trochę szkoda. Naruto jednak rzadko okazywał swoją złość przy
innych, więc musiało stać się coś, co bardzo by go wzburzyło. Na przykład… coś
z Lo.
Wróć! Naruto taki nie
był.
Gdyby wiedział, co się
dzieje z Haruno, powiedziałby mi. Przecież ja też, mimo wszystko byłem jego
przyjacielem! Przyjaciołom nie robi się takich rzeczy. Nie, kiedy się wie, ile
są oni w stanie oddać za chociażby jedno spojrzenie tej trzeciej osoby. Przecież
ja bym duszę diabłu zaprzedał, byleby tylko się z Sakurą zobaczyć!
– Sasuke – powiedział
zdecydowanym tonem Naruto. Westchnąłem.
– No?
– Sasuke, zawieź mnie
do Szpitala Centralnego – poprosił, czy może bardziej rozkazał. Po tonie jego
głosu wnioskowałem raczej to drugie.
– Po co? – zapytałem
beznamiętnie. Niech nie myśli, że jestem przejęty lub, że podejrzewam go o
zdradę. Brwi mojego przyjaciela zbiegły się niemal całkowicie, tworząc na jego
czole jedną kreskę.
– Nie twój interes.
Zawieź – warknął.
– Ale mój samochód –
odparłem. Nawet nie zauważyłem, a blondyn już był przy mnie.
Górowałem nad nim
pięcioma centymetrami i normalnie patrzyłem na niego trochę z góry, lecz tym
razem jego negatywna energia, promieniująca na kilometr zwyczajnie mnie przytłoczyła.
Spiąłem jednak dupę, żeby nie dać
ponieść się zbędnym emocjom. Odsunąłem głowę, a jego niespodziewana pięść
trafiła w stojącą za mną lodówkę. Zmarszczyłem z niesmakiem brwi.
– Sasuke – mruknął
wściekle. Gdybym był normalnym facetem, a nie sobą, to pewnie po plecach
przeszły by mi ciarki. Ale nie, mnie to nie ruszyło. Jedynie moje alter ego coś
tam mruczało o sraniu w gacie, jednak kazałem mu siedzieć cicho. – Nie wkurwiaj
mnie. Zależy mi na czasie. Bardzo… rozumiesz?
– Yhm – wymruczałem od
niechcenia. – Powiedz mi o co chodzi, a zabiorę cię nawet na koniec świata –
zażądałem, trochę ironizując.
– Nie – odparł. Hinata
położyła dłoń na jego zaciśniętej pięści. Niebieskooki spojrzał na nią. Jej
skruszona mina chyba trochę go uspokoiła, a tak mi się przynajmniej wydawało.
Odsunął ode mnie rękę, a dłoń białookiej ujął w swoją własną.
– Naruto – szepnęła
cichutko. Dało się wyczuć jej zaniepokojenie, czy raczej strach. Uzumaki
oprzytomniał nagle.
– Przepraszam – wyznał
lekko skruszony. – To dla mnie naprawdę
ważne.
– Rozumiemy –
zapewniła. Ja nic nie powiedziałem, gdyż uznałem to za zbędne. Naruto spojrzał
na mnie odważnie.
– Sasuke… ja bym ci
powiedział – przyznał – lecz nie mogę.
– A to czemu? –
Chciałem wiedzieć. Uzumaki w odpowiedzi zdobył się na uśmiech i z tajemniczą
miną kiwnął lekko głową na Hinatę. Był to gest niewidoczny dla kobiety. Dałem
za wygraną.
– Dobra – mruknąłem. –
Zakładaj buty.
– Dziękuję –
powiedział. Pogłaskał na pożegnanie Hyugę po policzku. Granatowowłosa zapewne
uznała to za czuły, uspokajający gest. Ja natomiast wiedziałem, że mój
przyjaciel ją najzwyczajniej w świecie oszukał, twierdząc, że już w porządku.
Puściłem go przodem. Z
kuchni do przedpokoju były trzy kroki. Nie minęła sekunda, a my zakładaliśmy
markowe trampki. Już chwytałem za klamkę, gdy poczułem delikatny uścisk na
swojej dłoni.
– Sasuke – powiedziała
Saya – gdzie idziecie?
– Mam sprawę na mieście
do załatwienia – wyjaśnił lakonicznie Naruto. Spojrzałem na kobietę przez prawe
ramię. Wyglądała na zmartwioną. Pewnie słyszeli jak się kłóciliśmy z Naruto w
kuchni. – Sasuke mnie zawiezie.
– Ale wrócisz po mnie?
– upewniła się, gdy otworzyłem drzwi. Przewróciłem oczami.
– Oczywiście – odparłem
oschle, wychodząc.
*
Jechało nam się całkiem
dobrze, choć mieszkanie Hinaty było położone w krytycznym miejscu, jeżeliby
brać pod uwagę dojazd do centrum. Być może była to kwestia godziny. Porą
zmierzchu, w środku tygodnia to raczej się z centrum wracało niż dążyło. Uważałem,
że jednak mimo wszystko niewielką, ale zawsze część zasług należało przypisać
mojemu samochodowi. Mitsubishi Eclipse – Mój Biały Sportowy Kilkuletni
Dwuosobowy Skarb. Jeździło się nim wspaniale, jako że było to auto sportowe,
stworzone bardziej z myślą o wyczynach niż o spokojnej jeździe. Idealne dla mnie.
Zatrzymałem się z
niechęcią na światłach. Rozejrzałem się czujnie wokół. Po lewej stronie park,
po prawej brama wjazdowa na moje osiedle. Szpital, do którego Naruto koniecznie
chciał się dostać był po drugiej stronie parku. Pomyślałem, że szybciej by było,
gdyby mój przyjaciel udał się tam na piechotę, poprzez miejską zieleń, lecz
zanim wypowiedziałem to na głos, ugryzłem się w język. Odwróciłem ku niemu
twarz z ciekawością.
Naruto siedział na
fotelu obok. Wyglądał na zdenerwowanego. Co chwilę zerkał na światła,
sprawdzając ich barwę. Do tego zaczął obgryzać skórkę przy prawym kciuku i
irytująco podrygiwać lewą nogą. Zmarszczyłem brwi. On się naprawdę przejmował.
Odwróciłem się z powrotem ku przedniej szybie, wpatrując się w dal. Zamrugałem
kilkukrotnie, czując nagłe przybicie. Gdybym tylko wiedział o co chodzi, to
naprawdę bym mu bardziej pomógł… Chciałem mu pomóc! Pragnąłem przejąć na siebie
choć połowę tego zdenerwowania, lecz Uzumaki mi na to kategorycznie nie
pozwalał, kryjąc to wszystko w sobie.
Światła zmieniły się na
zielone. W odruchu przyszpiliłem gaz do końca. Wyrwaliśmy się z głośnym
pomrukiem silnika do przodu. Nagły skurcz sprawił, że chwyciłem za kierownicę
obiema rękami a stopę przeniosłem na hamulec i gwałtownie go wcisnąłem. Auto
natychmiast się zatrzymało. Gdzieś na zewnątrz rozległ się pisk opon, zapewne
moich. Obydwaj trochę polecieliśmy do przodu. Za nami ktoś parokrotnie i bardzo
agresywnie wcisnął głośny klakson.
Chwilę później jakiś
czarny mercedes wyminął nas, a z uchylonej szyby ktoś wystawił rękę z
wyprostowanym środkowym palcem. Samochód pognał z szaleńczą prędkością przed
siebie i po chwili skręcił w prawo, znikając nam z oczu. Razem z blondynem
spojrzeliśmy po sobie ze zbiciem.
– A ja myślałem, że to
Itachi jest najgorszym kierowcą w waszej rodzinie – mruknął z ironicznym
uśmieszkiem. Mina mi zrzedła. Na powrót wcisnąłem pedał gazu, lecz tym razem
już delikatniej. Samochód ruszył, zwinnie sunąc do przodu. Po jego stylowym
wnętrzu rozniósł się cichy pomruk
silnika. Westchnąłem, zatrzymując się na kolejnych światach, tym razem przy
skrzyżowaniu. W lewo do szpitala, w prawo do wytwórni Akari.
Samochodowe turbiny na
powrót ucichły. W aucie jednak nie zapanowała cisza, ponieważ mój przyjaciel
postanowił umilić nam podróż i jakiś czas temu włączył radio. Właśnie
rozbrzmiewały ostatnie takty „Last Christmas”.
