Music

piątek, 29 maja 2020

22. Quand je reve aux loups - c'est Lola qui saigne

 Kiedy wróciliśmy do domu, wszystko wydawało się w porządku. Dzieciaki drzemały sobie na kanapie, moi rodzice wraz z Itachim sprzątali ze stołu resztki zastawy. Babcia i Konan, gdzieś zniknęły. Po Uzumakich i Haruno również nie było śladu. Została tylko ta mała różowa istota z moimi plecami, cała sina z zimna. Od pocałunku nie puściła mojej ręki. Albo to ja nie puściłem jej.  

- Wróciliście? - moja mama obrzuciła nas kontrolnym spojrzeniem. Skinąłem głową. - Jeżeli jesteś zmęczona, nie krępuj się i połóż się, kochanie - zwróciła się bezpośrednio do kobiety za moimi plecami, wzrok koncentrując na zastawie przed nią.  

- Wolałabym pomóc, to trochę nie w porządku z mojej strony - zaprotestowała różowowłosa, jednak miała tego pecha, że wszyscy słyszeliśmy, jak szczęka zębami.  

- Daj spokój, jesteś naszym gościem - odparła gładko mama, posyłając jej wyrozumiały uśmiech. - Sasuke, daj jej ręcznik, niech się wykąpie.  

Zrozumiała, że jest na straconej pozycji i ewidentnie się poddała. Ruszyłem w stronę schodów, w dalszym ciągu trzymając ją za rękę, co oczywiście nie umknęło uwadze Itachi’ego. Nie mógł się powstrzymać i zagwizdał za nami. Powinno mnie to wkurzyć. Powinienem się zatrzymać tylko po to, żeby pokazać mu środkowy palec. I rzeczywiście, zatrzymałem się.  

- Itachi - warknął ojciec, zdecydowanie nie zadowolony z jego zachowania.  

Obejrzałem się na niego przez ramię i posłałem mu zdecydowanie triumfalny uśmiech.  

W łazience dałem jej ręcznik i przygotowałem kąpiel. Nienawidziłem robić czegoś za innych, jednak odkryłem, że wcale nie przeszkadzało mi robienie zielonookiej przysługi. Choć przyznam, że było to trudne, bo za żadne skarby nie chciała puścić mojej dłoni. To też mi nie przeszkadzało. Powiem więcej, podobało mi się to. 

Kiedy wszystko było gotowe, spojrzałem na nią wyczekująco. Ona również na mnie patrzyła, trochę zbyt błagalnie. W tych pięknych, żywych oczach zawieszona była niema prośba o to, żebym został. Pokręciłem głową i puściłem jej dłoń, dla jej własnego dobra. Opuściłem pospiesznie łazienkę i przemknąłem do mojego pokoju.  

Z szafy wyciągnąłem jedną z moich koszulek, które zostawiłem tam tydzień wcześniej oraz parę dresów. Wśród zakupów, które dzisiaj zrobiła nie znalazła się żadna piżama i w głębi duszy zastanawiałem się, dlaczego żadna z nich o tym nie pomyślała. Pokręciłem głową, uśmiechając się pod nosem i zamykając szafę.  

Wtedy odkryłem w progu swojego ojca. Obserwował mnie uważnie z rękoma zaplecionymi na klatce piersiowej. Uniosłem brew, zapraszając go w ten sposób do konwersacji. Widać po nim było, że bił się z myślami, jednak nie chciałem go pospieszać. Obydwaj tego nie lubiliśmy.  

- Nie mamy dodatkowego materaca - mruknął posępnie. - Oddaliśmy Itachi’emu i Konan.

Westchnąłem.  

- Odstąpię jej łóżko - wybełkotałem. W oczach ojca zatańczyły iskierki, których wtedy nie zrozumiałem.  

- Tak myślałem - odparł. Podał mi reklamówkę, z której wystawała pościel. - Mam nadzieję, że uda ci się zasnąć synu - rzucił na odchodne, a ja wyczułem w jego słowach delikatną aluzję, pod której wpływem odważyłem się uśmiechnąć.  

- Dzięki. 

Wróciłem pod łazienkę. Otworzyłem drzwi bez większego zastanowienia. I jaki był mój szok, moje zdziwienie i jak bardzo nie byłem przygotowany na to, co zastałem.  

Lo obejrzała się w moją stronę z przerażeniem, słyszałem, jak wstrzymuje oddech i chowa się zawstydzona pod wodę. To, co nie umknęło mojej uwadze to jej zaróżowione, pozbawione wszelkiej skazy plecy i ramiona. Zamknąłem za sobą szybko drzwi, odwróciłem się do niej tyłem i w myślach policzyłem do dziesięciu... albo do dwudziestu. Nie czułem zawstydzenia tym, że znalazłem ją nagą w wannie. Bardziej chodziło o to, żebym się powtrzymał od gapienia się w jej stronę, na nią. Żebym się opanował, wyrwał z czeluści uroku tego widoku i mojego pożądania. Rok celibatu był rzeczywiście zabójczy.  

- Przyniosłem ci piżamę - odezwałem się w końcu, starając się ukryć drżenie mojego głosu.  

- Dziękuję, Sasuke - odpowiedziała nieśmiało. Sposób w jaki powiedziała moje imię odbił się głucho w moim umyśle, wcale nie poprawiając mojej sytuacji. - Zimno ci?  

- Nie - mruknąłem, kładąc ubrania na pralce.  

- Masz gęsią skórkę - w myślach już sobie wyobrażałem jej pełną powątpienia minę. To nie z zimna, mała, pomyślałem.  Tak właśnie, mała, głupia Lo 

Odwróciłem się do niej i zobaczyłem, jak opiera się ramionami o brzeg wanny. Jej mokre włosy zaczesane były do tyłu, odsłaniając całą jej twarz, lśniącą od wody. Miała rozmazany makijaż, przez co jej oczy aż kipiały kolorem. Wygięła usta w uśmiechu, którego nie potrafiłem rozszyfrować. Za to doskonale rozumiałem, dlaczego jej nos, policzki i uszy jednały się kolorem z jej włosami w cichym porozumieniu.  
- Widzę, że ci wygodnie - zignorowałem jej komentarz.  

- Nie pamiętam, kiedy ostatnio brałam taką kąpiel - przyznała, nie zmieniając wyrazu twarzy. Mi jednak wcale nie było do uśmiechu. Choć dopiero co wyciągnąłem ją z tego wariatkowa, to zaraz będę musiał ją tak z powrotem zamknąć. To było, kurwa, smutne.  

- Rozumiem - mruknąłem i wyszedłem z łazienki. Czułem, że to, co powiedziałem, było głupie. I miałem wrażenie, że nie wyszedłem, tylko uciekłem. A w pomieszczeniu było zbyt parno, żebym mógł się dłużej skupić na opanowywaniu własnych reakcji.  

Bez cienia zastanowienia wziąłem ciuchy z mojego pokoju i zszedłem na dół do łazienki dla gości, modląc się, żeby nie była zajęta. Miałem fart. Wskoczyłem szybko do kabiny i pozwoliłem sobie wziąć chłodny prysznic, licząc na to, że pozbędę się w ten sposób z głowy widoku nagich pleców Lo, zbyt kuszących, żeby je dotknąć, niż bym tego chciał. Kiedy się wytarłem i przebrałem w normalne ubrania, było mi nieco lepiej. Wróciłem na górę niemal całkowicie opanowany, przygotowany na spanie na dywanie.  

Zastałem Sakurę na środku mojego dawnego łóżka, przeczesującą włosy ręką w akcie głębokiej zadumy. Gdy mnie dostrzegła, uśmiechnęła się, jak gdyby nigdy nic i poklepała miejsce obok siebie. Zamknąłem za sobą drzwi. Zostaliśmy sami, otoczeni bandą smacznie śpiących ludzi, oświetleni ciepłymi promieniami lampki stojącej na moim biurku. Usiadłem na skraju łóżka i bacznie się jej przyjrzałem.  

W moich ubraniach, bez makijażu i uśmiechnięta wyglądała jak moja dawna Lo. Jedyne, co się różniło, to zaczesane do tyłu włosy i odcień jej skóry, zaróżowiony i dziwnie ciepły, jednak obydwie te rzeczy wcale nie przeszkadzały, a wręcz dodawały jej uroku. Haruno pozwoliła sobie zerknąć niepewnie na leżącą na dywanie pościel.  

- To dla mnie - wyjaśniłem szybko, nie chcąc, żeby coś sobie pomyślała. Pokiwała głową, ale nie odezwała się do mnie słowem.  

Z jednej strony mnie to ucieszyło, bałem się, że jej kolejna przemowa tym melodyjnym świergotem mogłaby zniweczyć cały mój trud sprzed dziesięciu minut i znów nie mógłbym się opanować. Z drugiej jednak, już za tym tęskniłem. W głębi duszy chciałem, żeby mówiła do mnie godzinami, bo może to pozwoliłoby mi zasnąć w spokoju.  

- Głupio mi, że będziesz spać przeze mnie na podłodze - wymamrotała pod nosem. Obydwoje usiedliśmy po turecku i patrzyliśmy się na siebie w jakimś dziwnym napięciu.  

- Goście mają pierwszeństwo - odparłem od niechcenia i byłem dumny z tego, że udało mi się nie zabrzmieć jak pies, który właśnie usłyszał, że pan go woła. Widać po niej było, że moja wypowiedź ją zawstydziła.  

- Dziwnie się czuję bez włosów - znów dotknęła swojej głowy, masując się po wygolonej potylicy.  

- Masz włosy - wzruszyłem ramionami. Prychnęła.  

- Oj, Sasuke - pokręciła głową, zamykając oczy. Ciężko mi było powiedzieć, czy ją to rozbawiło, ale sądząc po tym, jak zasłoniła twarz dłońmi, mogłem przypuszczać, że tak. I dużo łatwiej byłoby mi się skupić na tych rozkminach, gdyby jednak nie wypowiadała mojego imienia. Budziło to moje demony, a ja wolałem, żeby spały. Nie chciałem się na nią rzucić i co gorsza, zrobić jej krzywdy.  

Biłem się z własnymi myślami. Co prawda pora dawania prezentów była już dawno za nami, ale ja miałem przygotowany jeszcze jeden. No dobra, pod choinką nie było prezentu dla różowowłosej ode mnie. Zachowywała się tak, jakby się nie zorientowała lub bardzo dobrze udawała. Istniała też możliwość, że nie oczekiwała tego ode mnie. Mogła sądzić, że to, że ją wyciągnąłem z wariatkowa było wystarczające. Pokręciłem głową na samą myśl. Nie chciałem, żeby miała takie przekonanie. Nie po tym, co się wydarzyło, kiedy za nią poszedłem.  

