Zjechałem z autostrady
delikatnie zdejmując stopę z gazu. Zjazd ciągnął się i ciągnął,
a ja zmuszony byłem coraz bardziej hamować, żeby nie uderzyć w
wlekące się przede mną auto. Nie ma to jak niedzielni kierowcy,
zawalidrogi, które powinny jeszcze raz pójść na kurs, ponieważ
dokument wydany przed czterdziestu laty już dawno stracił na
aktualności, co doskonale było widać na załączonym obrazku. Ten
samochód też zapewne wyprodukowali pół wieku temu.
W końcu udało mi się
zjechać na zwykłą dwupasmówkę. Wychyliłem się, żeby
sprawdzić, czy coś nie jedzie z naprzeciwka. Droga była pusta,
więc bez afiszu wcisnąłem gaz do dechy, włączyłem kierunkowskaz
i wyminąłem tego starego pryka. Kątem oka widziałem trzęsącego
się za kierownicą dziadunia, który tak mnie zirytował. Nawet
zrobiło mi się go szkoda, ponieważ uważałem, że rodzicami w
pewnym wieku powinny się już opiekować dzieci i nie narażać ich
na zbędne niebezpieczeństwo. Zmieniłem kierunkowskaz i wjechałem
przed tego biednego staruszka.
Zerknąłem przelotnie na
siedzącą obok Lo. Patrzyła się tępo przed siebie, a pędzący
wokół świat kompletnie jej nie ruszał. Rano dla zachowania
pozorów wzięła leki i to dlatego odleciała. Było mi jej szkoda
jeszcze bardziej, niż tamtego starszego pana. W głowie zacząłem
układać sobie plan rozmowy z Morino. Nie chciałem, żeby Sakura
nadal musiała brać to gówno, które czyniło z niej warzywo w
przeciągu piętnastu minut. Uważałem to za kompletnie nieludzkie.
Zdawałem sobie sprawę z tego, że robienie sobie przez nią przerw
w braniu lekarstw było skrajnie nieodpowiedzialne, ponieważ nie
wiedzieliśmy, jakie mogą być tego konsekwencje. Po coś je
przecież dostała, prawda?
Zacząłem się zastanawiać,
czy ona w ogóle tego wszystkiego potrzebowała. Może lepiej było
by ją po prostu zostawić w spokoju, zamiast robić z niej królika
doświadczalnego i dać jej odpocząć od wszystkiego, łącznie ze
mną? Choć twierdziła, że mnie potrzebowała doskonale wiedziałem,
że stanowiłem dla jej mózgu równocześnie motywację do zmian i
zapalnik do autodestrukcji. Oddając ją pod opiekę psychiatry
ułatwiałem sobie życie, wmawiając jej i reszcie świata, że
tylko tak można jej pomóc. Jednak wszystko miało swoje granice.
Czy schemat działania,
proponowany przez Ibiki'ego naprawdę działał? Mogłem ją przecież
zostawić w tej klinice na kolejny rok, dwa, może dziesięć i
tłumaczyć sobie, że na wszystko potrzeba czasu. Pytanie brzmiało:
czy postąpił bym dobrze? Jaką miałem gwarancję, że po tych
dziesięciu latach ona poczułaby się lepiej? Idąc przecież drogą,
którą obrał Morino Sakura równie dobrze mogłaby tak wegetować
do końca swoich dni, a oni wmawiali by nam, że to z powodu zbyt
szybko postępujące choroby. To nie nowotwór, czy inny syf. Lo po
prostu się pogubiła. Proszeczki szczęścia przeciw depresji
owszem, ale ona mają na celu wywołać harmonię i powstrzymać
wahania nastrojów, a nie ją ich pozbawić.
To wszystko skłaniało mnie
do jednego wniosku: sytuacja była beznadziejna, a ja nie wiedziałem,
jak się zachować, żeby być w stosunku do Haruno fair.
Szybciej niż bym chciał
wjechaliśmy w las, który stanowił naturalną barierę dźwiękową
dla ośrodka położonego w sąsiedztwie autostrady. Po obydwu
stronach drogi ciągnęły się hektary sosen przykrytych puszystym
śniegiem, zdechłych krzaków i wystających spod śniegu gałęzi.
Zwolniłem nieco, obawiając się dzikich zwierząt, którym mogłoby
przyjść na myśl wejść mi pod koła jak gdyby były panami
świata. Skończył się asfalt, więc samochód zaczął podskakiwać
na polnych wertepach, a ja w duszy modliłem się o to, żeby moje
podwozie to wytrzymało. W końcu nigdy nic nie wiadomo, mój
samochód nie był najnowszym modelem i zdążył się już nieco
zużyć.
– Sasuke – odezwała się
różowowłosa, wyrywając mnie z zamyślenia. Zahamowałem
gwałtownie, patrząc na nią z nadzieją. Być może mogło to być
najważniejsze zdanie, jakie usłyszałbym tego dnia.
– Hm? – doprawdy nie
wiedziałem, dlaczego mój głos nie oddawał wewnętrznej euforii
związanej z wybudzeniem się dziewczyny z transu. Powinien być
radosny, a wyszedł jak zawsze ponury i raczej niechętny do
konwersacji.
– Dziękuję ci – zwróciła
na mnie swoje oczy tak powoli, iż zdawało mi się, że trwało to
wieczność. Niemniej jednak gest ten dał mi do zrozumienia, że Lo
była przytomna i powróciła ze swojego świata.
– Nie masz za co –
odparłem, odwracając twarz z powrotem do szyby.
– Bez ciebie by mi się nic
nie udało – ciągnęła, wciąż wlepiając we mnie te swoje
ogromne gały.
– Przesadzasz – zgasiłem
silnik. Po co zatruwać środowisko? – Wszystko, co osiągnęłaś
do tej pory powinnaś zawdzięczać tylko sobie.
– Bez ciebie nic bym nie
dostrzegła – położyła dłoń na moim udzie. Spojrzałem w dół.
Była taka niepozorna, delikatna i sinofioletowa. – Wokół mnie
zawsze była jedynie ciemność, nawet teraz słabo widzę światło.
Wiem, że zmierzam tam, gdzie mogę z powrotem pogrążyć się w
mroku własnych wspomnień, lecz mam nadzieję... zobaczyć
światło... mam się dla kogo starać.
– Przesadzasz –
powtórzyłem, choć w głębi duszy poczułem dumę z samego siebie.
W końcu chyba zrobiłem coś dla kogoś dobrze. – Powinnaś się
starać dla siebie – słysząc to zabrała dłoń i odwróciła się
z powrotem w stronę szyby. Wróciliśmy do punktu wyjścia, a ja nie
czułem, że powinienem był ugryźć się w język. Może to ze mną
było coś nie tak, bo nie byłem łasy na komplementy? Zawsze mogłem
zwalić winę na to, że wsparcie i motywowanie, podobnie jak
działanie w grupie zupełnie nie leżało w mojej naturze.
Przekręciłem kluczyk w
stacyjce i ruszyłem do przodu powoli. Choć jeszcze przez chwilę
chciałem czuć jej obecność przy sobie i dopiero potem pogrążyć
się w, jak to ujęła Sakura, ciemności. Aż do następnego
spotkania. Sięgnąłem po leżący przy skrzyni biegów telefon i
wolną ręką wybrałem numer. Po paru sygnałach odebrał.
– Haaalo?
– Witaj – uśmiechnąłem
się połowicznie. Chyba go obudziłem. Rzuciłem okiem na godzinę
na wyświetlaczu radia. Dochodziła dwunasta, a więc było to bardzo
prawdopodobne. – Potrzebuję wiedzieć, jak wygląda nasz plan na
najbliższe trzy miesiące.
– Teraz? – westchnął. –
Koniecznie teraz? Nie możesz z tym zaczekać do trzeciego, jak się
zobaczymy?
– Wybacz, ale nie –
zaśmiałem się. – Chcę umówić parę spotkań prywatnie i mogę
to zrobić za jakieś dwadzieścia minut.
– Z kobietą? – zarechotał
obrzydliwie, a ja odsunąłem aparat od ucha.
– Ej – upomniałem go
groźnie. Robił mi na złość. – Jeżeli musisz wiedzieć i to
cię pośpieszy to tak.
– Ja chyba nawet wiem, o
którą ci chodzi – zanucił z dziwnym przygnębieniem.
– Czyżby? – uniosłem
brwi.
– No tak, trochę się
zrobiło o was ostatnio głośno.
– Co masz na myśli? –
zapytałem podejrzliwie. Byłem tak pochłonięty zielonooką, że
zapomniałem o istnieniu czegoś takiego jak prasa i portale
plotkarskie.
– Pogadamy,
jak wrócisz – uciął. Rozumiałem przez to, że trochę musiało
się tego zebrać. – Co do terminarza, to macie koncert za dwa
tygodnie, piętnastego w Skyclub.