– Ta piosenka o wiele
lepiej brzmi, gdy do świąt jest jeszcze daleko – zagadał Naruto. Zerknąłem na
niego ze zdumieniem. Wyglądał normalnie. Domyśliłem się, że zaczął paplać, żeby
rozładować siedzące w nim napięcie. Wzruszyłem ramionami.
– Dziwnie… – odparłem
normalnym tonem. I wszystko byłoby pięknie i ładnie, gdyby nie następna
piosenka.
– A teraz najnowszy przebój grupy Night Logs, czyli List –
zapowiedział speaker, a we mnie coś zrobiło salto z przewrotem w przód do
rozkroku. To wcale nie było moje uradowane serce. To raczej były flaki.
– O jak fajnie! –
zawołał Naruto standardowym dla siebie, zadowolonym głosem. Słysząc pierwsze
nuty jebnąłem dwoma palcami w przycisk włączania i wyłączania, starając się
ukryć wkurzenie. Zrobiło się cicho… prawie, Naruto jak zawsze okazał się być
niezawodny. – Ej! Pogrzało cię Sasuke? Przecież to była nasza piosenka! Stary,
od pampersa marzyliśmy o tym, żeby nas puszczano w radiu, a ty…
– A ja mam dość
słuchania tego dziesięć razy na dobę, szczególnie, że jako jedyny znam prawdziwy
przekaz tej piosenki, Naruto – warknąłem.
Światła pozwoliły mi na
skręt w lewo, więc znów dodałem gazu, włączyłem kierunkowskaz i skręciłem.
Uzumaki chyba rozważał sens moich słów, bo coś umilkł na dłuższą chwilę. Minęło
parę minut, a pomiędzy gęstymi drzewami
mogłem już dojrzeć rozświetlony, biały budynek nowoczesnego szpitala.
– Nigdy tam nie byłem –
rzuciłem dla zmiany tematu. Niebieskooki parokrotnie potrząsnął głową, chcąc
zapewne oprzytomnieć.
– Możesz ze mną wejść,
jeśli chcesz – chłopak mruknął tajemniczo, wpatrując się na powrót z uwagą w
skrawki budynku. Spojrzałem na niego zaciekawiony. On również na mnie zerknął i
uśmiechnął się smutno. – Ale na oddział ze mną nie wejdziesz. Poczekasz sobie
grzecznie przed drzwiami, co?
– Niech będzie… –
powiedziałem, znów skręcając w lewo. Teraz szpital był już po prawej, widoczny
w całej okazałości. – Gdzie tu jest parking? – zapytałem rzeczowo. Naruto
zmarszczył brwi.
– Musimy chyba go
okrążyć – stwierdził. – Zobacz – powiedział z uśmiechem, pukając w szybę. –
Trzecie okno po lewej to okno mojej znajomej – wyjaśnił, a moje brwi ponownie
nastąpiły na czoło.
– To do niej jedziesz?
– zapytałem. Pokiwał energicznie głową. – Kto to jest?
– Nie znasz jej – uciął
szybko. Normalnie to bym się zdziwił jego tajemniczością, jednak teraz czułem,
że nie warto oczekiwać od tego chłopaka czegokolwiek więcej.
* * *
Pokój, w którym
mimowolnie się znalazła był pomieszczeniem sterylnym. Ściany przyozdobione były
w ciemnoniebieskie, granatowe oraz białe kafelki. Z sufitu zwisało parę z
bardzo popularnych w tym budynku jarzeniowych lamp, oświetlających salę
porażająco białym światłem, które kojarzyło się z salami operacyjnymi. Dwie,
spośród czterech ścian zasłonięte zostały przez wysokie, oszklone regały. Na
ich półkach umieszczonych zostało całe mnóstwo buteleczek, pudełeczek i innych
tego typu rzeczy, każda starannie podpisana i opisana. Niektóre z nich,
potrafiła rozszyfrować, lecz tylko nieliczne. Prawdę mówiąc, po trzech latach
studiów nadal wiedziała bardzo niewiele tego, co było jej potrzebne do zostania
chirurgiem, przynajmniej, jeżeli chodziło o wiedzę praktyczną.
W tym momencie, do
pomieszczenia, które w tym szpitalu zwane było salą zabiegową wkroczył poważny,
postawny mężczyzna. Był to lekarz psychiatrii, Ibiki Morino. Doktor znany był
środowisku szpitalnemu jako człowiek powściągliwy, stanowczy i zawsze
dopinający wyznaczonego mu celu. W całej jego karierze lekarskiej, a trzeba
wiedzieć, iż było to już ponad dwadzieścia lat nie było jeszcze przypadku,
który, prowadzony przez Morino nie zostałby wyleczony do cna.
Ibiki swej pracy
poświęcał się niemalże w całości, o co często się ze swoją żoną kłócił. Choć
jego ukochana stanowczo nalegała na to, by Morino zwyczajnie spojrzał na swoją
pracę, jako na rzecz drugorzędną i sam zajął się rodziną, czyli nią i ich
dwunastoletnią córką to doktor, uparty i zdecydowany zawsze powtarzał, że bez
swojego starannie wypracowanego zawodu psychiatry jest zwyczajnie nikim. Można
się nam tylko domyślać, jak kończyły się wszystkie podobne do tej dyskusje.
Pomimo tego, że Ibiki
Morino, jako stuprocentowy flegmatyk i bardzo skryty człowiek starał się ukryć
swoje zmartwienia (a niekiedy nawet i wyczerpanie psychiczne) za wszelką cenę
to wszystko to objawiało się w jego wyglądzie w bardzo prosty sposób.
Doktor z natury był
człowiekiem wysokim i barczystym. Już w czasach dzieciństwa wyróżniał się
spośród tłumu zwyczajnych dzieci swą nienaturalną, jak dla człowieka w tym
wieku budową. Jednak mimo swej masy i groźnej postawy jego łagodne usposobienie
oraz wewnętrza empatia odziedziczona po rodzicach sprawiała, że ludzie
jednoczyli się z nim w niesamowitym tempie.
Z biegiem czasu ciało
Ibikiego nabierało coraz to groźniejszych rozmiarów, jednak jego twarz zawsze
pozostawała ludzka. To właśnie ta wyjątkowa cecha sprawiła, że Yumi – jego żona
– zakochała się w nim do szaleństwa. I chociaż teraz, po niemalże piętnastu
latach małżeństwa to łagodne, męskie oblicze nabrało ostrości i powagi, to
wnętrze doktora pozostało tak samo wrażliwe jak w okresie dzieciństwa.
Łysy mężczyzna
rozejrzał się uważnie po pomieszczeniu. Na leżance, która stanowiła centralny
punkt pomieszczenia zauważył swoją ulubioną pacjentkę. Chociaż różowowłosa
kobieta nie wydawała się tak cieszyć jego widokiem, to lekarz aż pisnął w duchu
z ekscytacji. Sakura siedziała na leżance ze zniecierpliwioną miną. Swoje
niezwykle hipnotyzujące, kocie oczy skoncentrowała na nowym przybyszu.
Jednocześnie unosiła prawą rękę nieco do góry, lewą niezbyt mocno przyciskając
do niej zakrwawiony bandaż. Ibiki pokręcił z dezaprobatą głową.
– Co się stało, Haruno?
– zapytał rzeczowym, chropowatym głosem. Dziewczyna, przewróciwszy oczami,
westchnęła.
– Co się stało? –
przedrzeźniła go. Jej duże oczy ciskały gromy. Chociaż Sakura zdawała się być
przy nim krucha, to to groźne spojrzenie nadawało jej osobie swego rodzaju
psychicznej przewagi nad doktorem. Oczywiście Morino nie przejął się nim
zbytnio.
Zdążył się już
przyzwyczaić do zmienności zachowania i specyficznego uosobienia Haruno. Raz
była chłodna i perfekcyjnie opanowana, żeby w sekundę przerodzić się w rządną
krwi i agresji maszynę do zabijania. I właśnie dlatego Ibiki uważał ją za swoją
najciekawszą pacjentkę.
