Music

piątek, 6 kwietnia 2012

Paradise roz.1



29 sierpnia
Oddział psychiatryczny

Pokój numer 309
  
Do pomieszczenia weszła pani Takazawa, czyli moja psycholog, wedle szpitala najlepsza z najlepszych wraz z niewysoką pielęgniarką. Rozejrzała się z obrzydzeniem po pomieszczeniu. Nie dziwiłam jej się. Zacieki na popękanych ścianach rzeczywiście psuły nastrój każdemu, kto tu wchodził.  
– Sakuro, mam dla ciebie dobrą wiadomość – zaczęła, starając się ukryć swoje prawdziwe emocje. Po prostu robiła dobrą minę do złej gry. Westchnęłam i zainteresowana podniosłam głowę znad czytanej książki. 
W pokoju poza mną była też inna dziewczyna, Ayane. Będąc szczerym, nie przepadałam za nią, choć obydwie byłyśmy typem buntowniczki. Ona również podniosła głowę. Wymieniłyśmy zdziwione spojrzenia. 
Słucham – warknęłam, pomimo swojego zainteresowania. Pani psycholog też nie lubiłam. Ona zawsze wszystko musiała owijać w bawełnę zamiast walnąć wprost. Gdyby się nad tym poważniej zastanowić, nie przepadałam właściwie za nikim. Jednak jej entuzjazm nie zmalał, nawet jeśli ją uraziłam tonem mojego głosu. 
– Rada szpitala po uzgodnieniu tego ze mną postanowiła cię wypisać. Dzisiaj wieczorem przyjadą po ciebie rodzice – wyjaśniła, a ja w duchu wyrzygałam się na tą paskudną, zieloną pościel, którą byłam owinięta.  
Wy mnie chyba naprawdę nienawidzicie – pozwoliłam sobie na cichy chichot. – Mam wrócić do normalnego życia? Tak po prostu? I wy w to wierzycie? Wierzycie w to, że znowu nie spróbuję się zabić? 
– Szczerze? – zapytała kobieta. – Wierzę, że masz silną wolę. Poza tym, to decyzja zespołu lekarskiego. Siostra Mikami – tu wskazała na młodą szatynkę, stojącą obok niej z czarną torbą podróżną w dłoniach – pomoże ci w pakowaniu rzeczy. 
Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie. Odwzajemniłam ten gest w minimalnym stopniu, choć wcale nie było mi do śmiechu. Nie pamiętałam, kiedy ostatnio miałam na niego ochotę. Od jak dawna właściwie nie chciało mi się nic poza bezsensowną egzystencją? 
– I wiesz co? – zapytała lekarka, powoli się cofając. Złapała zadbaną dłonią za plastikową klamkę od drzwi. – Normalni pacjenci cieszą się na powrót do domu.  
Wyszła. Została z nami tylko pielęgniarka, w dalszym ciągu się do mnie szczerząc. Uniosłam wysoko brwi w geście zdziwienia. Po co mnie wypisywali, skoro nawet ona – psycholog- wiedziała, że jednak nie jest ze mną do końca w porządku? 
No dawaj – ponagliła pielęgniarka. – Wieczorem cię tu już nie będzie.  
– Farciara – burknęła moja współlokatorka. Posłałam jej triumfalne spojrzenie. Jedna część mnie czuła, że wygrała los na loterii.  
Gnij tu dalej sikso. Ja idę szaleć na wolności.  
Bez ograniczeń. W końcu byłam głęboko zdemoralizowaną nastolatką.  
Druga zaś wiedziała, że czekała ją powtórka z rozrywki. Przecież nic nie było w porządku. 
* * * 
3 lata później 
Siedziałam z Ino na huśtawce i zażarcie dyskutowałyśmy o tym, którą sukienkę miałam jej oddać. Czy taką kremową do kolan, z koronką w kolorze lukrecji, czy może lawendową za kolana, z naszytymi na nią białymi kwiatkami i z mnóstwem falbanek. Wybór trudny, jednak moja niebieskooka przyjaciółka musiała się w czymś pokazać na swoich własnych urodzinach. Byłyśmy tak zaaferowane tym bardzo poważnym dylematem, że nawet nie zauważyłyśmy, gdy ktoś do nas podszedł. 
– Hej – usłyszałam. Podniosłam głowę, żeby zobaczyć, kto to. I wtedy mnie trafiło. 
Poczułam, jak krew nieśpiesznie odpływa z moich kończyn. Nagle w moim sercu zagościło niewyobrażalne ciepło. Te oczy! Zatopiłam się w nich. W tamtej czarnej otchłani. 
Przede mną stał chłopiec. Miał niesamowicie bladą cerę i kruczoczarne włosy. Był bardzo szczupły, za smukły jak na dzieciaka w naszym wieku. Trzymał ręce w kieszeniach i patrzył na mnie z lekkim poirytowaniem. Zarumieniłam się. 
