29
sierpnia
Oddział psychiatryczny
Pokój numer 309
Do pomieszczenia weszła
pani Takazawa, czyli moja psycholog, wedle szpitala najlepsza z
najlepszych wraz z niewysoką pielęgniarką. Rozejrzała się z
obrzydzeniem po pomieszczeniu. Nie dziwiłam jej się. Zacieki na
popękanych ścianach rzeczywiście psuły nastrój każdemu, kto tu
wchodził.
– Sakuro,
mam dla ciebie dobrą wiadomość – zaczęła, starając się ukryć
swoje prawdziwe emocje. Po prostu robiła dobrą minę do złej gry.
Westchnęłam i zainteresowana podniosłam głowę znad czytanej
książki.
W pokoju poza mną była też
inna dziewczyna, Ayane. Będąc szczerym, nie przepadałam za
nią, choć obydwie byłyśmy typem buntowniczki. Ona również
podniosła głowę. Wymieniłyśmy zdziwione spojrzenia.
– Słucham
– warknęłam, pomimo swojego zainteresowania. Pani psycholog też
nie lubiłam. Ona zawsze wszystko musiała owijać w bawełnę
zamiast walnąć wprost. Gdyby się nad tym poważniej zastanowić,
nie przepadałam właściwie za nikim. Jednak jej entuzjazm nie
zmalał, nawet jeśli ją uraziłam tonem mojego głosu.
– Rada
szpitala po uzgodnieniu tego ze mną postanowiła cię wypisać.
Dzisiaj wieczorem przyjadą po ciebie rodzice – wyjaśniła, a ja w
duchu wyrzygałam się na tą paskudną, zieloną pościel, którą
byłam owinięta.
– Wy mnie
chyba naprawdę nienawidzicie – pozwoliłam sobie na cichy chichot.
– Mam wrócić do normalnego życia? Tak po prostu? I wy w to
wierzycie? Wierzycie w to, że znowu nie spróbuję się zabić?
– Szczerze?
– zapytała kobieta. – Wierzę, że masz silną wolę. Poza tym,
to decyzja zespołu lekarskiego. Siostra Mikami – tu wskazała na
młodą szatynkę, stojącą obok niej z czarną torbą podróżną w
dłoniach – pomoże ci w pakowaniu rzeczy.
Dziewczyna uśmiechnęła się
do mnie przyjaźnie. Odwzajemniłam ten gest w minimalnym stopniu,
choć wcale nie było mi do śmiechu. Nie pamiętałam, kiedy
ostatnio miałam na niego ochotę. Od jak dawna właściwie nie
chciało mi się nic poza bezsensowną egzystencją?
– I
wiesz co? – zapytała lekarka, powoli się cofając. Złapała
zadbaną dłonią za plastikową klamkę od drzwi. – Normalni
pacjenci cieszą się na powrót do domu.
Wyszła. Została z nami tylko
pielęgniarka, w dalszym ciągu się do mnie szczerząc. Uniosłam
wysoko brwi w geście zdziwienia. Po co mnie wypisywali, skoro nawet
ona – psycholog- wiedziała, że jednak nie jest ze mną do końca
w porządku?
– No
dawaj – ponagliła pielęgniarka. – Wieczorem cię tu już nie
będzie.
– Farciara –
burknęła moja współlokatorka. Posłałam jej triumfalne
spojrzenie. Jedna część mnie czuła, że wygrała los na
loterii.
Gnij tu dalej sikso. Ja idę
szaleć na wolności.
Bez ograniczeń. W końcu
byłam głęboko zdemoralizowaną nastolatką.
Druga zaś wiedziała, że
czekała ją powtórka z rozrywki. Przecież nic nie było w
porządku.
* * *
3 lata później
Siedziałam z Ino na huśtawce
i zażarcie dyskutowałyśmy o tym, którą sukienkę miałam jej
oddać. Czy taką kremową do kolan, z koronką w kolorze lukrecji,
czy może lawendową za kolana, z naszytymi na nią białymi
kwiatkami i z mnóstwem falbanek. Wybór trudny, jednak moja
niebieskooka przyjaciółka musiała się w czymś pokazać na swoich
własnych urodzinach. Byłyśmy tak zaaferowane tym bardzo poważnym
dylematem, że nawet nie zauważyłyśmy, gdy ktoś do nas podszedł.
– Hej
– usłyszałam. Podniosłam głowę, żeby zobaczyć, kto to. I
wtedy mnie trafiło.
Poczułam, jak krew
nieśpiesznie odpływa z moich kończyn. Nagle w moim sercu zagościło
niewyobrażalne ciepło. Te oczy! Zatopiłam się w nich. W tamtej
czarnej otchłani.
Przede mną stał chłopiec.
Miał niesamowicie bladą cerę i kruczoczarne włosy. Był bardzo
szczupły, za smukły jak na dzieciaka w naszym wieku. Trzymał ręce
w kieszeniach i patrzył na mnie z lekkim poirytowaniem. Zarumieniłam
się.