Ludzie z depresją,
których w ciągu ponad dwudziestu lat wyleczył Morino można było liczyć w
setkach. Jednakże wszyscy oni zawsze wpisywali się w pewne schematy, z których
łatwo można było im przyczepić etykietkę DEPRESJA i rozpocząć odpowiednie
leczenie. Zawsze spotykał te same powody, w gruncie rzeczy bardzo proste do
odgadnięcia. A to komuś umarli rodzice lub po prostu ktoś ważny, albo ukochany
okazał się być nie wartym poświęcania czasu, czy też na odwrót. Zdarzali się mu
też pacjenci, którzy swymi samobójstwami i często okaleczaniem się chcieli po
prostu zwrócić na siebie uwagę swoich bliskich. Byli to w przeważającej części
rozpuszczeni nastolatkowie, uczestniczący w rozwodach rodziców lub też
zapomniane przez bliskich dzieci. Stałe schematy, które ktoś z niewiadomego
powodu nieustannie powielał. Można powiedzieć, że dla psychiatry z powołania
wiało niemiłosierną nudą. I nagle trafił mu się przełom.
Bo oto na oddział
psychiatryczny wpisana została Sakura Haruno. Wówczas osiemnastoletnia
dziewczyna, pochodząca z bogatej, aczkolwiek iście patologicznej rodziny.
Trzecie dziecko założyciela jednej z trzech największych, japońskich wytwórni
muzycznych – Ikuo Haruno – oraz niegdyś czołowej pianistki kraju kwitnącej
wiśni – Hikari Haruno. Dziecko cud – tak nauczyciele z liceum się o niej
wypowiadali. Niesamowicie inteligentna, piękna i utalentowana – ideał, jednym
słowem. Coś jednak sprawiło, że Sakura Haruno próbowała popełnić samobójstwo
łącznie ponad trzydzieści razy. Jednak wbrew pozorom istniało co najmniej pięć
czynników, które mogły przyczynić się do tak drastycznych decyzji tej młodej
kobiety. Istne sudoku dla Ibikiego, czyli coś, na co czekał całe życie.
– Przepraszam, ale
nawet w szpitalu nie można się doprosić o kartę pacjenta – wymruczał mężczyzna,
który właśnie w tym momencie przekroczył próg sali zabiegowej. Facet podrapał
się po siwiejącej już łepetynie i uśmiechnął do pozostałej dwójki. Nie
spotkawszy się z żadnym przyjacielskim odzewem (czyt. Ibiki nawet się na niego
nie obejrzał a Sakura swe mordercze oczęta przeniosła na nowo przybyłego)
odchrząknął znacząco i wszedł głębiej.
– Nie, żeby coś –
warknęła różowowłosa – ale moim zdaniem, jeżeli już mi pan przerwał w
okaleczaniu się, to lepszym wyjściem dla ratowania mojego zdrowia byłoby najpierw
mi pozaszywać te rozcięcia, a później szwendać się po całym szpitalu w
poszukiwaniu mojej karty. Poza tym – ciągnęła dalej oschłym tonem – to chyba
dosyć oczywiste, że moja karta jest albo w gabinecie Morino, albo w głównym
spisie, co?
– A co ty taka przemądrzała,
co? – fuknął, wyraźnie urażony jej tonem pielęgniarz.
Zatrzymawszy się przy
jednej z gablotek otworzył szklane drzwiczki, ze środka wyjmując pudełeczko z
gazą, bandaże i wodę utlenioną. Następnie zamknął gablotę na klucz i podszedł
do nich. Morino odsunął się, robiąc mu więcej miejsca. Po chwili namysłu usiadł
obok Haruno, bacznie przyglądając się jej dłoni, skąpanej w jej własnej osoce,
przeciekającej przez kompletnie mokry już bandaż. Spojrzenie przeniósł na twarz
zielonookiej i wtedy odkrył, że jej sarkastyczne i prowokujące zachowanie ma na
celu zatajenie bólu, jakie te rozcięcia w niej wywoływały.
– Nie jestem
przemądrzała, tylko po prostu się na tym znam – sprostowała wrogo. – Niech pan
sobie z łaski swojej wyobrazi, że to nie jest pierwsza taka akcja w moim życiu
i wiem, co należy robić w takich wypadkach.
Siwiejący pan westchnął
głośno. Położył rzeczy wyjęte z gablotki na kolanach Sakury i schylił się
nieco. Spod leżanki wysunął metalowy, pomalowany na biało stołeczek. Usiadł na
nim ociężałe i ujął w swoją spracowaną dłoń poranioną rękę dziewczyny. Delikatnie
odsunął bandaż. Oczom dwóch mężczyzn ukazały się trzy, mocno krwawiące, długie
rozcięcia. Najbliżej nadgarstka było to najrówniejsze, później każde kolejne
stawało się coraz bardziej poharatane, jak gdyby nosiło w sobie coraz więcej
bólu i niezdecydowania. Pielęgniarz
zmarszczył w skupieniu brwi, dokładnie oglądając każdą z ran.
– Czym ty sobie to
zrobiłaś? – zapytał.
– Przecież sam pan
widział, że lustro rozbiłam – wymruczała znużona kompletnym brakiem zdolności
dedukcji u mężczyzny.
– Racja – odparł facet.
– Przepraszam. Jak masz na imię?
– Sakura, ale
wolałabym, żeby pan mi mówił po nazwisku, tak jak to już wcześniej ustaliliśmy
– powiedziała poważnym tonem. – Nie lubię pana, na tyle, żebyśmy mogli się do
siebie zbliżyć.
– Och – zdziwił się,
zajmując się przemywaniem ran wodą utlenioną. Twarz zielonookiej nawet nie
drgnęła, choć było pewnym, iż rozcięcia piekły ją w tamtym momencie żywym
drapieżnym i błogosławionym dla niej samej ogniem. – Czy mogę w takim razie
uznać, że mnie lubisz, Haruno? – zapytał z nutą nadziei w głosie.
– Jest pan idiotą –
stwierdziła, przymykając oczy. – Dlatego odpowiem, że tak.
*
Kroczyli jasnym, lecz
stosunkowo ciasnym korytarzem. Wokół panowała absolutnie grobowa cisza, którą
ośmielały się przerywać tylko odgłosy ich podeszw, stykających się z parkietem.
Sztucznie zrelaksowany blondyn kroczył nieco szybszym krokiem, wyprzedzając
nieznacznie swojego czujnego i spiętego towarzysza. Nie rozmawiali ze sobą,
skupieni na własnych rozmyślaniach.
Wkroczyli do windy.
Niebieskooki wcisnął odpowiedni guzik, a drzwi za nimi bez szemrania się
zamknęły. Międzypiętrowy pojazd ruszył w górę. Blondyn zerknął ukradkiem na
swojego przyjaciela. Smukły, ciemnooki mężczyzna zdawał się nad czymś
niesamowicie główkować.
– Naruto – szepnął
brunet – na pewno jej nie znam?
Blondyn zmarszczył
brwi. Odwrócił głowę w stronę lustra, wypełniającego połowę ściany, o którą
Sasuke aktualnie się opierał. Czemu się w to wszystko wplątał? Czemu pozwolił,
by uczucia Sakury zawładnęły nim niemalże całkowicie? Co się stało z ich
przyjaźnią?
– Na pewno, Sasuke –
rzekł cichym, kojącym tonem. Sasuke zwrócił na niego swoje czujne oczy. Sam nie
wiedział, czy mógł mu zaufać.
Z jednej strony blondyn
nie miał najmniejszych powodów, żeby go okłamywać. Łączyła ich silna,
nierozerwalna nić przyjaźni. Z drugiej jednak Uchiha miał dziwnie przeczucie,
że Naruto dla Sakury zrobiłby wszystko. Nie wiedział już, co ma o ty myśleć.
Pogubił się w tym wszystkim i to było najbardziej dla niego wkurzające. Sasuke
był pewien tylko jednego – jeżeli Uzumaki kryje przed nim Lo, to z pewnością
obydwoje mogą już kopać sobie wspólny grób nieszczęśliwych kochanków. Na samą
myśl o tym, że Naruto mógł w ciągu tych pięciu lat choć raz posiąść jego Sakurę
napawała go niespotykaną wściekłością i obrzydzeniem.
Wtedy drzwi do windy
niespodziewanie otworzyły się na pożądanym przez nich piętrze. Sasuke puścił
przyjaciela przodem, uważnie obserwując każdy jego gest swymi drapieżnymi,
groźnymi oczami. Podążył zwinnie za nim w głąb żółtego holu. Korytarz
prześmierdnięty był do cna przez środki odkażające. Uzumaki bez uprzedzenia skręcił w prawo i
pchnął ogromne, metalowe drzwi. Wkroczyli razem do ciemnego wnętrza, które
okazało się być przestronną stołówką.