– Podobasz się mojemu koledze, ale to jest dureń i boi się do ciebie sam podejść, więc ja to robię – walnął prosto z mostu. Wyczuwając niezadowolenie w jego głosie jakaś wewnętrzną część mnie, ta bardziej ludzka, zaśmiała się głośno. – Jak masz na imię? 
– Ja? – zapytałam z niedowierzaniem. Byłam kompletnie zbita z tropu. Na chwilę, dosłownie na ułamek sekundy przeniosłam wzrok na postać za brunetem. 
Stał tam niższy o parę centymetrów od niego blondyn z dużymi, lazurowymi oczami. Był równie smukły jak jego kompan i do tego ewidentnie zakłopotany. Całkiem uroczy widok. 
– No raczej – odburknął brunet. 
Nie wiedziałam, jak powinnam się zachować. Nigdy nie sądziłam, że mogłabym się komuś podobać, szczególnie, że jeszcze nie skończyłam zerówki. Z kompromitującej sytuacji – jak zwykle – wybawiła mnie przebojowa Ino. 
– Sakura – odpowiedziała. Chłopiec najpierw spojrzał na nią, potem znowu przeniósł oczy na mnie. Już nie taki pogardliwy, a raczej zaintrygowany. 
– Sakura… – powtórzył. – Pasuje do twoich włosów. 
Blondyn rozszerzył oczy z zachwytem i odważył się na mnie spojrzeć. Ja jednak nie mogłam oderwać wzroku od ciemnookiego. I jakoś tak mimowolnie się uśmiechnęłam. Ledwo zauważalnie, ale szczerze. 
Obudziłam się zlana potem. To był znów ten sen. To paskudne wspomnienie! Siedziałam w bezruchu, powoli się uspokajając. Dlaczego śniło mi się tylko to? Tamten przeklęty dzień... spojrzałam na kalendarz i ze zdumieniem odkryłam, że jest pierwszy września. Po chwili przypomniałam sobie, że wczoraj jeszcze doskonale o tym pamiętałam. Początek nowego semestru zawsze wywoływał zbędne emocje. Jak dla mnie tylko kolejny problem – całkowite marnotrawco czasu. Poza tym czułam coś dziwnego – innymi słowy – złe przeczucie.  
Wstałam z łóżka i ubrałam swój szkolny mundurek. Szczerze nie lubiłam tego stroju. Składały się na niego standardowa, biała koszula na długi rękaw, czarna, rozkloszowana spódnica trochę przed kolana oraz żakiet w tym samym kolorze, z naszytym logiem mojego liceum na piersi. Pod kołnierzykiem od koszuli zawiązałam sobie czerwoną, cieniutką wstążkę, która również nas obowiązywała. Na nogi wciągnęłam jeszcze czarne rajstopy. Nie zamierzałam świecić bliznami na prawo i lewo. Sprawdziłam, czy mam spakowane wszystkie książki w swoją torbę.  
Ubrana, udałam się do łazienki. Rozczesałam tam swoje długie, różowo włosy. Nie chciałam, żeby mi przeszkadzały, dlatego zaplotłam je w dwa najprostsze warkocze, które moje ręce były w stanie wykonać samodzielnie. Umyłam zęby, jednocześnie wyjmując ze swojej szuflady w szafce obok moje ulubione mazidła codziennego użytku. Pomalowałam w dość charakterystyczny dla siebie sposób oczy. Trzeba było jakoś zaznaczyć swoją mroczną naturę, prawda? A skoro wyćwiczyłam się w robieniu kresek... Oceniłam swój wygląd za godny do zaprezentowania światu. Oszczędziłam sobie, jak dla mnie durnych min posyłanych swojemu odbiciu w lustrze. Wróciłam po torbę, telefon i słuchawki do pokoju. Następnie, bez większego entuzjazmu, zeszłam smętnym truchtem po schodach.  
Było dwadzieścia po siódmej. Rozpoczęcie było na ósmą trzydzieści, toteż miałam jeszcze ponad godzinę. Do mojej szkoły jechało się pięć minut samochodem. Swoje kroki automatycznie skierowałam do kuchni, intensywnie rozmyślając.  
Wtedy przypomniałam sobie, że umówiłam się z Hinatą na wspólną przejażdżkę do szkoły. Jęknęłam mało zadowolona. Moja przyjaciółka mieszkała na drugim końcu miasta, skąd wcale nie było tak szybko do naszego liceum. Napędzana wizją długiej jazdy wparowałam pospiesznie do kuchni. 
Jakież było moje ogromne zdziwienie, gdy zastałam w niej swojego starszego brata. Siwowłosy, czy jak on wolał „srebrnowłosy” smażył pokaźną porcję jajecznicy, pogwizdując przy tym irytująco. Z niedowierzaniem przyglądałam się zarówno jego wytatuowanemu, groźnemu ciału jak i różowemu fartuszkowi mamy, w który był odziany. Poza nim, miał na sobie tylko czarne gacie. Prychnęłam głośno, zwracając tym samym na siebie jego uwagę.  