Potem dwa razy Osaka, to jest dwudziesty i dwudziesty trzeci, a
potem... – urwał, zapewne próbując rozczytać samego siebie. –
A potem znowu Tokio i laba, jeżeli chodzi o koncerty chyba, że coś
jeszcze wskoczy, ale nie przewiduję. Pojutrze za to ty i Naruto
lecicie do śniadaniówki tłumaczyć się z tej akcji w Konoha, mam
nadzieję, że nie strzelisz focha i się stawisz – słysząc to
prychnąłem. – No co, księżniczko? Taka prawda, że szczególnie
z tobą to nic niewiadomo. Od piątego do czternastego zarezerwowałem
wam studio na cały dzień, potem od szesnastego do dziewiętnastego
i po dwudziestym czwartym. Na luty planów jeszcze nie mamy, choć
podobno kroi się coś charytatywnego i warto byłoby się tym
zainteresować zwłaszcza, że niedługo będziecie wydawać kolejny
album.
Nagle poczułem, że mam
strasznie dużo obowiązków. Praca w studiu wbrew pozorom naprawdę
pochłaniała mnóstwo czasu i energii. Jednocześnie dostrzegłem
parę dni, w których powinienem teoretycznie mieć przerwę, żeby
nie zniszczyć sobie głosu. Mógłbym wtedy odwiedzić Sakurę i
wszystko byłoby git.
– Coś jeszcze? –
zapytałem, ciesząc się, że udało mi się pogodzić pracę z
przyjemnością.
– Na razie nikt nie dzwonił
– Jiraya zaśmiał się. – Nie jesteś aż tak popularny,
dzieciaku.
– Bardzo dobrze, do
zobaczenia – pożegnałem się.
– No no, szczęśliwego –
mruknął i rozłączył się.
– Z kim rozmawiałeś? –
niemal natychmiast zapytała Sakura. Spojrzałem na nią zaskoczony.
– Ożywiłaś się –
posłałem w jej stronę przebiegły uśmiech. Otworzyła buzię, jak
gdyby chciała coś powiedzieć, lecz milczała. – Z Jirayą.
Chciałbym cię jakoś niedługo odwiedzić, ale nie wszystkich stać
na takie wakacje, jak twoje, rozumiesz? Biznes się kręci, a ja
muszę czymś zapłacić za benzynę i twoje zachcianki.
– Przecież jak nie mam
żadnych zachcianek – mruknęła niezadowolona pod nosem.
– Jeszcze.
– To nie fair – podparła
twarz ręką, drugą wymachując w powietrzu.
– Co? – zmarszczyłem
brwi. Miała minę jakby chciała komuś przywalić. Nawet
antydepresanty nie potrafiły zatrzymać jej temperamentu i
wybuchowego charakteru. Fascynujące.
– Ja też bym chciała
płacić za benzynę, udzielać wywiadów i dawać koncerty –
burknęła.
– Ach, więc jesteś
zazdrosna – zaśmiałem się ze złowieszczą satysfakcją. Ona
spojrzała na mnie pobłażliwie, choć jej źrenice tak jakby zaszły
mgłą. Senność ponownie ją ogarniała.
– Oczywiście, że tak.
Każdy by tak chciał.
– Nie bój się –
zaparkowałem na parkingu przed kliniką. – Zaraz stąd wyjdziesz.
Wysiedliśmy. Na zewnątrz
panował tradycyjny dla naszej szerokości geograficznej mróz.
Podszedłem do różowowłosej. Zaciął jej się suwak od kurtki i
próbowała sobie sama z tym poradzić. Oczywiście bezskutecznie,
więc jej pomogłem. Zupełnie jak małej dziewczynce.
Niespodziewanie zza chmur
wyszło nieśmiałe słońce. Otaczające nas nieskończone, choć
ograniczone wysokim murem pole białego puchu odbiło jego promienie,
a ów migoczący blask dostrzegłem również w oczach różowowłosej.
Znowu poczerwieniał jej nos od zimna, co nieco mnie rozmiękczyło.
Czas pożegnania – przynajmniej dla mnie – nadszedł zbyt szybko.
Choć miałem cały tydzień na to, by oswoić się z myślą, że
przecież nic nie trwa wiecznie, uparcie odganiałem ją od siebie
przeżywając każdy pojedynczy moment, jak ten.
Dokładnie. Powoli. Dogłębnie.
Jak nie ja.
– Już się bałam, że
przytniesz mi brodę suwakiem – zachichotała słabo, choć żadnemu
z nas nie było do śmiechu. Złapała moją twarz obiema dłońmi i
przyjrzała mi się uważnie, w miarę swoich możliwości. Jej oczy
były jednak rozbiegane i zupełnie nie mogła się na mnie skupić.
Biedna Lo. – Takiego właśnie chciałabym cię zapamiętać.
– To znaczy? – położyłem
jej dłoń na plecach i przyciągnąłem do siebie. Nim zupełnie
zniknęła w mojej kurtce spostrzegłem jeszcze jej nieśmiały
uśmiech.
– Masz taką obojętną
twarz. Wcale nie jesteś smutny...
– Nawet nie wiesz...
– Wiem, ale nie wyglądasz –
pogłaskała nosem miejsce, w którym powinienem mieć czerwoną
bryłkę lodu, zwaną potoczne sercem. – No... to do zobaczenia
za... nie wiem ile. Na pewno do ciebie zadzwonią. Powiem im, żeby
rozmawiali z tobą, a nie z tatą, bo on będzie chciał robić
wszystko po swojemu, czyli na pewno nie po mojemu – zażartowała.
– Jesteś gotowa? –
zapytałem, dotykając po raz ostatni jej krótkich włosów i
starając się zapamiętać ich fakturę oraz zapach jak
najdokładniej byłem w stanie. Bałem się, że jeżeli zbyt
przeciągnę ten moment Sakura zaśnie na stojąco.
– Nigdy nie będę –
odparła. Odsunęła się, odchodząc kilka kroków w stronę
kliniki.
– Zabrałaś wszystko? –
upewniłem się. Mówiąc wszystko, miałem na myśli kurtkę,
portfel z dokumentami i leki. Wskazała dłonią na głęboką
kieszeń kurtki, z której wystawał plastikowy woreczek. Zmieściła
w nim wszystko, co miała, cały dobytek. Resztę ciuchów,
kosmetyków i innych miałem zawieść do jej ojca. Niczego więcej
nie potrzebowała.
Pomachała mi dłonią i nadal
się uśmiechając, odwróciła się w stronę schodów, które
musiała pokonać. Podążałem za jej szybkimi i zwinnymi ruchami
spokojnym wzrokiem. Jeszcze tylko trzy, dwa, jeden... trzask – już
jej nie było.
Coś rozerwało wnętrze od
środka. Czerwona bryła lodu pękła na pół, gniotąc inne organy
i wnętrzności. Odkryłem dzięki temu własną duszę, o której
zdążyłem już przy Sakurze zapomnieć. Ona była moim tlenem i
moją radością. Stworzyła mój świat w swoich oczach i głosie.
Odwróciłem się na pięcie.
Musiałem. Widok pustych schodów był okropny. To tak, jakbym znów
ją stracił. Wyciągnąłem papierosa, który chyba najmocniej
przypomniał mi o Lo. Coś czego nienawidziłem, przeobraziłem w
codzienność, w słabość – tak, jak z Lolitą. Najpierw jej
nienawidziłem, potem znów zacząłem spędzać z nią czas, a nim
się obejrzałem nie mogłem bez niej żyć.
Co za chore gówno.
Podniosłem głowę,
podpalając papierosa. Przede mną roztaczał się naprawdę piękny
widok. Klinika otoczona obecnie gołymi drzewami przykrytymi
śniegiem. Poza nimi białe pole i w odległości kilometra znowu
las, tym razem gęsty, sosnowy. Chciałbym odwiedzać tak urocze
miejsca w innych okolicznościach.
Wszyscy poeci wszechczasów
głosili, że należy zaakceptować przemijanie, by poczuć
szczęście. Nie chciałem być dekadentem, a jednak się stało.
Moją nirwaną była kobieta, cóż za żałość!
lubię ten wstyd, co się
kobiecie zabrania
przyznać, że czuje
rozkosz, że moc pożądania
zwalcza ją, a sycenie
żądzy oszalenia,
gdy szuka ust, a lęka się
słów i spojrzenia.*
Pomimo oczywistej rozpaczy
byłem jednak święcie przekonany, że koniec był już blisko i że
jeszcze będzie dobrze. Miałem tak naprawdę resztę życia, żeby
nacieszyć się różowowłosą. Obydwoje potrzebowaliśmy odrobiny
czasu: ona na stworzenie sobie prawdziwego obrazu świata i siebie, a
ja na ułożenie swojego życia tak, żeby było jej w jakimś
minimalnym stopniu przydatne i na rękę.
Rzuciłem
na bielutki puch peta, brukając go nie tyle szkarłatem, co
otchłanią czerni moknącego niedopałka. Iście poetycki widok.
Odwróciłem się w stronę samochodu, ciągnąc za klamkę. Zamek
puścił. W tym momencie usłyszałem
to.