Sasuke rozejrzał się po pomieszczeniu bez większego entuzjazmu.
– Musimy przejść, żeby
dotrzeć na jej oddział – wyjaśnił Naruto rzeczowym tonem. W parę sekund
pokonali cały dystans.
Z powrotem znaleźli się
na żółtym korytarzu. W gruncie rzeczy wyglądał on tak samo, jak reszta tych
labiryntów z daleka od centralnej części budynku. Jedyną, wyjątkową dla niego
rzeczą były potężne szklane drzwi na jego końcu. Obydwaj ruszyli w ich stronę
pośpiesznym krokiem. W miarę jak się przybliżali Uchiha dostrzegł nad
zamkniętym wejściem olbrzymią tabliczkę z czerwonym napisem ODDZIAŁ PSYCHIATRYCZNY.
Ciemnooki wstrzymał gwałtownie oddech, zatrzymując się w pół kroku.
Chociaż wszystko
układało mu się w logiczną całość, to jakaś część jego podświadomości usilnie
starała się mu wmówić, że jego tok rozumowania jest całkowicie błędny.
– Sasuke – przestraszył
się Naruto. Zdezorientowany dopadł go w sekundę i złapał rękoma za ramiona.
Ponieważ Uchiha nijak nie zareagował na swoje imię całkowicie zestresowany
niebieskooki spojrzał mu otwarcie w oczy, chcąc właśnie w nich doszukać się
odpowiedzi.
I znalazł ją. Nie było
to w gruncie rzeczy takie trudne. Przecież mógł się domyśleć, że zabieranie ze
sobą Sasuke tak bisko Haruno jest najbardziej ryzykowną rzeczą jaką robił w
całym swoim życiu. Oczy bruneta wyraźnie krzyczały o prawdę. Naruto poczuł, jak
coś w jego wnętrzu diametralnie się burzy.
– Sasuke – szepnął.
Chociaż nie chciał, musiał brnąć w kłamstwa. Najważniejsze było szczęście Lo. –
Sakury tu nie ma. Nie wiem, gdzie ona jest, uwierz mi, błagam! Musisz tu
poczekać, obcy nie mają wstępu, a mnie tu znają – wyjaśnił. Uchiha momentalnie
powrócił na ziemię.
Naruto zdziwił się
wielce tą szybkością. Sasuke sam właściwie nie wiedział, jak udało mu się
odciąć od własnych podejrzeń i domysłów, jednak nagle przypomniał sobie, że nie
należy przestawać myśleć racjonalnie. Pomimo tego, że instynkt szeptał mu po
cichu, że ta sprawa śmierdzi, postanowił uwierzyć Naruto.
– Idź – powiedział
chłodnym głosem. Uzumaki wyraźnie odetchnął z ulgą; kłamstwo po raz kolejny mu
się upiekło. – Tylko szybko, nie chce mi się tu kwitnąć, nie jestem paprotką.
– Spoko loko –
niebieskooki posłał mu radosny uśmiech. Odwrócił się szybko na pięcie i w
mgnieniu oka znalazł się po drugiej stronie tafli przejrzystego szkła.
Do wejścia pozostało mu
jeszcze jakieś dwadzieścia metrów. Sasuke postanowił więc powolnym krokiem się
do niego przespacerować. Ruszył nieśpiesznie, wkładając ręce w kieszenie. Przez
parę metrów przyglądał się z niesamowitą uwagą swoim trampkom.
Wtem zza szkła dobiegły
do niego jakieś krzyki. Podniósł zaintrygowany głowę, nieświadomie
przyspieszając kroku. Jego oczom ukazało się coś na kształt rejestracji. Pry
plastikowym blacie stał jego przyjaciel, zażarcie się kłócąc o coś z kimś, kto
siedział za ladą, niewidocznym dla Sasuke. Naruto wydawał się być bardzo
wzburzony. Uchiha zatrzymał się na chwilę przy szybie. Kierowany czystą
ciekawością popchnął drzwi i wkroczył do środka, nie podążając jednak dalej.
– Niech pani do niego
zadzwoni i powie, że przyszedł Naruto.
– Głęboko wątpię, żeby
to coś dało. Tak jak wcześniej powiedziałam, doktor Morino jest teraz z
pacjentką. Nie powinien im pan przeszkadzać.
– Kobieto, do kurwy
nędzy… zadzwoń tam!
– Proszę hamować –
rzekł ostro kobiecy głos.
– A pani by hamowała,
gdyby chodziło o miłość pani życia? – zapytał Naruto. Słuchając się głosu
rozsądku Sasuke nie przywiązał większej wagi do słów niebieskookiego. – Proszę
pani, ona się przy mnie pocięła… to znaczy rozmawiała wtedy ze mną przez
telefon. Niech mnie pani do cholery zrozumie!
Nastała chwila ciszy.
Po twarzy Uzumakiego przebiegł wyraz ulgi, stąd brunet wywnioskował, iż kobieta
właśnie wykonywała telefon. Niestety, niedane mu było usłyszeć jej przebiegu,
lecz nie przeszkadzało mu to wcale. Czuł, że informacje, które by do niego
dotarły definitywnie zmieniłyby jego życie.
– Doktor zaraz tu
przyjdzie – powiedziała opanowanym tonem. – Proszę poczekać na zewnątrz,
dobrze?
– Dziękuję pani bardzo
– Uzumaki obiegł szybko od kantorku, podążając w stronę Uchihy. – Sasuke,
miałeś tu ni wchodzić – zganił przyjaciela.
– Tylko posraniec by
nie wszedł, słysząc, jaką robisz awanturę – mruknął w odpowiedzi.
– Musimy poczekać, bo
oczywiście nikt nie wie, gdzie ją zabrali – rzucił blondyn, rozglądając się
wokół.
– Chciała się zabić? –
zapytał Sasuke tonem pozbawionym uczuć.
– Tak mówiła – przyznał
Naruto. Ciemnookiemu nagle zachciało się śmiać, lecz tą zachciankę naturalnie
zatrzymał dla siebie. – Jednak ja wątpię. Raczej próbowała rozładować napięcie.
– Co się niby w jej
życiu takiego mogło wydarzyć? – Brunet popchnął drzwi, opuszczając oddział
psychiatryczny. Poczuł swego rodzaju psychiczną ulgę, będąc oddzielonym od tego
specyficznego i w gruncie rzeczy przerażającego miejsca.
– Miała dostać
przepustkę, bo chciała iść do pracy, ale dyrekcja po wywiadzie z nią ją
odprawiła z kwitkiem – wyjaśnił.
– Wywiadzie? – Sasuke
zmarszczył brwi.
– No wiesz, zadawali
jej pytania na temat jej choroby, prób samobójczych i tak dalej. Odpowiadała
zgodnie z prawdą i okazało się, że nie spełnia żadnych z kryteriów do wydania
takiej przepustki. A tak się biedna napaliła… stąd to każdy chce uciekać jak
najprędzej – dodał w zamyśleniu.
– Ty to masz szczęście
Naruto – zaśmiał się ironicznie Uchiha. – Zawsze musisz się zakochiwać w typie
samobójcy?
– Najwyraźniej – odparł
blondyn, wyraźnie zakłopotany bezpośredniością słów bruneta.
* * *
– No to teraz tylko
ostatnia – wymruczał pod nosem lekarz, przyglądając się ze skupieniem
ostatniemu rozcięciu na mojej ręce. Westchnęłam cicho, powstrzymując jęk. Rana
w zetknięciu z jego chłodnymi palcami, odzianymi w lateksowe rękawiczki,
cholernie mnie piekła. Ale cóż, sama chciałam.
– To dobrze – odparłam
opanowanym tonem. Już któryś z kolei raz rozejrzałam się po pomieszczeniu w
nadziei, że może coś się zmieniło. I rzeczywiście, zmieniło się to, czego się
najmniej spodziewałam.
Otóż w tym właśnie
momencie do sali wkroczył doktor Morino z miną co najmniej mnie zadziwiającą. Jego
twarz była niby to chłodna i powściągliwa, jednak zdawała się być tylko
przykrywką – maską, pod którą Ibiki chciał ukryć jakąś trudność. Uniosłam brwi
w stronę sufitu, czekając na jakieś racjonalne wytłumaczenie dla jego
zachowania.