Dlatego właśnie, podniosłem się niespiesznie. Podszedłem do biurka i otworzyłem jedną z szuflad. Poczułem jak niesamowicie szczypią mnie uszy i policzki. Cholera, nie mogłem się rumienić. Nie w takiej chwili. Nie wtedy, kiedy ona tak uważnie mnie obserwowała (wiedziałem bez patrzenia, taki szósty zmysł).  

- Sasuke? - odezwała się niepewnie, a moje uszy zapiekły jeszcze bardziej. 

- Ale z ciebie jest irytująca baba - warknąłem, wdychając uprzednio. Odwróciłem się do niej i nie patrząc się na nią, wyciągnąłem w jej stronę pudełko.  

- Dziękuję bardzo za ten komplement - mruknęła zbita z tropu. - Co to jest? 

- Wesołych świąt - nie widząc z jej strony żadnych ruchów, zmarszczyłem brwi i położyłem pudełko przed nią.  

Kiedy w końcu na nią spojrzałem wyglądała tak, jakby była w szoku.  

- Nie musiałeś - wydukała. Przewróciłem oczami.  

- Ty też nie musisz udawać skromnej. Po prostu to otwórz - starałem się wyglądać na cierpliwego.  

Wzięła pudełko w taki sposób, jakby nie miała pojęcia, co dalej ma z nim zrobić. Powoli (zbyt powoli) przejechała palcami po pokrywce, obejrzała je z każdej strony, sprawdziła, ile waży... czy brzęczy (brzęczało). A moja cierpliwość topniała z każdą minutą. Jakby nie mogła chociaż raz zrobić tego, o co ją prosiłem bez zbędnych ceremonii.  

Spojrzała na mnie i puściła w moją stronę jeden ze swoich szerokich uśmiechów. Co. Za. Baba.  

W końcu chyba zdecydowała, że nie będzie mnie dłużej męczyć i otworzyła to cholerne pudełko. Skupiła się na zawartości i widziałem, że walczy ze sobą, żeby się nie roześmiać. Jej wargi wyginały się na wszystkie możliwe strony, drżały, a ja nie mogłem się powstrzymać, żeby nie zrobić tego samego. W końcu odpadła, prychając głośno i natychmiast zasłoniła twarz dłońmi.  

- Sasuke! - jęknęła, kręcąc głową.  

- No co?

- Aż brak mi słów - odwróciła pudełko do góry nogami i wysypała zawartość. Pościel zamieniła się różnymi kolorami. - Mam na myśli... nie pomyślałabym o tym, że możesz się znać na tym -wzięła w dłoń różowy, ceramiczny pilnik do paznokci i obróciła go między palcami.  

- Masz rację - uśmiechnąłem się do niej lekko. Zmarszczyła brwi, nie do końca rozumiejąc, co chciałem jej przez to powiedzieć. Zwróciła wzrok ku lakierom do paznokci. - Nie mam pojęcia, co do czego, ale wiem, jak poprosić o pomoc urocze ekspedientki.

- Oczywiście - mruknęła, starając się ukryć zawód w kącikach oczu.  

- Wiem, że kiedyś lubiłaś malować paznokcie. Zabrałbym cię do salonu, ale to nie było by to samo - wytłumaczyłem, chcąc ją jakoś udobruchać. Opuściła głowę, skupiając się na lakierach.  

- Miło z twojej strony, że o tym pomyślałeś - wymruczała. - Choć muszę przyznać, że nie jestem pewna, czy pamiętam, co do czego - zamilkła na chwilę. - Wiesz, że nie powinieneś mi tego dawać, prawda? - pomachała mi pilnikiem przed twarzą. Złapałem za jej dłoń, przyjmując najbardziej poważną minę, na jaką było mnie stać o tej porze.  

- Nic sobie tym nie zrobisz - powiedziałem odważnie.  

- Sasuke, nie wiesz, co mi strzeli do głowy - zamknęła oczy.  

- No jasne, że nie wiem - parsknąłem. - I nawet nie chcę się nad tym zastanawiać. Po prostu ufam ci, że nie spieprzysz tego, o co walczyłem z twoim ojcem - w moim głosie pobrzmiewała pewność siebie. Nie chciałem, żeby ta rozmowa zeszła na ten tor. Haruno chyba miała tego świadomość. Otworzyła oczy i uśmiechnęła się do mnie smutno.  

- Przepraszam - szepnęła. - Dziękuję za prezent, jest bardzo ładny.

Kiwnąłem głową i zabrałem się do zbierania tego bałaganu. Różowowłosa obserwowała mnie uważnie, coraz bardziej marszcząc brwi. Udawałem, że tego nie widzę. Zamknąłem pudełko i odłożyłem na parapet za łóżkiem.  

- To... co teraz? - zapytała, mrużąc oczy.  

- Spać - wzruszyłem ramionami. Już zbierałem się do tego, żeby wstać, kiedy poczułem jej drobną dłoń na moim barku. Spojrzałem na nią przez ramię i uniosłem brew w oczekiwaniu na wyjaśnienia.  

Sakura przygryzła wargę, próbując się nie uśmiechać. Nie oddychała miarowo. To były krótkie, urywane oddechy, trochę tak, jakby ukrywała chęć do zaśmiania się. Nie odezwała się, ale zacisnęła palce jeszcze bardziej. Nie bolało, to w dalszym ciągu był najdelikatniejszy dotyk, z jakim przystało mi się zmierzyć w ciągu ostatnich kilku lat. Był... przyjemny.  

Chciałem więcej.  

Tak bardzo chciałem więcej, poczuć bardziej, całym sobą i na całym moim ciele.  

Ale coś mnie blokowało. Tylko jeszcze nie wiedziałem, co. Po prostu czułem, że to byłoby nie na miejscu. I nie chodziło o to, że nie byliśmy sami, ani o to, że ktoś mógłby nas przyłapać.  

Jednak zielonooka miała inne plany. Przesiadła się bliżej mnie i przeniosła swoją dłoń na mój kark, drażniąc paznokciami linię moich włosów. Czułem jej ciepły oddech na swoim policzku. Była blisko.  

Za blisko.  

Gdy odsunąłem się odruchowo, ona zbliżyła się jeszcze bardziej. Podniosła się na kolanach i teraz prawie stykaliśmy się nosami. Jedyne, co widziałem, co było wtedy całym moim światem, to jej wielkie, zielone oczy, błyszczące niczym dwa ognie. Już nie powstrzymywała się od uśmiechu. Była... śliczna.  

Opadłem na materac, chcąc jakoś ochłonąć, zebrać myśli, przerwać tę karuzelę, która nakręcała się wbrew mojej woli. A fakt, że Sakura, widząc, co robię, praktycznie się na mnie położyła wcale mi w tym nie pomagał. Wcale.  

- Mogę wiedzieć, co odwalasz? - zapytałem, nie dając po sobie poznać, że było mi zdecydowanie za ciepło. Pokręciła głową, zniżając się na tyle nisko, że każde następne moje lub jej słowo skończyło by się muśnięciem ustami naszych policzków. 

Wiedźma.  

To było naprawdę nie fair. Ja robiłem wszystko, żeby się powstrzymać, a ona robiła dosłownie wszystko, żebym nie mógł. No... z tym dosłownie to przesadziłem, mogła by się jeszcze rozebrać... chwila. Kurwa, nie, stop, nie myślimy o tym, jak miękkie ciało Sakury jest i jak idealnie styka się z moim. Stop.  

- Jak ostatnio leżałam w tym łóżku, powiedziałeś mi, że jestem twoja - zaczęła, a jej wargi muskały delikatnie mój policzek. Wiedźma. Już to mówiłem, prawda?  

Nic nie odpowiedziałem. Nie chciałem bawić się w tę grę. Nie miałem prawa. Szczególnie, że wspomnienia tego, jak wziąłem ją na tym łóżku jak jakiś pospolity szczeniak, bez szacunku dla tego, co przeze mnie przeszła, kierując się tylko swoimi pragnieniami, hormonami, których nie mogłem opanować, kiedy wyglądała tak ładnie, jak wróżka, zatańczyły mi przed oczami bezlitośnie.  

- A potem, że mnie kochasz - uśmiechnęła się szerzej. Owinął mnie przyjemny zapach pasty do zębów. I szamponu mojej matki. Ale w połączeniu z jej naturalnym zapachem to było nie do zniesienia. Wywróciłem oczami.  

Ojciec miał rację. To jest ten moment, kiedy uświadamiasz sobie, że nawet twój własny ojciec był przeciwko tobie i doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że są rzeczy, których nie da się powstrzymać, bo są oczywiste dla wszystkich. Szczególnie po tym, jak się wypala tekst o “tej jedynej”.  

Zamknąłem oczy, wzdychając cicho. Może jak sobie wyobrażę, że to ktoś inny, to się powstrzymam. Zacisnąłem pięści, chcąc wstrzymać bezkresną potrzebę złapania jej w tali. Lub za zbyt idealnie okrągły tyłek, znajdujący się tylko trochę ponad moim kroczem. Moja wyobraźnia podsunęła mi możliwie najdokładniejsze wyobrażenie tego, jak przyjemne musiało być to doświadczenie. Haruno poprawiła się na mnie, uwalniając kolejną dawkę narkotycznego, upajającego zapachu.  

Okej, chuj, nie będzie wyobrażania sobie. Trudno. Ta woń jest zbyt charakterystyczna.  

- Przestań - wycedziłem przez zaciśnięte zęby, starając się odsunąć od niej jak najbardziej. Nie żeby materac zostawiał mi jakiekolwiek pole do popisu.  

I kto by się spodziewał, że Sakurze zajmie jakąś milisekundę złączenie naszych ust? Zupełnie, jakbym nie odezwał się ani słowem. Przykleiła się do mnie całym ciałem, rozpłaszczyła się jak gruby chomik. 

Powiedzenie, że ciśnienie mi skoczyło, to byłoby, kurwa, niedopowiedzenie. Wciągnąłem powietrze. Żarty się skończyły.  

To nie było tak trudne, jak stawianie biernego oporu. To było dziecinnie proste.  

Poderwałem nasze ciała do góry.  

Obróciłem się.  

Przygwoździłem ją do materaca.  

Zablokowałem kolanami jej biodra. 

Złapałem ją za nadgarstki i pociągnąłem je dół, ściskając jej ukryte pod koszulką piersi.  

Drugą dłonią złapałem ją za gardło i zacisnąłem lekko.  

Oderwałem się od niej i usiadłem na jej brzuchu, patrząc z góry na to, co zrobiłem.  

Miała przymrużone oczy, migoczące w taki sposób, że nie miałem wątpliwości, że zrobiłem to, co chciała.  

Moja dłoń oplatająca całe jej gardło.  

Usta zaróżowione od siły moich warg, rozchylone, buchające ciepłymi oddechami. 

Błyszczący nos.  

Wypieki.  

Koszulka podwinięta nieco do góry, ukazująca fragment jej płaskiego brzucha i pępek. 