Dzień dobry siostrzyczko – przywitał się uradowany. Szczerzył się do patelni jak ostatni palant. – Zrobiłem nam śniadanie – wyjaśnił, gasząc gaz. Całe pomieszczenie wypełnione było zapachem pysznych jajek oraz kawy. Mój brzuch wydał z siebie bliżej nieokreślony pomruk, który bardzo rozbawił mężczyznę. – Już nakładam.  
Zajęłam swoje krzesło przy kuchennym stole. Wyjrzałam kontrolnie przez okno. Na całe szczęście, świeciło słońce. Brat postawił przede mną talerz z jedną czwartą tego, co smażyło się na patelni. Obok jajecznicy wylądowała jeszcze szklanka do połowy wypełniona sokiem pomarańczowym. Może ten dzień nie będzie taki zły, jakim mi się wydawał jeszcze pół godziny temu? 
– Długo mamy na was jeszcze czekać? – wydarł się niespodziewanie Kaigo. – Ruszać tyłki, bo wam wszystko zjemy!  
Z piętra doszły do nas jakieś odgłosy. To brzmiało jakby ktoś spadł z łóżka. Spojrzeliśmy po sobie rozbawieni. Jadłam jajka bardzo powoli, uważnie obserwując jak najstarszy z rodzeństwa Haruno dla każdego z pozostałych rozkłada talerzyki. Łącznie była nas czwórka. Wtedy do pokoju wkroczyły dwie zguby.  
– Zaraz ty dostaniesz w dupę – mruknęła tleniona blondynka. Spojrzeliśmy w jej stronę z małymi uśmieszkami. Jej mina nie wyrażała pokrewnych z naszymi emocji. To była piękna twarz skąpana w porannym świetle, ukazująca nam ból kaca.  
Ową blondynką była Yuriko. Dziewczyna była młodsza od Kaigo o trzy lata i o tyle samo starsza ode mnie. Oryginalnym kolorem jej włosów było coś na kształt ciemnego różu wchodzącego w rdzę, jak nas wszystkich. Oczywiście z wyjątkiem mnie. Do czasu, gdy skończyłam trzynaście lat Yuri była dla mnie wzorem do naśladowania. Potem mi odwaliło i zaczęłam wyć do Cobaina jak wilk do księżyca.   
Z siostrzaną pogardą wypisaną na twarzy zmierzyłam ją od stóp do głów. W końcu widok niebieskich, zdecydowanie za małych gaci na jej zgrabnym tyłku do czegoś mnie zobowiązywał. Szczególnie, że tylko ja zdawałam się mieć resztki kultury i jakieś ubrania w szafie. Tleniony łeb usiadł po mojej lewej, uprzednio okrążając stół i poklepując mnie lekceważąco po głowie. Uniosłam brwi w zirytowanym grymasie.  
Na co się tak gapisz lamusie? – warknęła w stronę Kaigo, gdy ten z tajemniczym uśmieszkiem przyglądał się zarysowi jej biustu pod szarą podkoszulką. Odchrząknęłam znacząco, kopiąc go w kostkę.  
– Sakura! – burknął, zwracając kocie oczy na mnie.  
Lecisz na własną siostrę, zboku? – mruknęłam, kończąc jajecznicę. Dopiłam sok i wstałam od stołu. – Idę męczyć się w budzie. Życzcie mi powodzenia.  
– Powodzenia – wymamrotało rodzeństwo niewyraźnie. Wzięłam głęboki wdech. W tym czasie w drzwiach pojawiła się najmłodsza z nas, dziesięcioletnia Ocha.  
Jeżeli ktoś mi kiedyś powiedział, że ja byłam urocza jako dziecko, to prawdopodobnie nigdy nie miał styczności z Ochą Haruno. Gdyby poziom niewinności co poniektórych można było mierzyć za pomocą tabliczek czekolady, moglibyśmy stworzyć własne imperium słodkości, znacznie przewyższające fabrykę Wedla czy Milki.  
Moja dziesięcioletnia siostra miała nie więcej niż metr trzydzieści wzrostu, krótką rudawo–różową czuprynę z włosami na wszystkie strony, zielone oczęta na pół twarzy i najbardziej ujmujący, szeroki uśmiech na świecie.  
Teraz zaspana stanęła w progu, śpiącymi oczkami ogarniając wszechświat. Zarumieniłam się, widząc jak je przeciera małą piąstką. Gest był na tyle delikatny, że nawet nasze starsze rodzeństwo zamilkło i pogrążyło się w zachwycie.  
– Sakurcia – wymamrotała, ziewając cicho. Zamknęła oczy i rozciągnęła się nieśpiesznie. Zauważyłam jak dzielnie trzyma swojego ulubionego misia za nóżkę. – Już wychodzisz? – zapytała. Wpatrywałam się w nią szeroko otwartymi oczyma.  