– Podobasz
się mojemu koledze, ale to jest dureń i boi się do ciebie sam
podejść, więc ja to robię – walnął prosto z mostu. Wyczuwając
niezadowolenie w jego głosie jakaś wewnętrzną część mnie, ta
bardziej ludzka, zaśmiała się głośno. – Jak masz na imię?
– Ja?
– zapytałam z niedowierzaniem. Byłam kompletnie zbita z tropu. Na
chwilę, dosłownie na ułamek sekundy przeniosłam wzrok na postać
za brunetem.
Stał tam niższy o parę
centymetrów od niego blondyn z dużymi, lazurowymi oczami. Był
równie smukły jak jego kompan i do tego ewidentnie zakłopotany.
Całkiem uroczy widok.
– No
raczej – odburknął brunet.
Nie wiedziałam, jak powinnam
się zachować. Nigdy nie sądziłam, że mogłabym się komuś
podobać, szczególnie, że jeszcze nie skończyłam zerówki. Z
kompromitującej sytuacji – jak zwykle – wybawiła mnie
przebojowa Ino.
– Sakura –
odpowiedziała. Chłopiec najpierw spojrzał na nią, potem znowu
przeniósł oczy na mnie. Już nie taki pogardliwy, a raczej
zaintrygowany.
– Sakura…
– powtórzył. – Pasuje do twoich włosów.
Blondyn rozszerzył oczy z
zachwytem i odważył się na mnie spojrzeć. Ja jednak nie mogłam
oderwać wzroku od ciemnookiego. I jakoś tak mimowolnie się
uśmiechnęłam. Ledwo zauważalnie, ale szczerze.
Obudziłam się zlana potem.
To był znów ten sen. To paskudne wspomnienie! Siedziałam w
bezruchu, powoli się uspokajając. Dlaczego śniło mi się tylko
to? Tamten przeklęty dzień... spojrzałam na kalendarz i ze
zdumieniem odkryłam, że jest pierwszy września. Po chwili
przypomniałam sobie, że wczoraj jeszcze doskonale o tym pamiętałam.
Początek nowego semestru zawsze wywoływał zbędne emocje. Jak dla
mnie tylko kolejny problem – całkowite marnotrawco czasu. Poza tym
czułam coś dziwnego – innymi słowy – złe przeczucie.
Wstałam z łóżka i ubrałam
swój szkolny mundurek. Szczerze nie lubiłam tego stroju. Składały
się na niego standardowa, biała koszula na długi rękaw, czarna,
rozkloszowana spódnica trochę przed kolana oraz żakiet w tym samym
kolorze, z naszytym logiem mojego liceum na piersi. Pod kołnierzykiem
od koszuli zawiązałam sobie czerwoną, cieniutką wstążkę, która
również nas obowiązywała. Na nogi wciągnęłam jeszcze czarne
rajstopy. Nie zamierzałam świecić bliznami na prawo i lewo.
Sprawdziłam, czy mam spakowane wszystkie książki w swoją torbę.
Ubrana, udałam się do
łazienki. Rozczesałam tam swoje długie, różowo włosy. Nie
chciałam, żeby mi przeszkadzały, dlatego zaplotłam je w dwa
najprostsze warkocze, które moje ręce były w stanie wykonać
samodzielnie. Umyłam zęby, jednocześnie wyjmując ze swojej
szuflady w szafce obok moje ulubione mazidła codziennego użytku.
Pomalowałam w dość charakterystyczny dla siebie sposób oczy.
Trzeba było jakoś zaznaczyć swoją mroczną naturę, prawda? A
skoro wyćwiczyłam się w robieniu kresek... Oceniłam swój wygląd
za godny do zaprezentowania światu. Oszczędziłam sobie, jak dla
mnie durnych min posyłanych swojemu odbiciu w lustrze. Wróciłam po
torbę, telefon i słuchawki do pokoju. Następnie, bez większego
entuzjazmu, zeszłam smętnym truchtem po schodach.
Było dwadzieścia po siódmej.
Rozpoczęcie było na ósmą trzydzieści, toteż miałam jeszcze
ponad godzinę. Do mojej szkoły jechało się pięć minut
samochodem. Swoje kroki automatycznie skierowałam do kuchni,
intensywnie rozmyślając.
Wtedy przypomniałam sobie, że
umówiłam się z Hinatą na wspólną przejażdżkę do
szkoły. Jęknęłam mało zadowolona. Moja przyjaciółka mieszkała
na drugim końcu miasta, skąd wcale nie było tak szybko do naszego
liceum. Napędzana wizją długiej jazdy wparowałam pospiesznie do
kuchni.
Jakież było moje ogromne
zdziwienie, gdy zastałam w niej swojego starszego brata. Siwowłosy,
czy jak on wolał „srebrnowłosy” smażył pokaźną porcję
jajecznicy, pogwizdując przy tym irytująco. Z niedowierzaniem
przyglądałam się zarówno jego wytatuowanemu, groźnemu ciału jak
i różowemu fartuszkowi mamy, w który był odziany. Poza nim, miał
na sobie tylko czarne gacie. Prychnęłam głośno, zwracając tym
samym na siebie jego uwagę.