Lubię to - i tę chwilę
lubię, gdy koło mnie
wyczerpana, zmęczona leży
nieprzytomnie,
a myśl moja już od niej
wybiega skrzydlata
w nieskończone
przestrzenie nieziemskiego świata.*
Ja również mogłem mieć
omamy słuchowe. Choć było to niemożliwe, gdzieś w głębi mojego
serca rozbłysła mała iskierka nadziei. Dlaczego niby to nie
mogłaby być Sakura? Bo Haruno nigdy się nie cofała. Przynajmniej
nie, jeżeli chodziło o nią. Bo choć się pogubiła, wiedziała,
że robi dla siebie dobrze. Spojrzałem uważnie w stronę drzwi,
które przed krótką chwilą trzasnęły z hukiem, zwracając moją
uwagę i zaburzając harmonię krajobrazu. Rzeczywiście, to nie była
Lolita.
To był Morino.
Wywróciłem oczami. Pewnie
się od razu dostrzegł, że coś jest nie tak. Był ubrany w
błękitne dżinsy, trapery i czarną koszulę. Poza tym miał na
sobie jedynie równie biały co śnieg kitel, który co i rusz
powiewał na przeszywająco mroźnym wietrze. Domyśliłem się, że
tempo jego zbliżania się do mnie oraz mina świadczyły o
skierowanych w moją stronę pretensjach. Był niczym wściekły
czerwony bolid Formuły1 – nie do zatrzymania.
– Sasuke! – zawołał
ostrzegawczo. Nie mogłem się powstrzymać i wywróciłem oczami.
Zupełnie jakbym miał do czynienia z własnymi rodzicami. Znowu
zrobiłem coś źle, najwyraźniej.
Oparłem się o maskę
samochodu, wkładając ręce w kieszenie. Żałowałem, że nie mam
czapki, a obserwując rozpędzonego Morino miałem wrażenie, że
zrobiło się jeszcze zimniej. Mógłbym naciągnąć kaptur z
liskiem na głowę, jednak stojąc w takim miejscu, miałem
stuprocentową gwarancję na to, że wiatr zwieje go przy następnej
fali powietrza. Tak źle, tak niedobrze, wredne życie.
– Morino – odparłem z
pełną powagą. Stanął na wprost w pełnej okazałości i zmierzył
mnie tak groźnym spojrzeniem, że zacząłem się martwić o Sakurę.
Mogło się coś stać. Nie dałem jednak nic po sobie poznać i
skoncentrowałem się na jego donośnym dyszeniu. Bardzo przypomniał
mi byka.
– Powiedz mi proszę, na
jakiej zasadzie przestałeś się stosować do moich poleceń? –
zapytał spokojnie, lecz w tonie tego pytania usłyszałem
zniecierpliwienie.
– O co panu chodzi?
– W
którym dokładnie momencie nie zrozumiałeś zdania Sakura
musi brać leki regularnie? – uściślił.
Włożył, tak jak ja, ręce w kieszenie.
– Ona nie chce ich brać –
warknąłem.
– Ona nie ma tu nic do
gadania – odpowiedział chłodno, tonem nie znoszącym sprzeciwu.
Zmarszczyłem brwi.
– To jej życie – broniłem
mimo wszystko decyzji zielonookiej w dalszym ciągu, mimo tego, że
kłóciło się to z moim zdaniem w tej sprawie. Choć... tylko po
części.
– To nie jest życie, to
kłamstwo, obłuda... i ty to wiesz – prześwietlił mnie wzrokiem.
– Co ty sobie myślisz, że ona tak zawsze będzie szczęśliwa i
spokojna? Wystarczy byle gówno i znowu zacznie gadać do ściany.
Tak to jest z tymi wariatami, że nie żyją. Jedynie egzystują we
własnych iluzjach i złudzeniach.
– Nie mogłem patrzeć na
nią – powiedziałem zdecydowanym tonem.
– Nie kochasz jej.
Moje spojrzenie stało się
ostre i nieustępliwe. Przyjął to równie hardo, najwyraźniej
pewien swoich racji. Ibiki mnie nie znał, nie widział o mnie
zupełnie nic. Jeżeli dla niego wyznacznikiem miłości było
oddanie obiektu uczuć tam, gdzie z oczu ulatniał się cały blask,
a myśli zastępowały rzeczywistość, to nawet nie chciało mi się
z nim na ten temat dyskutować.
Nie skomentowałem tego.
Wpatrywałem się w jego czarne oczy w nadziei, że być może znajdę
w nich jakiekolwiek potwierdzenie moich obaw i odpowiedzi na
nurtujące mnie pytania. Choć pozwoliłem jej wejść do środka,
zdałem sobie sprawę z tego, że wcale nie uważałem tego za
najlepsze rozwiązanie, a wręcz przeciwnie – za koniec nadziei na
lepsze jutro dla Lo.
Czas mijał nieubłaganie.
Sakurę pewnie już przebrali w tę dziwną białą piżamkę, w
której zobaczyłem ją po raz pierwszy przed trzema tygodniami.
Chciałem wierzyć w to, że była pewna słuszności swojej decyzji.
– Nic nie powiesz? –
zapytał zaczepnie Morino.
– Masz tam chyba dość
pacjentów – fuknąłem tak nieprzyjemnie, że aż mi się zrobiło
ciepło na duszy. Dobrze było być sobą od czasu do czasu.
– Nie traktuję cię jak
pacjenta – powiedział na swoją obronę. Wywróciłem oczami.
– Ta – mruknąłem.
– Naprawdę uważam, że
twoje uczucie nie jest szczere. Nie przysłużysz się jej niczym
dobrym. Jest od ciebie uzależniona i nie powinna przebywać w
towarzystwie kogoś o twoim usposobieniu – wygłosił bez cienia
skrępowania. Zrobiło się poważnie.
– Myślisz, że jestem
niebezpieczny? – uśmiechnąłem się przebiegle. Mogłem się
trochę pobawić, a co?
– Dla niej owszem –
pokiwał głową dla potwierdzenia swoich słów. – Ona jest
podręcznikowym borderline. Osoby z tym typem osobowości... –
urwał na chwilę, mierząc mnie oceniającym spojrzeniem od stóp do
głów. – Przepraszam cię bardzo, masz papierosa?
– Skąd taki wniosek? –
uśmiechnąłem się szerzej. Coraz bardziej podobała mi się ta
rozmowa.
– Śmierdzisz jak ruska
popielniczka i droga woda kolońska tego nie zamaskuje –
zażartował. Wyjąłem paczkę papierosów i poczęstowałem go
jednym. Wyciągnął własną zapalniczkę i go podpalił.
Obserwowałem jego poczynania z ciekawością.
– Co z tą osobowością?
– A – poruszył brwiami w
śmieszny sposób. – To dość charakterystyczne, że wybrała
akurat ciebie.
– To znaczy?
– Nie ukryjesz tego, że
jesteś specyficzny. Raczej nie jest z ciebie kanapowy grubasek. Moim
zdaniem, nie potrafisz okazywać uczuć w inny sposób niż
manipulując nią. Utrzymujesz ją stale w poczuciu winy i albo jest
w twojej łasce, więc jest kochana, albo robi błąd, a wtedy bój
się Boga – wyjaśnił spokojnym tonem, a we mnie aż zawrzało.
Pozostałem na zewnątrz opanowany, bo jego osąd nie musiał być
prawdziwy.
– Rozumiem, że to twoja
opinia? – zapytałem zupełnie pewny swego.
– Oparta na wywiadzie z
Sakurą – skinął głową. – Robisz jej krzywdę.
– Yhm – zachichotałem.
Morino stał się poważny jak nigdy dotąd. Znowu powiał wiatr,
targając moimi włosami i kitlem psychiatry w szaleńczym zrywie.
– Śmieszy cię to? – jego
ton wskazywał na to, że nie wierzył mi. Pewnie zburzyłem tym
chichotem kolejną złowieszczą teorię na mój temat.
– Trochę – przyznałem
bez bicia. – Borderline, tak? – odwróciłem się na pięcie. –
Mówiłeś, że psychoza – zanuciłem, patrząc w stronę ośrodka.
Łudziłem się, że może w którymś z okien ujrzę przez przypadek
moją nimfę błotną.
– Bo głębszym namyśle
doszedłem do wniosku, że nie – westchnął. – Nie była to
psychoza, a epizod psychotyczny. Nie wiem, co go spowodowało, zwykle
dla borderline jest to czynnik stresowy.
– Osobowość z pogranicza?
– zapytałem, wytężając mój umysł i pamięć, którą zdarzyło
mi się przed czterech laty katować tymi wszystkimi terminami tylko
po to, by dopasować którykolwiek z nich do Sakury. O tym również
czytałem.
– No proszę – teraz to
Ibiki pozwolił sobie na śmiech. – Coś jednak rozumiesz z mojego
bełkotu.
– Coś...