Kształt jej piersi, wybijających się spomiędzy jej ramion.  

Linia bioder, którą zasłaniały moje własne.  

- Wystarczy - mruknąłem. Puściłem ją, usiadłem obok na łóżku, plecami do tej czarownicy i pozwoliłem sobie złapać kilka oddechów.  

- Dlaczego? - wysapała, niemal natychmiast siadając obok mnie.  

- Bo będę żałować - wypaliłem bez zastanowienia. Zmarszczyła brwi, chyba ją uraziłem. Dotarło do mnie, co powiedziałem.  

Jednak nie chciałem jej tego tłumaczyć. Nie miałem przeczucia, że to by coś rozwiązało. Łatwiej byłoby, gdyby nie wiedziała, że żałowałbym nie każdej chwili spędzonej z nią, a tego, że za mniej niż tydzień znów musiałbym ją porzucić. Oddać w obce ręce i radzić sobie z tęsknotą większą, niż gdyby po między nami do niczego nie doszło.  

 

- Sasuke, teraz ty - usłyszałem głos Naruto, który właśnie szedł w moją stronę z iście zmaltretowaną miną. Choć lubił być w centrum uwagi, prawdopodobnie nawet jego wykańczały sesje zdjęciowe. Stanął nade mną, a ja bez zbędnych uwag ustąpiłem mu miejsca. Ruszyłem pospiesznie w stronę fotografa, starając się wyrzucić z głowy wspomnienia tamtego wieczora.  

No i powiem wam, że było ciężko. W momencie, w którym zrównałem się z obiektywem, telefon zawibrował w mojej kieszeni, skutecznie mnie rozpraszając. Wyjąłem go z kieszeni. MMS od Lo.  

Na zdjęciu była ona i Yamanaka. I choć obydwie się uśmiechały, tylko twarz Loli zdawała się promieniować i wysyłać do mnie jakieś podejrzane wibracje. Emanowała radością, beztroską. Prawie tak jak tamtego dnia.  

No i nici z niemyślenia o tym, jaką pół roku temu miałem wspaniałą kontrolę nad sytuacją. Teraz, to różowowłosa rozdawała karty, a ja mogłem się tylko przyglądać. Żeby nie było, to nie jest tak, że nie miałem wyboru. Ale odkąd zgodziła się (łaskawie) za mnie wyjść i nie przeprowadzić się na wieczność do matki, czasami pozwalałem sobą pomiatać. Szczególnie, jeżeli dostawałem w zamian taki uśmiech.  

Kradnę, to musiała napisać Ino.  

Wywróciłem oczami.  

Miałaś mi nie przeszkadzać, odpisałem szybko i schowałem telefon do kieszeni. Im szybciej skończę z tą sesją, tym szybciej do niej wrócę i wykopię Yamanakę z mojego mieszkania. Bałem się, że mogłaby nagadać jakiś głupot o mnie Sakurze. Lepiej było dmuchać na zimne.  

***

Kiedy zorientowałam się, że Sasuke zdążył wyjść z mieszkania było już dobrze po dziesiątej. Zamknęłam za sobą drzwi od łazienki i podjęłam śmiałą próbę przedostania się do kuchni. Zadanie było trudne z tego względu, że wszędzie, dosłownie, porozwalane były jego notatki i grube tomiszcza z prawa karnego. Jezu, nigdy nie sądziłam, że Sasuke uda się zrobić z tego malutkiego mieszkania bibliotekę, a jednak.   

Jak go poznałam, to lubił utrzymywać w swoim pokoju porządek. Potem, kiedy zaprosił mnie do siebie na noc, kiedy już byliśmy razem, odkryłam, że był z niego nie lada bałaganiarz. Kiedy wprowadziłam się do niego w zimę, okazało się, że już mu przeszło i znów wszystko było jak linijką odmierzone. Teraz, kiedy za kilka miesięcy miał bronić magistra, jego mieszkanie znów przypominało pobojowisko. Pokręciłam głową. Dwubiegunowy, jak nic.

Najzabawniejsze było w tym wszystkim to, że gdy mnie zamknęli, bo zbzikowałam już do reszty, zapomniałam o istnieniu czegoś takiego jak bałagan. Kiedy wyszłam na przepustkę, również zdawało się mnie to obchodzić niczym zeszłoroczny śnieg. Nie potrafiłam sobie przypomnieć momentu, w którym to ja sama zorientowałam się, że porządek był fajny, ale nie priorytetowy i takie porozrzucane książki, czy nawet cienka warstwa kurzu na półkach, z których zostały wyciągnięte nie robiły większej różnicy w moim życiu. To już nie było ważne. Może to kwestia powrotu z zaświatów? Albo dobrego seksu?  

Przeciągnęłam się i pomaszerowałam do czajnika, nastawiając wodę na herbatę. Musiałam się obudzić. Wyjrzałam przez okno od niechcenia. Widok z kuchni wychodził na dziedziniec. Dochodziła jedenasta, więc było raczej pusto. Dopiero po południu dzieci zlazłby by się ze szkoły i byłoby na co popatrzeć. Zwróciłam oczy ku niebu. Dzisiaj zaszczyciło nas słońce. Był w końcu środek marca, można się było tego spodziewać. W końcu.  

Zalałam herbatę i oparłam się o blat, czekając aż się zaparzy. Ogarnęłam wzrokiem pomieszczenie. Czegoś mi brakowało, oczywiście poza Uchihą. A, no tak. Brakowało mi zajęcia. Co za nudy. Westchnęłam, przyglądając się własnym stopom. Nie mogłam się czasem oprzeć wrażeniu, że mój narzeczony zasuwał jak dziki, spełniał swoje marzenia i pracował na własne szczęście, a ja dalej tkwiłam w miejscu. Sfrustrowana. Choć, jeśli marzeniem Sasuke było to, żeby mnie zamknąć w czterech ścianach i zrobić ze mnie kurę domową od leżenia, pachnienia i seksu – na co wskazywały wszystkie znaki na niebie i ziemi – to najwyraźniej się mu to udawało.  

Odrzuciłam głowę do tyłu, a moje ledwo co odrośnięte włosy połaskotały mnie to po karku, to po twarzy, to po ramionach. Szczerze powiedziawszy, nie mogłam się doczekać, aż odrosną. Serio, ta fryzura może i pasowała do mnie, ale tęskniłam za ciepłem, które dawały mi moje własne pukle. Jak drugie futro. No i teraz, kiedy były za długie na pixie, a za krótkie na bycie średnimi, traciłam cierpliwość. 

Herbata się zaparzyła, wyrzuciłam więc torebkę do kosza i przemieściłam się do salonu, stając na wyżynach moich akrobatycznych zdolności tylko po to, żeby nie wylać jej na którąś z jakże drogocennych notatek czy książek mojego faceta. Postawiłam kubek na stole i rzuciłam się z powrotem na niepościelone łóżko. Przez chwilę obserwowałam, jak słoneczko próbowało się przebić przez zasłonięte niedbale okna i odbijało swoje promienie na ścianie przede mną. Zawsze pocieszał mnie ten widok.  

Westchnęłam, starając się nie wybuchnąć płaczem lub raczej atakiem histerii. Czułam się samotna. I bardzo nie chciałam, żeby to uczucie wzięło nade mną kontrolę. Złapałam za telefon i niewiele myśląc, wybrałam numer.  

- Halo? - Ino odebrała po kilku sygnałach.  

- Halo? - odpowiedziałam starym zwyczajem, bez przekonania. Tak zaczynałyśmy każdą rozmowę, ja mówiłam „halo” ona na to „halo” i tak dopóki nie zaczynałyśmy się śmiać z głupoty tej konwersacji. Choć wątpiłam, żeby Yamanaka była w stanie teraz to zauważyć. Miałam wrażenie, że mogła zasnąć w każdym momencie.  

- ...Halo? - A może jednak jej nie doceniłam.  

- Śpisz? - zapytałam, przygryzając wargę.  

- ... Co? - w myślach już mogłam sobie wyobrazić, jak mamrocze w poduszkę. Słyszałam, jak sapie, wyrwana ze snu.  

- Jajco - prychnęłam. To ją obudziło.  

- Słuchaj, kurwa, niektórzy tu ciężko pracują - warknęła. Uśmiechnęłam się lekko.  

- Wiem, wiem - podniosłam się na łóżku i usiadłam po turecku.  

- Czego chcesz ode mnie w środku nocy, zła kobieto? - zapytała, już trochę spokojniejsza. Dałabym sobie rękę uciąć, że ona też usiadła. Nie mogłam się powstrzymać: 

- Usiadłaś?

- Tak, a bo co?  

- Nic. Ja też usiadłam - zaśmiałam się krótko.  

- Uuu, połączone mózgi - zachichotała. Zasłoniłam oczy wolną dłonią, trzęsąc się ze śmiechu.

To było najlepsze w tym całym szajsie, że chociaż wbiłam jej nóż w plecy i nie widziałyśmy się tyle czasu, wybaczyła mi i nasza relacja była jedną z najbardziej intymnych, jaką miałam z kimkolwiek w moim życiu. 

- Matko, aż mi się zrobiło cieplutko na serduszku - uderzyłam się pięścią w pierś, dalej chichocząc jak jakaś psychiczna gimbusiara.  

- Ooo, jesteś taka słodziutka - westchnęła. - To, co chciałaś? 

- Nudzi mi się samej - przyznałam bez cienia krępacji.  

- A gdzie twój książę? - w jej głosie słychać było sarkazm. Przewróciłam oczami.  

- W pracy - mruknęłam niezadowolona. - Przyjdź. Nawet ci zrobię śniadanie.  

- Chcesz mnie otruć, Czółko? - prychnęła. 

- No i zakopać, Świnko - zażartowałam. - Chodź, obgadamy naszych facetów, pomalujemy paznokcie, może porobimy zakupy przez neta... może pomożesz mi ogarnąć włosy? 

- Dobra, już się zbieram. Daj mi godzinę.  

- To będzie najdłuższa godzina w moim życiu - rzuciłam gorzko i się rozłączyłam.  

 *

Ino rzeczywiście przyjechała po godzinie. Poderwałam się niczym kuna i popędziłam do domofonu potykając się o książki i psując przy okazji kilka stosów. Wpuściłam ją bez podnoszenia słuchawki i otworzyłam drzwi, ostrożnie wyglądając na schody. Wkrótce zobaczyłam blondynkę, walczącą z ogromną wściekle-różową walizką, jak wdrapywała się z nią na pierwsze piętro niczym na jebane K2. Uśmiechnęłam się z wyższością i otworzyłam drzwi szerzej.  

- Czego się szczerzysz, Czółko? - wysapała, łapiąc moje spojrzenie.  

Będąc w połowie drogi, przystanęła i poprawiła skórzaną torebkę, którą miała przewieszoną przez ramię. Nawet w słabym świetle klatki schodowej mogłam dostrzec, że jej śliczną buzię pokrywały soczyste wypieki.  