– Dzień
dobry siostrzyczko – przywitał się uradowany. Szczerzył się do
patelni jak ostatni palant. – Zrobiłem nam śniadanie –
wyjaśnił, gasząc gaz. Całe pomieszczenie wypełnione było
zapachem pysznych jajek oraz kawy. Mój brzuch wydał z siebie bliżej
nieokreślony pomruk, który bardzo rozbawił mężczyznę. – Już
nakładam.
Zajęłam swoje krzesło przy
kuchennym stole. Wyjrzałam kontrolnie przez okno. Na całe
szczęście, świeciło słońce. Brat postawił przede mną talerz z
jedną czwartą tego, co smażyło się na patelni. Obok jajecznicy
wylądowała jeszcze szklanka do połowy wypełniona sokiem
pomarańczowym. Może ten dzień nie będzie taki zły, jakim mi się
wydawał jeszcze pół godziny temu?
– Długo
mamy na was jeszcze czekać? – wydarł się niespodziewanie Kaigo.
– Ruszać tyłki, bo wam wszystko zjemy!
Z piętra doszły do nas
jakieś odgłosy. To brzmiało jakby ktoś spadł z łóżka.
Spojrzeliśmy po sobie rozbawieni. Jadłam jajka bardzo powoli,
uważnie obserwując jak najstarszy z rodzeństwa Haruno dla
każdego z pozostałych rozkłada talerzyki. Łącznie była nas
czwórka. Wtedy do pokoju wkroczyły dwie zguby.
– Zaraz
ty dostaniesz w dupę – mruknęła tleniona blondynka. Spojrzeliśmy
w jej stronę z małymi uśmieszkami. Jej mina nie wyrażała
pokrewnych z naszymi emocji. To była piękna twarz skąpana w
porannym świetle, ukazująca nam ból kaca.
Ową blondynką była Yuriko.
Dziewczyna była młodsza od Kaigo o trzy lata i o tyle
samo starsza ode mnie. Oryginalnym kolorem jej włosów było coś na
kształt ciemnego różu wchodzącego w rdzę, jak nas wszystkich.
Oczywiście z wyjątkiem mnie. Do czasu, gdy skończyłam trzynaście
lat Yuri była dla mnie wzorem do naśladowania. Potem mi
odwaliło i zaczęłam wyć do Cobaina jak wilk do
księżyca.
Z siostrzaną pogardą
wypisaną na twarzy zmierzyłam ją od stóp do głów. W końcu
widok niebieskich, zdecydowanie za małych gaci na jej zgrabnym tyłku
do czegoś mnie zobowiązywał. Szczególnie, że tylko ja zdawałam
się mieć resztki kultury i jakieś ubrania w szafie. Tleniony łeb
usiadł po mojej lewej, uprzednio okrążając stół i poklepując
mnie lekceważąco po głowie. Uniosłam brwi w zirytowanym
grymasie.
– Na co
się tak gapisz lamusie? – warknęła w stronę Kaigo, gdy ten
z tajemniczym uśmieszkiem przyglądał się zarysowi jej biustu pod
szarą podkoszulką. Odchrząknęłam znacząco, kopiąc go w
kostkę.
– Sakura!
– burknął, zwracając kocie oczy na mnie.
– Lecisz
na własną siostrę, zboku? – mruknęłam, kończąc jajecznicę.
Dopiłam sok i wstałam od stołu. – Idę męczyć się w
budzie. Życzcie mi powodzenia.
– Powodzenia
– wymamrotało rodzeństwo niewyraźnie. Wzięłam głęboki wdech.
W tym czasie w drzwiach pojawiła się najmłodsza z nas,
dziesięcioletnia Ocha.
Jeżeli ktoś mi kiedyś
powiedział, że ja byłam urocza jako dziecko, to prawdopodobnie
nigdy nie miał styczności z Ochą Haruno. Gdyby poziom
niewinności co poniektórych można było mierzyć za pomocą
tabliczek czekolady, moglibyśmy stworzyć własne imperium
słodkości, znacznie przewyższające fabrykę Wedla czy Milki.
Moja dziesięcioletnia siostra
miała nie więcej niż metr trzydzieści wzrostu, krótką
rudawo–różową czuprynę z włosami na wszystkie strony, zielone
oczęta na pół twarzy i najbardziej ujmujący, szeroki uśmiech na
świecie.
Teraz zaspana stanęła w
progu, śpiącymi oczkami ogarniając wszechświat. Zarumieniłam
się, widząc jak je przeciera małą piąstką. Gest był na tyle
delikatny, że nawet nasze starsze rodzeństwo zamilkło i pogrążyło
się w zachwycie.
– Sakurcia –
wymamrotała, ziewając cicho. Zamknęła oczy i rozciągnęła się
nieśpiesznie. Zauważyłam jak dzielnie trzyma swojego ulubionego
misia za nóżkę. – Już wychodzisz? – zapytała. Wpatrywałam
się w nią szeroko otwartymi oczyma.
Pomyślałam, że chyba sobie
zapalę; nie byłam w stanie zdzierżyć widoku siostry bez zbędnego
wzruszenia. Ale tak to już jest z tymi małymi, uroczymi osobnikami.