– Haruno Sakura – zaczął
rzeczowym tonem. Zabrzmiało to tak, jakby szykował się do
wygłoszenia po raz kolejny referatu z jakiejś bardzo oczywistej
rzeczy. – Niestabilna emocjonalnie, niby poukładana w działaniach
i sposobie myślenia, ale chaotyczna i zdezorientowana w przeżywaniu
emocji, niegdyś zaburzony obraz samego siebie i w konsekwencji
anoreksja, silne uczucie odrzucenia przez najbliższe otoczenie, a
szczególnie przez ciebie, samookaleczenia oraz nadużywanie
substancji psychoaktywnych.
– Nieźle – spojrzałem na
niego kątem oka. Był opanowany do granic ludzkich możliwości,
zdecydowanie przewyższał w tym mnie, co na ogół mi się nie
zdarzało.
– Haruno spełnia
praktycznie wszystkie kryteria do klasyfikacji – wyjaśnił. –
Taką ma osobowość. Ona nie kocha tak po prostu. Wyidealizowała
sobie twój obraz i gdy ciebie zabrakło pojawił się epizod
psychotyczny. Widziała swoją idealną wizję ciebie, rozmawiała z
nią i czuła jej dotyk.
– Co w tym złego? –
spytałem, ryzykując spojrzeniem się na mnie jak na świra. I
miałem rację: doktor zmierzył mnie wzrokiem pełnym powątpiewania
w moje zdrowie psychiczne.
– Ludzie tak nie robią.
To mają
problem –
pomyślałem rozbawiony. Nagle, z zupełnie nieznanych mi przyczyn
problemy psychiczne Sakury wydały mi się śmieszne. Po co to
wszystko? Dlaczego? Chciałem z nią być, a ona ze mną. Tylko się
o nią martwiłem, ponieważ w pewnym momencie jej jazdy zaczęły
mnie przerażać.
– Co powoduje wykształcenie
się takiej osobowości, zakładając, że z tym się dzieci nie
rodzą? – byłem ciekaw, czy to naprawdę przeze mnie to wszystko,
tak jak próbował mi to wmówić Morino, Ikuo, Itachi, Naruto a
nawet sama Sakura.
– Osobowość kształtuje
się już we wczesnym dzieciństwie. Nie ma jednej popartej badaniami
przyczyny. Psycholodzy i psychiatrzy zaznaczają jednak wpływ traumy
z dzieciństwa na postrzeganie siebie i rzeczywistości.
– Traumy?
– Na przykład gwałt, albo
przemoc – uogólnił. – W przypadku Haruno podejrzewam to drugie,
plus bardzo poważne zaburzenia więzi z matką, która przez wiele
lat stosowała przemoc. Śmiem twierdzić, że ona również ma ten
sam typ osobowości... na pewno nie jest zdrowa.
– Borderline jest teraz w
modzie – przyznałem.
– Ktoś, komu zależy na
pracy zawsze poprawnie zdiagnozuje przypadek – uciął. Nastała
chwila ciszy. Znowu miałem rację, że nie byłem do końca
wszystkiemu winien.
– Jak to się leczy?
– Nie leczy, tylko prostuje.
Psychoterapią – odparł, przydeptując peta. On także stworzył
na śniegu swego rodzaju artystycznego czarnego kleksa. – Nie będę
ci tłumaczyć zasad...
– Nie interesuje mnie to –
przyznałem. – Ma być efekt.
– No właśnie... –
odniosłem wrażenie, że burknął. – Gdybyś nie pozwolił jej
przerwać farmakoterapii, miałbyś efekt, którego oczekujesz, czyli
poprawę.
– Nie rozumiem, co to ma do
rzeczy – syknąłem. – Kiedy bierze się lek powinien zadziałać
od razu.
– Z antydepresantami jest
tak, że dzielą się na dwie grupy. Starszy i nowszy typ. Haruno
dostała nowszy, ponieważ jest bezpieczniejszy, ma mniej skutków
ubocznych. Każdy lek oczywiście ma wady. W tym przypadku jest to
wydłużony czas oczekiwania na pozytywny efekt. Przez pierwsze dni
może nastąpić spadek nastroju, wrażliwości na bodźce
zewnętrzne, co oznacza ogólne otępienie. Natomiast przy regularnym
stosowaniu po około dwóch tygodniach powinna nastąpić poprawa, a
w późniejszej terapii być może zupełne odstawienie. Jeżeli
efekt się nie pojawi, należy zmienić lek – wyjaśnił, a jego
oczy coraz bardziej patrzyły na mnie jak na dziecko, które jeszcze
niewiele rozumiało z tego, co się wokół niego działo.
– Czyli mam rozumieć, że
to moja wina? – zapytałem pełen złości.
– Tak – odpowiedział z
triumfalnym uśmieszkiem. Chciałem go zetrzeć. Pięścią.
– Miło
mi poinformować pana – otworzyłem drzwi do samochodu – że to
była decyzja Sakury. Ja jej jedynie nie skontrolowałem, ponieważ
ufam Sakurze. Nikt mnie nie uprzedził, że nie powinienem. Także to
już pana głowa – postawiłem wewnątrz jedną stopę – żeby
nadgonić zaległości w psychoterapii i sobie z nią poważnie
porozmawiać – usiadłem na fotelu. Ibiki stał z wrogą miną.
Chyba nadepnąłem n a czuły punkt. – Żegnam, szanowny doktorze –
uśmiechnąłem się łobuzersko.
Zatrzasnąłem
za sobą drzwi, zapalając silnik. Zapiąłem pas i odjechałem spod
kliniki, nieco ślizgając się na oblodzonym śniegu. Zostawiłem za
sobą Sakurę, dom wariatów ze świrem na czele, cały żal i
smutek. Wyrwie się z tego sama. Haruno zawsze była silna, choć
nigdy nie dawała tego po sobie poznać. Miała tylko kryzysy, lecz
udowodniła, że jest w stanie z nich wyjść. Stąd wniosek, że
poradzi sobie w pojedynkę. Moja kobieta nie powinna potrzebować
kogokolwiek... poza mną, sporadycznie.
*
W końcu dzień, który zaczął
się dla mnie bardzo smutno dobiegał końca. Noc była mroźna,
ciemna, ale wesoła, jak na zimę. Pomimo później pory na ulicach
było pełno pijanych ludzi. Lodowe powiewy oraz ich krzyki i piski
nie przeszkadzały mi stać na balkonie ze szlugiem i obserwować ich
w samych dresach i skarpetkach. Prawdę mówiąc, chciałem się
przeziębić tylko po to, by nie pracować. W dodatku perspektywa
spotkania się z kolegami z zespołu i innymi z branży, którzy
doskonale zdawali sobie sprawę z moich uczuć do Haruno oraz jej
położenia i pozycji w społeczeństwie sprawiała, że odechciewało
mi się czegokolwiek.
Nasłuchałem się od Morino.
Podobno byłem przemocowcem. Ciekawa perspektywa, z której do tej
pory nie było mi dane patrzeć. Może dlatego, że była to
nieprawda. Oczywiście, w niektórych kwestiach Ibiki miał rację –
nie lubiłem tracić kontroli nad Sakurą, lecz jej szaleństwo
dawało mi satysfakcję i od pewnego czasu fascynowało mnie.
Reprezentowało to, co czasami działo się w moim wnętrzu. Chaos,
którym gardziłem, stał się moją słabością. Bo miałem słabość
do różowowłosej.
Podobnie,
jak nie lubiłem tracić kontroli ogólnie nad czymkolwiek, trochę
nią manipulowałem. Oczekiwałem konkretnych reakcji i zachowań.
Nie robiłem tego jednak po to, żeby zrobić jej krzywdę –
zabiłbym kogoś, gdyby spróbował ją tknąć. To była tylko
zabawa. Lecz jak w ustach kogoś z moją aparycją, charakterem,
pozycją i w moim wieku brzmiało hasło zabawa?
Wróciłem do środka. Nie
miałem ochoty dłużej wystawiać się na zimno, choć od rozmowy z
Morino praktycznie nie zwracałem uwagi na to, co się wokół mnie
dzieje. Usiadłem na kanapie i przez chwilę patrzyłem się na
zgaszony telewizor. Byłem sam, otaczała mnie biel oświetlona
ciepłym światłem lampy przy telewizorze. Co robiłem nie tak?
Niespodziewanie przypomniałem
sobie o czymś. Była noc sylwestrowa. Otrzymaliśmy propozycję od
jednej ze stacji telewizyjnych, żeby zagrać na ich koncercie
noworocznym. Chłopcy byli za. Ale nie zagrali. Przeze mnie.
Odmówiłem w ostatniej chwili. Bo miałem głupi nadzieję na to, że
ona będzie dzisiaj ze mną, że może będzie nieodpowiedzialna i
zrezygnuje z powrotu do kliniki.