- Nie przypominam sobie, żebym zapraszała cię na noc - mruknęłam, podpierając ręce o boki. Yamanaka posłała mi naprawdę zabójcze spojrzenie i ponownie podjęła wędrówkę. Po kilku minutach wspięła się wreszcie na piętro i głośno westchnęła. Przesunęłam się i pozwoliłam jej wejść do środka. Moja przyjaciółka zdążyła jeszcze przekroczyć próg, nim jęknęła głośno i wybałuszyła oczy. 

- Wyprowadzacie się?! 

- Co? - prychnęłam, wpychając ją w głąb mieszkania.  

- Co to za pobojowisko? - odwróciła się do mnie, chyba będąc w szoku. 

- A - mruknęłam. - Sasuke przygotowuje się do magisterki - machnęłam ręką. - Co chcesz zjeść?

- Wzięłam na wynos - przyznała, wyjmując z torby dwa styropianowe pudełka. Teraz to ja posłałam w jej stronę zabójcze spojrzenie. - No co? Naprawdę kiepsko gotujesz! 

 *

Kiedy śniadanie było zjedzone, a kawa wypita wzięłyśmy się za odgruzowywanie mieszkania. Zajęło nam to trochę czasu, ale trzynasta to był dobry wynik. Padłyśmy zmęczone na złożoną kanapę i z niemałą dumą ogarniałyśmy wzrokiem pomieszczenie.  

W pewnym momencie odkryłam, że Ino bawiła się moimi włosami. Czułam, jak dostaję gęsiej skórki miejscach, w których jej długie paznokcie drażniły moją skórę. Nadstawiłam kark, niemo domagając się więcej pieszczot. 

- Ale z ciebie leniwa kicia - wymruczała. Wzruszyłam ramionami. - To co jest dokładnie nie tak z twoimi włosami? 

Westchnęłam przeciągłe, przypominając sobie o tym, ze wyglądam jak gówno. 

- Długość?  

Blondynka zachichotała cicho.  

- Mam je podciąć? 

Moje szeroko otwarte oczy mówiły same za siebie.  

- Mam dość tego, ze wchodzą mi w oczy, to wszystko. I mam dość czekania.   

- I tak szybko rosną - prychnęła, poprawiając się na kanapie.  

- Po prostu było by miło, jakbyś zrobiła tak, żeby to wyglądało trochę bardziej cywilizowanie - wysiliłam się na lekki uśmiech.  

- Okej, mała, zobaczę co da się zrobić - wstała i podeszła do swojej magicznej walizki z czarodziejską zawartością. - Idziemy do łazienki? - to było bardziej stwierdzenie niż pytanie, ale ja i tak skinęłam głową. 

 *

- Zawsze mnie to zastanawiało... - moja przyjaciółka wymruczała pod nosem. Zamknęłam oczy, oddając się przyjemnym dreszczom, które męczyły moją skórę za każdym razem, gdy zęby grzebienia przejeżdżały po niej powoli.  

- Co takiego? - westchnęłam, walcząc z początkami senności.  

- To, że masz tyle włosów - wyjaśniła. Usłyszałam, jak odkłada grzebień. - No i że tak szybko ci odrosły... od grudnia, tak? - skinęłam, otwierając oczy i przyglądając się sobie w lustrze.  

Teraz moje włosy były tej samej długości, dosłownie trochę powyżej ramion, jak zwykle proste jak druty. Wyglądałam... inaczej. Coś mi to przypominało. I kiedy niebieskooka towarzyszka traktowała swoje arcydzieło suszarką, ja zachodziłam w głowę, co takiego mogło być w tej twarzy i włosach, że odnosiłam wrażenie, że coś było nie tak.  

- Sakura? - Ino wyrwała mnie z tej krainy odlotu. Złapałam jej spojrzenie w lustrze i zmarszczyłam brwi, chcąc odróżnić jej słowa od szumu suszarki tuż przy moim uchu. - Nie żałujesz?

- Żałuję wielu rzeczy - powiedziałam nieco głośniej, uśmiechając się krzywo. - Ale nie wiem, którą masz w tym momencie na myśli. 

Blondynka wywróciła oczami, tupiąc nogą w teatralnym geście irytacji. Wyłączyła suszarkę i odłożyła ją do pokrowca. Spojrzałam na nią przez ramię, unosząc brwi.  

- Miałam na myśli - zaczęła po chwili – czy nie żałujesz tego, że zmarnowałaś tyle czasu na studia? 

Zesztywniałam ze zdziwienia.  

- Ino... - zaczęłam, ale szybko się wycofałam, próbując znaleźć w głowie odpowiedź na jej pytanie. - Nie wydaje mi się, żeby ta wiedza to było marnotrawstwo czasu - mruknęłam w końcu, przeczesując włosy dłonią, zachwycając się w głębi duszy ich miękkością.  

- No tak, ale mogłaś zamiast siedzieć na uczelni zacząć już karierę piosenkarki. Przecież o tym zawsze marzyłaś, no nie? - pokręciła głową, strącając moją dłoń. - Nie ruszaj, bo popsujesz. 

- To nie jest tak, że nie marzyłam nigdy o zostaniu lekarzem... - uśmiechnęłam się pod nosem. - Bardziej niż żałować trzech lat studiów, żałuję tego, że ich nie skończyłam -przyznałam po chwili.  

- No dobra, to zapytam inaczej... gdybyś mogła cofnąć się w czasie - wykonała jakiś teatralny gest, który dodał jej postaci jakiejś magii w moich oczach - to czy wybrałabyś TA, czy zostałabyś na studiach? 

Pytanie to zbiło mnie z tropu.  

- Sama się ostatnio nad tym zastanawiam... - wymruczałam pod nosem.  

- Żartujesz? - Yamanaka przyjrzała mi się uważniej.  

Pokręciłam głową. Wstałam ze stołka i wzięłam ją za rękę, prowadząc do salonu. Zatrzymałyśmy się na środku pokoju.  

- Popatrz tylko - wskazałam ręką na te wszystkie regały pełne rzeczy. - To wszystko jest Sasuke. Ciuchy, książki, płyty... notatki, zeszyty, cały ten bajzel. Wiesz, że lubiłam się uczyć, zawsze. I im dłużej patrzę na niego, kiedy wypruwa sobie żyły nad magisterką po nocach, tym bardziej dostrzegam jak bardzo mu tego, cholera jasna, zazdroszczę! - zarumieniłam się, kiedy poczułam znajome piekące uczucie w kącikach oczu.  

Czy to był powód do płaczu?  

Spojrzałam nieśmiało na moją przyjaciółkę. Stała obok mnie, przyglądając mi się z tą znajomą uważnością w oczach, którą zawsze potrafiła mnie rozbroić.  

- Mów dalej - zachęciła, pozwalając sobie usiąść na sofie. - Nie sądziłam, że to pytanie cię uruchomi, ale czuję, że jeżeli to z siebie wyrzucisz, to zrobi ci się lepiej.  

Spojrzałam na nią spod byka, czując szóstym zmysłem, jak robiła sobie ze mnie jaja. Nie z tego, że miałam marzenia, tylko z tego, że dopiero teraz o tym mówiłam.  

- Chcę śpiewać, naprawdę... ale co potem? - jęknęłam.  

- Y... śpiewasz dalej? - Ino zmarszczyła brwi. - Przecież nie stracisz głosu za dziesięć lat. No i nikt ci tego nie zabierze.  

- Nie czuję się na siłach, żeby gwiazdożyć i udawać, że w wieku czterdziestu lat dalej jestem nastolatką - wyjaśniłam, głośno wzdychając. - Jak byłyśmy w szkole miałam dwa marzenia... śpiewać i leczyć ludzi. Bo w tych dwóch rzeczach byłam dobra, w pozostałych ssałam - zaśmiałam się cicho. - Zaczęłam śpiewać, ale okazało się, że nie był to dobry moment w moim życiu, przerosło mnie to. Więc musiałam zrezygnować z obydwu. A teraz... 

- A teraz? - głos Ino był bardzo przejęty.  

- Nie wiem, co mam robić - ukryłam twarz w dłoniach.  

- A co chcesz? - zapytała po chwili znaczącej ciszy.  

- Chcę się uczyć - mruknęłam żałośnie. Nie wiedziałam, czy mnie usłyszała. Miałam nadzieję, że tak.  

Taka była prawda. Dla mnie śpiew już nie był priorytetem. Nie mogłam powiedzieć, że nie miałam go już we krwi, że nie czułam przypływu adrenaliny siedząc z nią w studiu nagraniowym, ale nie chciałam, żeby to była moja jedyna praca. Pragnęłam czegoś więcej i na pewno nie marzyłam o tym, żeby znienawidzić jedynej rzeczy, w której byłam dobra. Bałam się, że tak się stanie.  

Kariera oznaczała długie godziny w studiu.  

Kariera oznaczała wielomiesięczne trasy koncertowe. 

Kariera oznaczała życie publiczne.  

Kariera oznaczała rozłąkę ze wszystkim co kochałam - ze spokojem, z Sasuke i z tą mną, którą mogłabym być, gdybym wybrała coś innego.  

- Matko, Sakura, jak ty jęczysz! - jęknęła Yamanaka, pocierając czoło. - Jak chcesz się uczyć, to na co, powiedz mi, czekasz? Aż ktoś podejmie tę decyzję za ciebie? Ktoś podstawi ci gotowca pod nos i powie, że to będzie dla ciebie najlepsze, a ty jak jakaś durna krowa w to wejdziesz bez zastanowienia? Tego chcesz?  

Patrzyłam na nią szeroko otwartymi oczami, czując, że zbliża się następny przełomowy moment w moim życiu. W myślach wiedziałam, że miała rację, już się z nią zgadzałam. Bo w końcu ktoś powiedział na głos to, co czułam przez klika ostatnich lat i nie miałam odwagi nawet przed samą sobą się do tego przyznać.  

Nastała jasność.  

Nastała lekkość.  

A ciężarowi mówimy stanowcze nie.

- No co się patrzysz? - prychnęła, a cała jej postawa mówiła mi, że jestem dla niej niczym nieporadne dziecko. - Nie chcesz? Przecież zawsze tak robiłaś. Tak się przyzwyczaiłaś do bycia traktowaną jak ciele, że teraz nawet nie dostrzegasz tego, że nie potrzebujesz niczyjego pozwolenia na to, żeby robić ze swoim życiem, co chcesz!  

Powiedzieć, że Ino była poirytowana, to niedopowiedzenie.  Policzki jej poczerwieniały aż po uszy, oczy były szeroko otwarte i skierowane prosto w moją stronę z przerażającą przenikliwością, a zaciśnięte pięści na jej udach tylko szeptały o tym, co miała ochotę ze mną zrobić.  