Oni też muszą egzystować, żeby ktoś taki jak ja mógł się nad
sobą po użalać. Czarę szerzącej się goryczy w mym sercu
przelało jej ledwo dosłyszalne kichnięcie. Potarła palcem
wskazującym o nosek, wykrzywiając go lekko.
Tego już było za wiele.
Musiałam opuścić to pomieszczenie – NATYCHMIAST.
– Tak –
ruszyłam przed siebie. Gdy mijałam ją w drzwiach, potargałam jej
pieszczotliwie miękkie włosy. Pożegnała mnie dziecinnym uśmiechem
i przydreptała do reszty, która nijak nie zareagowała na moje
opuszczenie kuchni. Bez większych emocji skierowałam się do
przedpokoju.
* * *
– Przecież
ja kocham cię najbardziej na świecie – wykrzyczała.
– Gówno
prawda – odpowiedziałem.
Otworzyłem oczy. Zaatakowała
mnie jasność. O wiele gorsza od snu czy może raczej koszmaru,
który dręczył mnie już od paru lat. To był… RANEK.
Jęknąłem sięgając pod
poduszkę i wygrzebując telefon, który uparcie dzwonił
przypominając mi o godzinie siódmej dwadzieścia. Wyłączyłem
alarm, z niesmakiem wyrzucając sobie, że wakacje się skończyły i
trzeba było wstać.
Nienawidziłem zawierać
nowych znajomości. A dzisiaj czekał mnie chyba najgorszy dzień w
moim życiu – pierwszy w nowej szkole. Nowej starej, tak dla
ścisłości.
Chociaż większość klasy,
którą sobie wybrałem składała się z moich dawnych znajomych,
nie zmieniało to faktu, że dziś nastąpił dzień mojej
apokalipsy. Pierwszy dzień drugiej klasy liceum. Żesz kurwa
jego mać.
Pomimo mojej słabo udawanej
niechęci na pierwszy rok nauki przeniosłem się do Tokio. Moi
rodzice mieli tam klienta i jako w pełni profesjonalni prawnicy
chcieli być na każde jego zawołanie. Oczywiście, że musieli mnie
zabrać ze sobą, a jakby inaczej?
Osobiście uważałem, że
byłoby mi lepiej, gdybym mógł zostać w Konoha ze
starszym bratem. Niestety rodzice uparli się, że chcą mnie mieć
przy sobie. No to pojechałem. A teraz powróciłem, po roku rozłąki
z rodowitym miastem. Wróciłem nie tylko do dawnego domu, ale i do
dobrych kumpli. Do tych pajaców, którzy jako jedyni umieli mnie
porządnie rozśmieszyć. Spojrzałem na zegarek w telefonie. Siódma
trzydzieści. Westchnąłem, zamykając oczy. Jak ja nienawidziłem
poranków!
Wstałem jednak, bo cóż
można było poradzić. W samych spodniach od piżamy udałem się w
stronę łazienki. Drzwi naprzeciwko moich były lekko uchylone.
Zerknąłem przelotnie przez szparę i zauważyłem, jak mój
braciszek śpi z jakąś nagą laską w swoim łóżku. Pewnie
wczoraj znowu był jakiś melanż, schlał się i zbajerował tę
biedną dziewczynę. Założyłem też z góry, że jutro zapewne nie
będzie jej nawet pamiętać. Biedactwo.
Pokręciłem z zażenowaniem
głową, ponownie zamykając oczy, które błagały o jeszcze parę
minut odpoczynku. Dokładnie w tym momencie zderzyłem się z czymś
znacznie ode mnie mniejszym i delikatniejszym.
– Sasuke,
na miłość boską! – mama pomasowała się po głowie. Była w
swojej nocnej koszuli i ukochanym szlafroku. Kupiła go na wakacjach
w Turcji razem z babcią. – Mógłbyś w końcu zacząć patrzeć, jak
chodzisz! Nie jesteś już dzieckiem.
– Mamo
– jęknąłem. Dlaczego z rana Bóg mnie nienawidzi? Dlaczego
zawsze tak jest? – Daj spokój.
– I
mógłbyś się wreszcie ubrać, a nie łazisz po domu półnagi.
Trochę kultury! – pouczyła mnie. Rzuciłem jej mordercze
spojrzenie. Kochałem mamę, ale czasami to aż mnie kusiło, żeby
ją udusić. – Boże, co ja z tobą mam?
– Raczej
z Itachim – mruknąłem cicho pod nosem i kontynuowałem
podróż do znienawidzonej łazienki. Wszystko było z tym
pomieszczeniem w porządku, ale było za wcześnie, żebym mógł
cokolwiek nazwać ulubionym.
– Co
z Itachim? – zapytała podejrzliwie. Przystanąłem i
obejrzałem się na nią przez lewe ramię. Może być ciekawie.
– Zobacz
sobie – odparłem, uśmiechając się ponuro. Matka niemal
natychmiast znalazła się przy drzwiach do pokoju brata i wkroczyła
tam, trzaskając nimi o ścianę.