Oparłem głowę o zagłówek,
zamykając oczy. Chciałem już skończyć ten dzień. Głowienie się
nad tym, co zrobiłem przez całe życie nie tak, było straszne. No
bo ile rzeczy można było zepsuć? A czas mijał nieubłaganie, dni
zlewały się w jedno... ja wciąż w miejscu, rozpamiętując
przeszłość i każdą pierdołę. W czym ja niby byłem lepszy od
Sakury? Ona stale brnęła do przodu, rozwijała się, czasem
upadała, ale przynajmniej gdzieś indziej, a nie jak ja – cały
czas w tym samym gównie, zawsze tak samo pojebany i kurwa z
problemem, którego nie było. Albo i był. Gdzieś we mnie samym i
dlatego zawsze pojawiał się wtedy kiedy...
Zadzwonił domofon.
Otworzyłem oczy, nie wierząc
własnym uszom. Pomimo mojego zaskoczenia, domofon nie ustępował.
Nie spodziewałem się wizyty. Wstałem i powoli przeszedłem krótką
drogę z pokoju do przedpokoju.
Drrrrr...
Drrrrr...
Drrrrr...
Stanąłem przy domofonie,
przyglądając się mu przez chwilę. Przekrzywiłem głowę,
upewniając samego siebie w tym, że w tym niespodziewanym,
napastliwym dźwięku jest wszystko w porządku. Albo inaczej – że
to ze mną jest wszystko w porządku. Podniosłem słuchawkę i
przyłożyłem sobie ją do ucha.
– Halo? – zapytałem
chłodno.
– No
nareszcie –
usłyszałem Naruto. Wywróciłem oczami. No
kto inny jak nie on?
– Obudziłem
cię, śpioszku?
– zapytał przesłodzonym głosem.
– Nie – odparłem. – Po
prostu zastanawiałem się, jaki debil mógłby mnie nawiedzać o
takiej porze.
– Skoro
mowa o porze, to może mnie łaskawie wpuścisz, ślamazaro
– niecierpliwił się. Uśmiechnąłem się delikatnie. Wcisnąłem
guzik otwierania drzwi na dole i odłożyłem słuchawkę.
Zachodziłem w głowę,
czegóż, poza oczywistym uprzykrzeniem mi życia, mógł ode mnie
chcieć Uzumaki. Z góry zakładałem, że taką noc wolałby spędzić
w klubie lub na innej domówce u swoich znajomych ze studiów i stąd
wynikało moje zaskoczenie. Usłyszałem jego kroki na schodach.
Donośne, niezdarne i jakby namnożone. Wierzyć mi się nie chciało,
że wziął ze sobą towarzystwo. Co za idiota.
– Saaaaasuuuuś
–
zanucił, zatrzymując się tuż pod drzwiami. Zaczął przy tym
molestować seksualnie dzwonek.
Bzzz...
Bzzz...
Bzzzzzzzzzz...
Miałem wrażenie, że głowa
mi odpadnie.
Otworzyłem mu, zanim moje
uczucia się urzeczywistniły. Uzumaki opierał się nonszalancko o
ścianę i zasłaniał mi widok na schody. Ubrany był w puchową
pomarańczową kurtkę, czarne dresy i adidasy. Na głowę miał
wciśniętą czerwoną czapkę, która nachodziła mu aż na brwi.
Wyglądał tak, jakby mu się pomyliły pory roku. Gdy mnie zobaczył,
uśmiechnął się szeroko – jak to on – i poruszał brwiami to w
górę, to w dół. Chciałem zobaczyć, kogo przede mną ukrywa,
więc w tym celu wyszedłem na korytarz. Nim kogokolwiek dostrzegłem,
niebieskooki zatrzymał mnie stanowczym przyłożeniem dłoni do
mojego czoła. Wepchnął mnie do środka, wpraszając się bez
zaproszenia.
– Kochanie – zawołał,
siłując się ze mną aż do przedpokoju.
– Puszczaj – warknąłem,
próbując mu się wywinąć. Co za uparta żmija! – Ocipiałeś?
– Jak ty się do mnie
odzywasz? – oburzył się. – Sam sobie popsujesz niespodziankę.
Wcale nie umiesz się bawić!
– Bo jestem dorosły –
w końcu się wyrwałem. Odskoczyłem od razu od niego i znalazłem
się w salonie. – Jaką niespodziankę?
– Ale ty śmierdzisz
fajami – zatkał sobie nos. – Nie myślałem, że kiedyś to do
ciebie powiem – zaśmiał się równocześnie.
– Naruto... –
spojrzałem na niego spod byka. – Po co przylazłeś?
– No jak to po co? –
zaczął się rozbierać. – Myślałeś, że jak odrzucisz
wszystkie zaproszenia na imprezy to się mnie pozbędziesz? Chyba
mnie słabo znasz! – pokręcił zawiedziony głową, rzucając
ciuchy i brudne buty byle gdzie. Bałem się pomyśleć, w jakim
stanie znajdowało się jego mieszkanie. – Nie przegapiłbym okazji
do tego, żeby spędzić z tobą sylwestra sam na sam, szczególnie,
że wszyscy wiedzą, że masz doła.
– Chyba nie tak do końca
sam na sam – rzuciłem sugestywne spojrzenie w stronę wciąż
otwartych na oścież drzwi.
– Nie wiem o co ci chodzi
– roześmiał się gromko, łapiąc mnie za ramiona. Zostałem
zmuszony do zajęcia miejsca na brzegu kanapy. – Poczekaj tu
sekundkę...
– I co to znaczy, że
wszyscy wiedzą – zmarszczyłem groźnie brwi.
– A to
akurat oczywiste – wywrócił oczami, znikając w przedpokoju.
Zacząłem
nasłuchiwać.
Usłyszałem czyjeś nieśmiałe
kroki i jego szaleńczy chichot. Poczułem się bardzo niepewnie. Bóg
jeden wiedział, kogo mógł ze sobą przywlec taki zdziecinniały
kretyn jak on. Z drugiej strony było mi wszystko jedno, ponieważ
szybko doszedłem do wniosku, że tak jak tydzień z Lo, tak i ten
wieczór przeminie i już nigdy nie nie powtórzy. Nawet nie
zauważyłem, jak opuściłem się do tyłu i położyłem się na
sofie. Zamknąłem oczy, jeszcze na chwilę pogrążając się we
własnych myślach. Jeżeli chciałem przeżyć ten wieczór
normalnie, musiałem oczyścić umysł z natrętnych wizji
podnieconych słowami doktora Morino.
Niespodziewanie moją uwagę
zwróciło strzyknięcie kolan tuż przy mojej głowie. Na policzku
poczułem ciepły oddech i choć miałem zamknięte oczy,
dostrzegłem, że zrobiło się ciemniej. Uniosłem powoli powieki,
zwracając twarz w stronę pochylającego się nade mną cienia.
– Sasuke – zachichotała.
Pokręciłem głową.
– Ty nie jesteś prawdziwa –
szepnąłem. Dostrzegłem sterczącego nad nami Naruto. – Co ty
knujesz? – zwróciłem się do przyjaciela.
– Oczywiście, że jest –
roześmiał się. – Ale ci się miesza w głowie, Sasuś!
Zwróciłem spojrzenie raz
jeszcze w stronę zjawy, łudząco podobnej do Haruno, którą
niezmiernie rozbawiła odpowiedź blondyna. Odwróciłem się do niej
plecami i skuliłem na łóżku. Ktoś na górze musiał mieć ze
mnie niezłą bekę, a ja chciałem tylko, żeby ona była obok.
– No co ty! – Naruto
przykrył mnie swoim ciałem. Był tak ciężki, że szybko zabrakło
mi tchu. Nawet z nim nie walczyłem. Być może był to jedyny
możliwy sposób na spokój. – Czego się obrażasz? Co ty sobie
myślisz? Nie możesz się tak dupą odwracać do jedynej kobiety w
swoim życiu!
– Naruto – wykrztusiłem.
– Jej tam nie ma – mój głos był spokojny i opanowany. – Sam
osobiście ją dzisiaj odwiozłem do kliniki i oddałem w łapy temu
pożal się Boże doktorowi, któremu się wydaje, że wszystkie
rozumy pozjadał.
– No i co? – żachnął
się. – Ty ją odwiozłeś, ja ją przywiozłem, wielkie mi halo.
Spojrzałem na niego
niezrozumiale. Co on gadał? Przecież to było niemożliwe, zarówno
z technicznego, jak i logicznego punktu widzenia.
– Przecież ty nie masz
prawka.
– Wziąłem taksę, co ty
sobie myślisz – Naruto był coraz bardziej zirytowany moją
postawą. – Sakurcia do mnie zadzwoniła, że się ugadała i że
mam po nią w tej chwili przyjechać. Nie miałem nic lepszego do
roboty, więc przyjechałem. Zaliczyliśmy monopolowy i Tesco i
przyjechaliśmy do ciebie zrobić najlepszą bibę stulecia, a ty
masz jakiś problem! – wywalił oczami, siadając na mnie okrakiem.