Mężczyzna zerknął na
mnie ostrożnie i patrzył tak przez chwilę w moje oczy. Ponieważ z tego gestu
nie wynikało absolutnie nic poczułam, jak w moim wnętrzu narasta coś na kształt
irytacji.
– No – ponagliłam – kto
dzwonił?
– Oddziałowa z
psychiatrycznego – odparł zagadkowym tonem, dokładnie wymawiając każdy wyraz.
– Jeżeli chodzi o
lustro, to zapłacę za nowe – syknęłam, gdy pielęgniarz przekuł moją skórę igłą.
Zdecydowanie wolałam, gdy robiono mi to pod znieczuleniem, mimo wszystko. – Auć
– dodałam, czując nić chirurgiczną przesuwającą się pod moją skórą.
– Sama chciałaś –
wymruczał przepraszającym tonem siwowłosy.
– Wiem – fuknęłam.
– Sakura – powiedział
Ibiki, powoli kierując się w moją stronę. Jednak nie, nie usiadł obok mnie.
Stanął za pielęgniarzem i zmierzył mnie jednym, krótkim spojrzeniem, próbując
ocenić, czy jestem gotowa na poznanie tej niesamowicie trudnej do przekazania
prawdy. – Nie chodzi o lustro – oznajmił. – Pan Uzumaki przyszedł. Zabawne, że
akurat w tym momencie, prawda?
– Gadałam z nim przez
telefon – przyznałam od niechcenia – to coś złego?
– Nie – mruknął i
zdobył się na półuśmiech. Grymas ten zaraz został zbity przez ponowne
zbiegnięcie się brwi mężczyzny. – Czeka na korytarzu.
– Chyba nie mam ochoty
go widzieć – oznajmiłam, w wyniosłym geście odgarniając włosy na lewe ramię
skinięciem głowy. – Wkurzył mnie, jak gadaliśmy.
– Jest jeszcze coś…
– Tak?
– Nie jest sam… –
wyznał. Ok, teraz to mnie zbił z tropu już zupełnie.
– Kto tam jest? –
zapytałam, przeczuwając najgorsze. Mimo tego starałam się być opanowana, co
przejawiało się w mym miarowym oddechu i oschłym tonie.
– Ten twój Sasuke –
zaczął, a mi serce podeszło do gardła – to całkiem normalny facet.
W pomieszczeniu zapadła
cisza. Słychać było tylko buczenie lamp zawieszonych nad naszymi głowami. Przez
krótki moment czułam, jakby moja dusza opuściła moje ciało pod wpływem
rewolucji, jaka toczyła się w tamtej chwili w moim umyśle.
– Co proszę kurwa? –
wykrztusiłam siebie bardzo, ale to
bardzo cicho. Choć z początku wydawało mi się, że obecność tego jedynego w tym
szpitalu, to jakiś stek bzdur lub po prostu durny żart, to Morino rozwiał
wszystkie moje marzenia.
– Pan Uchiha tutaj jest
– powtórzył ociężałym głosem. Zamrugałam kilkukrotnie, starając się przetworzyć
tą informację w głowie i znaleźć jakieś logiczne wytłumaczenie dla jej
powstania. Oczywiście, moje podejrzenia padły na Naruto.
– Nie – mruknęłam,
siląc się na ostatki nadziei. Niestety, łysol potwierdzająco głową, zaciskając
usta w cienką kreskę. – Czy on jest nienormalny? – zagrzmiałam, momentalnie
podrywając się do góry. Tym niespodziewany, niezgrabnym ruchem o mało co nie
zwaliłam pielęgniarza z krzesła. Kompletnie olewając niezabandażowaną rękę z
delikatnymi, niestałymi szwami, które nieodpowiednio zabezpieczone w każdej
chwili mogły się rozerwać podeszłam do doktora.
– Czekaj – próbował
mnie zatrzymać siwiejący lekarz. Złapał za moją prawą dłoń, którą ja nerwowo
wyrwałam, narażając poważnie wiązania.
– Może pan go tu
zawołać? – poprosiłam, groźnie mierząc mężczyznę wzrokiem.
– Prawdę mówiąc,
zastanawiałem się nad tym – wyznał.
Obrócił się na pięcie i wyszedł z pomieszczenia.
– Choć tutaj mała, to
ci akurat zdążę tą rękę zabezpieczyć – warknął mężczyzna za mną. Uznałam to za
bezpieczną opcję. Usiadłam więc z powrotem na leżance i wyciągnęłam prawe ramię
przed siebie. – Co to za Uzumaki? – zapytał, a ja aż podskoczyłam na łóżku,
wyrwana gwałtownie z planów morderstwa na Naruto.
– Mój przyjaciel z
dzieciństwa – mruknęłam obojętnie.
– A Uchiha? –
Westchnęłam.
– Mój były – odparłam
przez zaciśnięte zęby. – Są najlepszymi przyjaciółmi – dopowiedziałam chłodno. Zamknęłam
oczy a moje czoło zmarszczyło się potwornie. Co robić?
Wtedy też drzwi
ponownie się rozwarły. Nie podniosłam jednak powiek. Nie chciałam patrzeć na
Naruto.
– Sakurcia – usłyszałam
jego zaaferowany głos. Po chwili do mych uszu dobiegły jeszcze odgłosy
charakterystycznych dla blondyna dudniących kroków. –Hej – złapał mnie za
ramiona – odezwij się! Doktorze – zaczął histeryzować – co jej jest?! Sakurcia!
Wyrównując oddech oraz
wahania emocjonalne zdobyłam się na to, by otworzyć oczy. Zarejestrowały one
przejętego do granic możliwości Naruto. Kucał przede mną, co chwilę odrywając
wzrok od mojej twarzy, by spojrzeć po twarzach pozostałych z zdezorientowaniem.
Gdy spostrzegł się, że wbijam w niego swoje najbardziej zdecydowane i chłodne
spojrzenie aż zapiał z radości.
– Sakura! – krzyknął,
jak gdyby zupełnie nie zdawał sobie sprawy z tego, że na korytarzu siedzi
przeklęty Uchiha i pewnie wszystko słyszy. Usłyszałam, jak moje serce, oszalałe
ze złości i podekscytowania znacznie przyspiesza tempo tłoczenia krwi.
Tymczasem nawet nie zdążyłam zaprotestować, a ten idiota już mnie ściskał,
niczym zagubionego pieska. Pomyślałam sobie, że ta sytuacja jest co najmniej
żenująca. – Jezu, jak dobrze, że jako tako nic ci nie jest!
Przewróciłam z pogardą
oczami, wzdychając przy tym cicho. W tym geście wyczułam swego rodzaju ulgę i
pokusę do bycia najgorszym koszmarem Naruto lub po prostu wredną, wyrachowaną
suką. Tortury czas zacząć.
Przygarnęłam do siebie
niebieskookiego w ciepłym i rzadko u mnie spotykanym geście. Pozwoliłam mu
również skryć twarz w moich włosach i drażnić własną szyję ciepłym, nierównym
oddechem. Trwaliśmy tak przez parę minut. Ja w tym czasie podniosłam wzrok na
stojącego przed nami, stonowanego Morio. Jego oczy, w odróżnieniu do reszty
ciała wyrażały niepewność. Jednym, znaczącym spojrzeniem dałam mu do zrozumienia,
że wszystko, o robię, to tylko gra. Zrozumiał od razu i na potwierdzenie
pokiwał ledwo zauważalnie głową.
– Sakurcia – Naruto
odsunął się ode mnie powoli. Zajrzał w moje oczy, swoimi własnymi wyrażając
niezadowolenie. – Obiecałaś, że nie będziesz robić głupot, a ty co? – zganił
mnie stanowczym głosem. Zmarszczył przy tym brwi, wyglądał naprawdę poważnie.
Ja jednak się tym nie przejęłam, wyczuwając idealną okazję do premiery dla
mojej złości.
– No właśnie – zaczęłam
tajemniczo. Złapałam go za ręce, ściskając je lekko. Poczułam dziwne ciepło,
rozchodzące się gdzieś w swoim wnętrzu, po raz wtóry w tym nędznym życiu
orientując się, że moje dłonie są w porównaniu do jego takie malutkie i kruche.
– Skoro rozumiesz, to
ja nie pojmuję, dlaczego znowu chciałaś mnie zostawić – wymruczał na powrót
czułym głosem. Udając, a może nie udając speszenie, spuściłam głowę w dół.