– Itachi?!
– dało się słyszeć po paru sekundach. Wybuchnąłem śmiechem i
czym prędzej zniknąłem w pomieszczeniu. Po piętnastu minutach
byłem gotowy do zjedzenia śniadania z moją posraną rodziną.
Schodząc po schodach
usłyszałem warkot silnika dochodzący z zewnątrz. Ktoś ruszył z
piskiem opon prawie spod mojego domu. Naprawdę, wariaci byli
wszędzie.
*
Gdy wyszedłem z domu
zobaczyłem białą, lekko zardzewiałą furgonetkę, z której
głośników wydobywała się głośna muzyka. Samochód miał
otwarte okna, przez które spoglądały na mnie uradowane, niebieskie
tęczówki. Od razu poznałem, że był to mój najlepszy
kumpel, Naruto.
– Siema stary
– zawołał przyjaźnie, przekrzykując ryczący
bas. Uzumaki zawsze podchodził do wszystkiego z
optymizmem, co często mnie wkurzało. Widać było jak na dłoni, iż
był moim przeciwieństwem. I to właśnie z tego powodu tak dobrze
się zawsze dogadywaliśmy. – Wsiadaj, bo się spóźnimy –
dodał, wskazując miejsce obok kierowcy.
Gdy już znalazłem się w
samochodzie, rozejrzałem się po jego wnętrzu. Mój pokój,
pokój Naruto czy kogokolwiek innego na świecie naprawdę
niczym się nie różnił od tego samochodu. Wszędzie były
porozwalane jakieś papiery, resztki jedzenia i cała masa kurzu.
Można powiedzieć, że poczułem się jak w domu. Blondyn ruszył z
piskiem opon przed siebie.
– Naruto zwolnij
– jęknąłem, gdy po raz kolejny miałem bliskie spotkanie z
boczną szybą z powodu szalonego tempa, w jakim Uzumaki pokonywał
wszystkie zakręty. – Mamy jeszcze czas. Do szkoły nie jest
przecież tak strasznie daleko.
Blondyn jednak zignorował
moją prośbę i dalej pruł przed siebie na złamanie karku.
– No
przecież wiem – odparł, uśmiechając się przyjaźnie. – Tylko
wiesz, chcę mieć nowy samochód. Nawet gadałem o tym z tatą.
Ojciec powiedział, że jeśli ten się zepsuje lub spowoduje wypadek
to dostanę nowy – wyjaśnił mi przyjaciel przekrzykując warkot
silnika. – Nowy, to znaczy oczywiście używany, tylko nowszy model
z mniejszym od tego grata przebiegiem – dodał z mało zadowoloną
miną.
Pan Minato, pomimo
fortuny, jakiej się dorobił na pracy w Ministerstwie Spraw
Wewnętrznych, nie rozpuszczał swoich dzieci, których miał dwoje.
Razem z panią Kushiną – matką Naruto –
starali się wcisnąć do maleńkich, nierozumnych główek swych
pociech właściwe morale i wartości. Wydawało się, że dobrze
nauczyli życia Naruto i jego młodszą siostrę – Karin.
Chociaż tej rudej baby to nienawidziłem szczerze. Ale tak to już
bywa z młodszymi siostrami kumpli, że się ich nie trawi i tyle.
– Okej.
A czy twój ojciec wie, że wziąłeś go dzisiaj? Bo o jeżeli
dobrze pamiętam, kupił ci go do trenowania przed egzaminem na
prawko, który możesz zdać dopiero za rok – uśmiechnąłem
się kpiąco. Blondynowi zrzedła mina. Nawet zerknął na mnie z
wyrzutem.
– No
przecież właśnie ćwiczę – prychnął, patrząc na
mnie jak na ofiarę losu.
* * *
Jazda motorem (tak motorem)
była przyjemna. Mając pod sobą tak ogromną i potężną maszynę
miało się wrażenie, że można wszystko. Aczkolwiek inni kierowcy
mogliby już pójść do diabła, naprawdę! Mendy wsiadają za
kierownicę i myślą, że już są panami świata, a przy okazji
własnego losu. Gdy wjechałam na właściwą ulicę
zobaczyłam Hinatę stojącą przy furtce swojego domu.
Zatrzymałam się przed nią. Odsunęłam szybkę kasku.
– Cześć Sakura –
przywitała się ze mną, ślicznie się uśmiechając. Bądź co
bądź, była moją przyjaciółką.
– Hej –
zmierzyłam ją jednym spojrzeniem.
Długie, gęste granatowe
włosy upięła w uroczego koka. Takiego prawdziwego, porządnego a
nie jakieś gówno, jak inne znane mi dziewczyny, co miały trzy
włosy na krzyż. Umalowała się delikatnie, jak to ona, przez co
jej twarz wyglądała jeszcze młodziej i bardziej świeżo niż w
oryginalnej postaci. Mundurek oczywiście leżał na niej idealnie.
Zauważyłam, że skróciła nieco spódnicę. Była to długość
około siedmiu, może ośmiu centymetrów różnicy.