– Naruto, fajnie, że robisz
sobie ze mnie żarty, bo wiem, że lubisz i poprawia ci to humor, ale
ja ci serio nie wierzę – powiedziałem, patrząc na niego
otwarcie, pogodzony z losem.
– No to ciekawe, kto się
dorwał do twoich fajek i smrodzi ci w mieszkaniu – udał, że się
zastanawia, patrząc w stronę ponownie otwartego balkonu. Zwaliłem
go z siebie brutalnie i również spojrzałem się w tamtym kierunku.
– No elo – Sakura
uśmiechnęła się do mnie słodko, siedząc po turecku tuż przy
balkonie. W dłoni trzymała papierosa. Nie mogąc uwierzyć własnym
oczom, wgapiałem się w nią jak w obrazek.
– Wiecie, że to jest tak
nieprawdopodobne i nielogiczne, że nie ma bata, żebym wam uwierzył?
– zapytałem, również się uśmiechając. Upadłem z powrotem na
plecy i skupiłem wzrok na suficie. – Nie wierzę... –
wyszeptałem.
– To lepiej uwierz, bo do
północy już nie dużo, a my nawet nie jesteśmy wstawieni –
zarechotał Naruto, znikając w przedpokoju. Po chwili wrócił z
siatką wypełnioną winem. Naliczyłem pięć butelek.
– A to nie jest przypadkiem
tak, że ty nie powinnaś pić alkoholu przy lekach? Bo się naćpasz?
– zwróciłem się do zielonookiej.
– Oczywiście, że tak –
zaśmiała się. Jaki to piękny dźwięk... – Dam sobie radę,
wszystko jest pod kontrolą.
– Powiem wam, że mam
jeszcze jedną niespodziankę – zanucił Uzumaki, włączając
telewizor. Trafił akurat na transmisję koncertu, na którym
mieliśmy grać. – Zamówiłem żarcie!
*
Posiadówka, choć od zawsze
bardziej w moim stylu, niż imprezy masowe jeszcze nigdy nie sprawiła
mi takiej przyjemności jak dzisiejsza. Zupełnie nie spodziewałem
się takiego zakończenia tego jakże okropnego dnia. Nie siedziałem
już sam na kanapie, bo po mojej prawej był Naruto, a po lewej
Sakura. Cały mój świat po raz pierwszy od dawna otaczał mnie i
absorbował całym sobą.
Telewizor buczał na cały
regulator, więc w tle leciała przyjemna muzyka i szum śpiewających
ludzi. Uzumaki dopiero co otworzył drugą butelkę wina – minęła
zaledwie godzina. Po naszych twarzach błądziły już pijackie
uśmiechy, a tu jeszcze pół nocy. Zegarek w moim telefonie, który
leżał przede mną wskazywał prawie północ.
– Co za debil to pakował? –
wybełkotał blondyn, siłując się z korkiem. Sakura rzuciła mu
rozbrajające spojrzenie znad tacki z makaronem i wołowiną.
Chińczyk zawsze na propsie.
– Ty po prostu nie umiesz
tego odpakować – zaśmiała się szczerze, zasłaniając buzię
pałeczkami.
Chcąc mu pomóc, wstałem,
wyrwałem mu butelkę i usiadłem z nią z powrotem, zakleszczając
wokół niej uda. Pociągnąłem mocno za korkociąg, a korek
wystrzelił gładko. Lubiłem ten dźwięk. Podałem różowowłosej
butelkę, żeby mogła popić jedzenie, za co wzięła się ochoczo.
Spojrzałem na nią, kładąc
na stoliku przed nami korkociąg. Miała lekko zaróżowione od
alkoholu policzki, w dodatku wypełnione mięsem, makaronem, cebulą
i porem. Różowy chomik ludzkich rozmiarów pałaszował ze smakiem
to tłuste jedzenie już po raz trzeci. Rozjerzałem się, ponieważ
wokół kanapy i stolika leżało już pełno kubełków z KFC,
pudełek po chińczyku, a w kuchni – o jeżeli dobrze policzyłem –
czekało jeszcze dziesięć tacek pierogów. Żyć, a raczej żreć,
nie umierać.
– Ale się najadłam –
powiedziała zadowolonym tonem, głaszcząc się po brzuszku. Podała
butelkę Naruto, a ten czule się nią zaopiekował, obejmując
czerwonymi wargami szyjkę i zasysając.
– Mam pytanie – zwróciłem
się do niebieskookiego, gdy usiadł obok mnie. – Zamierzasz kiedyś
stąd iść?
– Już mnie wyganiasz? –
oburzył się. – To takie typowe dla ciebie. Najesz się, napijesz
za darmo, a potem wywalisz na zbity pysk przed północą.
– Nie wyganiam cię, tylko
pytam, czy zostaniesz na noc – wywróciłem oczami.
– O ile dobrze pamiętam –
wtrąciła Haruno – to wcale mu tego nie zaproponowałeś.
– Cicho siedź, lilipucie –
burknąłem, zasłaniając jej widok na Uzumaki’ego własnymi
plecami. Niemal natychmiast zaczęła w nie walić piąstkami,
zupełnie jak do mieszkania, do którego nie chciano by jej wpuścić.
Pozostawałem nieustępliwy.
– Czemu pytasz? –
zastanowił się blondyn. Westchnąłem przeciągle.
– Po prostu nie chcę spać
z waszą dwójką w jednym łóżku – odpowiedziałem bez owijania
w bawełnę.
– No to my sobie pójdziemy,
co nie Naruto? – znowu wcięła się zielonooka, zawieszając się
na moich plecach.
– Ty zostajesz –
powiedziałem tonem nieznoszącym sprzeciwu.
– Nie będziesz mi…
– Oczywiście, że będę –
uciąłem, zanim zaczęła mi zakazywać nakazywania i rozkazywania
jej czegokolwiek. OCZYWIŚCIE, ŻE BĘDĘ, BO MOGĘ, BO TAK. –
Zaraz północ – spojrzałem uważnie na podpitego przyjaciela.
– A było tak miło –
westchnął krótko, przymykając oczy.
– Przecież ja cię nie
wyganiam – wywróciłem oczami, rzucając okiem na telewizor. Na
scenie właśnie pojawił się zespół, którego namiętnie
słuchaliśmy całą trójką w liceum. Robił nam każde wakacje.
Popatrz jak wszystko szybko
się zmienia
Coś jest, a później tego
nie ma
Człowiek jest tylko sumą
oddechów
Więc nie mów mi, że jest
jakiś sposób
Chciałbym coś wiedzieć
teraz na pewno
To moja udręka, to jej
sedno
Wiem tylko, że wszystko
się zmienia
Coś jest, a później tego
nie ma**
– Ja wiem – przetarł
twarz dłońmi. Wziąłem oparte o jego brzuch wino i upiłem łyka.
Było naprawdę dobre i szybko wchodziło. – Tylko mi smutno, bo
kiedyś razem sypialiśmy, a teraz Sakurcia jest twoją kobietą i ja
doskonale wiem, że chcesz ją bałamucić na tej kanapie, więc siłą
rzeczy ci przeszkadzam, bo chcesz ją mieć tylko dla siebie.
– Nie wykluczone –
przyznałem. Gdzieś z tyłu mojej głowy wiedziałem, że jeżeli
tej nocy zostanę z zielonooką sam na sam, nie przepuszczę okazji,
tak jak to robiłem przez ostatni tydzień. Naruto oparł głowę na
moim obojczyku i spojrzał na mnie otwarcie tymi swoimi błękitnymi
oczami.
– Ja to bym tylko chciał,
żeby choć raz było jak dawniej – zatrzepotał rzęsami, błagając
mnie spojrzeniem o zmianę zdania.
Mam
swoją niunię i otwieram wino z nią,
robię
co umiem, mam co lubię – mam miłość z nią.
I
wiesz, nawet jeśli jutro wszystko zniknie,
OK,
spoko, może szybko przyjdzie.
Chciałbym
naciskać „play” i „stop” jak w boom-boxach,
jak
coś się dobrze klei to chcę tu zostać, wiem.**
– No dobra zostań –
mruknąłem na odczepne.
*
Wbrew zapowiedziom, Naruto
zmył się koło trzeciej, kiedy wino się skończyło, a on sam
poczuł się senny. Całe szczęście mieszkał niedaleko i udało
nam się zamówić taksówkę. Przy odprowadzaniu go na dół, co
chwilę rzucał mi znaczące spojrzenia. Gdy otworzyłem mu drzwi od
taksówki, nie musiał nawet nic mówić. Miałem nie zrobić Sakurze
krzywdy. Zupełnie, jakbym chciał jej nieszczęścia. Wsadziłem go
do samochodu, zapłaciłem taksówkarzowi i wróciłem na górę.