- Gdzie są twoje podręczniki? - zapytała przez zaciśnięte zęby. Struchlałam. - No gdzie? 

- U ojca - szepnęłam cała przerażona. Niebieskooka podniosła się z kanapy i ruszyła do przedpokoju, zgarniając swoją torebkę ze stołu. - Co ty robisz? - pisnęłam. 

Yamanaka zatrzymała się w przedpokoju i odwróciła do mnie przodem.  

- Oślepłaś, czy do reszty zgłupiałaś w tych czterech ścianach? - wywróciła oczami. - Jedziemy po nie! Koniec z byciem melepetyczną ciotą, moja droga! Ubieraj się!

*

Droga do domu mojego ojca upłynęła by nam w ciszy, gdyby nie to, że Ino wzięła sobie za punkt honoru, żeby słuchać swoich ulubionych piosenek na praktycznie maksymalnej głośności. Zastanawiałam się, czy to ze względu na to, żeby zagłuszyć własne myśli, czy może mnie, na wypadek, gdybym zechciała coś jednak powiedzieć.  

Miło.  

Nie mniej jednak, kiedy byłyśmy już prawie pod tą nieszczęsną chałupą, moja przybrana-zaginiona-adoptowana siostra nagle wyłączyła głośniki. Nie skomentowałam tego, cierpliwie i grzecznie przyjmując wszystko, co mogła by w moją stronę rzucić.  

Nic się jednak nie wydarzyło. Podjechałyśmy w ciszy pod dom, do którego miałam nadzieję nigdy już nie wrócić. Nie chciałam nawet myśleć o spotkaniu z ojcem. Z jednej strony czułam nienawiść za to, że mnie odrzucił, bo próbowałam być samodzielna. Z drugiej strach przed samą konfrontacją z nim. Gdyby spojrzenie mogło zabijać, byłabym już dawno martwa.  

Siedziałam i wyglądałam przez szybę samochodu na posiadłość. Wyglądała przystępnie, okazale i bogato. Zastanawiałam się, co mnie spotka w środku. Kogo spotkam? Z kim będę musiała się mierzyć? Nie czułam się tu mile widziana i to bez żadnego werbalnego komunikatu ze strony domowników. 

Poczułam dłoń Yamanaki na moim ramieniu.   

- Zrobimy to razem, Czółko - szepnęła, a ja skinęłam głową. Wysiadłyśmy z auta i ruszyłyśmy w stronę bramy.  

Nie było potrzeby dzwonić domofonem. Miałam nadzieję, że mój tata nie oszalał na tyle, żeby zmieniać kod do bramy tylko ze względu na to, że się pokłóciliśmy. Wpisałam kod, zamek puścił, a ja odetchnęłam z ulgą. Ruszyłyśmy z blondynką ścieżką prowadzącą do drzwi posiadłości. 

- Sakura... czuję się trochę tak, jakbyśmy się włamywały! - zachichotała Ino, biorąc mnie za rękę. Prychnęłam, łapiąc za klamkę i wchodząc do środka, jakbym była tam szefem.  

Wewnątrz było bardzo cicho. Za cicho jak na to, żeby drzwi frontowe były otwarte. Nie zdjęłyśmy butów, szkoda było nam na to czasu. Niemo postanowiłyśmy, że czas udać się na górę.  

Przechodząc cichaczem przez salon odruchowo wyjrzałam przez szklane drzwi na patio i rozległy ogród, który zawsze zapierał swym bogactwem i rozmachem wszystkich, którzy mieli choć raz okazję na niego spojrzeć. Zawsze, gdy taką szansę miałam ja, odnajdywałam coś nowego. Tym razem nowym elementem była Sayuri i jej dziecko. Moje... rodzeństwo? Chyba tak. Coś złapało i ścisnęło moje serce.

Wszyscy szli do przodu. Mój ojciec założył nową rodzinę. Mama pogodziła się z przeszłością i starała się żyć dla Ochy. Świnka miała rację. Znowu jęczałam, ale czułam się żałośnie. Byłam totalnie bezużyteczna, siedziałam i czekałam na cudowne rozwiązanie, a przecież tylko ja powinnam mieć moc sprawczą nad moim życiem. Ino chyba wyczuła moje uczucia i łapiąc moją dłoń raz jeszcze pociągnęła mnie tam, gdzie poniosły ją nogi.  

- Schodami w prawo - szepnęłam bezgłośnie.  

W końcu znalazłyśmy się w moim pokoju. Dalej był tak samo bezosobowy, niepasujący do mnie i smutny. Wyglądał tak, jakby mógł należeć do każdej innej osoby. Ale kartony na podłodze wołały mnie cicho, mówiąc, że znalazłam to, po co przyszłam.  

Podeszłam do nich i otworzyłam pierwszy z brzegu, starając się nie robić hałasu. Książki. Bingo. A następny? Ciuchy. W ostatnim pewnie była reszta bambetli, był najmniejszy.  

- Nie wiem, czy uniesiemy ten z książkami - przyznałam, patrząc przez ramię na Ino, która stała na czatach. Zwróciła na mnie swoje błękitne oczy i zaciekawieniem.  

- To go rozłóżmy na dwa... trzech przecież i tak nie weźmiemy - odparła, wiążąc włosy w wysokiego kucyka. Skinęłam głową, biorąc się do pracy.  

Nie miałam pojęcia, co bym bez niej zrobiła.

Po chwili byłyśmy gotowe. Pomagając sobie wszystkimi możliwymi kończynami, podniosłyśmy dwa ciężkie pudła z podłogi i wyszłyśmy, zamykając za sobą drzwi. Zatrzasnęły się trochę za głośno. Bojąc się, że to mogłoby zwrócić czyjąś niepotrzebną uwagę, pognałyśmy przed siebie. Prawie, że zaliczyłyśmy salto na schodach, potykając się o własne buty.

Zatrzymałyśmy się dopiero przy drzwiach frontowych. Yamanaka chciała je otworzyć najszybciej jak tylko mogła. Szkoda tylko, że było za późno.

Nikt nie musiał nic mówić. Obydwie to wyczułyśmy. Te pokłady agresji skierowane w naszą stronę.

- Ino – szepnęłam. – Zaczekaj na mnie w aucie.

Blondynka zerknęła na mnie ostrzegawczo.

- Oszalałaś – syknęła cicho. – Nie zostawię cię tutaj samej!

- Jeżeli zaraz stąd nie znikniesz Yamanaka, wezwę policję – odezwał się trzeci głos. Ten, którego, kurwa, najbardziej na świecie nie chciałam usłyszeć. Skinęłam niebieskookiej głową i ta, choć nie ukrywając niechęci, ruszyła przed siebie spokojnie.

Postanowiłam się odwrócić. Po to, żeby spojrzeć mu prosto w oczy, powiedzieć, że ma się wypchać, że go nienawidzę i że nigdy więcej mnie nie zobaczy.

Jak się okazało, był to błąd.

Ciężko było mi powiedzieć, co czułam bardziej. Możliwości były dwie. Albo piekący ślad na policzku, albo rozjątrzona rana na sercu, która raz zamknięta, otworzyła się na nowo z podwójną siłą. I choć czas upływał tak, jak dawniej, nic nie zlewało się ze sobą i nic nie zwolniło, ból nie ustępował. Bolało dalej tak samo: szczypiąco i przeszywająco.  

I kiedy tak stałam nieruchomo, wpatrując się w lustrzane odbicie moich własnych oczu, powoli docierało do mnie, że byłam sama sobie winna.  

Urodzona jako ofiara. 

Wychowana jako ofiara.  

Sama z siebie zrobiłam ofiarę.  

Co dokładnie było ze mną nie tak? 

Dlaczego przeznaczenie wybrało akurat dla mnie taką pełną trujących cierni ścieżkę, a nie dla kogoś innego? 

I dlaczego pozwalałam sobie samej wmawiać, że przeznaczenie miało coś z tym wspólnego? 

Dotarło do mnie, że tak jak moje oczy były dziwnie suche, tak moje zranione serce odmawiało uparcie współpracy. Skoro jeszcze rejestrowałam bodźce, to znaczyło, że biło. Jednak ja tego nie czułam.  

Poczułam za to smak mojej krwi w ustach. Musiałam rozciąć sobie wargę. Pytanie brzmiało: moje zęby, czy jego obrączka?  

Obserwujące mnie oczy nie przejawiały wielu emocji. Były równocześnie błyszczące z gniewu i lodowate zapewne ze względu na widok mojej osoby. Och, jak to bolało!  

Zdecydowanie, to te oczy bolały mnie najbardziej. A w ślad za nimi słowa, przemyślane czy nie.  

- Po coś przylazła?

- Po moje rzeczy - usłyszałam, jak odzywam się niemal natychmiast, bez cienia złości, żalu czy smutku. Po prostu rozpoznałam go jako mój.  

- Wzięłaś je? - wydałam z siebie bliżej nieokreślony pomruk, który stanowił ogólną odpowiedź twierdzącą. - To się wynoś. Nie chcę cię tu więcej widzieć. 

Sama niedowierzając we własny spokój, odwróciłam się na pięcie i wyszłam bez słowa.  

Gdy znalazłam się przy bramie do moich uszu doszedł huk drzwi. Podskoczyłam nieco, ale szłam dalej, bez podniesionej ani spuszczonej głowy, z otwartymi oczami spiętymi plecami. Podeszłam do samochodu mojej przyjaciółki, która im bliżej niej byłam, tym większymi oczami na mnie patrzyła i coraz bardziej rozdziawiała buzię. Wrzuciłam karton do bagażnika. Otworzyłam drzwi od strony pasażera i usiadłam na swoim miejscu.  

- Sak... 

- Jedź - przerwałam jej, zapinając pas.  

- Ale... 

- Ino, jedź - powtórzyłam, czując, jak zaczyna gapić się bezwiednie na zapewne przepiękny siniak zdobiący mój policzek. Musiałam się upewnić. Opuściłam osłonę przeciwsłoneczną i spojrzałam w lusterko.  

Śliwy jeszcze nie było. Ale ślad ciągnął się od kącika oka, przez środek policzka aż po brodę. W kącikach spierzchniętych ust czaiły się krople krwi. Nic dziwnego, że się gapiła. Cios był potężny. Mało co się nie przewróciłam. Cud? Lata praktyki? Trening? Silna wola? Co takiego sprawiło, że utrzymałam się na nogach w starciu z takim kolosem, jak mój ojciec? 

***

Zdziwiło mnie to, że gdy pociągnąłem za klamkę, drzwi od mojego mieszkania, w którym powinna czekać na mnie moja narzeczona, okazały się zamknięte. To było nietypowe. Mieliśmy taką niepisaną umowę, że zawsze na mnie czekała, a gdyby coś się wydarzyło, po to miała telefon, żeby do mnie zadzwonić. Westchnąłem głośno, niezadowolony. Wyciągnąłem klucze z kieszeni czarnej parki i włożyłem do zamka.  