Siedziałam tak chwilę, podświadomie czując zażenowanie doktora Morino,
przypatrującego się nam z boku, niczym nasza mała, jednoosobowa widownia.
– Naruto – podniosłam
na niego z powrotem wzrok, starając się wyglądać najbardziej niewinnie i
uroczo, jak tylko mogłam z tak ostrymi rysami twarzy. – Ja też nie rozumiem… –
Uzumaki wyglądał na zbitego z tropu. W duchu przybiłam sobie piątkę z moim alter
ego.
– Czego? – zapytał,
próbując cokolwiek wyczytać z mojej twarzy. A ta, jak na zawołanie przeobraziła
się w najbardziej poważną i niedostępną z możliwych.
– Tego, mój drogi... –
zdobyłam się na kpiący uśmieszek – jak można być takim debilem jak ty.
Naruto przez chwilę
rozważał moje słowa. Naturalnie, nie spodobały się mu, o czym świadczyć mogła
jego groźna mina.
– Rozwiń to – zażądał
ponuro. Poczułam nieprzyjemne ukłucie w sercu. Tak, to było poczucie winy.
Żałowałam, że obraziłam słownie najlepszego przyjaciela bez mrugnięcia okiem i
to wcale nie na żarty. Widziałam, że go to zabolało, po stokroć bardziej niż
mnie. Jednak, czy naprawdę mu się nie należało?
Pomimo tego, że pewnie
leciał tu na złamanie karku. Mimo tego, że był na spotkaniu, które ja mu
zepsułam swoimi masochistycznymi pobudkami, przyleciał tu… i nie dostał nic w
zamian. Nawet zasranego dziękuję, za
to, że jak zwykle jest… Byłam podłą, wyrachowaną suką. Dlatego postanowiłam waląc
prosto z mostu, po raz kolejny wymierzając cios w serce tego najukochańszego na
świecie człowieka.
– Jak głupim trzeba
być, żeby, pomimo mojej wyraźniej prośby, a raczej zakazu, przyprowadzić tutaj
JEGO? – wysyczałam, wstając. On również się podniósł, po raz kolejny górując
nade mną wzrostem. Na szczęście, nadrabiałam mocnym charakterem.
– Sakura… – wydukał
bezsilnie. Próbował mnie pogłaskać po twarzy, ja jednak odsunęłam głowę.
– Myślałeś, że się nie
dowiem i będziemy żyć długo i szczęśliwie, po tym jak go stąd już zabierzesz z
powrotem? – zakpiłam, wymijając go. Stanęłam jakiś metr od niego, odwrócona
plecami.
– To nie tak! – zarzekł
się.
– To niby jak? –
burknęłam. W pokoju ponownie zapanowała cisza.
– To my was zostawimy
samych – wtrącił beznamiętnie pielęgniarz i niemal natychmiast wyszedł, zamykając
za sobą niedbale. Dobrze, że sobie poszedł; był zbędny. Zerknęłam kontrolnie na Morino.
– Pogadam sobie z tym
Sasuke – mruknął pod nosem, niby sam do siebie. Ja jednak to słyszałam bardzo
wyraźnie. Zmarszczyłam brwi.
– Tylko ani słowa o
mnie – syknęłam w jego stronę ostrzegawczo. Posłał mi kpiący uśmiech.
– Wybacz, Haruno, ale
bardziej od opowiadania o tobie twojemu ex kręci mnie on sam – wyznał, czym
mnie zaskoczył.
– Jak to on sam? –
ciągnęłam dalej dyskusję, nie zapomniawszy jednak o Naruto, który tak jakby
cierpliwie czekał na jej koniec.
– Wydaje mi się, że on
ma jakiś problem, z którym nie może sobie poradzić… – wyjaśnił psychiatra. –
Pogadam sobie z nim, jak to na samym początku wszystkich wizyt się gada.
– Będę wdzięczny –
wtrącił Uzumaki, na co ja otworzyłam usta ze zdumienia. To był mój lekarz! – On
tak zawsze miał, że był ponury, ale ostatnio to już naprawdę przesadza – zaczął
tłumaczyć. Nie wiedząc czemu, byłam ciekawa problemów Sasuke. No, Sakura.
Brawo, właśnie widzę, jak o nim zapomniałaś, a raczej jak chcesz o nim
zapomnieć. – Chodzi taki smętny, że ludzie się go na ulicy boją! I albo truje
innym ludziom życie swoim aroganckim zachowaniem, albo całe noce siedzi w
klubie gogo i zatruwa sobie wątrobę. A żebyście widzieli te nowe teksty! Kurna
– mówił coraz bardziej podekscytowany okazją do wypowiedzenia się – on albo ma
deprechę albo po prostu planuje samobójstwo – dodał z poważną miną lub jej
imitacją. Na tyle rzadko widziałam u niego powagę, że nie potrafiłam za Chiny
tej miny odnaleźć w pamięci.
– Spokojnie, panie
Uzumaki – Ibiki wyciągnął dłonie przed siebie w łagodzącym geście. – Zajmę się
tym. A wy tutaj sobie wszystko wyjaśnicie bez pośpiechu. W razie jakby co –
zwrócił się do mnie przyjaźnie – jestem za drzwiami.
Po chwili zawiasy
skrzypnęły dwukrotnie, zamek szczęknął znacząco, dając nam dość głośno znać o
tym, że od teraz nasza rozmowa będzie całkowicie prywatna. Nadal stałam plecami
do blondyna, czekając na jego ruch. I się doczekałam.
Jego trampki prawie
bezgłośnie stykały się z podłogą, gdy podążał w moją stronę. Coraz bliżej i
bliżej, powoli, jakby nie chciał mnie spłoszyć. Wzięłam głębszy oddech, kiedy poczułam, jak
jego masywne ramiona zacieśniają delikatny węzeł na moich własnych. Niedługo
potem granice mojej prywatności przekroczył także jego nos, zanurzony w moich
włosach najgłębiej jak się da. Na skórze czułam jego parzący, miarowy oddech. I
pomimo tego, że Sasuke siedział sobie pod drzwiami, zaledwie trzy metry ode
mnie, ja czułam się bezpiecznie.
– I tak jestem na ciebie
wkurwiona – szepnęłam. Naruto wysunął nos z moich kudłów i wyprostował się
powoli.
– On tu jest dlatego,
że go poprosiłem o podwózkę – wytłumaczył, a ja z niedowierzaniem zwróciłam ku
niemu twarz. – Serio, tylko on miał samochód, ważne prawo jazdy i nie pił z
całego towarzystwa.
– Towarzystwa? –
zaciekawiłam się. Moje zdenerwowanie momentalnie gdzieś się ulotniło. Szkoda,
bo planowałam pięknego, lewego sierpowego.
– Razem z Hinatą
zaprosiliśmy najbliższą część naszej starej paczki na obiad – wydukał. – Był
Sasuke z Sayą i Ino z Sayem. Wiesz, że przed wczoraj byliśmy z Saskiem w klubie
ze striptizem – słysząc typ baru, w jakim się zabawiali odwróciłam się
gwałtownie, wyrywając się oczywiście z tego uścisku – i tam spotkaliśmy Ino!
Dasz wiarę, że ona tam tańczy?
– Jestem skłonna
uwierzyć – rzekłam, uśmiechając się uwodzicielsko. – Klub ze striptizem mówisz…
zabierzesz mnie tam kiedyś?
– Co proszę? – Zdziwił
się. Wytrzeszczyłam z nadzieją oczy, wpatrując się w jego własne, lekko
speszone moją propozycją. – No nie wiem… – wybełkotał.
– Czemu ci to
przeszkadza? – walnęłam prosto z mostu.
– Bo dziewczyn się w
takie miejsca nie zabiera, Sakura – wyjaśnił, a ja prychnęłam na to
lekceważąco.
– Ale nie jako
dziewczynę, jełopie, tylko jako przyjaciółkę – zaśmiałam się cicho, pamiętając
o tym, że na korytarzu wszystko słychać.
– Może pogadamy o tym
kiedy indziej – uciął.
– No dobrze, niech ci
będzie – uznałam przegraną. I tak mnie
tam zabierze, byłam tego pewna. Nagle drzwi ponownie się otworzyły, a przez
nie wystawała głowa Ibikiego. Rozszerzyliśmy obydwoje oczy ze zdziwienia.