Wspomnienie tej nocy
prawdopodobnie prześladować mnie będzie jeszcze przez bardzo długi
czas, a przynajmniej do końca mych dni. Gdybym mógł wybierać,
umarłbym z nim przed oczyma, a powodem mojej śmierci byłaby
jedynie miłość, którą przepełniało spojrzenie duszy
towarzyszącej mi przez ostatnie dwanaście godzin. Zgon na skutek
niekończącego się uczucia, powodującego we mnie i w mojej
towarzyszce stan nieogarniętej ludzkim rozumem euforii byłby
idealnym ucieleśnieniem mojej jakże beznadziejnej i żałosnej
egzystencji.
Obróciła się na drugi bok,
a światło jutrzenki odbiło się na mlecznobiałej skórze.
Przyglądałem się migoczącym odblaskom tańczącym radosne
podskoki na jej miękkich plecach. Ich faktura zastanawiała mnie od
zawsze, choć miałem wrażenie, że tak naprawdę zobaczyłam ją
dopiero tego ranka. Obserwowałem jak zaczarowany każdy maleńki
por, zmarszczkę wielkości pchły. Dotknąłem opuszkiem jednej z
nich, a okalające ją cienkie włoski zjeżyły się podrażnione
delikatną pieszczotą. Uśmiechnąłem się i zachęcony tym
widokiem przyciągnąłem ją do siebie. Wstrzymała oddech, wyrwana
ze snu. W egoistycznym odruchu skupiłem się nie na kojeniu jej
zaburzonego marzenia, a na cieple, które biło od naszych
połączonych w uścisku skór. Złapałem szczęście.
– Co ty robisz? –
wymruczała zupełnie niezadowolona. Położyłem policzek na jej
włosach, zanurzając się tym samym w różowej łące kruchych
źdźbeł.
Nie odpowiedziałem jej. Nie
chciałem zagłuszać unoszącej się w okalającym nas powietrzu
melodii głosu zielonookiej. Jeszcze przez krótką chwilę dane mi
było delektować się obecnością tej kobiety u mojego boku. Potem
wszystko przepadnie bezpowrotnie i żyć będzie jedynie w mojej
wyobraźni, coraz bardziej wyblakłe, zupełnie niczym koszmar
dzieciństwa nawiedzający umysł w najmniej odpowiednich momentach,
nieznaczący zupełnie nic, ale zajmujący na dłuższą chwilę.
Lecz czy ten ranek naprawdę kiedyś przestanie znaczyć dla mnie
cokolwiek? Czy to możliwe, że zapomnę to ciepło, które trzymałem
w uścisku?
– Która jest godzina? –
zapytała cicho, kładąc drobną dłoń na moim przedramieniu,
utrzymującym jej szyję w jednej pozycji. W odpowiedzi zahaczyłem
nosem o jej ucho, z całej siły wydmuchując powietrze. Zadrżała,
wzburzona łaskotkami. – Przestań – szarpnęła się, jednak w
bezpośrednim starciu z moimi mięśniami nie miała najmniejszych
szans. Obróciłem się na plecy, kładąc ją sobie na klatce
piersiowej. – Co ty wyprawiasz? – warknęła poirytowana. – Nie
jestem twoją zabawką. Chcesz szmacianą lalkę to idź do sklepu i
wybierz sobie którąś.
– Już wybrałem –
zakołysałem się lekko. Jej ciało ponownie dopasowało się do
mojego bez problemu dla zachowania równowagi. – Sakura, wybieram
cię – wyszeptałem jej do ucha.
– Jaki ty jesteś... –
urwała, wciągając powietrze do płuc. Wygięła tułów
zaskoczona.
– Dokończ – zażądałem,
wchodząc w nią głębiej. Oparła ciężar na swoich ramionach i
pośladkach. Przesunąłem ręce w dół i zakleszczyłem palce wokół
jej szczupłej talii.
– Dziecinny – wypuściła
oddech. Odwróciła twarz ku mojej, zupełnie nie zwracając uwagi na
narzucone przeze mnie tempo. – Nie jestem twoim pokemonem.
– Oczywiście, że nie –
pocałowałem ją w czoło. – Twoje różowe włosy nie mają tu
nic do rzeczy.
– No właśnie –
wyciągnęła dłoń i położyła mi ją na głowie. Zanurkowała
delikatnie palcami wśród poplątanych kruczych pasm, pociągnęła
i choć w tym geście skryta była jakaś niecodzienna stanowczość,
już dawno, zdawałoby się, w niej wymarła. – To tylko kamuflaż
– szepnęła wprost do moich ust, przytykając je do swoich na
dłuższą chwilę.
W miarę upływu czasu
oddychała coraz krócej i szybciej. W końcu opuściła głowę,
przerywając ten pocałunek. Oparła ją na moim ramieniu, mrużąc
oczy. Przesunąłem dłonie na jej biodra. Zakleszyłem palce wokół
dwóch wystających kości i zmusiłem ją, żeby się na chwilę
zatrzymała. Zaskoczona otworzyła oczy, znowu się na mnie
oglądając. Znowu nas obróciłem, przykrywając ją własnym
ciałem. Choć Haruno nigdy nie osiągnęła zawrotnych wymiarów,
uwięziona pomiędzy mną a materacem wydawała się jeszcze mniejsza
niż dotychczas. Taka trochę większa lalka, można by rzec z
porcelany.
Podniosłem się nieśpiesznie
do klęczek, ciągnąc ją za sobą. Zielonooka oparła dłonie na
prześcieradle, lecz nie podniosła reszty ciała. Klęczała taka
uległa przede mną, a ja świrowałem na jej punkcie, jak na żadnej
innej kobiety nigdy.
Żebym
przez całe życie
– pomyślałem, wchodząc w nią znowu – musiał
się tak tułać, choć to marzenie, które goniłem miałem pod
nosem.
Gdyby miała długie włosy,
bez skrupułów złapałbym ją za nie i przyciągnął. Doskonale
wiedziałem, że pozwoliłaby mi na to. Słyszałem jak było jej
dobrze. To była prawdziwa muzyka dla moich uszu. Cudowna melodia
oddechów, jęków i urywanych westchnień. Zamknąłem oczy,
wsłuchując się w nią i powoli odpływając.
– Sasuke-kun – podniosła
głos. Otworzyłem oczy, wyrwany z niebytu, uśmiechając się.
– Tego mi brakowało –
mruknąłem, przyspieszając, choć nie wiedziałem, że jeszcze
mogłem.
Ona, pomimo tego, że już
odleciała, przeżywała dalej, a każdy mój ruch jedynie przedłużał
wywołaną przeze mnie rozkosz. W końcu i ja do niej dołączyłem.
Uczucie, którego dawno już nie czułem, pogrążony w samotności i
otoczony murem zbudowanym na opryskliwości i wymownym milczeniu,
powróciło jak bumerang ze zwiększoną parokrotnie siłą.
Opuściłem głowę, zaciskając mocno oczy. Całą uwagę skupiłem
na przeżywanych skurczach, zapominając o reszcie świata. W końcu
odważyłem się unieść powieki, a pierwszym, co ujrzałem była
dłoń Sakury na mojej, trzymającej jej biodro.
– To boli – powiedziała
spokojnie, łypiąc na mnie przez ramię. Puściłem je i klękając
przed nią i oddychając z ulgą. Sakura podciągnęła nogi do
siebie i złożyła się w kuleczkę, padając na lewy bok. Nadal
zamroczony przyjemnością przyglądałem się czerwonym paskom na
jej pupie.
– Potrzebowałeś tego
prawda? – zapytała, wlepiając we mnie te wielkie gały. W tym
ufnym spojrzeniu zobaczyłem małą Haruno, z którą grałem w klasy
i chowanego. Niegdyś nawet bym nie pomyślał, że będę z nią
robić rzeczy, a jednak tak się stało.
– Przepraszam – wydukałem,
gdy w końcu do mnie dotarło, że sprawiłem jej ból.
– Nie przejmuj się –
podniosła się i usiadła przede mną po turecku. – Potrzebowałeś
tego.
Nie zwracała uwagi na swoją
nagość, w przeciwieństwie do ostatniego razu, kiedy uprawialiśmy
seks. Jej pierwszego, więc nie było się czemu dziwić. Ta zmiana w
zachowaniu zachwycała mnie. Po prostu sobie siedziała, jak gdyby to
przed chwilą było ziarnkiem maku pośród wszystkich innych nasion
świata.
– Jak mógłbym... –
wziąłem jej dłoń i przyłożyłem sobie do twarzy.
– Mi się podobało –
zaśmiała się radośnie, po raz kolejny sprawiając mi przyjemność.
– Możemy tak częściej – zaproponowała, opierając swoje czoło
o moje.
– Możemy – odparłem
zadowolony.
– Codziennie? – zmieniła
ton na bardziej nieśmiały.
– Jeżeli sobie życzysz,
nie musimy stąd wcale wychodzić – uśmiechnąłem się do niej,
roztaczając w myślach wizję wspólnej przeszłości, po którą do
tej pory obydwoje baliśmy się sięgnąć. – Będziemy się razem
kąpać, jeść posiłki, a jeśli zabraknie nam jedzenia, zamówimy
przez internet...