Nikt nie zauważy –
pomyślałam.
Moje oczy powróciły do jej
ślicznej buzi. Uśmiechnęłam się do niej towarzysko, widząc na
jej twarzy radosny grymas.
– Która
godzina? – zapytałam. Zmieszała się na chwilę. Po chwili jednak
wyjęła z kieszeni swój telefon, zerkając na ekran uważnie.
– Dziesięć
po – spojrzała na mnie, a ja tylko uśmiechnęłam się do niej
uroczo. – Co ci chodzi po głowie?
– Mamy
dwadzieścia minut, może trochę poszalejemy? Znasz drogę na skróty
– zaproponowałam. Mojej przyjaciółce naturalnie nie spodobał
się ten pomysł.
– Sakura…
nie – sprzeciwiła się. Założyła swój kask. Kazałam jej kupić
sobie własny, nie chcąc mieć jej na sumieniu. Poza tym, nie miałam
prawka, a pasażer bez kasku to proszenie się o kontrolę glin.
– Nic
się nie stanie, jak sobie poszalejemy – żachnęłam się. Nadal
nie poruszona Hyuga usadowiła się za mną okrakiem.
– Ostatnim
razem też tak mówiłaś, pamiętasz? – rzuciła oskarżycielskim
tonem.
– Ale ostatnim
razem to było ciemno, a ja byłam naćpana APAP’em –
usprawiedliwiłam się. Hinata prychnęła. Odwróciłam
się do niej bokiem i posłałam jej spojrzenie zbitego psa. Jej opór
przeciągu paru sekund zniwelował się do cna.
– Dobra,
ale wszystko zwalę na ciebie i nawet nie myśl, że znowu cię
wybronię – stwierdziła tonem mojej matki. Jednak istnieje ktoś
bardziej poważny ode mnie. Pisnęłam zadowolona i zaklaskałam.
Moja pasażerka lekko się zarumieniła.
– Poza
tym, jest tylko parę ulic, na których można porobić sobie jaja z
innych kierowców, więc nie będzie tego dużo. Nie martw się –
dodałam. Zasunęłyśmy szybki od kasków. Nie chcąc
dać Hyudze czasu na rozmyślenie się od razu ruszyłam, i
to z piskiem opon.
Szalałyśmy, ile wlezie.
Wjeżdżanie już i tak nieźle nabuzowanym kierowcom pod koła,
przejazdy na czerwonym świetle lub zaraz przed jego zapaleniem i
takie tam, normalny dzień rozpuszczonych dzieciaków z Konohy.
Pomimo obaw Hinaty nie spotkałyśmy żadnego patrolu
policji. Bawiłyśmy się świetnie. Takie szaleństwo z rana bardzo
poprawiało humor, szczególnie mi, po kolejnej męczącej nocy.
Zatrzymałyśmy się na
ostatnim skrzyżowaniu dzielącym nas od szkoły. Było żółte
światło, a ja uznałam, że chociaż przed budą wypada spoważnieć.
Rozejrzałam się uważnie, ale nie zauważyłam nic specjalnego. Gdy
już zdążyłam zrezygnować, coś jednak przykuło moją uwagę.
Zobaczyłam
zbliżającą się białą furgonetkę mojego najlepszego
przyjaciela. Ciężko było nie poznać tego auta. Wóz Naruto był
tak obskurny, że nie dało się go pomylić z żadnym innym. I
wpadłam na kolejny genialny pomysł. Odsunęłam szybkę kasku i
nachyliłam się do brunetki, która uczyniła to samo.
– Hinata,
teraz będzie czas ryzyka – wskazałam na auto ustawione na pasie
do skrętu w prawo, również do naszej szkoły. Myślałam, że
znowu mnie ochrzani i będą nici z mojego planu, ale ta roześmiała
się głośno, zupełnie nie jak Hinata i odparła:
– Jak
chcesz – zdumiona i szczęśliwa zarazem parzyłam, jak
podekscytowana Hinata wyjmuje swój telefon i wybiera numer
do Naruto. – Hej – powiedziała trochę nieśmiało, ale nie
bardziej niż zawsze. – Szykuj się! – Roześmiała się,
jednocześnie się rozłączając. Całe skrzyżowanie czekało na
zielone od strony białego wozu. Nakazałam Hinacie odchylić
się, żeby zobaczyć kolor dla Naruto.
– Zielone!
– krzyknęła znienacka, zasuwając szybkę. Jak na sygnał armaty
wyprułam do przodu, wymijając inne auta. Wlazłyśmy wprost pod
maskę furgonetki Naruto.
Zatrzymałyśmy się na
chwilę, blokując ruch na całym skrzyżowaniu. Rozpoczęło się
nerwowe walenie w klakson. Uniosłam dłoń i udałam dwoma palcami,
że salutuję Naruto. Jego mina była doprawdy bezcenna.
Poczułam, jak Hinata daje mi kuksańca, palcem wskazując
na zbliżający się radiowóz. Zarechotałam donośnie, podkręcając
gaz. Ponownie pognałyśmy do przodu, tym razem z głośnym piskiem
opon.