Pomyślałam, że chyba sobie zapalę; nie byłam w stanie zdzierżyć widoku siostry bez zbędnego wzruszenia. Ale tak to już jest z tymi małymi, uroczymi osobnikami. Oni też muszą egzystować, żeby ktoś taki jak ja mógł się nad sobą po użalać. Czarę szerzącej się goryczy w mym sercu przelało jej ledwo dosłyszalne kichnięcie. Potarła palcem wskazującym o nosek, wykrzywiając go lekko.  
Tego już było za wiele. Musiałam opuścić to pomieszczenie – NATYCHMIAST.  
Tak – ruszyłam przed siebie. Gdy mijałam ją w drzwiach, potargałam jej pieszczotliwie miękkie włosy. Pożegnała mnie dziecinnym uśmiechem i przydreptała do reszty, która nijak nie zareagowała na moje opuszczenie kuchni. Bez większych emocji skierowałam się do przedpokoju. 
* * *

– Przecież ja kocham cię najbardziej na świecie – wykrzyczała.
– Gówno prawda – odpowiedziałem. 

Otworzyłem oczy. Zaatakowała mnie jasność. O wiele gorsza od snu czy może raczej koszmaru, który dręczył mnie już od paru lat. To był… RANEK.  
Jęknąłem sięgając pod poduszkę i wygrzebując telefon, który uparcie dzwonił przypominając mi o godzinie siódmej dwadzieścia. Wyłączyłem alarm, z niesmakiem wyrzucając sobie, że wakacje się skończyły i trzeba było wstać.  
Nienawidziłem zawierać nowych znajomości. A dzisiaj czekał mnie chyba najgorszy dzień w moim życiu – pierwszy w nowej szkole. Nowej starej, tak dla ścisłości. 
Chociaż większość klasy, którą sobie wybrałem składała się z moich dawnych znajomych, nie zmieniało to faktu, że dziś nastąpił dzień mojej apokalipsy. Pierwszy dzień drugiej klasy liceum. Żesz kurwa jego mać.  
Pomimo mojej słabo udawanej niechęci na pierwszy rok nauki przeniosłem się do Tokio. Moi rodzice mieli tam klienta i jako w pełni profesjonalni prawnicy chcieli być na każde jego zawołanie. Oczywiście, że musieli mnie zabrać ze sobą, a jakby inaczej?  
Osobiście uważałem, że byłoby mi lepiej, gdybym mógł zostać w Konoha ze starszym bratem. Niestety rodzice uparli się, że chcą mnie mieć przy sobie. No to pojechałem. A teraz powróciłem, po roku rozłąki z rodowitym miastem. Wróciłem nie tylko do dawnego domu, ale i do dobrych kumpli. Do tych pajaców, którzy jako jedyni umieli mnie porządnie rozśmieszyć. Spojrzałem na zegarek w telefonie. Siódma trzydzieści. Westchnąłem, zamykając oczy. Jak ja nienawidziłem poranków! 
Wstałem jednak, bo cóż można było poradzić. W samych spodniach od piżamy udałem się w stronę łazienki. Drzwi naprzeciwko moich były lekko uchylone. Zerknąłem przelotnie przez szparę i zauważyłem, jak mój braciszek śpi z jakąś nagą laską w swoim łóżku. Pewnie wczoraj znowu był jakiś melanż, schlał się i zbajerował tę biedną dziewczynę. Założyłem też z góry, że jutro zapewne nie będzie jej nawet pamiętać. Biedactwo. 
Pokręciłem z zażenowaniem głową, ponownie zamykając oczy, które błagały o jeszcze parę minut odpoczynku. Dokładnie w tym momencie zderzyłem się z czymś znacznie ode mnie mniejszym i delikatniejszym.  
– Sasuke, na miłość boską! – mama pomasowała się po głowie. Była w swojej nocnej koszuli i ukochanym szlafroku. Kupiła go na wakacjach w Turcji razem z babcią. – Mógłbyś w końcu zacząć patrzeć, jak chodzisz! Nie jesteś już dzieckiem.  
– Mamo – jęknąłem. Dlaczego z rana Bóg mnie nienawidzi? Dlaczego zawsze tak jest? – Daj spokój.  
I mógłbyś się wreszcie ubrać, a nie łazisz po domu półnagi. Trochę kultury! – pouczyła mnie. Rzuciłem jej mordercze spojrzenie. Kochałem mamę, ale czasami to aż mnie kusiło, żeby ją udusić. – Boże, co ja z tobą mam? 
Raczej z Itachim – mruknąłem cicho pod nosem i kontynuowałem podróż do znienawidzonej łazienki. Wszystko było z tym pomieszczeniem w porządku, ale było za wcześnie, żebym mógł cokolwiek nazwać ulubionym. 
Co z Itachim? – zapytała podejrzliwie. Przystanąłem i obejrzałem się na nią przez lewe ramię. Może być ciekawie.  