Nie martwiłem się.  

Nie. Zdecydowanie nie.  

Pewnie Yamanaka ją gdzieś wyciągnęła. I się zasiedziały. Albo po prostu dobrze się bawiły. W końcu to blondynka była jej najlepszą przyjaciółką, nie ja.  

A co jak nie były razem? 

Prawdopodobnie jednak się martwiłem. 

Pokręciłem głową i zacząłem się rozbierać. W mieszkaniu panowała głucha cisza, coś do czego byłem przyzwyczajony. Lecz tym razem coś w tej głuchocie mnie niepokoiło. Przeszedłem do kuchni i usiadłem na blacie, w miejscu, w którym zawsze czekała na mnie Lo. Przypomniałem sobie, że ona zawsze wyglądała przez okno i machała mi, gdy tylko pojawiałem się w bramie.  

Obejrzałem się za siebie.  

Piękny dzień, pomyślałem, patrząc, jak słońce odbija się w szybach naprzeciwko, oślepiając mnie swoim radosnym blaskiem. Zwróciłem oczy ku bramie, także skąpanej w złocistych promieniach. Chciałem w jej mroku odnaleźć, jak kiedyś, właśnie moją Lo.  

Ciężko było mi z tym uczuciem. Kuło mnie w piersi. Czułem, jak pieką mnie oczy, bo nie mogłem się zmusić do mrugnięcia. I ta przeklęta cisza.  

W bramie mignęło mi coś różowego. Moje oczy zareagowały natychmiast.  

Sakura miała spuszczoną głowę, a pastelowe włosy zasłaniały jej twarz przede mną całkowicie. Nie spodobało mi się to. Tuż przed nią szła Ino i obydwie trzymały ogromne kartony. Zastanawiałem się, co mogło to oznaczać? 

Zacząłem się bać, że to wiązało się z kłopotami. Czy Ino rzuciła w końcu tego nieroba Sai’a i chciała u nas nocować? Czy może to Lo postanowiła mnie kopnąć w tyłek za to, że przez ostatnie tygodnie zachowywałem się jak maniak, lawirując pomiędzy nauką a pracą, traktując ją jako osobistą pokojówkę i anioła od robienia herbaty?  

Miałem już dość tego czekania i wymyślania czarnych scenariuszy, ale postanowiłem wytrzymać jeszcze trochę. Przesadne reakcje nie przynosiły mi niczego dobrego (patrz: pobicie Naruto i sprawa w sądzie za jazdę po pijaku).  

Zadzwonił domofon. Westchnąłem, kryjąc twarz w dłoniach. Spacer po schodach trwał tylko kilka sekund, ale w moim odczuciu to były miliardy lat świetlnych. Chyba za nią tęskniłem. Trochę za bardzo, na to wyglądało.  

W końcu drzwi się otworzyły, a ja postanowiłem się jednak nie podrywać. To byłoby nie w moim stylu. Dziewczyny weszły do środka. 

Zaskoczyło mnie to, jak cicho się zachowywały. Normalnie w ich towarzystwie miałem wrażenie, że mógłbym urwać sobie łeb, a dalej bym słyszał ich świergoty i śmiechy. Najogólniej mówiąc, ten duet był dla mnie nie do zniesienia, pomimo moich uczuć              względem Sakury. A tu proszę - cisza absolutna, jeżeli nie licząc odgłosów przesuwania ciężkich kartonów po podłodze i zdejmowania kurtek.  

Nie minęła chwila, a już je widziałem.  

Yamanaka wchodząc do kuchni, wydała z siebie okrzyk przerażenia, który prawdopodobnie spowodowałem.  

- Sasuke! - złapała się za gardło dłonią, wybałuszając oczy.  

- Hm - mruknąłem, dalej się na nią patrząc.  

Zaznaczam, że nie miałem zamiaru wyglądać przyjemnie, ani zmieniać swojej podstawy. Śmiałem sądzić, że słysząc, że jednak wróciłem do domu, w progu zaraz stawi się moja narzeczona. I - jak zwykle, jeżeli w grę wchodziła Lo - przeliczyłem się potwornie.  

- Co tu robisz? - wydyszała, kierując się do czajnika. Uznałem to pytanie za tak durne, że nawet jej nie odpowiedziałem. Co mógłbym robić we własnym mieszkaniu?  

Zwlokłem się w końcu z blatu i poszedłem do przedpokoju, chcąc zobaczyć różowowłosą. Blondynka widząc moje zamiary podniosła rękę i dotknęła mojego ramienia, chcąc mnie prawdopodobnie zatrzymać. Okej, jeżeli to nie był czerwony alarm, to nie miałem pojęcia, jak mógłby wyglądać. Wyrwałem się i ponowiłem działania.  

Zobaczyłem Haruno tuż przy wejściu do kuchni. Opierała się o ścianę, a gdy zobaczyła, że ją znalazłem, natychmiast opuściła głowę.  

- Gdzie byłaś? - zapytałem bez ogródek. Po dobrej minucie milczenia z jej strony zacząłem się zastanawiać, czy kiedykolwiek dane mi będzie poznać odpowiedź. - Sakura.  

Minęła kolejna minuta, a reakcji żadnej. Byłem na granicy wytrzymałości. Wyciągnąłem dłoń w jej stronę. Ona natomiast, dobrze znając moje zamiary, chciała się wycofać. Oczywiście standardowo zapomniała o tym, że z natury byłem od niej szybszy. Złapałem ją za ramię i przytrzymałem, drugą dłonią dotykając jej szyi, ponieważ wiedziałem, że dzięki temu na mnie spojrzy.  

Szkoda tylko, że nikt mnie nie uprzedził (no, może poza Ino), że wcale nie chciałem tego widzieć.  

 Na jej twarzy był siniak… i to taki duży. Krwawiła jej warga, a oczy były pełne łez. Jej spojrzenie nie wyrażało jednak ani bólu, ani strachu, których się spodziewałem. Lo się wstydziła, ale nie tak jak dziecko, które zostanie złapane na złamaniu zakazu. To był wstyd, który towarzyszył ludziom, którym napluto w twarz, ale byli zbyt dumni, żeby się do tego przyznać.  

Powiedzieć, że byłem zły to tak, jakby powiedzieć, że huragan Katrina był tylko lekkim wicherkiem.  

- Kto ci to zrobił? – mój głos był absolutnie lodowaty.  

Sakura spuściła głowę. Zamiast słuchać jej odpowiedzi, patrzyłem jak oblizuje wargę, smakując własną krew. Liczyłem na to, że po tym coś powie. Duma Haruno była jednak zbyt duża.  

- Jeżeli ty mi tego nie powiesz, dowiem się sam – rzuciłem ostrzegawczo. Różowowłosa zerknęła na mnie spod rzęs, badając na ile to, co mówiłem, było prawdą.  

Nasze oczy się spotkały. Nie rozumiałem, jak można było zrobić coś tak okropnego komuś, kto miał w sobie takie pokłady miłości i oddania drugiej osobie. Te dwa jadeity błyszczały w cieniu przedpokoju tak jasno, że wątpiłem w istnienie tak ślicznych oczu. Na nich zaczynał się kończył cały mój świat, dlatego właśnie chciałem adorować je do końca moich dni i dlatego chciałem, kurwa, zabić tego, kto sprawił, że były przekrwione od płaczu.

- Chciałam… zabrać książki – wybełkotała prawie niezrozumiale. Zmarszczyłem brwi. O czym ona mówiła? – Chcę wrócić na studia – dodała już trochę pewniej. Dotknęła swoich skroni, znowu pochylając głowę, pozwalając żeby pasma pudrowych włosów zasłoniły czający się na jej twarzy wyraz zawodu. – Powinnam była przewidzieć, że to się tak skończy.

- Czy ja dobrze rozumiem, że pojechałaś do swojego ojca? – zapytałem po chwili, pełen niedowierzania. – Sama?

- Ino ze mną była – przyznała obronnie, jakby obecność blondynki w obliczu starcia z tym agresorem miała cokolwiek zmienić. Gdybym był nieco spokojniejszy, może bym wywrócił oczami. – Myślałyśmy, że go nie spotkamy.

- W… jego własnym domu?

Lola spojrzała na mnie tak, jakbym robił z niej idiotkę. Dlaczego nie widziała, że nie musiałem? Pchanie się do domu jej ojca było jak strzał w kolano - nie miało prawa skończyć się dobrze.

Nie mniej jednak, on nie miał prawa krzywdzić mojej kobiety. Tak samo jak wolałbym, żeby nie nazywał się już jej ojcem. W moich oczach stracił ten przywilej. Pytanie tylko, czy w oczach Sakury sprawa wyglądała tak samo. Nie pierwszy raz oberwała.

Nad tym nie miałem jednak czasu się zastanawiać. Czekał mnie krwawy odwet. Wyciągnąłem do niej ręce i zagarnąłem jej włosy za uszy.

- Nie martw się tym już – wymruczałem, całując czubek jej cudownej, bezbłędnie pachnącej głowy. – Zajmę się tym – zapewniłem i zacząłem ubierać buty.

Czająca się do tej pory w kuchni Yamanaka odważyła się wyjrzeć zza framugi.

- Co ty robisz? – zielonooka zapytała zdezorientowana. – Gdzie idziesz?

- Do twojego ojca – odparłem tak, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.

- Chyba nie zamierzasz się z nim bić? – odwróciła się do mnie przodem, rozkładając ręce.

Rzuciłem jej pobłażliwe spojrzenie. Liczyłem na to, że załatwię to szybko, mówiąc dokładniej, jednym ciosem. Nie nazwałbym tego bójką. Sakura zrozumiała.

- Sakura… - Ino wyrosła za nią, kładąc jej ręce na ramionach. – Daj spokój.

- Oszalałeś! – wydarła się niespodziewanie, gdy już miałem złapać za klamkę. Zatrzymało mnie to. – Nawet mi się nie waż.

- Lo…

- Dlaczego wy wszyscy jesteście tacy sami? – jęknęła, choć brzmiało to bardziej jak wycie.

Zerknąłem na nią przez ramię. Zasłaniała twarz dłońmi, ramiona się jej trzęsły. Wyglądało na to, że płakała. Poczucie winy nieco ukuło moje serce, jednak wiedziałem, że miałem rację.

- Co masz na myśli? – zapytałem, za nim zdążyłem ugryźć się w język.

- … wszyscy wiecie lepiej – szepnęła. – Wszyscy. W tym nie ma mnie. Nigdy nie było i jeżeli coś się zaraz nie zmieni, to nigdy nie będzie. Janiechcętakżyć – powiedziała tak szybko, że ledwo co ją zrozumiałem.

Mój umysł jeszcze nie pojął, co kryło się za tymi słowami. Serce jednak zadrgało boleśnie.