Podążałyśmy prostą,
prawie pustą ulicą, wyprzedzając kolejne, wolniejsze od nas
pojazdy. W mgnieniu oka znalazłyśmy się pod szkołą. Och, jak ja
nie tęskniłam za tym miejscem!
* * *
Doprawdy nie wiem, co tacy
ludzi jak tamte dziewczyny mają w głowach, jednak to na bank nie
jest nic mądrego. Jak można tak ludziom pod koła
wjechać? Naruto bardzo się zdenerwował tym wydarzeniem.
Skręcił w prawo, mieląc pod nosem przekleństwa.
– Jak
je dorwę… – wymruczał, mrużąc groźnie oczy.
– Kogo? –
zapytałem od niechcenia. Może jak się wyżali, to przestanie
wyglądać tak żałośnie? Choć jemu już naprawdę mało co mogło
pomóc. Nie minęły dwie minuty, jak
telefon Uzumaki’ego ponownie zadzwonił.
– Na
to – usłyszałem. Przekręciłem z zażenowaniem
oczami. Naruto natomiast posłał pod ich adresem bardzo
bogatą wiązankę, której nawet nie jestem w stanie powtórzyć.
– No co? To był pomysł Sakury!
– Dobra,
dobra. Powiedz Sakurze, że jej się oberwie – mruknął,
patrząc przed siebie z morderczym wzrokiem.
– Jasne –
odpowiedziała i rozłączyła się.
– Sakura?
– udałem, że nie wiem, o kogo chodziło. Uznałem, że w
sytuacji, jaka się wykreowała pomiędzy nami parę lat temu, to
będzie najlepsze wyjście. Dla nich będę nieczułym dupkiem,
niedbającym o nic.
– Sasuś,
dobrze się czujesz? Zwariowałeś? A może masz gorączkę? –
zapytał, a ja naturalnie pokręciłem przecząco głową.
Skręciliśmy w prawo i wjechaliśmy na parking przed
szkołą. Uzumaki zaparkował pod jednym z dużych drzew,
ale nie wysiadał. Zamiast tego przyglądał mi się uważnie.
– No
co się tak gapisz? – Spytałem.
– Bo cię
nie ogarniam – odparł. – Jak możesz nie
pamiętać Sakurci? – połknął haczyk.
– A
powinienem? – burknąłem, czując jak przez mój umysł przelatują
wszystkie wspomnienia związane z tą dziewczyną. – Co za różnica
czy ją pamiętam, czy nie?
– Sakura była
tą dziewczynką, do której kazałem ci zagadać za mnie, jak
byliśmy w zerówce – zaczął, a ja udałem, że nagle dostaję
przebłysków pamięci. Chłopak zauważył to i widocznie znowu dał
się nabrać, bo wyraz jego twarzy był wyraźnie luźniejszy niż
jeszcze parę minut wcześniej. – Różowe włosy, duże zielone
oczy, wychudzona, kojarzysz? Poza tym, nie przyznawaj się jej, że
zapomniałeś.
– Dlaczego
niby, ludzka rzecz zapomnieć – spojrzałem w swoją szybę,
jeżdżąc palcami po świeżo ogolonej brodzie. Ach ta gładkość!
– Jak
można zapomnieć o przyjaciołach? – spytał, waląc w kierownicę
pięścią.
– Normalnie.
Z resztą, nawet nie była moją przyjaciółką –
warknąłem. Uzumaki prychnął.
– Bo się
w tobie zakochała? Serio, Sasuke? I to nieważne dla
ciebie, że wysłuchiwała twojego jęczenia na temat Tamtej? –
spojrzałem się na niego wilkiem. Czułem, że ktoś wewnątrz mnie
ma ochotę krzyczeć, jednak nie dałem niczego po sobie poznać. –
No co? Nie pamiętasz już, jak siedzieliśmy z tobą po parę godzin
dziennie, a ty stękałeś jaki to jesteś nieszczęśliwie
zakochany?
– Nie
moja wina, że źle ulokowała uczucia – mruknąłem, patrząc się
w okno. – Miała się zakochać w tobie, a nie we mnie.
– I to
pewnie też nie twoja wina, że chciała się zabić? – warknął.
Z minuty na minutę robił się coraz bardziej nerwowy. Pomiędzy
nami zapanowało milczenie.
Temat moich relacji
z różowowłosą zawsze wywoływał wiele zbędnych emocji
we mnie, a co dopiero w Naruto. Dlatego wolałem o niej
zapomnieć. Ale jak można zapomnieć o kimś, kto nawiedza cię w
snach co noc?
Zagadałem do niej dla Naruto.
Zwrócił na nią uwagę, kiedy byliśmy w zerówce. Gdybyście
widzieli to, co ja. Aż mu oczy błyszczały, gdy tylko na nią
patrzył. Uzumaki był moim przyjacielem. Więc ja jako
jego przyjaciel zrobiłem za niego pierwszy krok. Gdyby Naruto miał
podejść i coś do niej powiedzieć, chyba prędzej schowałby głowę
w piasek i to dosłownie, niż wykrztusiłby chociażby cześć.