– Zobacz sobie – odparłem, uśmiechając się ponuro. Matka niemal natychmiast znalazła się przy drzwiach do pokoju brata i wkroczyła tam, trzaskając nimi o ścianę.  
– Itachi?! – dało się słyszeć po paru sekundach. Wybuchnąłem śmiechem i czym prędzej zniknąłem w pomieszczeniu. Po piętnastu minutach byłem gotowy do zjedzenia śniadania z moją posraną rodziną.  
Schodząc po schodach usłyszałem warkot silnika dochodzący z zewnątrz. Ktoś ruszył z piskiem opon prawie spod mojego domu. Naprawdę, wariaci byli wszędzie.  
Gdy wyszedłem z domu zobaczyłem białą, lekko zardzewiałą furgonetkę, z której głośników wydobywała się głośna muzyka. Samochód miał otwarte okna, przez które spoglądały na mnie uradowane, niebieskie tęczówki. Od razu poznałem, że był to mój najlepszy kumpel, Naruto.  
– Siema stary – zawołał przyjaźnie, przekrzykując ryczący bas. Uzumaki zawsze podchodził do wszystkiego z optymizmem, co często mnie wkurzało. Widać było jak na dłoni, iż był moim przeciwieństwem. I to właśnie z tego powodu tak dobrze się zawsze dogadywaliśmy. – Wsiadaj, bo się spóźnimy – dodał, wskazując miejsce obok kierowcy.  
Gdy już znalazłem się w samochodzie, rozejrzałem się po jego wnętrzu. Mój pokój, pokój Naruto czy kogokolwiek innego na świecie naprawdę niczym się nie różnił od tego samochodu. Wszędzie były porozwalane jakieś papiery, resztki jedzenia i cała masa kurzu. Można powiedzieć, że poczułem się jak w domu. Blondyn ruszył z piskiem opon przed siebie.  
– Naruto zwolnij – jęknąłem, gdy po raz kolejny miałem bliskie spotkanie z boczną szybą z powodu szalonego tempa, w jakim Uzumaki pokonywał wszystkie zakręty. – Mamy jeszcze czas. Do szkoły nie jest przecież tak strasznie daleko.  
Blondyn jednak zignorował moją prośbę i dalej pruł przed siebie na złamanie karku.  
– No przecież wiem – odparł, uśmiechając się przyjaźnie. – Tylko wiesz, chcę mieć nowy samochód. Nawet gadałem o tym z tatą. Ojciec powiedział, że jeśli ten się zepsuje lub spowoduje wypadek to dostanę nowy – wyjaśnił mi przyjaciel przekrzykując warkot silnika. – Nowy, to znaczy oczywiście używany, tylko nowszy model z mniejszym od tego grata przebiegiem – dodał z mało zadowoloną miną.  
Pan Minato, pomimo fortuny, jakiej się dorobił na pracy w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych, nie rozpuszczał swoich dzieci, których miał dwoje. Razem z panią Kushiną – matką Naruto – starali się wcisnąć do maleńkich, nierozumnych główek swych pociech właściwe morale i wartości. Wydawało się, że dobrze nauczyli życia Naruto i jego młodszą siostrę – Karin. Chociaż tej rudej baby to nienawidziłem szczerze. Ale tak to już bywa z młodszymi siostrami kumpli, że się ich nie trawi i tyle.  
–  Okej. A czy twój ojciec wie, że wziąłeś go dzisiaj? Bo o jeżeli dobrze pamiętam, kupił ci go do trenowania przed egzaminem na prawko, który możesz zdać dopiero za rok – uśmiechnąłem się kpiąco. Blondynowi zrzedła mina. Nawet zerknął na mnie z wyrzutem.  
– No przecież właśnie ćwiczę – prychnął, patrząc na mnie jak na ofiarę losu. 
* * *
Jazda motorem (tak motorem) była przyjemna. Mając pod sobą tak ogromną i potężną maszynę miało się wrażenie, że można wszystko. Aczkolwiek inni kierowcy mogliby już pójść do diabła, naprawdę! Mendy wsiadają za kierownicę i myślą, że już są panami świata, a przy okazji własnego losu. Gdy wjechałam na właściwą ulicę zobaczyłam Hinatę stojącą przy furtce swojego domu. Zatrzymałam się przed nią. Odsunęłam szybkę kasku.  
– Cześć Sakura – przywitała się ze mną, ślicznie się uśmiechając. Bądź co bądź, była moją przyjaciółką.  
Hej – zmierzyłam ją jednym spojrzeniem.  
Długie, gęste granatowe włosy upięła w uroczego koka. Takiego prawdziwego, porządnego a nie jakieś gówno, jak inne znane mi dziewczyny, co miały trzy włosy na krzyż. Umalowała się delikatnie, jak to ona, przez co jej twarz wyglądała jeszcze młodziej i bardziej świeżo niż w oryginalnej postaci. Mundurek oczywiście leżał na niej idealnie. Zauważyłam, że skróciła nieco spódnicę. Była to długość około siedmiu, może ośmiu centymetrów różnicy.  