- Mam mu odpuścić? Tak jak Sayi? Tak jak twojej matce? Tak jak Naruto? – zdenerwowałem się. – Mogłabyś chociaż raz przestać być matką Teresą z Kalkuty i wymierzyć sprawiedliwość! Weź się w garść i pozwól tym, którzy cię krzywdzą dostać taką karę, jaka im się należy!

Podczas gdy Ino stała z wybałuszonymi oczami, z przerażeniem obserwując naszą pierwszą od bardzo dawna kłótnię, Sakura wręcz przeciwnie – złość wylewała się z niej niemal falami, które docierały do mnie w niesamowitym tempie. Czułem, że byłem w stanie ją przyjąć, dlatego, że chciałem, żeby dotarło do niej to, jak wielki błąd popełniała zbyt łatwo odpuszczając ludziom. Całe życie pozwalała po sobie jeździć, najwyższa pora, żeby postawiła granicę.

Nie chciałem, żeby się biła ze swoimi oprawcami, czy robiła im dokładnie to samo – od tego miała mnie. Nawet jeżeli było to niezgodne z prawem, które kułem na pamięć od kilku ładnych lat. Nikt nie miał prawa robić jej krzywdy, doprowadzać jej do płaczu ani nic z tych rzeczy. I jeżeli ona nie mogła, ja musiałem się tym zająć.

- Mam się wziąć w garść? – prychnęła. – To nazywasz wzięciem się w garść? – zaśmiała się. – Mordobicie? Ganianie ludzi, o których nie chcę słyszeć po sądach? To jest twoim zdaniem wzięcie się w garść?

- Przestań – warknąłem. Jej opór i dyskusje zaczynały działać mi na nerwy. – Jakoś nigdy nie kwestionowałaś moich wyborów, a teraz, kiedy nie ma na to miejsca, nagle ci się zachciało kłócić?

- No właśnie – ruszyła do przodu. Patrzyłem tępo jak zakłada kurtkę. Nawet nie zdążyła rozebrać się z butów. – Właśnie biorę się w garść – powiedziała, gdy była gotowa do wyjścia.

Co ona robiła? Chyba nie chciała pójść ze mną? Zmarszczyłem brwi. Przerzuciła sobie torbę przez ramię i podeszła do mnie pewnym siebie krokiem. Kątem oka widziałem, że Yamanaka także nie rozumiała za bardzo, co chodziło różowowłosej po głowie.

- Uspokój się – spróbowałem dyplomacji. Oczywiście, był to błąd. Rozhisteryzowanej kobiecie nigdy nie mówi się, żeby się uspokoiła, jak to zwykła powtarzać moja matka.

- Sam się uspokój i uważnie mnie teraz posłuchaj – syknęła, mierząc się ze mną spojrzeniami. Dzieliło nas naprawdę niewiele, niemal czułem prąd, który przebiegał z mojego ciała do jej i na odwrót.

Zupełnie jak na początku, jeszcze w szkole, kiedy mieliśmy kosę i kłóciliśmy się przy każdej możliwej okazji – oczy Lo były pełne życia i determinacji. Odkrywszy to, zastygłem w miejscu. Wiedziałem, że nie był to czas i miejsce na takie myśli, ale… poczułem podniecenie i ekscytacje zbierające się w moim brzuchu.

Właśnie w tej Sakurze się zakochałem. Pewnej siebie, zdecydowanej i zbuntowanej do granic możliwości. Czemu teraz, po tych wszystkich latach walki o nią i mieszkaniu razem przez prawie pół roku… miałem ochotę jej przywalić za ten bunt?

- Mam dość tego, że wszyscy chcecie dla mnie dobrze – wypaliła, co kompletnie zbiło mnie z nóg, wyrwało z zamyślenia i… można powiedzieć, że z zachwytu. – Rodzice nie pozwalali mi decydować o moim życiu, matka kazała mi z tobą zerwać, a ojciec nie pozwolił mi być dorosłą. Naruto też… - zatrzymała się na chwilę i przygryzła wargę, szukając odpowiednich słów – on też mówił, że powinnam cię olać, chociaż moje serce krzyczało, że nie. Potem okazało się, że nie mówił tak z troski o mnie, a o swoje uczucia. Morino też na siłę robił ze mnie wariatkę. A ty… - znów się zawahała, a ja poczułem, że jej następne słowa nie będą dla mnie przyjemne – ty jesteś hipokrytą. Chcesz, żebym wzięła się w garść, ale mam wrażenie, że szczytem twoich marzeń jest moje całkowite poleganie na tobie. Najlepiej, żebym siedziała w tym mieszkaniu, czekała aż ty łaskawie wrócisz i była szczęśliwa, że nic właściwie w życiu nie osiągnęłam! Ważne, że ty masz wszystko, czego chcesz: zdrową rodzinę, karierę, perspektywę świetnej pracy i laskę, którą możesz przestawiać z kąta w kąt…

- Myślisz się – pokręciłem głową. – Ja ci tylko powtarzam, że nie powinnaś się z niczym spieszyć. Nie jesteś jeszcze gotowa…

- Ale ja się czuję gotowa! – przerwała mi, niemal wypluwając własne płuca. – Słyszysz? Ja nie chcę siedzieć tu sama! Nie chcę być jakąś zapyziałą kurą domową. Bycie twoją żoną i wychowywanie twoich dzieci to nie jest szczyt moich marzeń! Ja chcę osiągnąć coś innego, coś więcej, cokolwiek! I jestem absolutnie na to gotowa! Ale ty mnie nie słuchasz, żadne z was mnie nie słuchało… - przerwała, żeby wziąć oddech. – No może poza Ino i Itachim. Chcę sama o sobie decydować, więc przestań się wtrącać w moje walki i pozwól mi, kurwa, żyć po mojemu!

- Lo… - nie wiedziałem, co jej odpowiedzieć. Nie byłem przygotowany na te słowa. Nie wiedziałem, że… była nieszczęśliwa. Wyglądała przecież, jakby była.

Ino ruszyła w naszą stronę, ale Haruno była szybsza. Z przerażeniem obserwowałem, co robi. Wzięła mnie za rękę i wcisnęła mi w nią to, co należało – w moim odczuciu – do niej już na zawsze, bo tak sobie obiecaliśmy. Byłem w zbyt dużym szoku, żeby skomunikować się z moimi emocjami, ale wiedziałem, co to oznaczało.

- Kiedy zdecydujesz, że będziesz w stanie pozwolić mi żyć moim życiem, być dorosłą… kimś na równi z tobą, możesz się do mnie odezwać – szepnęła głosem już nie wściekłym tylko… jakby czułym.

Jej oczy były tak intensywnie skupione na moich własnych, że nie mogłem się od nich oderwać. Czemu miałem wrażenie, że widzę je po raz ostatni w życiu? Poczułem się jak zagubiony na morzu statek, którego jadeitowe światło morskiej latarni prowadziło bezpiecznie do brzegu. Do MOJEGO brzegu.

- Póki co, spierdalam stąd – mruknęła, otworzyła drzwi i przepchnęła się za mną, rzucając się na schody.

Wtedy dotarło do mnie, że… Sakura znowu mnie rzuciła. Zacisnąłem pierścionek w dłoni, próbując przez to powstrzymać rozpadnięcie się jakiejś części mojego serca. Tej, która nie była przywiązana do Lo po dzień mojej śmierci.

- Pójdę za nią – Yamanaka rzuciła się w pogoń za różowowłosą. Za moją kobietą. To ja powinienem biec, złapać ją za rękę i zaciągnąć z powrotem do mieszkania.

Ale nie potrafiłem. Stałem jak wryty. Zerwała zaręczyny. Tak po prostu. Jakby to nic nie znaczyło. A przecież dla mnie jej ciało obok mojego, kiedy się budziłem i kiedy kładłem się spać znaczyło… wszystko, kurwa no!

Może miała rację. Teraz nie wziąłbym jej strony. Nie potrafiłem spojrzeć na to z jej perspektywy. Musiałem to przemyśleć.

Nie mniej jednak wyszedłem z mieszkania i zamknąłem za sobą drzwi. Zszedłem po schodach i jak na automacie wsiadłem do samochodu, odpalając silnik. Nie trzęsły mi się ręce, ani nic. Nie miałem kontaktu z własnym ciałem, zdecydowanie, lecz chyba teraz nie potrzebowałem go.

Lo mogła mieć swoje zdanie, oczywiście. A ja moje, co za tym szło. Za nim ruszyłem, rozejrzałem się uważnie. Po dziewczynach nie było śladu. Może to i lepiej, że nie widziały. Jeżeli Yamanaka nie wróciła do mieszkania, znaczyło to, że prawdopodobnie ją dogoniła. I dobrze. Nie chciałem, żeby Sakura pod wpływem tego niespodziewanego przypływu odwagi i asertywności zrobiła coś głupiego.

Pierścionek w dalszym ciągu miałem w ręce. Przyjrzałem się mu, uśmiechając się mimo wszystko. Nie powiedziała przecież, że to koniec. Nigdy bym w to z resztą nie uwierzył. Za długo o siebie walczyliśmy. Nasze dusze były już ze sobą złączone – przynajmniej w jakimś metafizycznym znaczeniu. Nie chciałem nikogo innego i wiedziałem, czułem po prostu, że ona też nie. Musimy po prostu ochłonąć. Z tą myślą zrobiłem coś, do czego w życiu bym się nikomu nie przyznał, gdyby mi zależało na opinii innych ludzi.

Założyłem pierścionek na mały palec. Tylko na ten pasował, oczywiście. Mój uśmiech się poszerzył.

Stara Sakura naprawdę wróciła.

Dotarło do mnie, że czułem się tak, jakbym grał w jakąś grę. Kotka i myszkę chociażby… tak. To było to. Postanowiłem poczekać na to, aż moja Myszka będzie w stanie ze mną rozmawiać. Nie mniej jednak… przed tym musiałem się rozprawić z pewną sprawą.

Wyciągnąłem telefon.

- Halo? – Itachi, jak zwykle, odebrał po kilku sygnałach. W tle słyszałem odgłosy jakiejś bajki.

- Potrzebuję twojej pomocy.

Mój brat przez chwilę milczał, próbując coś wyczytać z moich słów.

- Czy jestem pierwszą osobą, do której dzwonisz? – zapytał całkiem rozbawionym tonem. Ja też się uśmiechnąłem.

- Tak.

- Czyli… dobrze rozumiem, że to nie jest coś, czym chciałbyś się pochwalić przed rodzicami? – niemal słyszałem jego uśmiech.

Kiedy dorośliśmy, zrobiły się z nas trochę stare konie. Jednak to, że nasza więź była wyjątkowa – że nie musieliśmy sobie niczego tłumaczyć – było bezcenne i przetrwało nawet te wszystkie lata życia jak przykładni obywatele. Pora to zmienić.