Wyglądało to co najmniej komicznie, naprawdę.
– Jak skończycie, to
wyjdźcie – zakomunikował.
– Nie wiem ile nam się
jeszcze zejdzie – mruknął Naruto, drapiąc się po głowie.
– Oby jak najkrócej –
odezwał się czwarty głos. Słysząc tą jedyną, niepowtarzalną i tak niegdyś mi
drogą melodię moje oczy mimowolnie uwolniły łzę. Jedną, pojedynczą, samotną.
– Cholera – zaklęłam
szeptem. Zatkałam usta dłonią i niemal natychmiast wylądowałam na kolanach, na
podłodze.
– Już ty się nie bój –
odkrzyknął mu Naruto, na migi pokazując doktorowi, żeby natychmiast zamknął
drzwi. Mężczyzna wykonał polecenie szybko i bez szemrania, za to z głośnym
hukiem. Przez chwilę dudniło mi w uszach. – Sakurcia… – szepnął, lądując obok
mnie. Natychmiast przygarnął moje skulone, drgające niekontrolowanie ciało do
swojego własnego i otoczył je nim, jak rycerz otacza się zbroją. Uczepiłam się
rozdygotana jego koszulki.
Siedzieliśmy tak przez
jakiś czas. Naruto głaskał mnie po włosach i kołysał naszymi ciałami w
subtelny, relaksujący sposób. Szkoda tylko, że uspokoiłam się dosyć szybko i
już wcale nie miałam ochoty na żaden relaks.
Wgramoliłam się
niezgrabnie z jego uścisku. Na czworakach, nie przejmując się ani chłodem płytek,
ani tym, że wypinam się do Uzumakiego dupą, podpełzłam do drzwi. Oparłam się o
nie lewym policzkiem, złączając tym samym z nimi swoje ucho. Nasłuchiwałam tej
typowo męskiej, lekko chropowatej melodii.
– Czasami… – zaczął
Sasuke, szybko wymawiając literki i uciął na chwileczkę. W tym czasie Naruto
uczynił to samo co ja, tyle że prawą stroną ciała. Patrzył na mnie z troską.
Pewnie zmartwiła go
moja reakcja na głos Uchihy. Uniosłam zranioną rękę i pogłaskałam go czule po
policzku. Natychmiast przyłożył swoją dłoń do mojej i przycisnął ją nieco
mocniej. Nie przeszkadzało mi to. Tymczasem na korytarzu cisza została
przerwana.
– Czasami czuję, że nie
żyję – wyznał Sasuke, a ja momentalnie skupiłam całą swoją uwagę na nim. – Bo
to już trochę nie ma sensu… takie życie – dodał, a moje oczy mało co nie
wypadły z oczodołów. Takie słowa z ust człowieka, który był dla mnie
podręcznikowym przypadkiem kogoś zupełnie niewrażliwego? – Nie bez niej.
Domyśliłam się, że
mówił o mnie. Wtedy też zabrałam dłoń z policzka przyjaciela, obserwującego
każdy mój ruch i zasłoniwszy sobie nią usta, zacisnęłam mocno oczy. Próbowałam
walczyć, ale jak zwykle przegrałam nie równą walkę ze swoimi łzami, teraz
samoistnie spływającymi po moich policzkach.
– Na naszej płycie jest
taka piosenka – kontynuował. Rozpuszczone jak dotąd włosy schowałam w
stosunkowo obcisłą bluzę oraz naciągnęłam na nie kaptur, spod którego doskonale
widziałam otoczenie, jednak ono nie widziało mnie.
– Sakura – syknął
Naruto. – To niebezpieczne.
Miał rację. To było
bardzo ryzykowne zagranie, jeżeli chcieliśmy zachować mnie w tajemnicy. Jednak
pokusa była zbyt silna.
Nacisnęłam klamkę i
pchnęłam drzwi delikatnie do przodu. Jakimś cudem, tym razem zawiasy były po
mojej stronie i siedziały cicho. Poczułam za sobą ciało Naruto, co mnie bardzo
ucieszyło, bo chciałam mieć w nim swego rodzaju oparcie w tamtym momencie.
Nieśmiało uniosłam oczy a moim oczom ukazali się nie kot inny jak Sasuke i
Ibiki.
Siedzieli sobie na
krzesełkach tuż obok drzwi, odwróceni do nas bokiem. Na razie byliśmy dla nich
nie widocznie, jednak gdyby któryś z nich odwrócił głowę w naszą stronę od razu
by nas zobaczył. Można powiedzieć, że w tamtej chwili moje życie było na
krawędzi.
– Ta piosenka jest o
tym, a tak mi się przynajmniej wydaje – wyznał Sasuke. Spojrzałam na jego
twarz.
Zmienił się. Bardzo.
Jeżeli kiedyś myślałam, że bardziej męski nie może już być, to się myliłam. Oto
przede mną prezentował się prawdziwy facet,
krwi i kości.
Jego twarz stała się
bardziej pociągła, tym samym jego rysy również nabrały ostrości. Włosy nadal
miał ułożone w prowizorycznym, artystycznym nieładzie, co cieszyło moje oko.
Nie mogłam ocenić, czy urósł wzwyż, ponieważ w tej chwili siedział. Podziwiałam
za to z zapartym tchem, jak rozrósł się w barkach i ramionach. Mimo tej masy
nadal pozostał niesamowicie szczupły i zgrabny. Zarumieniłam się, mimowolnie
przypominając sobie tamto popołudnie, gdy dłońmi i ustami zbadałam niemal cały
jego tors. Szybko jednak powróciłam na ziemię. Stare dzieje, więc nie powinno
się do nich wracać.
Gdy już nacieszyłam
oczy idealną jak dla mnie budową jego ciała powróciłam ku twarzy. Jego oblicze
było tak smutne i przygnębiające… w życiu nie widziałam go w takim stanie. Mi
serce się krajało, mając świadomość, ze to wszystko przeze mnie, a on dalej
mówił.
– Zostań potrzebuję cię tu, to co w sobie mam nie chce się dzielić na
pół. Zostań, poukładaj mi sny, jeden z nich na pewno to ty*… tak idzie
drugi refren – zacytował, wpatrując się tępym wzrokiem w ścianę.
Odwróciłam twarz ku Naruto.
– Chodź – szepnęłam. –
Nie mogę się na to patrzeć – wyznałam, a oczy znów mi się zaszkliły.
– Zdajesz sobie sprawę
– zaczął, lecz ja mu przerwałam, uprzedzając go skinieniem głowy.
– Idź do niego… –
poprosiłam, przymykając leciutko drzwi i jednocześnie przytulając się do torsu
niebieskookiego. – Proszę… on cię bardziej potrzebuje. Czemu latasz ciągle do
mnie, skoro tuż pod nosem masz dużo większy dramat?
Czekałam na odpowiedź,
która nie nastąpiła. Odsunęłam się od przyjaciela, nie rozumiejąc tej ciszy. On
jednak nie dał z siebie nic wyczytać.
– Gotowa? – zapytał,
ponownie łapiąc za klamkę. Pokiwałam głową.
– Ty pierwszy.
– Jasne – rzucił i
otworzył drzwi. Wyszedł po cichu na korytarz, bez słów pokazując się dwóm
mężczyznom. Ja poszłam za nim, zamykając drzwi bezszelestnie. Na tym holu
byliśmy tylko my.
Chociaż wiedziałam, że
Sasuke nie miał szans rozpoznać mnie w kapciach typu Emu, czarnym, damskim
dresie i tej bluzie, z kapturem na głowie to i tak strenowałam się jak diabli.
Zerknęłam na niego kątem oka. Z niewiadomych mi przyczyn wpatrywał się w moją
postać tak intensywnie, że czułam, iż jeszcze moment a sama się zdemaskuję.
Żeby uniknąć niepotrzebnego i niosącego mi zgubę dialogu ruszyłam z buta prosto
przed siebie, czyli na psychiatryk.
Na pożegnanie
pomachałam Naruto dłonią, nie chcąc odzywać się w obecności Uchihy –
rozpoznałby mnie od razu. Zostawiłam za sobą swoją miłość.
Miłość, którą
zniszczyłam jedną głupią decyzją, bo sobie ubzdurałam, że akurat tamtego dnia
musi być koniec wszystkiego.
Durna, głupia suka!