Pech chciał, że Sakura w ogóle nie dostrzegała jego
uczuć. Traktowała go jak najlepszego przyjaciela, ale nigdy nic
ponad to. A jakby jeszcze tego było mało zakochała się we mnie.
To złamało Naruto serce.
Jednak z jakiegoś durnego
powodu pozostał przy niej. Jako jej najlepszy przyjaciel. Z mojej
strony Sakura dostała tylko potępienie. Zgoda, była moją
przyjaciółką, ale kiedy wyznała mi swoje uczucia… dla mnie to
było nie do przyjęcia. Szczególnie, że ja byłem zakochany w kimś
innym i ona dobrze o tym wiedziała. Nasze stosunki znacznie się
ochłodziły, ale dla Naruto tolerowaliśmy swoje
towarzystwo. Tyle, że Haruno odbiło i zaczęła się
ciąć.
W ogóle tego nie rozumiałem
i szczerze powiedziawszy śmiałem się z tego. Jak można być taką
egoistką i chcieć odebrać sobie życie? To strasznie odbiło się
na Uzumakim i wiem, że miał do mnie o to wielki żal.
Obwinia mnie o zrytą psychę Sakury. Ja jednak nie czułem
skruchy. Nie moja wina, że była, jest i będzie największą
idiotką, jaką dane nam było spotkać. Miałem w dupie jej uczucia,
jeżeli była aż tak głupia, żeby zakochać się w przyjacielu
chłopaka darzącego ją prawdziwym i nieprzerwanym uczuciem.
– Idą
tu – powiedział Naruto, patrząc tępo w przednią szybę.
– Kto? –
zapytałem i również spojrzałem zdezorientowany przed siebie.
Naruto odpiął pas,
otworzył drzwi i wysiadł. Ja uczyniłem to samo. Obeszliśmy
samochód i spotkaliśmy się przy masce. Ku nam kroczyły dwie
roześmiane w niebogłosy dziewczyny. W jednej rozpoznałem Hinatę.
Miała pokaźnych rozmiarów
koka i nieskazitelną mleczną cerę. Wiedziałem, że jej oczy są
śnieżnobiałe. Mundurek miała taki jak wszystkie dziewczyny w
szkole. Szyty na miarę, widać było po obfitości jej biustu.
Oczywiście jej spódniczka była skrócona do połowy ud. To
wszystko razem wzięte mówiło mi, że normalna z niej dziewczyna,
która nie chciała wyróżniać się absolutnie niczym.
Obok niej zobaczyłem Sakurę.
Nie wiedząc, dlaczego moje serce przeżyło kolejne już w tym dniu
porażenie prądem. Niby zawsze miałem ją za dziewczynę, która
nie mogła się zmieścić w kategorii tych ładnych, ze względu na
to, że totalnie nie była w moim typie, którego nota bene nie
miałem. Jednak widząc ją po raz pierwszy po roku przerwy przez
ułamek sekundy miałem ochotę zmienić zdanie.
Włosy miała jak zawsze
długie do pasa, o jeżeli nie dłuższe, patrząc na długość jej
warkoczy. Oczy, o jeżeli to możliwe, miała jeszcze większe niż
ostatnio, podkrążone i zmęczone zupełnie jak moje. No i te
chude nogi. Chociaż, być może była po prostu szczuplejsza od
swojej koleżanki. Kiedy mnie zobaczyła jej uśmiech momentalnie
zniknął, a w oczach pojawiło się przerażenie. To wystarczało,
żebym stwierdził, że to, co kiedyś było pomiędzy nami dawno
znikło, na rzecz lęku, który wzajemnie w sobie podsycaliśmy.
Nie wiedziałem, jak
powinienem się zachować. Chciałem wypaść chłodno, jak zawsze,
kiedy miałem styczność z ludźmi. Mimo to jakaś część mnie
mimowolnie się stresowała. Powiedziałem jej tyle złych słów,
które na pewno musiały ją zranić. Bez względu na to czy na nie
zasłużyła, czy nie, nie chciałem mieć w niej wroga. Szczególnie,
że związane z tym poczucie winy nie dawało mi spokoju ostatnimi
czasy. Nawet, kiedy nie chciałem jej pamiętać, przypominała o
sobie każdej ciężkiej nocy.
Cierpiąca Nanase
Haha! Zawsze chciałam tak komuś zrobić xD W sensie taki numer, jak Hinata i Sakura Naruto :)
OdpowiedzUsuńHmm... Dobra, Sasuke nie pamięta Saki, a ja uważam, że takie wydarzenia ciężko wybić z głowy. Najchętniej opieprzyłabym go za to, ale stwierdzam, że poczekam na rozwój akcji :)
Zajebisty blog!!! Po prostu łzy śmichu pchały mi się do oczu jak to czytałam!!!! Świetne!!!
OdpowiedzUsuńHmmm, ciekawie się rozpoczyna. A jednak psychiatryk to tylko taka nieciekawa przeszłość Sakury ;) Hmmm, nie no, naprawdę interesująco się zapowiada.;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!