Nikt nie zauważy – pomyślałam.  
Moje oczy powróciły do jej ślicznej buzi. Uśmiechnęłam się do niej towarzysko, widząc na jej twarzy radosny grymas.  
– Która godzina? – zapytałam. Zmieszała się na chwilę. Po chwili jednak wyjęła z kieszeni swój telefon, zerkając na ekran uważnie. 
Dziesięć po – spojrzała na mnie, a ja tylko uśmiechnęłam się do niej uroczo. – Co ci chodzi po głowie? 
Mamy dwadzieścia minut, może trochę poszalejemy? Znasz drogę na skróty – zaproponowałam. Mojej przyjaciółce naturalnie nie spodobał się ten pomysł.  
– Sakura… nie – sprzeciwiła się. Założyła swój kask. Kazałam jej kupić sobie własny, nie chcąc mieć jej na sumieniu. Poza tym, nie miałam prawka, a pasażer bez kasku to proszenie się o kontrolę glin.  
– Nic się nie stanie, jak sobie poszalejemy – żachnęłam się. Nadal nie poruszona Hyuga usadowiła się za mną okrakiem. 
– Ostatnim razem też tak mówiłaś, pamiętasz? – rzuciła oskarżycielskim tonem.  
Ale ostatnim razem to było ciemno, a ja byłam naćpana APAP’em – usprawiedliwiłam się. Hinata prychnęła. Odwróciłam się do niej bokiem i posłałam jej spojrzenie zbitego psa. Jej opór przeciągu paru sekund zniwelował się do cna.  
Dobra, ale wszystko zwalę na ciebie i nawet nie myśl, że znowu cię wybronię – stwierdziła tonem mojej matki. Jednak istnieje ktoś bardziej poważny ode mnie. Pisnęłam zadowolona i zaklaskałam. Moja pasażerka lekko się zarumieniła.  
Poza tym, jest tylko parę ulic, na których można porobić sobie jaja z innych kierowców, więc nie będzie tego dużo. Nie martw się – dodałam. Zasunęłyśmy szybki od kasków. Nie chcąc dać Hyudze czasu na rozmyślenie się od razu ruszyłam, i to z piskiem opon.  
Szalałyśmy, ile wlezie. Wjeżdżanie już i tak nieźle nabuzowanym kierowcom pod koła, przejazdy na czerwonym świetle lub zaraz przed jego zapaleniem i takie tam, normalny dzień rozpuszczonych dzieciaków z Konohy. Pomimo obaw Hinaty nie spotkałyśmy żadnego patrolu policji. Bawiłyśmy się świetnie. Takie szaleństwo z rana bardzo poprawiało humor, szczególnie mi, po kolejnej męczącej nocy.  
Zatrzymałyśmy się na ostatnim skrzyżowaniu dzielącym nas od szkoły. Było żółte światło, a ja uznałam, że chociaż przed budą wypada spoważnieć. Rozejrzałam się uważnie, ale nie zauważyłam nic specjalnego. Gdy już zdążyłam zrezygnować, coś jednak przykuło moją uwagę. 
  Zobaczyłam zbliżającą się białą furgonetkę mojego najlepszego przyjaciela. Ciężko było nie poznać tego auta. Wóz Naruto był tak obskurny, że nie dało się go pomylić z żadnym innym. I wpadłam na kolejny genialny pomysł. Odsunęłam szybkę kasku i nachyliłam się do brunetki, która uczyniła to samo. 
– Hinata, teraz będzie czas ryzyka – wskazałam na auto ustawione na pasie do skrętu w prawo, również do naszej szkoły. Myślałam, że znowu mnie ochrzani i będą nici z mojego planu, ale ta roześmiała się głośno, zupełnie nie jak Hinata i odparła: 
Jak chcesz – zdumiona i szczęśliwa zarazem parzyłam, jak podekscytowana Hinata wyjmuje swój telefon i wybiera numer do Naruto. – Hej – powiedziała trochę nieśmiało, ale nie bardziej niż zawsze. – Szykuj się! – Roześmiała się, jednocześnie się rozłączając. Całe skrzyżowanie czekało na zielone od strony białego wozu. Nakazałam Hinacie odchylić się, żeby zobaczyć kolor dla Naruto.  
Zielone! – krzyknęła znienacka, zasuwając szybkę. Jak na sygnał armaty wyprułam do przodu, wymijając inne auta. Wlazłyśmy wprost pod maskę furgonetki Naruto.  
Zatrzymałyśmy się na chwilę, blokując ruch na całym skrzyżowaniu. Rozpoczęło się nerwowe walenie w klakson. Uniosłam dłoń i udałam dwoma palcami, że salutuję Naruto. Jego mina była doprawdy bezcenna. Poczułam, jak Hinata daje mi kuksańca, palcem wskazując na zbliżający się radiowóz. Zarechotałam donośnie, podkręcając gaz. Ponownie pognałyśmy do przodu, tym razem z głośnym piskiem opon.  