– I kupimy sobie psa,
zrobimy sobie dzieci i posadzimy drzewa przed naszym domem, na który
zamienimy to mieszkanie – dokończyła, wywracając oczami.
– No – zrobiłem z nią
eskimoski szczęśliwy, że w końcu znalazłem kobietę, która
rozumiała moje potrzeby. Sakura posmutniała, a ja poczułem się
tak, jakbym zabił małego króliczka lub jednorożca. – Co się
stało?
– No bo wiesz, że to
niemożliwe – przeczesała dłonią włosy.
– Ej, oni ci nic nie zrobią
– wyjaśniłem, przytulając ją. Rozpływała się w moich
ramionach, jakby była z mchu, mgły i galarety, lecz ja starałem
się ją utrzymać w tej samej pozycji. – Nie ma takiego przepisu,
który by kazał ci tam być.
– Oczywiście, że nie –
schowała twarz pomiędzy moją szyją a obojczykiem. Miała zimny
nos. – Chodziło mi o mnie.
– Nie rozumiem.
– To, że nie chcę się
leczyć nie znaczy przecież, że wszystko jest ze mną w porządku.
– No jasne. Każdy ma świra
dzisiaj.
– A ja największego –
zaśmiała się. – Choć fakt, że wspierasz mnie w tym
szaleństwie, czyni cię poważnym konkurentem dla mojej
pseudopsychozy. Może zwariuję do końca, może nie, ale będziesz
mieć w tym swój udział, tak czy siak.
– Brzmisz, jakbyś już
przegrała.
– Bo trochę tak jest –
uniosła głowę, a z każdym następnym słowem jej wargi ocierały
się o moją szorstką szczękę. – Nie wiem, czy moje studia,
które przerwałam, da się kontynuować.
– Masz dziekankę.
– Na rok, który zaraz się
kończy. A potem? Nie wiem, czy nie będę potrzebowała
zaświadczenia o poczytalności, w końcu chciałam zostać
chirurgiem, praca z ludźmi, te sprawy... – odsunęła się, a ja
bez cienia protestu puściłem ją. Obserwowałem uważnie, jak
kładzie się przede mną, prezentując się od frontu. Moja piękna
Lo. – Boję się, Sasuke – wyznała, zagrzebując się w mojej
pościeli. Wyglądała bardzo rozkosznie i ponownie przypomniała mi
małą dziewczynkę.
– Nie masz czego –
zapewniłem, kładąc się obok niej. – Jestem obok – dodałem,
kiedy podzieliła się ze mną kołdrą. Dotknąłem jej policzka.
– Chciałabym wiedzieć,
czego mogę się spodziewać. Może wtedy bałabym się mniej tego,
co będzie. Niestety, to niemożliwe.
Przepraszam za długą
nieobecność. Na pewien czas zupełnie straciłam wenę i pociąg do
tej historii. Gdy odzyskałam obydwa, był koniec roku, a wiadomo jak
to wygląda w drugiej klasie LO. No a potem osiemnastka… balanga na
6 dni xD
Mam nadzieję, że choć
trochę wyrwałam się z banału, który miałam pierwotnie stworzyć
19. Że przypadnie Wam do gustu bardziej niż 18, którego mała
popularność nieco mnie zmartwiła i przez to zniechęciła.
Dziękuję Kodomo – mam
nadzieję, że ten tytuł nie będzie chujowy.
Dziękuję Eriko (Shana 4ever)
– też czasem się łapię, że Sasuke jest słodki :3
Do zobaczenia przy 20… nie
mam pojęcia, jak poradzę sobie z rozłąką z tym blogiem. Ja to
raczej z tych sentymentalnych.
*- "Lubię kiedy kobieta" K. Przerwa-Tetmajer
** - "Otwieram wino" Sindey Polak ft. Pezet
Tytuł: "Euforia" Pawbeats ft. Quebonafide, Kasia Grzesiek
Cierpiąca
Nanase
Sasuke ma takie dwie osobowości. Przy Sakurze wydaje się być bardzo opiekuńczy, co mi się bardzo podoba. Ogólnie jakoś podoba mi się Twoje przedstawienie ich relacji.
OdpowiedzUsuńCzy Ty planujesz na 20 zakończyć te opowiadanie? Oj kobietko, mam nadzieję, że nie. Niech Twoja sentymentalna strona przejmie kontrolę xDD
Nie martw się i nie zniechęcaj, chociaż co ja piszę, sama mam takie stany i z reguły mało co pomaga, jakoś samo po jakimś czasie przechodzi xD To jest chyba normalne wśród bloggerów. Trzeba to jakoś przemóc.
Trzymaj się kobietko! Dużo weny, czasu i chęci.
Uśmiechu i szczęścia też!
Pozdrawiam :)
Cześć :3
UsuńCieszę się, że moje spojrzenie na ich relację (które wynika też z moich teorii dotyczących mangi, że tak powinno i zapewne tak to wygląda) przypadło Ci do gustu :3
Tak samo uśmiech sam ładuje mi się na twarz, kiedy nazywasz mnie kobietką, to takie urocze :')
Niestety, ta historia jest jak tasiemiec, jak Naruto. W pewnym, momencie musi się skończyć ;-;
Również życzę dużo uśmiechu, to fajny gest ;)
Pozdrawiam, Nanase
Świetne i jeszcze raz świetne. Twoja wręcz pochłaniająca uczucia opowieść tak mocno wbija mnie w twój napisany świat ,że to jest niewyobrażalne. Kocham Tego BLOGA.Czekam na next'a.
OdpowiedzUsuń-KAORI-
Dziękuję za miłe słowa, znaczą dla mnie bardzo dużo... no bo staram się jak tylko mogę, żeby być ciągle lepszą. Taki mam cel. Emocje są potężną bronią.
UsuńDo zobaczenia, Nanase :)
pewnie zdajesz sobie z tego sprawę, ale i tak pozwolę sobie od tego zacząć. pamiętaj, że ilość komentarzy nie jest równoznaczna z ilością osób, które to czyta i przede wszystkim z ilością osób, którym się to podoba. osobiście robię to chyba u ciebie pierwszy raz, a jestem z blogiem na bieżąco. przeczytałam go od początku /już jakiś czas temu co prawda/ i jestem coraz bardziej zachwycona. widać, że się rozwijasz i definitywnie nie jesteś wypalona. zbyt dobrze ci to idzie, aby tak było.
OdpowiedzUsuńz niecierpliwością czekam na kolejny rozdział i przypominam, że czekam już ponad miesiąc! :)
na zakończenie chciałam życzyć ci większego odezwu od czytelników /wiem jakie to motywujące/, dużo weny i przede wszystkim chęci do kontynuacji tej historii
Witaj
UsuńPrawda, Twój nick znam od dawna, dlatego tym bardziej jestem szczęśliwa, że dałaś o sobie znać. Sama nie wiem,czy bardziej motywujące jest zdobywanie nowych czytelników, czy mimowolny uśmiech na twarzy, gdy widzi się, że ci starzy wciąż są razem z tobą.
W każdym razie wiedz, że nie jesteś mi obojętna, tak samo jak ten blog najwyraźniej nie jest obojętny Tobie.
Wiem, że to już miesiąc. Szczerze, miałam nadzieję, że uda mi się napisać ten gupi rozdział. Wiązałam z tymi wakacjami parę nadziei. Po pierwsze, zacząć tworzyć coś nowego, po drugie obejrzeć raz jeszcze od początku do końca obydwie serie Naruto oraz napisać ten rozdział. Dwie pierwsze są już rozpoczęte, a na trzecią nie starczyło mi nie tyle weny,co po ludzku czasu xD niestety uwielbiam spać <3
Jednak Twój komentarz, a także wczucie się w całe to anime dało mi takiego kopa, że czuję, że nie ma opcji, żebym popuściła.
Dzięki, Nanase
to, że starzy czytelnicy są wciąż z tobą świadczy o tym, że nie zawalasz sprawy, ale nie oszukujmy się zdobywanie nowych też jest ważne.
OdpowiedzUsuńczytałam sporo fanfiction Naruto, a to jest jednym z moich ulubionych. sam fakt,że w ogóle komentuje jest znacząc, ponieważ rzadko to robię. w twoim opowiadaniu chyba najbardziej urzekły mnie osobowości bohaterów oraz wątek z zaburzeniami psychicznymi. poza tym przez sposób w jaki piszesz odnoszę wrażenie, że mamy podobny sposób myślenia+ też uwielbiam spać, więc znam ten ból i łączę się w nim z tobą :)
Rozumiem i doceniam :3
UsuńSpanie to nie ból - to prawdziwa rozkosz dla mózgu.
to prawda,ale jak sobie pomyślę ile mogłabym zrobić w tym czasie to trochę mi przykro
OdpowiedzUsuńTeż tak czasem mam, jednak dla mnie najważniejsze jest to, żeby się spełniać i robić to, co powinnam. Chcę spać, więc idę. Na wszystko mam resztę życia i szkoda mi czasami czasu na zamartwianie się.
Usuń