Zniszczyłam jedyną
osobę, dla której chciałam żyć. Teraz to Sasuke nie chciał żyć. Nie osobno.
Rzeczywistość jest do
dupy.
––––––––––––
Notka jest po dwóch,
nie po trzech tygodniach, więc jestem z siebie w pewnym sensie dumna. Chociaż
chyba ją zjebałam pod koniec. Ocenę jednak zostawiam Wam. Proszę o liczne
komentarze ^^ Następny rozdział za trzy, cztery tygodnie – zobaczymy, jak mi
będzie szło pisanie w ferie ;) Do zobaczenia!
*
– frag. „Peron” Jamal
Tytuł: „Never surrender” Skillet
Cierpiąca Nanase
A byli już tak blisko siebie :C
OdpowiedzUsuńCzytałam rozdział przez cały czas mając nadzieję,że wreszcie się spotkają xd
No ale cóż,wiem,że w końcu do tego dojdzie,no wiem to ! xD
Nie mogę się za bardzo rozpisać,bo siostra siedzi obok i truje mi,że mam minutę a potem zabiera internet xd
Ino w klubie ze striptizem - CZEMU MNIE TO NIE DZIWI ?! XD
No a tak na koniec - dziękuję za wszystkie rady,na pewno się do nich zastosuję .
Z niecierpliwością czekam na nn ! :*.
Do napisania ! :)
Spotkają się... Niedługo - to dobre określenie.
OdpowiedzUsuńPozdrów siostrę <3
Ino tam pasuje do takiej roboty, do dokładnie opisałam poprzednio xd
Za rady nmzc, uwielbiam pomagać ;)
Nanase
Czekam na więcej!
OdpowiedzUsuńAerix [hellheaven-ss]
Jestem! Troszku nie wyspana ale gotowa do skomentowania :)
OdpowiedzUsuńPocięła się, znowu... i jak to mogła nie dostać tej cholernej przepustki heloł!? No jak?! ale powiem ci tak bardzo bardzo szczerze, ten rozdział... wow, mniamuśny, pełny tego wszystkiego czego się nie spodziewałam, a na co tak długo czekałam, no bo jednak się spotkali, w nieoficjalny sposób, ale jednak, można nawet powiedzieć że było to jednostronne spotkanie, bo Sakura była świadoma obecności Sasuke, on miał jedynie przeczucie które Naruto postanowił rozwiać, i w pewny sposób Naruto mówił prawdę. Nie było tam Sakury, przynajmniej nie takiej jaką znał Sasuke, więc mimo wszystko starał się być szczery na tyle na ile mógł sobie pozwolić, podtrzymując tym samym obietnice złożoną Lo.
No a mówiąc o Naruto, facet ma przepalony procesor, no bo niby ma tą swoją Hinate, ale jednak nie czuje do niej tego, co czuje do Sakury, to jakieś obłędne koło, tyle ci powiem w tej sprawie.
No i ta pindzia! Saya od siedmiu boleści... męcz się cholero męcz dalej, bo ja nie mam nic na przeciw aby poleciało parę łez z jej wstrętnych oczu.
Rozdział genialny, zwłaszcza spojrzenie na całą sprawę z punktu Sakury, być tak blisko a jednak tak cholernie daleko, i mieć świadomość że jest się w pewien sposób przyczyną załamania ukochanej osoby, która wydawała się mocno stąpać po ziemi. Słowa Sasuke do Ibikiego bezcenne.
A ta muzyka w tle... idealnie wkomponowana.
Już nie mogę doczekać się nowego rozdziału, bo nie wiem nawet czego mogę się po nim spodziewać. Zresztą jak zwykle :) A no i liczę na rozwiązanie tej całej sprawy z przepustką, nawet jeśli Sakura miała by wyjść z psychiatryka na własne życzenie, mam nadzieję że jej się uda.
Pozdrawiam :*
Dziękuję za komentarz, napawał mnie wenąna dalsze pisanie :* Cieszę się że udało mi się ciebie zaciekawić. Następny rozdział już niedługo, nawet jeżeli jest jeszcze w powijakach!
UsuńUściski :)
Witam.
OdpowiedzUsuńWięc tak... Muszę przyznać, że sama jestem sobie winna... Znalazłam twojego bloga tak przed świętami i dodałam do ulubionych, żeby wrócić tu później, wiesz... jak będzie trochę więcej notek, czy coś... No i wróciłam do niego, tak dokładnie to wczoraj. Weszłam w zakładkę "ROZDZIAŁY" i aż mi oczy wyszły z orbit. Gdybyś widziała mój zaciesz, kiedy zorientowałam się, że zaczęłaś pisać już drugą serię. Bezcenne.
No więc, zabrałam się za czytanie od razu. I przyznam, że gdyby mama o 2 w nocy mnie nie przyłapała przy laptopie to pewnie i bym skończyła czytać... Ale niestety byłam zmuszona poczekać do rana.
Więc... skończyłam.
I chyba najpierw muszę Ci podziękować, za to że w ogóle piszesz. Pokochałam tego bloga już od pierwszej notki i z każdą kolejną moja fascynacja rosła. Takiej gamy emocji jaka mi towarzyszyła gdy czytałam tę historię nie czułam już dawno. Zaciesz przed komputerem, śmiech, łzy... i żeby tylko. Więc, dziękuję za tak niesamowite opowiadanie i obiecuję, że dotrwam tu do samego końca.
Pewnie nie zawsze pozostawię po sobie komentarz, ale będę się starać.
Tak, szczerzę to nie mogę znaleźć słów żeby opisać co teraz czuję, tak więc nawet nie będę próbować i chyba jednak daruję sobie tym razem szczegółowy komentarz. Mogłabym zacząć czepiać się nieścisłości jakie udało mi się zauważyć (a zauważyłam tylko jedną i to w 1 serii, hehe), ale zostawmy to na inny raz. :)
A rozdział... Stwierdzam, że Saya może wybrać się w podróż na księżyc, albo i jeszcze dalej... No po prostu jej nie znoszę, przyprawia mnie o mdłości. Grry... A Sasuke... Trochę mi go szkoda, ale jeszcze musi trochę poczekać na spotkanie z Lo. Tak minimalnie mieszają mi się wydarzenia poszczególnych rozdziałów, więc dla bezpieczeństwa... to na tyle. :P
Nie mogę doczekać się ciągu dalszego.
Ale masz ferie, więc wyszalej się, odpocznij... będę cierpliwie czekać.
Pozdrawiam
Ojeju ^^ Mam nową czytelniczkę! Jak fajnie [łezka się kręci]. Jest mi niezmiernie miło, że mój blog okazał się być dla ciebie interesującą historią, pomimo tego, że jego poziom jak dla mnie znacznie odbiega od reszty tego typu. Serio, aż mi cieplej się zrobiło [a dopiero co wróciłam po niemal półtorej godziny siedzenia w kościele więc moje ciało, a raczej moje zwłoki potrzebują takiego ciepełka <3]. Nieścisłości, których się dopatrzyłaś mogą wynikać z tego, że jestem w trakcie poprawiania rozdziałów (a one wierz mi, potrzebują tego) stąd coś może się nie zgadzać.
UsuńPozdrawiam i ściskam mocno! :)
Smutno :( poplakalam sobie troszke, biedny Sasuke:( daj mu jakis sens do zycia ;( biednyy
OdpowiedzUsuńDam, jeszcze trochę :)
UsuńPozdrawiam :D
Nanase proszę nie trzymaj nas w tej niepewności. Kiedy rozdział? Poprostu aż lezka w oku sie kręci gdy widzi się ich ból po wzajemnej stracie :c Niech oni już sie spotkają w w pełni świadomości :c A co do Sayi... wrrr może nagle z niewyjasnionych powodów wyjechać, skoczyć z mostu ^^ Pozdrawiam, Twoja wierna-anonimowa czytelniczka :)
OdpowiedzUsuńTrafiłam na Twojego blog przypadkiem, ale naprawdę bardzo mi się spodobał.
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam już wszystkie notki i czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział. Pomimo tego, że nie zbyt przepadam za opowiadaniami SasuSaku, to jednak to bardzo polubiłam. Jest takie... inne, ale w pozytywnym znaczeniu.
Pozdrawiam. :)
PS Wybacz, ale teraz trochę Ci zaspamuję. Zapraszam na mojego bloga o tematyce ItaSaku.
http://find-love-in-highschool-itasaku.blogspot.com