- Skoro rozmawiam o tym z tobą, to znasz już odpowiedź. Jadę do ciebie do domu – mruknąłem, rozłączając się.

*

- Co chcesz zrobić? – zapytał, gdy wsiadł do mojego samochodu, jak to on, z pozoru chorobliwie spokojny. Ja jednak widziałem ten błysk w jego oczach. Wiedział, że mój plan był ryzykowny i że potrzebowałem wsparcia kogoś zaufanego.

- Muszę się rozprawić z pewnym starym szczurem – wyznałem zdawkowo. Uniósł brwi. – Skrzywdził Lo.

- Rozumiem – poprawił się na siedzeniu, zapinając pasy. Nie kwestionował mojego wyboru, czyli się z nim zgodził. To jeszcze bardziej umocniło mnie w tej decyzji. – Jak wyjedziesz, to w prawo – rzucił od niechcenia, odpalając papierosa. To było najlepsze. Tylko on od razu wiedział, co miałem na myśli, czego potrzebowałem w danym momencie.

Patrzyłem zadowolony na jego czarne paznokcie, na glany na nogach i na kolczyki w uszach. Mój brat był jedyny w swoim rodzaju. Ale równocześnie z byciem wyjątkowym i raczej dziwacznym był… najlepszym facetem w moim życiu.

*

Dzień dobiegał końca. Chociaż zaczął się potwornie zwyczajnie, wydarzyło się bardzo wiele niespodziewanych dla mnie zwrotów akcji. Pomyśleć, że jeszcze dziś rano mogłem trzymać cały sens mojej egzystencji w ramionach i to tak za darmo…

Uniosłem głowę wysoko, podziwiając pełne fioletowych obłoków niebo w kolorze fuksji. Zastanawiałem się, czy i Lo na nie patrzy. Jeżeli tak, pewnie była zachwycona. Obydwoje przepadaliśmy za takimi zachodami słońca. Było mnóstwo rzeczy, które kochałem z nią robić, ale zdecydowanie jedną z moich ulubionych było właśnie czekanie na zapadnięcie nocy. Po której oczywiście nastawał nowy dzień, który również kończył się zachodem.

Gdzieś nad nami przeleciało stado jaskółek. Świergocząc głośno radowały się z polowania. I ja byłem zadowolony z moich łowów. Zwróciłem oczy ku ziemi, patrząc się na leżącego niedaleko mężczyznę. Jęczał głośno i prawdopodobnie nie mógł się podnieść. Przeniosłem oczy na Itachi’ego, który siedział na masce mojego auta i palił papierosa, również obserwując rozgrywające się nad nami ptasie harce. Jego dłonie, podobnie jak moje, były spuchnięte i we krwi.

Wyczuł moje zainteresowanie jego osobą i również się na mnie spojrzał.

Jak ja go kochałem.

- Pożałujecie tego – usłyszeliśmy i oderwaliśmy się od siebie po to, żeby zmierzyć raczej pogardliwymi oczami Ikuo.

Przewrócił się na brzuch i zakaszlał donośnie.

- Raczej wątpię – odpowiedziałem bez cienia zainteresowania.

Byliśmy po środku pustkowia, nieużytku rolnego kilkanaście kilometrów od Tokio. Spędziliśmy tu kilka godzin, a pobliską drogą nie przejechał nawet jeden samochód. Ani domów, ani ludzi – jedynymi świadkami były te niezbyt zainteresowane nami ptaki.

- Wynajmę najlepszych prawników – wybełkotał, już klęcząc.

- Uchihów, tak? – mój brat udał zainteresowanie.

Prawda była taka, że większość osób w naszej rodzinie siedziała w prawie, szczególnie w obrębie Tokio i okolic. Jak nie prawnik, to sędzia, czy może tak jak ja, prokuratura. Do wyboru do koloru. I w dużym skrócie: Ikuo mógł mi nasrać na wycieraczkę, a i tak nic by to nie dało.

Haruno zamilkł, rzucając swoimi jadeitowymi oczami gromy w naszą stronę. Westchnąłem. Należało się już zbierać do domu. Powaga dzisiejszych wydarzeń (słowa Lo i jej odejście oraz fakt, że sprałem z bratem jej starego na kwaśne jabłko) zaczynała powoli do mnie docierać. Tak samo jak zmęczenie.

No i lęk o to, że nie wiedziałem, co się działo z Sakurą.

- Mam nadzieję, że się zrozumieliśmy – powiedziałem po dłuższej przerwie. – Ani ja, ani Sakura nie mamy takiego życzenia, żebyś dłużej był częścią naszego życia. W związku z tym mam nadzieję, że to ostatni raz, gdy mamy ze sobą do czynienia.

- Myślisz, że tak łatwo się poddam? – prychnął, próbując się podnieść. Nogi trzęsły mu się z wyczerpania i bólu, który zapewne zadały mu ciosy glanów Itachi’ego. – Przecież to moja córka… która na dodatek jest chora…

- To już nie jest twoja córka, ani twoja troska, czy jest chora, czy nie – uciąłem beznamiętnie. – Ja nie zaciągnę jej na obdukcję, ty nie dostaniesz zarzutów o pobicie własnego dziecka. To prosty układ, w dodatku z korzyścią dla ciebie – wyjaśniłem.

- Warto dodać, że to, że jeszcze żyjesz, to jest duży akt łaski z naszej strony – wtrącił Itachi, unosząc wysoko brwi. Pokiwałem głową, zgadzając się z nim. Haruno patrzył na nas jak na wariatów. – Wystarczy tylko przestać się unosić dumą i puścić to, co się tutaj wydarzyło w niepamięć, tak?

- Jesteście bezczelni, gówniarze – burknął.

- Może – Itachi przydeptał peta. – Jednak prawda jest taka, że to Sakura ucierpiała tutaj najbardziej. Twoje siniaki się zagoją, jej też, lecz uraz pozostanie – uśmiechnął się smutno. – Jestem psychologiem, znam się na tym. Gojenie się tej rany, którą ty dzisiaj tak bezceremonialnie postanowiłeś otworzyć zajmie dużo czasu. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo jest to trudny proces. Ale Sakura sobie poradzi, bo nie jest taka znowu słaba, jak ci się wydaje. Tyle tylko, że do tego potrzebuje spokoju – mówiąc ostatnie zdanie, spoważniał wręcz przerażająco. – Co wiąże się z tym, że powinieneś na dobre zniknąć z jej życia – kontynuował.

W tym czasie ja schyliłem się i zacząłem zbierać jego pety. Lepiej, żeby poza krwią Haruno nie było tutaj żadnych innych śladów.

- Ona sobie beze mnie nie poradzi – wycedził, ale coś w tonie jego głosu mówiło mi, że zaczynał rezygnować.

- Miałeś szansę się nią opiekować – wtrąciłem zdecydowanie. – Teraz to moje zadanie.

Zapadła cisza. Jego spojrzenie mówiło mi, że wygrałem.

Z jednej strony byłem wściekły, że tak łatwo przyszło mu zrezygnować z własnej córki. Z drugiej jednak cieszyłem się, że może oto nadszedł czas spokoju i wygrzebywania się z bagna, które zgotował mi i mojej kobiecie.

Choć miałem szczerą ochotę zostawić go tam na pastwę losu, wiedziałem, że Lo by tego nie zrobiła. Dlatego też wpakowałem go z pomocą Itachi’ego z powrotem do samochodu. Nie chciałem, żeby pobrudził mi tapicerkę, więc wyciągnąłem ze schowka chusteczki i rzuciłem mu je od niechcenia.

Ruszyliśmy z powrotem w stronę miasta, uciekając od ostatnich promieni słońca i chowając się w mroku.

 

 

Witajcie, nieszczęsne dusze, które jeszcze tu zostały.

Muszę przyznać, że… nawet nie wiem, co mam wam powiedzieć. Może zacznę od tego, że to trzecia wersja tego rozdziału. Bardzo długo nie mogłam się zdecydować, podobnie jak Sakura, czego ja właściwie tutaj chcę.

Co się z tym wiąże, miesiąc po tym, jak opublikowałam 21 rozdział rozstałam się z chłopakiem, z którym byłam, co tu kryć, szmat czasu. No i, jak to ja, bardzo mocno to przeżyłam. Potem umarła ważna dla mnie osoba. Potem, żeby wyrwać się z (jak się nauczyłam na studiach) podwójnego kryzysu utraty, poszłam do pracy na pełen etat, chyba tylko po to, żeby nie myśleć o tym wszystkim. No i jak to z taką pracą, zawaliłam połowę pierwszego roku. Wiem, bardzo mądrze z mojej strony. I kiedy myślałam, że już lepiej być nie może, pod koniec roku, po walce z rakiem trwającej całe moje dwudziestoletnie życie, zmarła moja babcia. Tu mamy już potrójny kryzys utraty. Nie wspomnę o tym, że wraz z moim chłopakiem odeszło mnóstwo znajomych, których dzięki niemu poznałam. Zostali tylko ci prawdziwi, za co będę ich całować po stopach do końca życia.

Mam nadzieję, że to krótkie wyjaśnienie pozwoli wam zrozumieć, dlaczego mój powrót tutaj trwał tak długo. Brak weny i możliwości pisania to były najmniejsze z moich problemów.

Gdy tylko wyszłam na prostą, czyli kilka miesięcy temu, wzięłam się do roboty, bo w końcu poczułam, że jestem już od tego wszystkiego wolna. Piszę wam prawdę, bo uważam, że zasługujecie (ci, którzy wytrwali i czekali) na coś więcej, niż proste „miałam kurwa doła”.

I TERAZ UWAGA. Moja bff, Andzia (którą oczywiście pozdrawiam xd) namówiła mnie na to, żebym napisała Paradise od nowa. Głównie dlatego, że jej jęczałam, że mi się pierwsza seria nie podoba, że uważam, że spierdoliłam kilka kwestii itd. I zaczęłam to publikować na Wattpadzie, jako że wszyscy dobrze wiemy, że Blogger padł w kwestii ff z Naruto. Nową wersję, napisaną przez mnie DOJRZAŁĄ I OGARNIĘTĄ, a także posiadającą dużo większą wiedzę na temat depresji i innych takich można znaleźć pod nazwą „Paradise.” (ta kropka jest ważna xd). Wszystkich zainteresowanych zapraszam serdecznie. Liczę na to, że tak jak Polly-chan (której jestem wdzięczna za wyrażenie szczerej opinii, bo dała mi kopniaka, żeby napisać ten rozdział) spodoba się wam.

Nie śmiem prosić, ale jeżeli ktoś jeszcze tu jest, niech się podzieli opinią. To już naprawdę końcówka Paradise i fajnie by było wiedzieć, co myślicie.

Pozdrawiam, nowonarodzona!

Tytuł: Moi Lolita” Alizee

Cierpiąca Nanase