Podążałyśmy prostą, prawie pustą ulicą, wyprzedzając kolejne, wolniejsze od nas pojazdy. W mgnieniu oka znalazłyśmy się pod szkołą. Och, jak ja nie tęskniłam za tym miejscem!  
* * *
Doprawdy nie wiem, co tacy ludzi jak tamte dziewczyny mają w głowach, jednak to na bank nie jest nic mądrego. Jak można tak ludziom pod koła wjechać? Naruto bardzo się zdenerwował tym wydarzeniem. Skręcił w prawo, mieląc pod nosem przekleństwa.  
– Jak je dorwę… – wymruczał, mrużąc groźnie oczy.  
Kogo? – zapytałem od niechcenia. Może jak się wyżali, to przestanie wyglądać tak żałośnie? Choć jemu już naprawdę mało co mogło pomóc. Nie minęły dwie minuty, jak telefon Uzumaki’ego ponownie zadzwonił. 
– Na to – usłyszałem. Przekręciłem z zażenowaniem oczami. Naruto natomiast posłał pod ich adresem bardzo bogatą wiązankę, której nawet nie jestem w stanie powtórzyć. – No co? To był pomysł Sakury!  
– Dobra, dobra. Powiedz Sakurze, że jej się oberwie – mruknął, patrząc przed siebie z morderczym wzrokiem.  
– Jasne – odpowiedziała i rozłączyła się. 
– Sakura? – udałem, że nie wiem, o kogo chodziło. Uznałem, że w sytuacji, jaka się wykreowała pomiędzy nami parę lat temu, to będzie najlepsze wyjście. Dla nich będę nieczułym dupkiem, niedbającym o nic.  
– Sasuś, dobrze się czujesz? Zwariowałeś? A może masz gorączkę? – zapytał, a ja naturalnie pokręciłem przecząco głową. Skręciliśmy w prawo i wjechaliśmy na parking przed szkołą. Uzumaki zaparkował pod jednym z dużych drzew, ale nie wysiadał. Zamiast tego przyglądał mi się uważnie.  
– No co się tak gapisz? – Spytałem.  
Bo cię nie ogarniam – odparł. – Jak możesz nie pamiętać Sakurci? – połknął haczyk. 
A powinienem? – burknąłem, czując jak przez mój umysł przelatują wszystkie wspomnienia związane z tą dziewczyną. – Co za różnica czy ją pamiętam, czy nie? 
– Sakura była tą dziewczynką, do której kazałem ci zagadać za mnie, jak byliśmy w zerówce – zaczął, a ja udałem, że nagle dostaję przebłysków pamięci. Chłopak zauważył to i widocznie znowu dał się nabrać, bo wyraz jego twarzy był wyraźnie luźniejszy niż jeszcze parę minut wcześniej. – Różowe włosy, duże zielone oczy, wychudzona, kojarzysz? Poza tym, nie przyznawaj się jej, że zapomniałeś.  
– Dlaczego niby, ludzka rzecz zapomnieć – spojrzałem w swoją szybę, jeżdżąc palcami po świeżo ogolonej brodzie. Ach ta gładkość!  
Jak można zapomnieć o przyjaciołach? – spytał, waląc w kierownicę pięścią.  
– Normalnie. Z resztą, nawet nie była moją przyjaciółką – warknąłem. Uzumaki prychnął.  
Bo się w tobie zakochała? Serio, Sasuke? I to nieważne dla ciebie, że wysłuchiwała twojego jęczenia na temat Tamtej? – spojrzałem się na niego wilkiem. Czułem, że ktoś wewnątrz mnie ma ochotę krzyczeć, jednak nie dałem niczego po sobie poznać. – No co? Nie pamiętasz już, jak siedzieliśmy z tobą po parę godzin dziennie, a ty stękałeś jaki to jesteś nieszczęśliwie zakochany?  
– Nie moja wina, że źle ulokowała uczucia – mruknąłem, patrząc się w okno. – Miała się zakochać w tobie, a nie we mnie.  
I to pewnie też nie twoja wina, że chciała się zabić? – warknął. Z minuty na minutę robił się coraz bardziej nerwowy. Pomiędzy nami zapanowało milczenie.  
Temat moich relacji z różowowłosą zawsze wywoływał wiele zbędnych emocji we mnie, a co dopiero w Naruto. Dlatego wolałem o niej zapomnieć. Ale jak można zapomnieć o kimś, kto nawiedza cię w snach co noc? 
Zagadałem do niej dla Naruto. Zwrócił na nią uwagę, kiedy byliśmy w zerówce. Gdybyście widzieli to, co ja. Aż mu oczy błyszczały, gdy tylko na nią patrzył. Uzumaki był moim przyjacielem. Więc ja jako jego przyjaciel zrobiłem za niego pierwszy krok. Gdyby Naruto miał podejść i coś do niej powiedzieć, chyba prędzej schowałby głowę w piasek i to dosłownie, niż wykrztusiłby chociażby cześć. Pech chciał, że Sakura w ogóle nie dostrzegała jego uczuć. Traktowała go jak najlepszego przyjaciela, ale nigdy nic ponad to. A jakby jeszcze tego było mało zakochała się we mnie. To złamało Naruto serce.  
Jednak z jakiegoś durnego powodu pozostał przy niej. Jako jej najlepszy przyjaciel. Z mojej strony Sakura dostała tylko potępienie. Zgoda, była moją przyjaciółką, ale kiedy wyznała mi swoje uczucia… dla mnie to było nie do przyjęcia. Szczególnie, że ja byłem zakochany w kimś innym i ona dobrze o tym wiedziała. Nasze stosunki znacznie się ochłodziły, ale dla Naruto tolerowaliśmy swoje towarzystwo. Tyle, że Haruno odbiło i zaczęła się ciąć.  
W ogóle tego nie rozumiałem i szczerze powiedziawszy śmiałem się z tego. Jak można być taką egoistką i chcieć odebrać sobie życie? To strasznie odbiło się na Uzumakim i wiem, że miał do mnie o to wielki żal. Obwinia mnie o zrytą psychę Sakury. Ja jednak nie czułem skruchy. Nie moja wina, że była, jest i będzie największą idiotką, jaką dane nam było spotkać. Miałem w dupie jej uczucia, jeżeli była aż tak głupia, żeby zakochać się w przyjacielu chłopaka darzącego ją prawdziwym i nieprzerwanym uczuciem.  
– Idą tu – powiedział Naruto, patrząc tępo w przednią szybę.  
Kto? – zapytałem i również spojrzałem zdezorientowany przed siebie.  
Naruto odpiął pas, otworzył drzwi i wysiadł. Ja uczyniłem to samo. Obeszliśmy samochód i spotkaliśmy się przy masce. Ku nam kroczyły dwie roześmiane w niebogłosy dziewczyny. W jednej rozpoznałem Hinatę.  
Miała pokaźnych rozmiarów koka i nieskazitelną mleczną cerę. Wiedziałem, że jej oczy są śnieżnobiałe. Mundurek miała taki jak wszystkie dziewczyny w szkole. Szyty na miarę, widać było po obfitości jej biustu. Oczywiście jej spódniczka była skrócona do połowy ud. To wszystko razem wzięte mówiło mi, że normalna z niej dziewczyna, która nie chciała wyróżniać się absolutnie niczym. 
Obok niej zobaczyłem Sakurę. Nie wiedząc, dlaczego moje serce przeżyło kolejne już w tym dniu porażenie prądem. Niby zawsze miałem ją za dziewczynę, która nie mogła się zmieścić w kategorii tych ładnych, ze względu na to, że totalnie nie była w moim typie, którego nota bene nie miałem. Jednak widząc ją po raz pierwszy po roku przerwy przez ułamek sekundy miałem ochotę zmienić zdanie.  
Włosy miała jak zawsze długie do pasa, o jeżeli nie dłuższe, patrząc na długość jej warkoczy. Oczy, o jeżeli to możliwe, miała jeszcze większe niż ostatnio, podkrążone i zmęczone zupełnie jak moje. No i te chude nogi. Chociaż, być może była po prostu szczuplejsza od swojej koleżanki. Kiedy mnie zobaczyła jej uśmiech momentalnie zniknął, a w oczach pojawiło się przerażenie. To wystarczało, żebym stwierdził, że to, co kiedyś było pomiędzy nami dawno znikło, na rzecz lęku, który wzajemnie w sobie podsycaliśmy.  
Nie wiedziałem, jak powinienem się zachować. Chciałem wypaść chłodno, jak zawsze, kiedy miałem styczność z ludźmi. Mimo to jakaś część mnie mimowolnie się stresowała. Powiedziałem jej tyle złych słów, które na pewno musiały ją zranić. Bez względu na to czy na nie zasłużyła, czy nie, nie chciałem mieć w niej wroga. Szczególnie, że związane z tym poczucie winy nie dawało mi spokoju ostatnimi czasy. Nawet, kiedy nie chciałem jej pamiętać, przypominała o sobie każdej ciężkiej nocy. 
Cierpiąca Nanase

3 komentarze:

  1. Haha! Zawsze chciałam tak komuś zrobić xD W sensie taki numer, jak Hinata i Sakura Naruto :)
    Hmm... Dobra, Sasuke nie pamięta Saki, a ja uważam, że takie wydarzenia ciężko wybić z głowy. Najchętniej opieprzyłabym go za to, ale stwierdzam, że poczekam na rozwój akcji :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zajebisty blog!!! Po prostu łzy śmichu pchały mi się do oczu jak to czytałam!!!! Świetne!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Hmmm, ciekawie się rozpoczyna. A jednak psychiatryk to tylko taka nieciekawa przeszłość Sakury ;) Hmmm, nie no, naprawdę interesująco się zapowiada.;)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń